Coś się zaczyna, a coś dobiega końca
W akompaniamencie wszechobecnej paniki, związanej z atakiem zimy, w końcu zdobyłem się na zaczęcie tego bloga. Przymierzałem się do tego od dawna, lecz jakoś zawsze uważałem, że będzie zabierać mi to za dużo czasu, a matura sama się nie zda. Jednak dzisiaj, leżąc chory w łóżku, postanowiłem działać. I oto jestem, witajcie! A żeby nie było, mam też coś do powiedzenia.
Jestem fanem Harrego Pottera. Znaczy się byłem jego fanem. W sumie sam już nie wiem jaki mam do niego stosunek. Książki o młodym czarodzieju ukształtowały moje dzieciństwo, zawdzięczam im naprawdę wiele. To one zaszczepiły we mnie miłość do literatury i pokazały, że czytanie to świetna zabawa. Czekałem z niecierpliwością na każdy kolejny tom, który następnie pochłaniałem kawałek po kawałku. I wtedy nadeszły Insygnia Śmierci i się zaczęło. Z jednej strony była to najlepsza ze wszystkich części. Przepełniona akcją, zdecydowanie poważniejsza i ciekawsza. Ale coś było nie tak. Czytając nie czułem już tej magii, los bohaterów stawał się coraz bardziej obojętny a główny bohater irytował jak nigdy. Sama książka wydaje się tylko niechcianym dzieckiem Rowling, którego jak najszybciej chciałaby się pozbyć. Czymś zrobionym na siłę, aby tylko już to skończyć.
Ale w sumie to nie o książce chciałem mówić (pisać?), tylko o ekranizacjach. Kiedy byłem młodszy, Kamień Filozoficzny i Komnata Tajemnic były filmami, które naprawdę lubiłem. Były to świetne filmy, ale jednak dla dzieci, co dzisiaj dobrze widzę. Nie przeszkadza mi to zresztą nadal dobrze się przy nich bawić. Później było już coraz gorzej, lecz jeśli chodzi o część trzecią i czwartą, to mimo wszystko nadal znośnie. I wtedy nadeszła era Davida Yates'a. Zakon Feniksa był w zbyt wielu miejscach niezgodny z książką, a akcja, mimo doroślejszego klimatu, była zbyt nijaka. O Księciu Półkrwi, w którym nagle przestał obowiązywać nakaz noszenia szat, a czarodzieje pokochali jeansy, aż szkoda wspominać. I dochodzimy do najnowszego osiągnięcia pana Y, a mianowicie pierwszej części Insygni Śmierci. Jest to film, przez który żałuję wydanych na kino pieniędzy jeszcze bardziej niż po Księciu. Wybaczcie, to moje zdanie, ale dla mnie jest to jedna z najgorszych ekranizacji książek ogólnie. Nie ma w niej ani trochę magii, jaka zawarta była w powieściach Rowling, a gra aktorów porażała swoją sztucznością na kilometr. Najbardziej boli mnie jednak to, że sama Rowling uznała tę właśnie część za swoją ulubioną ekranizację. I ja się pytam - czemu? Co w niej było takiego, za co można ten film uznać aż tak dobrym? Bo niestety ja tego nie dostrzegam.
A iż obiecałem, że jeśli Rowling uzna tę ekranizację za dobrą, to ja więcej jej książki nie przeczytam. Więc cóż, żegnaj Harry Potterze, było mi niezmiernie miło, ale między nami koniec.
Haunter
4 komentarze
Rekomendowane komentarze