Jeszcze raz, tym razem bardziej formalnie, witam czytelników niniejszego bloga - zarówno regularnych gości, jak i tych, którzy pojawili się tu po raz pierwszy. Zacznę od wyrażenia swojego zadowolenia z faktu, iż w końcu udało mi się napisać coś konkretnego, po krótkiej przerwie w aktywności w wiadomym dziale forum. Od dłuższego czasu korciło mnie żeby przygotować listę najciekawszych serii danego roku, jednak znając mój zapał, przygotowałbym coś najwcześniej za dwa lata. W tym miejscu wypada mi podziękować Piotrkowi, przede wszystkim za motywację do stworzenia tego wpisu
To jedziemy! Na samym początku pragnę przyznać wyróżnienie specjalne dla Tatakau Shisho: The Book of Bantorra. Anime wystartowało wprawdzie dwa lata temu, jednak spory kawałek serii wszedł jeszcze na rok ubiegły. Tytuł został zauważony i uwzględniony już w rankingu AD 2009, autorstwa Mariusza Sainta, lecz przydałoby się na nowo umiejscowić Bantorrę, biorąc pod uwagę wszystkie 27 odcinków. Moim zdaniem, z pocałowaniem ręki byłoby to miejsce pierwsze, nie zważając już na dokładną datę - porównując wszystko co ostatnimi czasy widziałem, pokusiłbym się o nazwanie Tatakau Shisho drugą najlepszą serią ubiegłej dekady (zaraz po Macross Frontier; tak, należę do tej małej grupki dziwnych ludzi, którzy stawiają TTGL za wyżej wymienionymi). Już po kilku epizodach myślałem, że seria nie może być jeszcze lepsza, ta jednak, ku mojej wielkiej radości, coraz bardziej podnosiła poprzeczkę. W pewnym momencie po prostu zabrakło mi skali do opisania tego, co się dzieje na ekranie. Jakby ktoś nie pamiętał, anime to zostało bardzo szczegółowo przedyskutowane na forum (nie polecam czytać więcej niż posta otwierającego, by nie uraczyć się spoilerami), toteż w tym tekście poprzestanę na powyższych impresjach. Resztę najlepiej zobaczyć na własne oczy.
Przejdźmy w końcu do samej listy. Rok 2010 obfitował w bardzo dobre anime, przez co wybór 10 tylko pozycji nie należał do zadań łatwych. Uprzedzam, że kolejność została ustalona orientacyjnie, bez sztywnego schematu "x jest lepsze od y, znajdującego się oczko niżej", pokazując jedynie generalną tendencję - tytuły starałem się uszeregować od tych, które pozostawiły po sobie najlepsze wrażenie. Większych spoilerów (wykraczających poza informacje zawarte w pierwszym odcinku) brak.
Najkrótsze podsumowanie, jakie przychodzi mi do głowy, to "nie trzeba fabuły, żeby zrobić świetne anime". Może trochę przesadzam, jakiś tam główny wątek w zasadzie jest, choć nie zmienia to faktu, że Ika Musume to przede wszystkim gag comedy i jako takie doskonale funkcjonuje. Komiczne są postacie (tu prym wiedzie tytułowa bohaterka), dialogi oraz (większość) postaci. Można też mówić o pewnym elemencie obyczajowym, pojawiającym się w paru miejscach. I bardzo dobrze, leciał sobie, ledwo zauważalny, w tle, nadając serii ostatecznego szlifu, niczym basista w kapeli:)
Miałem spore oczekiwania związane z tym tytułem. Po obejrzeniu trzech odcinków okazało się, że stan faktyczny "trochę" się z nimi mija, niemniej anime pokazało klasę, na nieco innym polu, jedynym w swoim rodzaju. Takuto - nasz protagonista, zostaje znaleziony nieprzytomny na brzegu pewnej wyspy. Początek byłby do bólu sztampowy, gdyby nie fakt, że koleżka właśnie się tam wybierał, ale spóźnił się na prom, w związku z czym na luzie wskoczył sobie do oceanu i postanowił popłynąć wpław; jak widać, przecenił odrobinkę swoje możliwości... Trafia do wielkiego domu w którym pracują pokojówki ze zwierzęcymi uszami, szkoła do której się zapisał jest pomalowana na różowo, a jedna z jego klasowych koleżanek jest żoną jakiegoś starego miliardera. Aha, no i Takuto walczy z przeciwnikami wyglądającymi jakby urwali się z balu karnawałowego, używając do tego mecha, przypominającego mi jakiś Stand z późnego JoJo. Tak początkowo prezentuje się Star Driver - nadzwyczaj udana afirmacja i gloryfikacja kiczu, podlana epickim sosem. Dodatkowy sentyment budzi to w osobnikach pamiętających z własnego dzieciństwa Daimosa i/lub Sailorki, gdzie takie schematy budziły autentyczny podziw.
Od początku jest też fabuła - choćby wspomnienie o niejasnym celu wesołej organizacji "tych złych", czy alegoryczna historia niejakiego Sama, nieskromnie nazwanego "przebijaczem kałamarnic". Cała intryga wydaje się być dość skomplikowana, z pewnością można w tej chwili podjąć wiele interpretacji. W najnowszych odcinkach, sławetne FABULOUS zaczyna ustępować miejsca zagęszczającej się akcji i rozwojowi relacji między postaciami. Anime podoba mi się coraz bardziej, a na każdy kolejny odcinek czekam z coraz większym zniecierpliwieniem. Nie wiem czy to już fanbojstwo, czy anime po prostu jest tak dobre. Niższe miejsce w zestawieniu wynika z niezakończonej emisji serii; podejrzewam, że w ostatecznym rozrachunku ocena pójdzie w górę.
Trochę jak główny bohater, to anime ma dwa oblicza - jedno bazujące na japońskiej mitologii, nie szczędzące miłych dla oka scen akcji, drugie - standardowe życie szkolno-rodzinne (o ile można nazwać standardowym mieszkanie pod jednym dachem z setką demonów). Oczywiście jedno się z drugim przeplata i związek ten z upływem czasu zdaje się coraz silniejszy. Wszystkiego po trochu, od komedii, przez elementy romansu, aż po dramat i horror. Trudno mi dodać coś więcej nie wchodząc za bardzo w szczegóły kolejnych wątków. W skrócie: to bardzo dobre anime z niejedną zaletą, przede wszystkim ciekawą fabułą i "żywymi" postaciami (na moje prywatne wyróżnienie zasługuje Yuki-onna). Drugi sezon w produkcji.
Tutaj było zgodnie z oczekiwaniami. Tytuł ten można określić jako slice of life osadzone w epoce Edo. Zamiast garści krwawych walk i typowych dla serii samurajskich krwawych walk, mamy refleksje na temat trudnego życia w ówczesnych realiach i rozmaite (nie zawsze legalne) próby utrzymania się, skupione głównie na zdobyciu godziwego zarobku. Po drodze poznajemy historie poszczególnych bohaterów, dowiadujemy w jakich okolicznościach ich losy się skrzyżowały. W zasadzie tyle. Tylko i aż tyle. Muzycznie, bardzo przypadły mi do gustu opening i ending, ten drugi również dzięki ciekawej animacji.
Jedni uważają to anime za niezwykłe, inni za niezwykle przereklamowane. Ja wiem jedno - autentycznie wzruszyłem się oglądając ostatni odcinek, a to nie zdarza mi się zbyt często. Jak na rzecz w której maczali palce ludzie z Kei przystało, mamy szkołę średnią, w niej cokolwiek specyficznych uczniów, większość czasu śmiejemy się z niewybrednych żartów (tutaj: ze sporą dawką czarnego humoru), a wszystkiemu towarzyszą zjawiska nadprzyrodzone. Jedynie element haremowy zanikł, ale w tym przypadku to tylko poprawiło ogólne wrażenie. Znalazło się i miejsce na kilka scen akcji i sporo dobrej muzyki (polecam przesłuchać całą ścieżkę dźwiękową, ze szczególnym uwzględnieniem "dyskografii" obecnego w serii zespołu Girls Dead Monster). Szkoda tylko, że nie rozwinięto wątków kilku bohaterów drugoplanowych, bo aż się prosiło by anime miało ponad 20 odcinków.
Abstrahując od... oryginalnego tytułu, będę utrzymywał, iż mamy tu do czynienia z najlepszą serią spod znaku miecza i magii od czasów legendarnych (zbieżność słów niezamierzona) Slayersów. Powiem więcej - uczeń przerósł mistrza. Na pierwszy rzut oka, protagonista ratuje swoją ojczyznę jakby z przypadku, czy raczej z konieczności (związanej z "uprzejmą inaczej" prośbą króla). Żeby nieszczęśnik się nie obijał, przydzielono mu seksownego żandarma (spokojnie, to samica jest) z wielkim mieczem, którego nie waha się podnosić na leniwego towarzysza, nierzadko bez wyraźnego powodu. Pod tym komediowym settingiem kryje się oczywiście coś poważniejszego, zarówno w materii fabuły, jak i samych bohaterów. Komplikująca się z każdym odcinkiem intryga wciągnęła mnie niezmiernie i byłbym gotów umieścić anime na szczycie tego zestawienia, gdyby nie zakończenie, tudzież jego brak. Przed samą tylko końcówką postawiono wiele nowych pytań, a pozostawienie ich bez odpowiedzi zakrawa na zbrodnię (uściślę - jest to jedyny minus jakiego doszukałem się w całej serii). Domagam się drugiego sezonu!
Jak ciekawe życie można wieść mieszkając z grupą kobiet w średnim wieku, mających rozmaite obsesje, utrzymując się przy tym z robienia ilustracji do mang BL? Tsukimi przekonała się na własnej skórze, że niezbyt. Jak sytuacja zmieni się po poznaniu nieziemsko pięknej dziewczyny, która z nieznanego powodu zaczyna się kręcić wokół nas? I to przyszło poznać naszej bohaterce. Ta jednak uważa się za modelowy przykład nerd girl i boi się wszystkiego co ładne i stylowe, a właśnie taka, do szóstej potęgi, jest nowa znajoma. Wesoło robi się, gdy owa piękność okazuje się być facetem! Skąd zainteresowanie przebierankami, jak wpłynie to na życie Tsukimi i generalnie, co będzie się działo dalej? Nie zdradzę żadnych szczegółów, powiem tylko, że Kuragehime to sympatyczna opowieść o życiu ogólnie - realizowaniu swoich marzeń (czasem nader spontanicznie), rozmaitych relacjach międzyludzkich i tak dalej... Muszę uraczyć was endingiem serii, w pełnej wersji, jako teledysk zespołu Sambomaster - całościowo genialny jest!
Szalona jazda bez trzymanki z motywem przewodnim tzw. "miejskich legend". Jest tajemniczy gang, bezgłowy jeździec pomykający po tokijskich ulicach, latające automaty do napojów (oraz inne ciężkie przedmioty), knajpa z rosyjskim sushi, facet który wie wszystko i wiele więcej. Poza samymi bohaterami (choć może właśnie dzięki nim) odniosłem wrażenie, że to miasto żyje jakby samo z siebie, co w moim odczuciu doskonale podkreślił drugi OP anime. Głupio kolejny raz pisać, że wciągnęła mnie fabuła, ale tak właśnie było - niektóre fragmenty były epickie, inne przejmujące, a jeszcze inne - kompletnie porąbane. W pozytywnym tego słowa znaczeniu, a jakże.
Zaczęło się niepozornie. Na horyzoncie pojawiła się podejrzanie wyglądająca rodzina Kirishikich, wtedy też rozpoczęła się fala niewyjaśnionych zgonów. Niedługo potem zaczęto tu i ówdzie widywać zmarłych. Tak się zaczęło, choć paradoksalnie nie to było najważniejsze. Moim zdaniem, główny nacisk położono na wierne oddanie i krytyczne przedstawienie realiów panujących w małej zacofanej wiosce oraz ludzkich zachowań w skrajnych sytuacjach. Niezwykle interesujące okazało się być podejście autorów do tematyki wampirów - początkowo ukazanych jako bezlitosnych krwiopijców, by stopniowo wprowadzać ich punkt widzenia, przechodząc do poważnych problemów egzystencjalnych. Granica między nimi i ludźmi została niebezpiecznie mocno zatarta, żeby nie powiedzieć odwrócona. Z pewnością nie ma tu żadnej jednoznaczności moralnej, oceny musimy dokonać sami. Dodatkowe wyróżnienie dla unikatowych projektów postaci - autorstwa osoby odpowiedzialnej za kreskę w słynnym (choć pewnie nie przez wszystkich pamiętanym) Soul Hunter. Drugie wyróżnienie za zaangażowanie klasyków j-rocka, zespół Buck-Tick, do wykonania pierwszego openingu i drugiego endingu (wstyd się przyznać, ale dowiedziałem się o tej legendarnej kapeli dopiero dzięki Shiki właśnie).
Dodatkowo, seria jest jednym z największych pozytywnych zaskoczeń, biorąc pod uwagę moje oczekiwania. Przyciągnęły mnie głównie dziewczęta z lisimi uszami (jakie to fetysze się do człowieka nie przyczepią przez te chińskie bajki), widząc odległe podobieństwo do Spice and Wolf. Wyszło coś na kształt komedii shoujo, co przyjąłem z dużym entuzjazmem. W ramach eksperymentalnego projektu wojskowego, utworzono trzy małe zespoły złożone z ludzi i półdemonów o nader atrakcyjnej aparycji. Tak otrzymaliśmy dwie pary i jedno trio (przeklęty farciarz), których losy w takim właśnie ustawieniu będziemy śledzić - sprawa od początku jest klarowna, wiemy na czym stoimy i kto z kim będzie przełamywał barierę między gatunkami(?), a przede wszystkim, przeciwnymi płciami. W każdym zespole przebiega to inaczej, nie sposób ocenić gdzie lepiej, kwestia gustu; mnie wszystkie opcje podobały się chyba tak samo. Tytułowa Zakuro trafia na "księcia z bajki" i jest z tego wyraźnie zadowolona, jednak stan faktyczny szybko sprowadza ją na ziemię... Stosunkowo szybko pojawia się również główna intryga, obowiązkowo związana z główną bohaterką i pewną baaardzo mroczną tajemnicą. Cieszy dopracowanie szczegółów, takich jak stworzenie konkretnego powodu, któremu zawdzięczamy zawiązanie się akcji, ogólny rys historyczny dotyczący foxgirls, wspomnienie o sytuacji poszczególnych bohaterów, zaznaczenie związków przyczynowo-skutkowych, zachowanie wiarygodności zachowań i długo mógłbym tak wymieniać. Dodatkowy smaczek stanowią piosenki kończące, wykonywane kolejno przez seiyuu poszczególnych grup postaci pierwszoplanowych. Innymi słowy podobało mi się wszystko, bez wyjątków, toteż żadnych zastrzeżeń nie mam.
Tym optymistycznym akcentem kończę zestawienie, mam nadzieję, że jeszcze pojawię się tu z jakimś wpisem, a w roku bieżącym, życzę Wam i sobie co najmniej równie dobrych serii anime. Dziękuję za uwagę i czas poświęcony na czytanie moich wypocin;)
0 Comments
Recommended Comments
There are no comments to display.