Jak zostać królem - recenzja
Jak to mówią - konia tanio nie ceń, króla o mało nie proś. No więc właśnie ? ani myślałem mieć niskich oczekiwań wobec tego filmu. W końcu to ?jeden z lepszych filmów roku? i wielkim nietaktem byłoby się nie ?zabawić? podczas seansu, jak krzyczą do nas plakaty. Być może nie jest do końca tak, że ?chciały żaby króla, a dostały bociana?, ale coś jest na rzeczy ? po raz kolejny rzeczywistość sprowadziła moje wyobrażenia na ziemię.
Książę Jorku łatwego życia nie miał. Znał swoje miejsce i, choć zaciskając zęby, przyjmował to, co dawał mu los. Wraz z żoną chciał wieść życie szczęśliwe, spokojne i ?nie-królewskie?. A przecież był synem Jerzego V, króla miłościwie panującego na Wyspach Brytyjskich w latach 1910 ? 1936, więc prawdopodobne było, że to Książę Jorku zasiądzie prędzej czy później na tronie. Prawdopodobne, ale nie pewne, bowiem pierwszeństwo do korony miał starszy brat, Edward. Po śmierci Jerzego V to on wstąpił na tron, obejmując we władanie jedno z największych państw w historii ludzkości, które między innymi dzięki wprawnej polityce kolonialnej, liczyło bagatela 36,6 milionów km?.
Po zobaczeniu takiego plakatu, grzech nie pójść do kina, hmm?
Jako rzecze przysłowie, ?biada krajowi, gdzie prostak królem?, z czego poniekąd zdawał sobie sprawę Edward i po krótkim czasie abdykował na rzecz miłości i tego, że brzemię królowania było dlań nie do udźwignięcia. Korona spadła więc na Jerzego VI, bo takie imię przybrał nowy król, a wcześniej Książę Jorku. Piszę, ?spadła? bo stała się rzecz, której w żadnym wypadku nie chciał nowy władca. A przynajmniej nie chciał z posiadanym defektem, który skutecznie uniemożliwiał mu panowanie z należną mocą i autorytetem. Jerzy to jąkała. ?Słodki jąkała?, jak zauważa jego kochająca małżonka Elżbieta, która świata poza nim nie widzi i zdaje się, że nie tylko nieba by mu przychyliła. Aż mdli od tego lukru. Wracając do przypadłości Jerzego VI, bynajmniej nie był bierny w kwestii walki z jąkaniem. Jednak tłum ówczesnych specjalistów nie był stanie zniwelować efektu Be-be-Bertiego (tak nabijał się z niego eks-król, a starszy brat, Edward). Przykra to rzecz z króla stać się niewolnikiem, a w szczególności niewolnikiem własnego kompleksu. Jest to, rzecz trzeba, przedstawione bardzo dobrze i fala współczucia co i rusz nawiedza serca widzów. Seneka kiedyś powiedział, że gniew królów zawsze srogi, toteż z Jerzym nie było inaczej. Miał on wielkie skłonności do wybuchów, które wynikały między innymi z niemożności poradzenia sobie z jąkaniem. No bo co to za król (czy wcześniej ? Książę Jorku), który nie ma głosu i dla niego, a przede wszystkim słuchaczy lepiej byłoby, gdyby się nie odzywał i nadszarpywał swego i tak już miernego autorytetu. Szczęściem, nieustająca w trwaniu przy mężu żona, trafia na Lionela Logue?a, ?bo to podobno dobry, acz kontrowersyjny? spec od wad wymowy. Jak łatwo się domyślić, cholernie dobry, lecz nie obejdzie się bez zgrzytów.
Trailer nie pozostawia wątpliwości, czy warto zobaczyć ten film
I tak oto fabuła staje się czymś na kształt relacji ?mistrz-uczeń?, walki samym z sobą i wreszcie walki z wrogiem. To nie miała być wierna, biograficzna opowieść z Wielką Historią w tle. Choć z drugiej strony owa Wielka Historia, czyli II wojna światowa ma tu jednak znaczenie, bowiem król, w obliczu nadchodzących ciężkich chwil, musi podtrzymać struchlały naród na duchu. A jak inaczej ma to robić, jak nie płomiennymi mowami? Stąd wątek radzenia sobie w nowej roli, ale ze starą przypadłością jest tu wiodący. I dobrze, dzięki czemu opowieść zyskuje na świeżości.
Bardzo przyjemnie się to ogląda, także z racji pieczołowitej realizacji. Wysmakowane i precyzyjne ujęcia, doskonała, stonowana ilustracja muzyczna i wreszcie aktorstwo. Przy tym ostatnim zatrzymajmy się na dłużej. Nie jestem w stanie sobie przypomnieć tak delikatnie i czule grającej Heleny Bonham Carter, czyli aktorki, której najczęściej przypadały role wariatek lub osób co najmniej niestabilnych emocjonalnie. A tutaj ? niespodzianka, w dodatku pozytywna, nie licząc faktycznie dość uległej i nazbyt czułej postawy wobec męża. Kolejny na tapecie aktor to Geoffrey Rush, wcielający się w Lionela - logopedę. Absolutnie doskonała kreacja, pełna pasji, uroku i optymizmu. Kiedy był na ekranie, od razu film nabierał blasku. I wreszcie Colin Firth, czyli tytułowy król. Frustracja mieszająca się ze spokojem, elegancja z nieporadnością, chwile słabości z chwilami triumfu. Takiej mieszanki nastrojów dawno na ekranie nie było, w dodatku sprostał temu jeden aktor. Dodać trzeba, że znakomicie.
No więc jak to z tym ?Królem??? Warto czy nie? Według mnie warto ? to film pogodny, przyjemny w oglądaniu, pełen pozytywnych emocji. Choć z drugiej strony zewsząd mówi się o tym, jaki to on jest wybitny, nie tylko pod względem aktorstwa (które faktycznie w moim odczuciu okazało się wybitne). Lecz w gruncie rzeczy to historia poprawna, zrealizowana według kanonu i nie ma w niej ?iskry bożej?, czegoś, co wyłamałoby ją ze schematu i zaskoczyło przy tym widza. Ciężko oczywiście wnosić takie postulaty w momencie, kiedy mamy do czynienia z fabułą opartą na faktach, ale nie ukrywam ? można by je trochę nagiąć. Razić może również nazbyt patetyczna końcówka ? wręcz modelowy przykład tutaj zastosowano. Tym niemniej to drobiazgi, które nie uwierają zanadto. Zresztą frekwencja w polskich kinach mówi sama za siebie, podkreślająca w dodatku starą kantowską mądrość - król z narodem, naród z królem.
11 Comments
Recommended Comments