Filmoteka #2 - Czarny łabędź
Po sobotnim pierwszym wpisie z tego cyklu, który nota bene został oskarżony o "plagiat" i prośbę o "honorowe seppuku", dziś drugi wpis.
Dziś, po wietnamskim koszmarze Plutonu, Czarny łabędź (Black Swan) - tym razem film nowy, ponieważ z roku 2010.
Już na samym początku, mogę napisać, iż film ów podzielił osoby go oglądające na dwie grupy - tych, którzy zostali urzeczeni jego artyzmem, oraz tych, którzy nie dostrzegli w nim nic obłędnego, czy ciekawego. Najnowszy film Darren'a Aronofsky'ego (reżysera m.in. Zapaśnika, czy Requiem dla snu), który na ostatniej gali rozdania Oskarów nagrodzony został statuetką dla najlepszej aktorki, podejmuje dość nietypowy, lecz bardzo ciekawy temat... baletu. Sam pomysł na film, jak i jego fabuła są w mojej opinii genialne. Jednak oglądając to dzieło miałem wrażenie, że nagromadzenie różnych scen, wątków pobocznych (nawet tych mało znaczących), metafor, odskoczni, etc. jest wręcz przytłaczające. Oczywiście w sensu stricte akcji filmu, po jego zakończeniu, pogubić się nie można - co innego w jej interpretacji, gdyż te są jak zwykle bardzo mnogie i każdy może dopisać swoją. Jak już jednak wspomniałem, mam wrażenie, że natłok tych przeróżnych, nie zawsze ważnych dla głównej osi filmu - bądź odpowiednio rozbudowanych - kwestii jest zbyt duży. Podejrzewam, że Aronofsky marzył by zrealizować dzieło podobne w swej formie do geniuszu Requiem dla snu - stąd wplątywanie bardzo mnogich i wielowarstwowych kwestii psychologicznych. Drugim skojarzeniem jakie prześladowało mnie po seansie było podobieństwo do... Zapaśnika - oczywiście nie twierdzę, że Portman ma dużo wspólnego z Rourke. Sam film odebrałem jako swoisty "miszmasz" Zapaśnika z Requiem dla snu - od tego pierwszego zapożycza formę realizacji (niemal cały czas oglądamy główną bohaterkę) od drugiego jak już napisałem w poprzednim zdaniu - aspekty psychologiczne. Oczywiście to tylko moja subiektywna opinia i nikt inny nie musiał tego tak odebrać. W tym miejscu oczywiście warto wspomnieć o świetnie wypadającej w roli głównej bohaterki Natalie Portman - już samo to ile poświęciła do poprawnego i autentycznego wejścia w rolę zasługuje na szacunek. Osobiście uważam, że warto było katować się dietą (schudła ponad 10kg do tej roli - dużo osób zachwycało się jej nową sylwetką w filmie, choć... ja osobiście uważam, że wcześniej była bardziej sexy) i treningami (ponad pół roku brała intensywne lekcje baletu) co odzwierciedlają nagrody jakie zdobyła. Oczywiście jest również plejada gwiazd drugiego planu z Vincentem Cassel'em i Winoną Ryder na czele.
Natomiast co do samego filmu - oczywiście bez zdradzania fabuły. Jak już wspomniałem w poprzednim akapicie, film ten podejmuje kwestię baletu. Jeśli więc jest balet, to czy mogłoby zabraknąć jako głównej osi napędzającej akcję Jeziora Łabędziego? Odpowiedź może być tylko jedna - nie. Akcja filmu rozgrywa się w jednym z najlepszych nowojorskich zespołów baletowych, który to przygotowuje się do otwarcia nowego sezonu wystąpień artystycznych...
2 Comments
Recommended Comments