"Odwilż" - recenzja
Ekologia to obecnie bardzo modny temat. Z jednej strony, nie ma w tym nic dziwnego biorąc pod uwagę kondycję naszej planety. Dlatego też wszelkie przejawy dbania o środowisko powinno się chwalić. Z drugiej strony, nachodzą mnie pewne dość smutne refleksje w związku z owym ekologicznym boomem. Wydaje mi się, że trochę się spóźniliśmy z ratowaniem Ziemi, choć oczywiście nie możemy tego zaprzestawać i musimy próbować ocalić to co się da. Liczą się również jakiekolwiek starania w uświadamianiu ludzi za pomocą środków masowego przekazu, w tym poprzez filmy fabularne. No właśnie. Jako, że ochrona środowiska jest teraz na czasie, kinematografia chętnie sięga po ten temat. Do jednych z najlepszych przykładów można śmiało zaliczyć następujące obrazy: sprawcę ?trójwymiarowego szału? w kinach, czyli ?Avatara? Jamesa Camerona, a także pixarowskiego ?Wall-E?, który w 2009 roku zdobył Oscara w kategorii ?Najlepszy długometrażowy film animowany?. Powyższe tytuły mają ponadto wspólne ogniwa w postaci olbrzymiego budżetu, dużych wytwórni i co najważniejsze, wysokiej jakości. Natomiast z obejrzaną ostatnio przeze mnie ?Odwilżą? łączy je jedynie problematyka ekologiczna.
Film w reżyserii Marka A. Lewisa reprezentuje gatunek kina grozy. Jego główna akcja rozgrywa się na Wyspie Banksa, wchodzącej w skład Archipelagu Arktycznego. Przebywa tam grupa naukowców, której przewodzi doktor David Kruipen. Wkrótce na miejsce przyjeżdża również kilkoro studentów. Pewnego dnia badacze znajdują szczątki mamuta. Niestety fascynujące w pierwszej chwili odkrycie okazuje się prawdziwym przekleństwem. Topniejący lód odsłonił bowiem nie tylko zwłoki prehistorycznego przodka słonia. Mamut skrywa w sobie niezbyt przyjemny bonusik ? prawie jak jajko z niespodzianką tyle, że w wersji z naszych najgorszych koszmarów. W ciele martwego zwierzęcia zagnieździły się niebezpieczne pasożyty. Oczywiście w przeciwieństwie do mamuta są one jak najbardziej żywe i szukają nowych nosicieli wśród obecnych na stacji badawczej ludzi.
W obrazie tym starano się wyeksponować jeden z kardynalnych problemów frapujących propagatorów ochrony środowiska, a mianowicie globalne ocieplenie. Już na samym początku zostajemy uraczeni paradokumentalnym wstępem, w którym możemy zobaczyć między innymi fragmenty telewizyjnych reportaży trąbiących o zagrożeniu życia na naszej planecie w związku ze wspomnianym wyżej zjawiskiem itd. Sama Wyspa Banksa, gdzie główni bohaterowie filmu muszą bronić się przed groźnymi pasożytami, przedstawiona jest w sposób dowodzący, że globalne ocieplenie to nie mit. Po niby dokumentalnym początku widzimy grupę ekologów na tle trawiastych terenów, gdzieniegdzie tylko pokrytych śniegiem. Tam, na jednym z tych białych placków, naukowcy zauważają grzebiącego w jakiś resztkach niedźwiedzia polarnego. Cała ta scena ma więc tworzyć swego rodzaju sugestywny obrazek ukazujący powolny upadek naszej planety. Z kolei lecący dopiero na wyspę studenci pod wpływem obserwacji popękanego lodu zaczynają prowadzić dysputę na temat uświadamiania ludzkości w kwestii zagrożeń środowiska. Rozmowa ta staje się dla twórców ?Odwilży? pretekstem do zrobienia przeglądu różnych postaw ekologicznych. Jedna osoba pragnie pokojowych rozwiązań, inna jest wprost przeciwnego zdania i popiera ekoterroryzm. Kolejna twierdzi natomiast, że zmiana stylu życia na przyjaźniejsze naturze stanowiłaby zbyt wielkie poświęcenie, na które mało kto by się odważył.
Skoro film zawiera mądre przesłanie, chciałoby się rzec: ?Wszystko ładnie, pięknie i w ogóle?. Niestety tego o ?Odwilży? powiedzieć nie można. Scenariusz kuleje i świeci dziurami. W początkowej fazie filmu, bardziej niż na fabule skupiono się na proekologicznych hasłach. Dobrze, że one są, ale powinny zostać subtelniej wprowadzone. Tymczasem wyłożono je miejscami zbyt nachalnie i łopatologicznie. Dalej sytuacja raczej się nie poprawia, ponieważ bijące po oczach przesłanie ustępuje scenom typowym dla przeciętnego horroru. Scenariuszowe mielizny są zatem maskowane poprzez serwowanie mało apetycznych obrazków, a niektóre z obrzydliwości wywołały u mnie niemalże wymiotne odruchy. Nie ma ich wprawdzie zbyt wiele, ale twórcy powinni się lepiej przyłożyć do porządnego stopniowania napięcia i wytworzenia odpowiedniego klimatu. Trzeba przyznać, iż sceneria ?Odwilży? aż się prosi o etapowanie klaustrofobicznym nastrojem, co znakomicie udało się zrealizować w kultowym horrorze ?Coś? w reżyserii Johna Carpentera. Jak dla mnie, owa niepokojąca atmosfera w obrazie Lewisa pojawia się ledwie w szczątkowej formie, przez co przedstawione na ekranie wydarzenia oglądałam bez szczególnego zaangażowania. Gdyby dopracowano niektóre elementy, produkcja ta mogłaby być trzymającym w napięciu filmem grozy. Wtedy obraz obroniłby się jako dobry horror nawet bez tych makabrycznych scen albo ich obecność nie przeszkadzałaby w jakimś większym stopniu, chociaż i tak co wrażliwsi widzowie zamykaliby wówczas oczy.
Mimo, że ?Odwilż? należy do niskobudżetowych produkcji, jak najbardziej miała szansę być filmem udanym. Szkoda, że tak się nie stało. Od strony realizacyjnej obraz prezentuje się całkiem znośnie, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, iż nie stała za nim żadna wielka wytwórnia. Można było jednak pokusić się jeszcze o triki w rodzaju gry świateł i cieni. Największy minus stanowi natomiast sam scenariusz, co nie było dla twórców rzeczą nieosiągalną. Film ten co prawda da się obejrzeć bez zasypiania i z umiarkowanym zainteresowaniem, lecz w finalnym rozrachunku jawi się on jako słaby ekologiczny manifest, nieudolnie ubrany w szaty kina grozy.
Ocena: 4/10
Tytuł polski: Odwilż
Tytuł oryginalny: The Thaw
Reżyseria: Mark A. Lewis
Scenariusz: Mark A. Lewis, Michael Lewis
Obsada: Val Kilmer, Martha MacIsaac, Aaron Ashmore
Gatunek: horror
Produkcja: Kanada, USA
Rok produkcji: 2009
Czas trwania: 90 minut
6 Comments
Recommended Comments