Studenckie narzekanie
W życiu każdego studenta przychodzi taki czas (nawet dwa razy w roku), w którym ze stresu nie może jeść, spać, ani oddawać się błogiemu lenistwu. Ponadto cokolwiek by człowiek nie zrobił to i tak zawsze okazuje się, że można było więcej, lepiej, efektywniej. Sesja, bo o niej mowa, zawsze ?zaskakuje? i pojawia się nie w porę.
Oprócz oczywistych minusów tego okresu, jakimi są liczne zaliczenia i egzaminy nie mogę pominąć tak ważnego i ogromnie irytującego faktu, jakim jest niekompetencja prowadzących. W ciągu ostatniego tygodnia wielokrotnie miałam okazję przekonać się, że szanowny pan/ pani doktor habilitowany/ profesor nadzwyczajny, studenta ma po prostu gdzieś. Co z tego, że podano teoretycznie godziny konsultacji? Co z tego, że dysponuję adresem mailowym wyżej wymienionej osobistości? Ano nic z tego i psu na budę cały wysiłek, bo godziny konsultacji są wyjątkowo płynne i ich rozpoczęcie gładko może zostać przeniesione, np. z godziny 13 na 15.
Wydawało mi się, że w dobie Internetu skontaktowanie się z wykładowcą nie powinno być specjalnie trudnie (zwłaszcza, jeśli posiadamy ów cenny, adres mailowy). Niestety ostatnio przekonałam się, że niektórzy prowadzących są nieuchwytni i nieosiągalni dla zwykłego śmiertelnika. Tu pojawia się moje pytanie, ile razy można wysyłać usłużne, ugrzecznione wiadomości, w których błaga się o pięciominutową audiencję, potrzebną do uzyskania wpisu? Nie wiem, ale w tym semestrze zapewne pobiję rekord w smarowaniu takich maili, bo od kilkunastu dni ścigam trzech prowadzących. Na razie niestety z marnym skutkiem.
Kolejnym uroczym i dostarczającym wielu wrażeń miejscem jest dziekanat. W całej mojej ?karierze? studentki jeszcze nie zdarzyło mi się, żebym załatwiła tam swoją sprawę za pierwszym razem. Zawsze, ale to zawsze okazuje się, że w tej chwili nie można odebrać/zostawić indeksu, zapisać się na egzamin albo poprawić błędu na karcie ocen. Ta niemożność zazwyczaj wynika z braku osoby, która ma odpowiednie ku temu uprawnienia (chociaż teoretycznie powinna być na miejscu), wyimaginowanych terminów, których rzekomo trzeba przestrzegać i setek innych, bzdurnych nakazów i zakazów. Na koniec potoku moich żalów muszę wspomnieć, że kiedy większość studentów już sesję ma za sobą, u mnie dopiero zbliża się punkt kulminacyjny.
9 Comments
Recommended Comments