Skocz do zawartości

PoLitBlog

  • wpisy
    87
  • komentarzy
    233
  • wyświetleń
    42609

Zaszczuty


XMirarzX

305 wyświetleń

Z dedykacją dla Soni

Chociaż po podłodze ciągnęła się smuga światła, dla niego ona nie istniała. Wszystko mogło pójść w cholerę, niczego by nie zauważył. Siedział oparty o ścianę, z opuszczoną głową, pogrążony w nie tak znowu mrocznych myślach.

Był powszechnie znienawidzony, o czym doskonale wiedział. Pogodził się z tym, tak samo, jak pogodzić się można z padającym deszczem, z faktem, iż nijak nie zrozumie fizyki czy może nawet z niej nie zda. Podobnie było z niechęcią lub nawet nienawiścią do niego: po co miał się starać, skoro w najlepszym razie tylko pogłębi ten stan?

Nie to jednak mimo przemożnego zmęczenia spędzało mu sen z powiek.

Instynkt podpowiadał mu, że chcą mu pokazać, jak bardzo go nienawidzą? wręcz swą nienawiść mu sprezentować z całą siłą fizyczną, przy pomocy wszystkich dostępnych narzędzi, substancji i czym tylko najlepiej mogli zaspokoić żądzę jego krwi.

Nie miał do nich o to żalu; czasem nawet sam rozważał samobójstwo, po to tylko, by się nie fatygowali. Ostatecznie zawsze wygrywało jego tchórzostwo ? lub zdrowy rozsądek, dla niektórych. Tak też odkrył, że jest tchórzem; nie zrobił nic, by uwolnić świat od swej osoby.

A może nie był to cykor, ale zwykła, osławiona już jego podłość?

Możliwe. Nic do nich nie miał; doskonale ich rozumiał. Sam się nienawidził. Nie mieściło mu się w głowie, że ktokolwiek mógłby go nie nienawidzić. Świętym obowiązkiem każdego żyjącego, szanującego się człowieka dowolnej płci było nienawidzić go z całej duszy, całego serca i z wszystkich sił. Amen.

Czy jednak naprawdę tak sądził?

A miał powód, by twierdzić, że jest inaczej?

Zależy, czy postanowił przeciwstawić się samemu sobie, czego zazwyczaj nie robił, czy też pozostać ze sobą w całkowitej zgodzie. W razie buntu musiałby zmienić się w ogóle; skoro i tak go nienawidzą, to niech chociaż mają za co?

Postanowił nie zmieniać obowiązującego w jego umyśle dogmatu. W ten sposób żyło mu się dobrze; nie mógł powiedzieć, że był szczęśliwy, z kolei skłamałby, mówiąc, iż cierpi. Jak zawsze trwał zawieszony między dwiema skrajnościami: między szczęściem a cierpieniem, radością i smutkiem, Dobrem i Złem, miłością i nienawiścią? Nie należał do żadnej ze stron. Był nie tyle niezdecydowany, co po prostu niepasujący do żadnej z nich. Nikogo nie nienawidził ? nie lubił, zgoda, ale nie nienawidził; nie był też zakochany, co oparł na własnym założeniu o swym dożywotnim potępieniu w tej sferze życia; był zbyt zły, by być dobry, i za dobry, by ostatecznie przejść na stronę pięknej Nocy; choć śmiał się często, nadużyciem byłoby nazwanie go radosnym: głupim może tak, ale nie radosnym.

Gdzie nie spojrzał, widział nienawistne spojrzenia, twarze wykrzywione w uśmiechu, który obudził on sam samym swym istnieniem, zaś kiedy ktoś został przyłapany na słaniu tych czytelnych znaków, odwracał się natychmiast, napotkawszy jego lodowaty wzrok.

Głowa ciążyła mu coraz bardziej, oczy zaczęły się zamykać; czoło powoli zdążało na spotkanie kolan, broda zaś już opierała się na piersi, zmęczona całodniowym utrzymywaniem się w górze. Poddał się: niech się dzieje, co chce.

Głowa go bolała, myśli kołatały mu się w czaszce, odbijając boleśnie od kości, czasem wydostając się z niej przez usta w postaci zmęczonych westchnięć. Wpatrywał się w ciemność pod powiekami, nurzał się w niej, błogosławił ją za niesiony przez nią spokój, kręciło mu się w głowie, co tylko pomagało w końcu odpłynąć. Sen już prawie połknął go całego, czuł na sobie wilgotny, ale zadziwiająco słodki oddech tej bestii, zawsze przychodzącej w najmniej odpowiednim momencie, kiedy jego spokojne, pogrążone w mroku przedsnu ja zostało zaatakowane przez eksplodującą znienacka myśl:

Poczekają, aż zasnę, a wtedy mnie zabiją.

Otworzył szeroko oczy. Głowa bolała go straszliwie, jednak nie mógł jej ulżyć ani sekundą snu. Czekali. Dybali na moment jego słabości, i oto niemal im się udało! Przecież nie mógł na to pozwolić. Był zbyt podły, zbyt przywiązany do życia, którego w żaden sposób nie cenił, by dać im szansę na spełnienie marzenia.

Przecież to kompletna bzdura! Kto chciał go zabić?

Odpowiedź jest jasna i klarowna?

Czyli kto konkretnie?

No? jego wrogowie? a jeśli nie wrogowie, to ludzie, którzy go nienawidzili.

Którzy?

WSZYSCY.

Toż to nonsens! Gdyby go nienawidzili i chcieli go zabić, prawdopodobnie zrobiliby to dawno, a jeśli nie, to nie dlatego, że ich nienawiść była tak słaba, ale dlatego, że nie warto łamać prawa i ryzykować paki dla takiego śmiecia jak on.

Poza tym, skąd pomysł, że wszyscy go nienawidzą? Z obserwacji? Dobre sobie. Obserwator z niego żaden, natomiast jeśli już coś zauważył, prawdopodobny sens tegoż dostrzegał o wiele za późno. Jeśli jednak był nienawidzony, to tylko przez własny brak hamulców i niewyparzoną gębę. Paradoksalnie, ponoć kilkoro ludzi za to właśnie go lubiło, ale szczerze w to wątpił.

Ponownie spuścił wzrok. Jego myśli jak błyskawica przecięła kolejna iście rewolucyjna myśl, zaskakująca tym bardziej, że zdawała się pochodzić z samego jego wnętrza.

Nie chcę dalej tak żyć.

Czyli co, samobójstwo?

Nie? zmiany, zmiany, zmiany.

Myśl okazała się tak silna, tak przepełniona rewolucyjnym potencjałem i kusząca dla jego udręczonego, niemal umartwionego umysłu, że została od razu, bez sprzeciwu, przyjęta za następcę obalonego dogmatu o powszechnej nienawiści? a już przynajmniej stała w hierarchii dogmatów wewnętrznych na samym jej szczycie.

Chciał wstać, nogi jednak odmówiły mu posłuszeństwa. Były jednocześnie jak z waty, czuł, jak się trzęsą, gdy próbował dźwignąć się na nogi, i jakby z betonu, nie mógł ich bowiem zupełnie ruszyć z miejsca.

Siedział tak, niemal sparaliżowany, pod ścianą klasy. Dookoła przechodzili ludzie, nie zwracając na niego uwagi; on jednak, choć fizycznie znajdował się pod salą, w istocie znajdował się gdzieś zupełnie indziej, w miejscu, gdzie nie mógł dotrzeć nikt prócz niego samego, i skąd nie bardzo wiedział, jak się teraz wydostać: w ciasnej klitce swego najwyraźniej rozdartego, pełnego sprzeczności i mrocznych tajemnic umysłu.

Błagam, pomyślał, niech mnie ktoś stąd wyciągnie?

Głos uwiązł mu w gardle. Nie, nie zacząłby krzyczeć; nie chciał wyjść na idiotę większego, niż mieli go do tej pory. Po prostu poprosiłby kogoś, byle z klasy, o pomoc w wstaniu. Że niby coś z nogą?

Zamknął oczy. Tylko tyle mógł już zrobić. Nie liczyły się potrącenia na zewnątrz, ale udręka wewnątrz; jego więzienie było o wiele zimniejsze, niż mógłby przedtem przypuszczać. Niewielkie okienko, przez które wpadało nieco światła, nijak nie umilało pobytu tam.

Osobę, która pomoże mi wstać, będę traktował jak Boga, tylko błagam, niech mi pomoże, do cholery!

Siedział chwilę, czując, jak ludzie trącają jego cielesną powłokę. Zaczynał już tracić nadzieję; będzie tak siedział do usranej śmierci, a już przynajmniej dopóty, dopóki nie zauważy go sprzątaczka, doprowadzająca do porządku klasy po lekcjach?

? Wszystko w porządku?

Zignorował ten głos. Nie, nie jest w porządku, nic nie jest w porządku, a najgorsze, że jego własny umysł był całkowicie nie w porządku wobec ciała.

Chwila ciszy. Po niej usłyszał wyraźnie realny głos:

? No już, podaj rękę.

Otworzył oczy, zaskoczony.

Przed nim stał nie jego nowy Bóg, ale czarnowłosa Bogini.

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia.

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...