DeeLCe
Downloadable Controversy
Witajcie. Tym razem wcieliłem się w postać korespondenta z dalekiej krainy, który pisze te słowa przemierzając nasz nieco przybrudzony błotem (nieciekawa pogoda plus wybory samorządowe) kraj w tak zwanej ciuchci. Gorąco tu jak w rozgrzanym do czerwoności piecu, zewsząd dobiegają trzaski, a co niektóre fotele wyposażono w relaksujące zmęczone ciało wibracje. Usługa na najwyższym poziomie można powiedzieć. Tylko do toalety nie chcę zaglądać, bo jednak bardzo sobie cenię zjedzony wcześniej posiłek.
Dość jednak o kolejnictwie, bo w dniu dzisiejszym chciałbym napisać kilka zdań o budzącym ostatnimi czasy silne emocje zjawisku zwanym DLC. Zdradzić jednak muszę, że wywodzę się z epoki, gdy wszelkie nadprogramowe materiały do gier (komputerowych, innej ?grajmaszynki" nigdy nie posiadałem) były nazywane po prostu dodatkami i nikt jeszcze nie śmiał marzyć, że najnowsze tytuły zamiast na półce, kurzyć się będą na dysku twardym.
Tak naprawdę to już nawet samo przesiadywanie przed monitorem ograniczam do obowiązków zawodowych, zabawy ze zdjęciami oraz spraw codziennych, a więc różnie rozumianej komunikacji, czy też pozyskiwania wiadomości. Granie zeszło nie tylko na drugi, ale pewnie nawet i nie na dziesiąty plan. Stąd i wszelkie możliwie DLC są mi zwyczajnie obce. Co innego, jeśli pojawią się one w wersji namacalnej i elegancko zapakowanej w zgrabną paczuszkę stworzoną z kilku wydanych po premierze podstawowej gry dodatków i rozszerzeń. Tylko czy takie wydawnictwa przypadkiem nie zaprzeczają ideii downloadable content?
Gdyby wierzyć ogólnodostępnym informacjom (wiedza tajemna jak dotąd pozostaje poza moim zasięgiem), wszystkie multimedia, w tym oczywiście gry, które mają jakiekolwiek pretensje do bycia DLC, muszą występować w postaci tylko i wyłącznie cyfrowej przenoszonej drogą płci? kabelkami lub na falach radiowych. Natomiast jak doskonale wiecie, rzeczywistość nadaje takie miano nawet tradycyjnym, opakowanym w gustowny kartonik rozszerzeniom.
Inna sprawa i to jest właśnie powód największych kontrowersji, o czym często w mocnych słowach wspominają forumowicze w swoich komentarzach, czyli całe mnóstwo drobnych usprawnień, nowych map, modeli ubrań oraz broni, a także całkiem świeże (czy aby na pewno?) misje i zadania, które pojawiają się już nie tylko zaraz po premierze głównego programu, ale także równocześnie z nim, a ostatnio także ? o zgrozo ? przed podstawową wersją (wzmianki o takowych, nie zaś same dodatki). Oczywiście gracze zawsze przyjmą jakiekolwiek ciekawe rozszerzenia do swojej ulubionej gry z szeroko otwartymi ramionami, gdyby nie to, że twórcy chcieliby za każdy przejaw swojej pracy (tak twórczy, jaki i odtwórczy) dopisać kilka zer na swoich kontach. W tym właśnie momencie docieramy do najważniejszego.
Totalnie nie rozumiem skąd tak negatywne opinie dotyczące osób (nie firm, osób, to one tworzą gry), które chcą zarabiać. Nie potrafię również pojąć, dlaczego większość graczy, których zauważam na forum cierpi nie tylko na alergię, co wręcz rozstrój emocjonalny i żołądkowy jednocześnie, gdy wspomni się tylko, że przykładowy program zostanie wzbogacona o pakiet kiszonych ogórków dający przewagę nad graczami posiadającymi wyłącznie pęczek stęchłych rzodkiewek sprzedawanych wraz z podstawową wersją gry. Twórcy mają pełne prawo do tego, żeby opublikować produkcję, którą średnio rozgarnięty przedszkolak zakończy z uśmiechem na ustach zaledwie w dwa kwadranse oraz trzy miliony drobiazgów wzbogacających ją o pięć minut rozgrywki każdy. Na tym nie koniec, bo przecież każdy taki bonus może zostać wyceniony na równowartość tak dobrej klasy samochodu, jak i kilograma parówek. Pokłońcie się, oto stoi przed Wami wolna wola.
Podsumowując i wpis ten kończąc. Dożyliśmy czasów, gdzie cyfrowa dystrybucja dóbr wszelakich odciąga konsumentów od sklepowych półek i daje im możliwość zakupienia interesujących produktów bez wychodzenia z domu. To akurat plus, choć niektórym przypadłby się chociaż jeden spacer dziennie. Rozumu dotlenić co prawda nie można, ale to co macie pomiędzy uszami już jak najbardziej. Doczekaliśmy także dnia, gdy rozpoznawalna marka to nie tylko pojedynczy produkt, ale także całe mnóstwo dodatkowych linijek kodu, które można nabyć. To również jest pozytywna tendencja, ponieważ przedłuża żywotność gier, ale przede wszystkim stwarza sytuację, gdy mamy wybór. Konkurencja nie śpi, więc niech rozgrywa się walka o klienta. Ostatnia zaś sprawa to taki mój osobisty apel. Jeśli tak bardzo przeszkadza Wam polityka wydawnicza panująca w growej branży rozrywkowej (rozrywka dla Was, praca dla twórców), dajcie tego wyraz i nie kupujcie tak przez Was znienawidzonych DLC. Niech w sztabach generalnych producentów zapali się mała czerwona lampka sygnalizująca, że coś jest nie w porządku. Ale przecież Wy wolicie tylko narzekać, prawda?
6 komentarzy
Rekomendowane komentarze