Jump to content
  • entries
    2
  • comments
    0
  • views
    2,454

Budy czar


Idajos

173 views

 Share

Czy ktoś pamięta jeszcze "budy" z grami ? Nie salony czy automaty wstawione do knajp ale autentyczne budy, takie drewniane na czterech kołach. W moim mieście - niegdyś wojewódzkim - stała taka na głównej ulicy. Niebieskiego o majtkowym odcieniu koloru, fantazyjnie odrapana i upstrzona napisami w stylu "Koham Jolkę" (pisownia oryg.).

Była mniej więcej połowa lat osiemdziesiątych, o komputerach w domach nikt nawet nie marzył, ogólny niedobór wszystkiego (dla młodszych to sciene-fiction), szarzyzna i bieda, w tv dwa programy w tym jeden od bodaj 14 godziny. Dla nas, wówczas 12-13 latków była to największa oprócz kina (fakt że wtedy prawie darmowego) oferowana przez miasto rozrywka. Automatów ustawionych rzędem było sześć. Opiszę te gry, które zapamiętałem, tytułów nie znam, , jeśli ktoś chce może podjąć się ich identyfikacji.

Do środka wchodziło się po drewnianych, zimą wyślizganych schodkach. Po otwarciu drzwi zanurzyć się można było w opary tytoniowego dymu (wtedy można było palić w zasadzie wszędzie - jestem za), atmosferę podnieconych rozmów, dziwnych, elektronicznych dźwięków i migających ekranów. Zawsze było sporo ludzi, najwięcej takich szczawików jak my ale przychodzili i starsi, myślę że granica wieku to było jakieś 20 kilka lat. Jak wyglądały automaty opisywał nie będę bo każdy pewnie wie; duże szafy z obowiązkowo ułamanym, przyprawiającym o bolesne odciski joystickiem i przyciskami. Pierwszy z brzegu oferował grę widywaną do dziś nawet w dziale retro granie w CDA. Na czarnym tle imitującym przestrzeń kosmiczną w kilku rzędach przesuwały się statki obcych coraz bardziej zbliżając się do naszego pojazdu. Naszym zadaniem było powstrzymać ich atak poprzez masową eliminację. Niezłe ale mało efektowne. Następna była tak zwana "żabka": sterując płazem należało przebyć staw czy też ulicę, nie pamiętam dokładnie. Gra ta cieszyła się najmniejszym zainteresowaniem bywalców. Trzeci automat to był jakiś wyścig w stylu "pole position', dalej uwielbiany przez starszych "Bruce Lee" ale nie ten kultowy z Atari. Ten o którym mówię polegał na pokonywaniu licznych nadciągających sznurem przeciwników i zbliżaniu się do stojącego na końcu poziomu bossa, którego należało pokonać. Szło się z dołu ekranu w lewo a potem do góry i w prawo, potem znów w lewo i tak aż do miejsca w którym oczekiwał boss. Przedostatnia była ulubiona przeze mnie "rybka" - nie mam pojęcia skąd ta potoczna nazwa. Sterowało się okrętem niszcząc atakujące pociskami samonaprowadzającymi i minami okręty podwodne wroga. I "last but not least" absolutny przebój, oblegany od rana do nocy "kowboj". Na początku gry wyświetlał się portret poszukiwanego bandyty wraz z oferowaną nagrodą. Rozgrywka polegała na wystrzelaniu chroniących go kompanów i na końcu pojedynku z nim samym. Zanim do niego doszło należało przedrzeć się przez miasteczko, stację kolejową czy obóz Indian. Po pokonaniu każdego poszukiwanego i zakończeniu poziomu jego portret dziurawiony był serią z rewolweru - pycha i dziś bym zagrał.

Oczywiście gry zmieniały się, jedne znikały pojawiały się nowe i zawsze nowość przykuwała powszechną uwagę. Mnie zapisały się w pamięci akurat te.Przyjemność zagrania kosztowała wówczas 10 zł. Automaty przyjmowały monety i te z Prusem i te z Mickiewiczem (kto pamięta?). Niejedna mała fortuna z uczniowskich oszczędności została tam utopiona. Do dziś pamiętam jak poszliśmy słuchać pod drzwi kolegi który z 1000 zł przepuścił jak ojciec się z nim liczy: "tatuuuniu! aj !, przepraszam aj! nie po nogach aj!".

Najczęściej jednak było tak że mieliśmy niewiele pieniędzy, na jedną, dwie gry. Gapiliśmy się wtedy na wyczyny innych i słuchaliśmy komentarzy innych kibiców, czasem dodając własne. Zabawa była pierwsza klasa. Każda gra miała swojego wirtuoza a szczytem marzeń było zamieścić wpis na tablicy wyników. Często graliśmy wspólnie, to znaczy jeden sterował drugi naciskał przycisk do strzelania. I tak bawiliśmy się świetnie. Raz tak tam się zasiedziałem że przegapiłem ważny mecz.

Poza tym że można było w takiej budzie pograć, pełniła także rolę centrum towarzyskiego. Można tam było spotkać kolegów - nigdy koleżanki - umówić się na jakiś wypad, dać lub oberwać w nos, po prostu pogadać i miło spędzić czas. Stali bywalcy tworzyli swego rodzaju klub.

Właścicielem czy też prowadzącym ten przybytek (a może jednym i drugim ?) był tak zwany "szef". Wiecznie podpity, niechlujny, koło czterdziestki sobie liczący, szczupły osobnik z pijackimi wąsami. Na końcu budy miał pakamerę, w której mieściło się łózko, stolik, elektryczny piecyk radio i jakieś szafki. Wstęp mieli tam tylko najbardziej zaufani klienci i byli oni obiektem powszechnej zazdrości gdyż szef "załączał" im za darmo.

Buda stała koło roku, potem już jej nie widziałem. Ciekawe co się z nią teraz dzieje ? Nie brakuje mi jej ale kiedy w zimowy wieczór gram wygodnie i w cieple w swoje ulubione gry czasem ją wspomnę z uśmiechem.

Witam wszystkich i zapraszam do odwiedzania mojego bloga. Postaram się by wpisy pojawiały się w miarę regularnie.

 Share

0 Comments


Recommended Comments

There are no comments to display.

Guest
Add a comment...

×   Pasted as rich text.   Paste as plain text instead

  Only 75 emoji are allowed.

×   Your link has been automatically embedded.   Display as a link instead

×   Your previous content has been restored.   Clear editor

×   You cannot paste images directly. Upload or insert images from URL.

×
×
  • Create New...