TRON - Potrójna recenzja
Głupio wygląda blog z jednym wpisem (który dodatkowo jest tylko wstępem), więc wrzucam swoją pierwszą recenzję (a raczej trzy):
Starzy wyjadacze i osoby interesujące się kinem pamiętają zapewne oryginalnego 'Trona' z 1982 - tytułu, który wylansował Jeffa Bridgesa i animacje komputerowe w filmach. W telegraficznym skrócie: Flynn, autor gier 'Space Paranoids' (takich uśmieszków jest w filmie jeszcze wiele), zostaje przeniesiony do wnętrza komputera(efekt, który został doceniony i wylansowany dopiero w matrixie), gdzie z pomocą świadomych programów (dla których kwestia istnienia użytkowników jest podobna do rozważań o istnieniu Boga) musi pokonać Główny Program Kontrolny, który pochłania inne i sam przydziela im zasoby (czyżby szpila w Windowsy z wielozadaniowością i wywłaszczaniem? ). Brzmi znajomo? A to wszystko w czasach, gdy bracia Wachowscy chodzili jeszcze do szkoły. Film zdobył rzeszę fanów, ale krytykom nie przypadł do gustu i nie zdobył Oskara w kategorii GCI(choć wydawało się że jest pewniakiem). Czy jego sequel przebije oryginał? Komercyjnie na pewno, ale nie uprzedzajmy faktów.
Głównym bohaterem filmu jest 27-letni Sean, syn Kevina Flynna z pierwszej części. Sean, pomimo że wychował się bez ojca (który zniknął w tajemniczych okolicznościach), jest do niego podobny - to maniak gier komputerowych (jakoś ktoś lubi sobie pograć, to od razu jest "maniakiem"), a przy tym zdolny hacker. Pewnego dnia przyjaciel Kevina, Alan (w tej roli znany z pierwszej części Bruce Boxleitner) otrzymuje wiadomość przez staroświecki pager i Sean, wiedziony tym tropem przenosi się do cyberprzestrzeni, gdzie musi rozwikłać tajemnicę znaną widzom od początku i "walczyć by przetrwać".
Pierwsza połowa filmu jest całkiem niezła - fabuła toczy się sprawnie (choć wyraźnie chce komplikacją nadrobić brak głębokości), a sekwencje walki, latania i jazdy robią wrażenie. Potem coś się z filmem psuje (złośliwi twierdzą, że w tym momencie kończy się scenariusz) i jest coraz gorzej. Fabuła na przemian goni w piętkę, to znów gmatwa się ponad granice przyzwoitości, i w ten sposób toczy się, nie bardzo wiedząc, kiedy się skończyć. Film jest na siłę wyciągnięty do dwóch godzin (głupi kinowy trend), choć z czystym sumieniem można by z niego wykroić godzinę i złożyć z tego całkiem przyjemną projekcję. "Tron Dziedzictwo" jest reklamowany jak "Kolejny po 'Avatarze' poziom 3D", skwituję to określenie jednym wyrazem - bzdura. Na "Maniakach gier wideo" efekty nie zrobią wrażenia, choć to właśnie dla tej grupy docelowej film jest pzeznaczony. Zresztą gdzie tu się efektowności doszukiwać - całe uniwersum zostałe wymyślone jako proste i surowe, pola do popisu dla grafików tu nie ma. Sprawa z 3D ma się jeszcze gorzej - czasami "wali" jakbyśmy byli na kwasie, innym razem nie ma go prawie wcale. Porównania z Awatarem (a nie jestem jakimś jego wielkim fanem) są tu nie na miejscu. Całość ratuje muzyka, ale o tym później.
Generalnie film nie spełnił pokładanych przeze mnie w nim nadziei. Po wielkim medialnym szumie, pomimo dużych nakładów i nośnym materiale wychodzi zaledwie średniak, do tego piekielnie nierówny.
OCENA: 6/10
Żeby wyciągnąć więcej kasylepiej poznać przedstawioną w filmie historię, wydano grę, której akcję umiejscowiono w uniwersum Trona. Zgodnie z nowym trendem gra nie jest czystą egranizacją, a prequelem zdarzeń, które mają miejce w filmie.
Całej fabuły nie będę streszczał, bo i tak nie warto gmatwać się w tych wszystkich wymysłach scenarzystów, nadmienię tylko, że naszym awatarem w komputerze (i to podwójnie, bo wszystko dzieje się we wnętrzu komputera) staje się program kontrolny (taki, jakim oryginalnie był Tron) i musimy walczyć z tajemniczym Abraxem (brzmi jak nazwa proszku). Żeby dodać fabule rumieńców dorzucono jeszcze ISO (nie, nie obrazy płyt) - programy, których nikt nie napisał O.o
TRON Evolution to w zasadzie typowy slasher, łączący elementy biegania po ścianach i skakania z walką na dyski, przeplatane sekwencjami pościgów światłocyklami i walkami czołgów. Dodatkowo gra posiada elementy RPG, polegające na powiększaniu naszej pamięci, do której dokupujemy więcej życia, szybszą regenerację czy nowe dyski/światłocykle.
Sama mechanika gry jest w porządku, ale nie wyrywa kredek z tornistra. Powalczyć i pobiegać można, wszystkie animacje trzymają poziom, ale do poziomu Prince of Persia grze daleko. Jazdę światłocyklem, którą miałem za największy atut gry, sprowadzono do kilku nieszczególnie emocjonujących przejażdżek. Na otarcie łez grę wzbogacono o zbieranie różnego rodzaju śmiecia, dającego dostęp do concept artów albo fragmentów fluffu i nieśmiertelne achievmenty (10 ciosów pod rząd, 50 ciosów pod rząd etc.).
Graficznie gra prezentuje się dobrze, choć przyznać trzeba, że sam świat Trona nie jest jakoś specjalnie skomplikowany w realizacji. Wszystko jest więc szklano-metalowo-plastikowe z dodatkiem neonów tu i ówdzie. Trudno było oczekiwać więcej, trudno zachwycać się tym, co dostaliśmy.
Pod względem udźwiękowienia jest różnie - od czasu do czasu dostajemy zremiksowane fragmenty soundtracka z filmu, za to cała reszta dźwięków jest raczej cicha i nieznacząca.
Jeśli jesteś wielkim fanem uniwersum - graj śmiało. W każdym innym wypadku możesz sobie spokojnie odpuścić ten tytuł.
OCENA: 5/10
Paradoksalnie element całego tego przedsięwzięcia który uważałem za najsłabszy okazał się być najlepszym. Za soundtrack odpowiada francuski duet Daft Punk grający muzykę House, a słynący ze swoich futurystycznych kasków, pod którymi ukrywają twarze. Przyznam bez ogródek, że dotychczasowe ich utwory zupełnie mi się nie podobały (a sądząc po nazwie zespołu nie jestem w tym zdaniu odosobniony), mimo że przepadam za elektroniką w wykonaniu Kraftwerk i JMJ. Po trzech albumach studyjnych i niezliczonych singlach oraz remixach (charakteryzujących się powtarzanymi do porzygania "around the world" i "harder, better, faster, stronger") zespół został poproszony o stworzenie muzyki do filmu. Efekt przerósł moje najśmielsze oczekiwania - album świetnie radzi sobie solo, a muzyka doskonale wpasowuje się w uniwersum Trona, potęgując "cyfrowy" charakter całości. Daft Punk z niezwykłym wyczuciem łączy dźwięki orkiestry symfonicznej z surowymi, często przesterowanymi samplami. Obok dynamicznych kawałków pasujących do wyścigów światłocykli znajdziemy delikatne, niemal kameralne utwory z dominującymi smyczkami. A co ciekawe, taki eklektyzm wcale nie razi, elektronika i klasyka w świetnym stylu przeplatają się i uzupełniają na tym krążku.
Nawet 'Derezzed' (jego fragmenty można usłyszeć w telewizyjnym trailerze) utrzymany w typowych dla DP tempie i formie ma to "coś" - zgrabnie osadzone pętle, efekty "zacięcia się" dźwięku, wszystko to świetnie dopasowane i zmontowane. Zresztą, co tu dużo pisać, tego trzeba posłuchać
Album okazał się dobry do tego stopnia, że przez pewien czas, gdy wyszukało się 'Daft Punk' na YouTubie całą pierwszą stroną zajmowały utwory z najnowszej płyty (potem komercyjna łupanina niestety wróciła).
OCENA: 10/10
Moja rada:
Jeśli nie miałeś dotychczas do czynienia z Tronem i nie wiesz co zacz, idź do Empiku, kup oryginalnego Trona na DVD i posłuchaj soundtracka. Resztę można sobie bez żalu podarować
0 Comments
Recommended Comments
There are no comments to display.