Od dłuższego czasu narzekam na najnowsze produkcje w świecie gier. Nie podobają mi się, bo zwykle są zwyczajnie słabe na tle swoich poprzedniczek (oczywiście poza jakością grafiki, która dla mnie nie ma akurat żadnego znaczenia).
Czasami zdarzają się jednak wyjątki - perełki, które sprawiają mi wiele radości i uzależniają na długo już po kilku pierwszych minutach grania. Do takich tytułów zaliczyłbym bez wahania Worms Reloaded.
Ta gra jest idealnym przykładem tego, czego oczekuję po sequelach - po prostu więcej tego, co było już dobre. Zmiany w grafice w porównaniu z Worms Armageddon są bardzo duże, przy jednoczesnym zachowaniu klimatu i stylu pierwowzoru - co zwykle jest bardzo trudne do osiągnięcia. Plansz jest mnóstwo (zawarte są nawet te z Worms World Party), broń w większości wypadków taka sama, a opcji rozgrywki jest dużo więcej. Nie będę za bardzo wnikać w szczegóły, bo nie mam zamiaru pisać tu recenzji - po prostu uargumentować jakoś fakt, iż zakochałem się w tej grze od pierwszego wrażenia.
Jedyny mankamencik to jak dla mnie limit robali w jednej drużynie (maksymalnie 4) i limit drużyn biorących udział w jednej potyczce. W Armageddon wydaje mi się, że robaków można było mieć co najmniej 8, tak samo jak drużyn, z tym że mogło być maksymalnie chyba 32 robaków na jednej planszy.
Ale nic to, z obecną 16 i tak wydaje się być dość gęsto.
Dodane efekty przerażenia robaków widzących dynamit, który ma za chwilę wybuchnąć rozbawiają mnie za każdym razem, gdy je widzę/słyszę.
Dobrym pomysłem było wprowadzenie sklepu z premiami, broniami, nagrobkami i planszami do wykupienia za zdobyte na różne sposoby (za różne osiągnięcia w grze) fundusze.
Podsumowując - dobra robota, panowie z Team 17. Ostatnich kilka części serii (trójwymiarowych) nie przekonało mnie do siebie, ale męcząc robale w Worms:Reloaded czuję się jak w domu.
A brakowało mi tego, bo WWP nie udało mi się uruchomić ani na Viście, ani na Win7 64bit.
10 Comments
Recommended Comments