Top 10 gier na NDS
Robiąc porządki w dokumentach trafiłem dzisiaj na teczkę pełną faktur i paragonów z zakupów internetowych (sam nie wiem po co to chomikuje ). W całej tej stercie makulatury znalazłem również fakturę i kartę gwarancyjną z mojego DS'a. Jak się okazało, trochę ponad tydzień temu minęły dokładnie dwa lata odkąd mam konsolę w swoich łapach. Przyszedł więc czas na chwilę refleksji: przypomniałem sobie wszystkie gry przy których spędziłem naprawdę dużo czasu. Część z nich dalej trzymam na swoim honorowym miejscu, część sprzedałem, część wymieniłem, ale praktycznie wszystkie pozostawiły w mojej pamięci dobre wspomnienia. Postanowiłem więc zrobić takie przyspieszone zestawienie najlepszych gier w które grałem. Zaznaczam jednak że to tylko i wyłącznie moja własna lista, także proszę się nie obrażać że nie znajdzie się tam sporo topowych tytułów. I taka mała uwaga do czytających: naciśnięcie okładki gry skieruje was do trailera/gameplay'a na YT (o ile takowy jest). Zastosowałem takie rozwiązanie w celu zaoszczędzenia miejsca i łącza, żeby nie było potrzeby wyświetlania kilkunastu obrazków i filmów. No to jedziem:
Na początek gra całkiem niepozorna, kontynuacja przygód dzielnego wojownika Ninja starającego się uratować Księżniczkę z rąk okrutnego Shoguna. Pierwsza część miała premierę w czasach świetności konsol NES i pochodnych. Mimo całkiem ciekawej mechaniki gra nie zachwycała: była krótka, oferowała mało etapów i przeciwników. Jednak muzyka i klimat sprawiły że zagrywałem się w nią godzinami. Tym bardziej byłem zaskoczony kiedy na półce w pewnym sklepie dla nie-idiotów ujrzałem część drugą, o której istnieniu nie miałem pojęcia. W dodatku życzyli sobie za nią tak "żadne" pieniądze (jak na grę na DS), że grzech było nie kupić. Ale przejdźmy do rzeczy, czyli o co biega. A biega o to samo co w "jedynce", tylko lepiej. Tym razem mamy okazję wcielić się w jednego z dwóch bohaterów: jakiegoś tam wojownika, i jakąś tam wojowniczkę. Imiona są w gruncie rzeczy nieistotne, aczkolwiek widać minimalne różnice w prowadzeniu fabuły. Ogólnie rozgrywka wygląda podobnie jak w pierwowzorze: naparzamy cały czas przed siebie, skaczemy po drzewach, biegamy po ścianach, rzucamy shurikenami, a wszystko po to by po raz kolejny uratować księżniczkę przed "tymi złymi". I znów gra urzeka tym czym część pierwsza: muzyka jest świetna, klimat aż wylewa się z obu ekraników konsoli. Cudowne krainy, płatki kwiatów wiśni wolno opadające na ziemie itd. Gra mimo słabej grafiki, dzięki kilku zabiegom naprawdę może się podobać. Na osobną linijkę zasługują walki z bossami. Mimo że postacie nie są jakoś wybitnie nakreślone, prezentują się całkiem ciekawie. Każdy ma swój styl walki, i na każdego trzeba znaleźć inny sposób. Ogólnie rzecz biorąc polecam spróbować tej produkcji, bo za naprawdę niską cenę oferuje sporo niezłej zabawy.
Koronny dowód na to że można zrobić dobrą bijatykę na Nintendo DS, i dobrą grę na podstawie mangi/anime. Uniwersum Bleacha jest tak rozległe, że nie ma sensu tłumaczyć o co chodzi. Dla fanów wystarczy informacja że gra przedstawia wydarzenia do zakończenia SS arcu, reszcie że mamy całkiem sporo postaci do wyboru, każda z zestawem unikalnych ciosów doskonale znanych z wersji animowanych. Sama gra jest zaś dwuwymiarową, dynamiczną bijatyką. Produkcja oferuje sporo trybów gry, walki 2v2 i 4v4, naprawdę masę rzeczy do odblokowania. W sumie nie ma się co rozpisywać, wystarczy zerknąć na jakieś gameplaye, żeby od razu wiedzieć o co będzie w grze chodzić. Naprawdę warto zagrać.
Kolejna gra będąca świetnym argumentem przy zarzutach że DS to konsolka dla dzieciaków i każuali. Dynamiczny slasher niewiele ustępujący swoim starszym kolegom z dużych konsol. Przy okazji jest to pierwsza gra w tym zestawieniu która w doskonały sposób wykorzystuje wszelkie atuty DS'a, czyli dotykowy ekran i mikrofon. Zaskakuje już sam fakt że gra jest zorientowana pionowo, czyli podczas gry trzymamy konsolę jak otwartą książkę. Postacią sterujemy za pomocą rysika, gdzie machanie po ekranie odzwierciedla ciosy mieczem. Klawisze służą tylko do blokowania ataków. Podczas gry wędrujemy po przeróżnych światach i wymiarach w celu zdobycia wszystkich kul mocy (czy jakoś tak). Zdobywamy nowe bronie i ulepszenia dla postaci (np. nowe ciosy). Świetnie wykonano również korzystanie z czarów: rysujemy na ekranie japońskie symbole przypisane do danego rodzaju czaru. Walki z bossami zrealizowane są bezbłędnie: są dynamiczne, trudne, ale zarazem nie tak hardkorowe jak w wersjach z XBoxa. Graficznie gra prezentuje najwyższy poziom. Jak dla mnie jest to jedna z najładniejszych trójwymiarowych gier na konsolę Nintendo (przebija ją dopiero nowy Golden Sun). Przerywniki są wykonane ze statycznych obrazków, ale te również wykonano idealnie. Jak dla mnie jedyną wadą gry jest jej długość: kończy się wtedy, kiedy dopiero zaczynasz się rozgrzewać. Mimo to gra może służyć za argument do zakupu konsoli, jeśli ktoś nie grał, to niech szybko nadrabia zaległości.
Kolejna generacja konsol Nintendo nie mogła się obyć bez przedstawicieli swoich sztandarowych serii. Portrait of Ruin jest drugą częścią serii Castlevania która ukazała się na DS'a (w Dawn of Sorrow nie było mi dane zagrać). I jak każda gra z tej serii opiera się na stałych i podobnych podstawach, dodając jednak kilka nowych elementów. W grze wcielamy się jednocześnie w dwie postacie, co jest pierwszą nowością w tej grze. Można zmieniać je w dowolnej chwili, przyzwać obie jednocześnie aby wzajemnie się wspomagały (w tym momencie drugą postać przejmuje AI albo drugi gracz, o ile jest z kim zagrać) i używać do uruchamiania silnych czarów. Postacie świetnie się uzupełniają: Jonathan jest młodym pogromcą wampirów, świetnie posługującym się wszelaką bronią białą, wykazujący się zwiększoną odpornością na ciosy itp. Za to Charlotte to typowy mag: słaby w bezpośrednim starciu, ale władający potężnymi i niszczycielskimi czarami. Tym oto duetem przemierzamy zamek Draculi (chociaż nie tylko, ale o tym warto się przekonać samemu) w dość standardowy dla tej marki sposób. Mamy dwuwymiarową platformówkę, dużo walk z zombiakami, trupami i innym łajdactwem, rozległy zamek i tereny przyboczne. Teoretycznie teren gry jest otwarty, ale dostęp do kolejnych miejscówek odkrywamy wraz z rozwojem umiejętności postaci, które pozwalają nam dostać się w niedostępne początkowo miejsca (np. przez wślizg albo wysokie skoki). Grafika prezentuje się świetnie. Animacje, jak na dwuwymiarową grę wykonane są doskonale. Muzyka to czyste mistrzostwo. Definytywnie jedna z najlepszych gier na DS, i jedna z najlepszych części Castlevanii.
Gra umieszczona na liście głównie za pierwsze wrażenia. Jeśli grałeś kiedyś w którąkolwiek część KH, to doskonale będziesz wiedział czego się spodziewać. Action RPG z uproszczonym rozwojem postaci, dużą ilością walk i świetną fabułą łączącą uniwersum Disneya i gier typu Final Fantasy. Na pierwszy rzut oka gra ma wszystko czego oczekiwałoby się od gry skazanej na sukces: świetna grafika (jak na DS), rewelacyjna fabuła, dobre wykorzystanie znanej marki itp. Szczerze powiedziawszy to przez pierwsze kilka godzin byłem zachwycony, i uważałem grę za jedno z najlepszych doznań z jakimi miałem do czynienia w swojej komputerowej karierze. Problem zaczyna się jednak w trakcie gry, a to przez tragicznie zaprojektowane misje. Bardzo zbliżone cele kolejnych zadań, bardzo często dziejących się w tych samych lokacjach sprawiają że dość szybko rozgrywka staje się nudna i monotonna. Fabuła prowadzona jest głównie w przerywnikach filmowych, podczas gdy misje z reguły mają niewiele wspólnego z tym co możemy oglądać na animacjach. Szczerze powiedziawszy to koło 200 dnia (gra przedstawia tytułowe 358 dni z życia Roxasa w szeregach Organizacji XIII) byłem tak znudzony tą grą, że zawiesiłem jej przechodzenie na kilka miesięcy. Mimo wszystko warto jednak zagrać, bo jak już wspominałem fabuła jest świetna (jedna z niewielu gier przy których autentycznie się wzruszyłem, a naprawdę rzadko mi się to zdarza). Ba, nawet prowadzenie fabuły może się spodobać. Gdyby nie nudne misje byłaby to gra prawie idealna.
Na remake czwartej części FF patrzyłem ze sporym dystansem. Część trzecia w wersji DS była zapowiadana jako instant hit, gra idealna. Tymczasem okazała się grą dopracowaną technicznie, ale IMO nudną, za trudną (wygranie niektórych walk z bossami zależało tylko od szczęścia) i ogólnie nieciekawą. Niepotrzebnie się jednak zamartwiałem, bo część IV okazała się grą którą można podawać za przykład remake'u idealnego. Warto zacząć od przerywników filmowych. Ich jakość jest doprawdy niesamowita. Bajkowy klimat czuć już od pierwszych momentów intra, a dalej jest już tylko lepiej. Graficznie gra bardzo przypomina trójkę. Interface jest trochę brzydszy, ale grafika wewnątrz gry jest olśniewająca. Muzyka to odświeżone kawałki z oryginalnego FF IV z czasów SNES, czyli również najwyższa klasa. Fabuła to również kopia tej ze starszych wersji. Podobnie jak tam wcielamy się w mrocznego rycerza Cecila, i obserwujemy jego przemianę w obrońcę światła i dobra, wyzwoliciela ludzkości. Cała produkcja to do bólu klasyczne jRPG, ze znikomym wpływem na dialogi, turowym systemem walki, średnio rozwiniętym rozwojem postaci itd. Czyli wszystko to za co lubimy jRPG. Gra praktycznie nie posiada błędów, koniecznie trzeba zagrać.
Pierwszy Resident na NDS. Na tym można by było skończyć opis, bo gra praktycznie nie różni się od swoich poprzedników z PSX i dawnych PeCetów. Po raz kolejny wcielamy się w jednego z dwóch członków oddziału S.T.A.R.S: Jill Valentine bądź Chrisa Redfielda, i przemierzamy mroczne zakamarki posiadłości w Raccoon City, rozwalając przy okazji setki zombie, i starając się zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi. Gra posiada dwa tryby rozgrywki: classic, czyli dokładnie to co znamy ze starszych wersji, i rebirth, która to wprowadza kilka nowości wykorzystujących ekran dotykowy, np. walkę na noże. Bonusy te jednak są bardziej uciążliwe niż przyjemne, więc lepiej odświeżyć sobie wersję klasyczną. Nie ma się co rozpisywać na temat grafiki czy muzyki, bo wszystko jest idealnie zaimportowane z PSX'a. Tytuł konieczny dla fanów klasyki i survival horrorów.
Pokemony - jedni je kochają, inni nienawidzą. W Polce większość ludzi poznała je dzięki serialowi animowanemu emitowanemu w polskich stacjach telewizyjnych kilka lat temu. Paradoksalnie te seriale okazały się przekleństwem serii, do której została przyklejona etykieta gier dla dzieci. Przez to większość graczy patrzy na Kieszonkowe Potworki jak na grę niższego gatunku, zapominając że w gruncie rzeczy to wciąż najprawdziwsze, japońskie RPG, różniące się jednak od typowych przedstawicieli gatunku w praktycznie każdym aspekcie. Nie rozwijamy drużyny herosów, nie ratujemy świata, nie doświadczamy niesamowitej fabuły itd. Zamiast tego po prostu rozwijamy zgraje bojowych stworków w celu uzyskania tytułu najlepszego trenera na świecie. HG/SS są najlepszą rzeczą jaka powstała w świecie pokemonów. W stosunku do oryginału poprawiono praktycznie każdy element, pozostawiając jednak prawie wszystkie cechy charakteryzujące serie, doprowadzając grę do perfekcji. Świetna grafika, ulepszone mechanizmy gry i dodatkowe minigry w połączeniu z klasycznym stylem rozgrywki i stworkami doskonale znanymi ze starszych (wg. wielu najlepszych) generacji sprawiają że od Pokemonów nie sposób się oderwać. Grę można kończyć wielokrotnie, dobierając coraz to inną drużynę, rozwijając inne umiejętności itd. Masa ukrytych sekretów i bonusów dodatkowo ulepszają ten tytuł, sprawiając że jest to gra w którą można grać bez końca. Zachęcam do schowania uprzedzeń do kieszeni i spróbowania swoich sił jako trener pokemonów. Warto.
Kolejna gra z jednej z najbardziej rozpoznawanych serii Nintendo. Przygody Linka praktycznie od lat charakteryzują się niezmienioną mechaniką, a mimo to od lat bawią tak samo. Podobnie jest w tym przypadku. Przy tworzeniu gry na DS twórcy postanowili przedstawić grę w bajkowym stylu wprowadzonym wcześniej na potrzeby Wind Waker na GCN. Gra zachwyca praktycznie wszystkim: począwszy od świetnej grafiki, poprzez równie dobry soundtrack, na klasycznym stylu rozgrywki kończąc. Tym razem sterowanie całkowicie przystosowano do dotykowego ekranu DS'a. Wszystkie akcje Linka wykonujemy za pomocą rysika, i mimo że na początku takie sterowanie może wydawać się niewygodne, to po chwili przyzwyczajenia można dojść do wniosku że ta konsolka została stworzona z myślą od LoZ. Kolejną rzecz którą ta gra zachwyca, to wykorzystanie absolutnie wszystkich atrybutów konsoli Nintendo do rozwiązywania kolejnych zagadek. Szkicowanie map, wyznaczanie trasy okrętu po morzu, dmuchanie w mikrofon w celu wywołania wiatru, bądź zgaszenia płomieni to tylko mała część tego co ma nam do zaoferowania ta gra. Wykorzystany został nawet tak nieoczywisty fakt, jak zamknięcie i otwarcie pokrywki konsoli w kilku zagadkach (na górnym ekranie pojawia się odwrócona mapa, a przez zamknięcie konsoli nanosimy ją na naszą mapę w grze, kopiując ważne miejsca). Podobnie jak w innych odsłonach LoZ, prócz głównej linii fabularnej mamy masę rzeczy do odkrycia, sekretnych przedmiotów do zdobycia i miejsc do zwiedzenia, co sprawia że grę można dalej "katować" nawet po kolejnym już uratowaniu naszej pechowej księżniczki. Produkcja praktycznie nie posiada słabych punktów, każdy element jest przemyślany i doszlifowany do perfekcji. Wszystko to sprawia że mamy do czynienia z kolejną genialną produkcją.
O ile przy powyższych grach musiałem się zastanowić nad kolejnością (część dalej jest umowna), o tyle w przypadku pierwszego miejsca nie miałem najmniejszych wątpliwości. TWEWY to gra która zmiażdżyła mnie pod każdym względem, i zweryfikowała moje poglądy na temat gier na długi czas. Jedna z najlepszych gier w jakie grałem w ogóle, przeżycie porównywalne z tym co doświadczałem grając w Final Fantasy VII jako młody dzieciak. Wcielamy się w młodego chłopaka o imieniu Neku, który budzi się pewnego dnia na środku ulicy. Nie pamięta nic prócz własnego imienia i kilku przebłysków sprzed sytuacji w której obecnie się znajduje. Mało tego, wszyscy ludzie zdają się go nie zauważać. Z biegiem czasu dowiaduje się że bierze udział w dziwnym, trwającym siedem dni turnieju w którym stawka jest większa niż tylko życie i zwrócenie wspomnień. Gra od początku zaskakuje praktycznie wszystkim: główny bohater nie jest herosem walczącym o dobro świata, a zwykłym nastolatkiem, zamkniętym w sobie, pełnym nienawiści do ludzi i otaczającego go świata. Początkowo jedyną motywacją jest przeżycie i rozwikłanie tajemnicy turnieju, nawet kosztem życia towarzyszy. Kolejnym zaskoczeniem jest świat gry, współczesna metropolia, pełna ludzi, sklepów, galerii itd. Żadne tam bogate fantasy. Posiadana prawie od początku gry umiejętność czytania w myślach tylko potęguje uczucie że jesteśmy tylko trybikiem, nic nie znaczącym elementem większej całości. Każda napotkana postać, każdy random ma swoje problemy, załatwia swoje sprawy i nawet nie zauważa że wokół kręci się masa innych ludzi. Muzyka to kolejne mistrzostwo: współczesny crossover łączący elementy hip hopu i muzyki elektrycznej z lekkimi domieszkami rocka. Kolejną nowością jest system walki, w którym oglądamy dwa równoległe wymiary (przedstawione na dwóch ekranach konsolki), gdzie kierujemy dwoma postaciami (Neku + aktualny towarzysz) w celu pokonania potworów. Walczymy za pomocą czarów które zostały tu przedstawione jako Piny (w Polsce przyjęło się określenie "badziki"). Są ich setki, i mimo że niektóre czary powtarzają się jeśli chodzi o działanie, to sprawdzają się różnie w przypadku różnych gatunków przeciwników. W dodatku każdego pina możemy rozwijać, zwiększając jego moc. Grafika pod względem technicznym raczej nie zachwyca, ale stylistyka jest genialna. Szare budynki, ciemne zaułki i masa ludzi w kolorowych, modnych strojach robi spore wrażenie. Wszystko przedstawione jest w formie przypominającej anime, razem z charakterystycznymi "dymkami" i onomatopejami symbolizującymi odgłosy. W sumie chcąc dobrze opisać grę powinienem poświęcić jej osobny wpis. Nie wspomniałem jeszcze o świetnie zaprojektowanych postaciach, genialnych przeciwnikach, naprawdę fajnych stworach i wielu innych aspektach. Specjalnie też nie zagłębiam się w fabułę, bo odkrywanie jej jest największą zaletą tej gry. Polecam absolutnie wszystkim, nawet tym którzy wymiotują na widok anime. Gra IMO ociera się o geniusz. Możliwe że przesadzam, ale dla mnie gra była jak mesjasz w momencie znudzenia tymi wszystkimi podobnymi do siebie produkcjami. Gra dla której warto kupić DS.
To by było na tyle. Trochę tego napisałem, jednocześnie zdając sobie sprawę że pominąłem wiele dobrych tytułów, możliwe nawet że takich o których istnieniu nie mam pojęcia. Zapraszam do komentowania i przedstawiania swoich ulubionych gier. Mam nadzieję że to nie koniec mojej przygody z NDS, i jeszcze wiele dobrych gier będzie mi dane zobaczyć
9 Comments
Recommended Comments