To był ciężki dzień. Sprawdzian z matmy, kartkówka z fizyki i pytanie z polskiego? Jutro jeszcze kartkówka z historii. Pół biedy, że akurat z historii ? z niej akurat czuła się mocna. Gorzej, że ze starożytnej Grecji (czy też, jeśli ktoś woli, Hellady).
Stała w kuchni w piżamie ? jakiś luźny ?dół? i podkoszulek ? pijąc wodę. Pragnienie coraz częściej jej dokuczało. Zwłaszcza przed snem. Nic to, pomyślała. Uzupełniam płyny, i tyle.
? Dobranoc! ? zawołała, odstawiając butelkę na szafkę. Po chwili usłyszała zaspany odzew matki.
? Dobranoc!
Był to znak, że jest już naprawdę późno, tak mamrotliwie bowiem jej rodzicielka wysławiała się dopiero w późnych godzinach nocnych? lub kiedy była pod wpływem alkoholu.
Wyjrzała na zewnątrz przez żaluzje. Ledwie widziała drugą stronę ulicy przez gęsty, opadający wielkimi płatami na ziemię śnieg. Pierwsza myśl, jaka przyszła jej do głowy na widok tak wielkiego śniegu, brzmiała:
Jak łupież po miesiącu bez mycia głowy.
Coś w tym było.
Poszła do pokoju. Wyjrzała jeszcze raz przez okno, na ulicę tonącą w śniegu, na latarnie ledwo widoczne przez białą masę, po czym zgasiła światło, położyła się na łóżku i przykryła kołdrą.
Tuż pod jej zamkniętymi powiekami wykwitła pośród mroku twarz chłopaka, który bynajmniej nie był jej obojętny. Leżąc pod ciepłą kołdrą, w wygodnym łóżku pośród złudnych cieni, zaczęła rozmyślać o nim. O Krystianie.
Stanął jej przed oczami jego obraz, taki, jakim go zobaczyła po raz pierwszy: w krótkich spodenkach, zielonej koszulce i czerwonej bluzie, drugiego dnia szkoły. Szedł korytarzem z kolegami, lecz to nie na nich spoczęły jego szare oczy.
Patrzył na nią.
Ona stała w kolejce do automatu z colą, kiedy nastąpił nagły zwrot w jej życiu: ona spojrzała na niego.
Między nimi niemal od razu nawiązała się swego rodzaju więź ? subtelna, zwiewna, romantyczna, oparta na wymianie powłóczystych spojrzeń, przetykanych zalotnymi mrugnięciami; spełnienie marzeń romantycznej, zagubionej w podłym świecie materializmu duszy. Później jednak, wraz z chwilą, gdy podszedł do niej na jednej z przerw jednego z grudniowych wtorków, przerodziła się ona w coś bardziej namacalnego, napełniającego ją zarówno niespotykaną radością, jak i głębokim niepokojem: on też ?coś? do niej czuje, czy tylko bawi się z nią? Trzyma ją w niepewności dla zabawy, czy tylko boi się odezwać pierwszy?
Zalała ją fala gorąca ? wtedy, gdy podszedł do niej, i teraz, gdy leżała w ciemnym pokoju, patrząc przez okno. Nie widziała ? bo i jak ? rumieńców, wykwitłych na jej policzkach.
? Cześć ? powiedział do niej z rozbrajającym uśmiechem. ? Mógłbym poprosić cię o numer telefonu?
? To zależy ? odparła filuternie.
? Od??
? Od tego, czy się ze mną umówisz.
Zamknęła oczy.
Za oknem coś poruszyło gałęzie. Może wiatr, zazwyczaj jednak słyszała, jak wyje, waląc gałęziami pobliskiej gruszy w okna jej pokoju.
Cała radość i optymizm wszelki w jednej chwili ulotniły się, ustępując miejsca straszliwemu, bo niewytłumaczalnemu, irracjonalnemu niepokojowi.
Już jej oczy nie były zamknięte z tęsknoty za wspomnieniami i widokiem twarzy ukochanego. Po prostu bała się je otworzyć.
Wiedziała, że nic tam nie ma, im dłużej jednak mówiła sobie, że za oknem jest tylko drzewo, za nim blok, za blokiem zaś jest ulica, za ulicą sklep, dalej jeszcze Wisła, a za Wisłą multum rzeczy ? tym natarczywiej powracała wizja spoglądającego w jej okno szaleńca o twarzy skrytej w mroku, patrzącego na nią z wyraźnym, niemal zwierzęcym głodem w oczach, spowitych gęstym Cieniem? oczach, z których, być może, ów Cień się brał.
Zacisnęła powieki jeszcze mocniej, tak, że aż ją zabolały; wrażenie, jakby ją ktoś obserwował, nie stało się przez to ani odrobinę słabsze.
Odwróciła się do ściany.
Zabieg ten nic nie pomógł, pogorszył tylko sprawę: uczucie wiercenia dziury w plecach, dokładnie między łopatkami, było zdecydowanie gorsze od wcześniejszego, że po prostu jest obserwowana.
Zamarła. Otworzyła oczy.
Albo jej się zdawało, albo usłyszała w pokoju, tuż za sobą, czyjeś kroki. Nie zobaczyła niczyjego cienia, światło padało bowiem pod takim kątem, że nijak nie mogło dosięgnąć tworu jej wyobraźni (lub nie), który tak samo mógł za nią stać faktycznie, jak tylko udawać, że tam stoi, manifestując w ten sposób jakieś jej podświadome lub w pełni świadome jednak lęki: strach przed prześladowaniem w jakiejkolwiek formie, obawa przed ? w pokrętny sposób ? porzuceniem i późniejszą bądź poprzedzającą porzucenie chorobliwą zazdrość jej chłopaka? Na dobrą sprawę nie bardzo jeszcze wiedziała, jaki jest, ona zaś nie dawała mu powodów do chorobliwej zazdrości, jednak sposób, w jaki manifestował ich związek? Kiedy siedział z nią na korytarzu, rozmawiając jednocześnie z kolegami, automatycznie obejmował ją ramieniem, tuląc do siebie, jego twarz natomiast pozostawała bez zmian ? nadal patrzył na rozmówcę, jednak spojrzeniem dawał jasny sygnał:
Mów dalej, ale patrz na mnie. Nie twoje ? nie ruszaj.
Leżała tak, przerażona, na boku, ponownie zacisnąwszy powieki.
Odwrócona plecami do całego świata czekała na coś, co potwierdziłoby czyjąś obecność ? prócz niej, oczywiście ? w pokoju, bądź zaprzeczyłoby tej teorii raz na zawsze, pozostawiając ją w błogim spokoju.
Czy to znowu skrzypnięcie podłogi?
Była jak sparaliżowana. Przerażona, zlana zimnym potem, z walącym sercem czekała na cios, który mógł nigdy nie nadejść.
1 Comment
Recommended Comments