Ke ? SZOK, ATRAMENT I KREDKI. Co na to Premier?
Czytelnicy moich wypocin mają cholernego pecha.
Nie tworzył bym tego gdyby moje palce nie czuły się przez to częściowo spełnione.
Paluszki chcą się bawić, a właściciel jest leniwy i nawet na instrumencie się sku*wiel nie chce nauczyć grać więc palczusie skaczą po klawiaturze w szalonym tańcu śmierci, przekazując historie swojego pana i władcy.
Fabuła tutaj nie istnieje. Brakuje logiki. Lepsze sceny walk rozgrywają się na turniejach szachowych żółwi morskich w podwodnym klubie " Pod Explodującą Syreną ". Większość znaków interpunkcyjnych poszła na urlop, składnię i gramatykę zgwałciłem i rzuciłem w cholerę bo mi się nudziło, a humor tutaj sztywny jest niczym moja prababcia w trumnie.
Żeby już nie przedłużać??????Czytajcie i komentujcie głupotę autora i obnażanie jego kompleksów objawiających się na tym blogu czy co tam chcecie.
Rozdział Drugi
Scena Druga
Dzisiejszej nocy miasto Werna, wydawało się wyjątkowo odpychające.
I to nie z powodu podłego alkoholu podawanego w tutejszych pubach. Ani z powodu przynależności tego miasta do jednego z najbiedniejszych ale za to z kure*sko wysokim wzrostem przestępczości w ciągu ostatnich kilku miesięcy.
Po pierwsze, smród w tym mieście był ogromny.
Po drugie, wystarczyło ? śladami głównego bohatera ? urządzić sobie spacerek po dachach budynków(oglądając panoramę miasta z wysokości tych kilku metrów nad ziemią można się było porzygać ze wzruszenia. Ach te kamienne, niemal średniowieczne domki przy których bezpańskie psy i inne experymenty tatusia natury [ kotki były pod opieką pewnych sekciarzy i siedziały bezpieczne w ich sekciarskich domkach ] codziennie znaczyły swój teren. Ach te ulice po których przewalali się bezdomni, uzewnętrzniający się publicznie i proszący o pieniądze na jedzenie tym samym wprowadzając opinię publiczną w błąd ponieważ tak naprawdę te łajzy chciały kasy kasę przeznaczyć na szczytny cel skrócenia swojego żywota np. sztyletem. No ale najpierw ten sztylet trzeba sobie kupić.) śledząc jakiegoś zakapturzonego świra.
Nasz kochany asasyn o włosach koloru podbitego oka mojego kuzyna, przekradał się niepostrzeżenie i przeskakiwał między dachami domów. Jego trasa kończyła się na dachu jedynej w mieście świątyni, zamieszkanej przez kapłana, który gdyby wiedział kto jest na dachu jego kochanego miejsca spotkań oszołomów czczących jakieś niewidzialne, bezimienne bóstwo które ? jak twierdzi ojciec prowadzący- ma w swoim posiadaniu los każdego kotka we wszechświecie i grozi zabiciem ich i wiecznych tortur w miejscu którego temperatura przekracza wszystkie dopuszczalne normy dla kotów w przypadku odrzucenia jego religii, wyjąłby spod, noszonego przez siebie, czarnego kiltu, POTĘŻNY_MIECZ_DWURĘCZNY_PRZYPADKOWEGO_OLŚNIENIA_MORDERCZEGO_BERSERKERA_SKAZANEGO_NA_KASTRACJĘ_ZA_NIEPRZEPISOWE_WYKORZYSTYWANIE_DO_CELÓW_LUBIEŻNYCH_TRZODY_CHLEWNEJ + 666% TO ALL ABILITIES, nie bacząc na przepisy BHP sali informatycznej od polaka i zap***olił by głównego bohatera tym samym pozbawiając Was, drodzy czytelnicy, przyjemności poznania jego ( głównego bohatera)dalszych losów ( chyba, że zechce mi się przerobić to na z@#$@#%^%@%# telenowelę) ale zdobywając przysłowiowy szacun na dzielni. Tak się jednak nie stanie.
Purpurowowłosy chłopak zatrzymał się na krawędzi dachu świątyni.
Osobnik w żółtym płaszczu zatrzymuje się na trawiastym terenie stanowiącym granicę oddzielającą miasto i gesty las. Odzywa się na tyle głośno żeby łowca go usłyszał.
-Powiedziano mi, że będziesz mnie śledził?Gerard!
Mówiąc to odwraca się w kierunku łowcy, przyklęka na prawe kolano i niebieskim kamieniem, pokrytym runami, kreśli na ziemi symbole.
Magia nekromantów! Pomyślał G. i w tej samej chwili, spod ziemi wygrzebało się kilkadziesiąt guli.
Mężczyzna w żółtym płaszczu wydał rozkaz ataku na Gerarda.
Gule-odrażające bestie, wielkości przeciętnego mężczyzny. Ich oczy jarzyły się pomarańczowym światłem, palce kończyły się długimi, kilkucentymetrowymi, powykręcanymi szponami, a w cuchnących paszczach wyrastało im kilka rzędów żółtych i ostrych jak machete, kłów. Ruszyły w kierunku G. który miał odruch wymiotny gdy patrzył na ich częściowo zgniłe ciała w ciemnych odcieniach brązu i zieleni. Coś jednak było nie tak.
-Co to jest?
Łowca był wyraźnie rozbawiony.
Gule były strasznie powolne, a niektóre nawet roztapiały się.
-Cóż, beznadziejne zaklęcie to twój błąd.
Mówiąc to Gerard zeskoczył z dachu - miał tylko kilka metrów do ziemi,co to dla herosa - i zaczął biec w kierunku przywoływacza.
Nekromanta, szybkim ruchem głowy odrzucił kaptur. Odsłonił swój gadzi pysk pokryty szarą łuską z oczami koloru zgniłych pomarańczy i o pionowych źrenicach, wpatrujących się w trzymany przed sobą, oburącz, kamień. Szeptał zaklęcia wzmacniające przywołane istoty.
Nekromanta należał do rasy wysoko rozwiniętych, inteligentnych jaszczurów. Jego rasa nazywała się Graz ? Ankhor.
W gule wstąpiły nowe siły. Błyskawicznie rzuciły się w kierunku swojego celu z zamiarem zgładzenia go.
Gerard robił szybkie uniki, czasem kopniakami odpychał napastników, starając się zbliżyć do Nekromanty. Wyjął swoje rewolwery. Padło kilka strzałów.
Nekromanta nekromanta dostrzegł co Gerard trzymał w dłoniach. To broń palna. Normalnie była zakazana w całym królestwie i tylko tajne, morderczo skuteczne w wykonywaniu swoich zadań i doskonale wyszkolone w walce, jednostki służb specjalnych przyjmujących rozkazy bezpośrednio od króla, mogły się nią posługiwać. Nie wiadomo dokładnie dlaczego handlarze nielegalną bronią nie mogli wejść w posiadanie tych cudów techniki lecz Nekromanta myślał w tej chwili tylko o jednym. Jeśli ma przed sobą agenta, jest zmuszony do odwrotu chyba, że chce się pożegnać z życiem.
Rzucił się do szaleńczej ucieczki.
Gerard szybko eliminując gule pojedynczymi strzałami w głowę, co chwila przeładowując broń, ruszył za uciekinierem. Przyspieszył, wyskoczył górę i unikając ciosu ostatniego ocalałego gula, oddał kilka strzałów w kierunku Nekromanty. Pociski trafiły go w kolana. Gadzina padła i nie mogła już dalej uciekać.
Łapa bestii przecięła ze świstem przestrzeń obok Gee. Gul po niecelnym ciosie, zawył wściekle i rzucił się na Gerarda. Ten jednak, wykonał potężne kopnięcie w głowę napastnika, odrywając mu ją.
Stworzenie padło i roztopiło się gdy w momencie zgonu, energia życia uleciała z jego ciała.
Zadowolony z siebie łowca podszedł do jaszczuroluda.
-Proszę, nie zabijaj mnie!- Wykrzyczał jaszczur.
-Jesteś agentem, prawda?! Wiedziałem! Wiedziałem od momentu gdy zobaczyłem jaką bronią się posługujesz.
Gerard przerwał mu.
-Nie jestem agentem. A ty nie jesteś Nekromantą. Chciałeś się do nich przyłączyć, prawda? Zlecili ci więc zadanie dostarczenia kamienia, którego użyłeś do przywołania tych stworów i nauczyli kilku zaklęć na wszelki wypadek. Podali tez informację o człowieku imieniem Gerard który będzie cię ścigał. Wiedzieli o mnie. Prawdopodobnie dzięki wróżbitom. Tu popełniłem błąd. Moja bariera ochronna, przeciwko tego typu magii, była zbyt słaba. Zostało przewidziane co zrobię więc wysłali słabego jaszczurka z fałszywą przesyłką. Wiedzieli, że zginiesz.
-Jak to ZGINĘ?!
-Wychodzi więc na to-kontynuował Gerard- że właściwy kamień runiczny jest już dla mnie nieosiągalny.
Gee wziął głębszy oddech i wycelował w głowę swojego oponenta, rewolwer trzymany w lewej dłoni.
Nie trzeba było się trzymać z Nekrusiami, prawda?
-Co?! Czekaj! NIE!
Gerard uśmiechnął się uroczo do jaszczura i w geście pożegnania wpakował mu kilka kulek miedzy oczy.
Chwilę po tym zadzwonił telefon.
-Cześć szefie. Masz problem.
0 Comments
Recommended Comments
There are no comments to display.