Skocz do zawartości

Pewien Pat Ma Pogląd Na Świat

  • wpisy
    64
  • komentarzy
    493
  • wyświetleń
    59490

Jedziemy na Mazury


Pat5

266 wyświetleń

Może zauważyliście, a może nie - Pat ostatnimi czasy postanowił urozmaicić swe dość szare wakacje i wybrał się na dziesięć dni na północ Polski. W dzisiejszym wpisie skupimy się jednak nie na samym pobycie i przygodach, jakie tam spotkałem, a na podróży, która jest wystarczająco ciekawa, bym mógł poświęcić jej wpis.

Plan był taki, by wraz z kumplem wstawić się na dworzec i poczekać na Drabas, który zawiezie nas do Katowic. Z samych Katowic wsiąść do kolejnego autobusu, którego celem jest już same Mrągowo, czyli miejsce, do którego chcemy się udać.

Dzień podróży zaczął się od tego, że... poszedłem spać. Było to bowiem już po północy. Pewien mężczyzna z firmy transportowej, z której miałem korzystać, przedstawiający się jako kierowca autokaru, którym miałem się udać prawie pod koniec Polski, poinformował mnie w dniu zamawiania biletu o tym, że w dzień odjazdu zadzwoni do mnie o nieokreślonej porze i poinformuje mnie o godzinie przyjazdu autobusu. I owszem - zadzwonił, ale o... czwartej nad ranem! Po niespełna czterech godzinach spania, słysząc wesołą melodyjkę oznaczającą, że ktoś do mnie dzwoni, doczołgałem się nieprzytomny do biurka i odebrałem telefon. Od Szanownego Pana Kierowcy dowiedziałem tryskającej świetnością, wesołością i optymizmem wiadomości - autobus będzie za trzy godziny. W Katowicach. 40 minut od mojego miasta.

Kuźwa.

Co więc można było zrobić? Po upewnieniu się, że to nie sen, trzeba było szybko się ocknąć, zadzwonić do przyjaciela w celu poinformowania go o zaistniałej sytuacji, zapakować jeszcze nie zapakowane pierdółki, dojść do psychicznego i fizycznego stanu "I'm ready", po czym wraz z mym kompanem ruszać w podróż. Osiągnięcie takowego stanu nie należy do łatwych rzeczy, bo zawsze w głowie siedzi syndrom "czegoś zapomniałem", pomimo faktu, iż sprawdzałem to dzień wcześniej milion razy. Faceci jednak nigdy nie przykładają się do pakowania, w tym i ja - pierwsze lepsze bluzy, spodenki, majciochy,

gumki

, koszula (na wypadek wymaganej elegancji) i inne, mniej lub bardziej istotne rzeczy. Na szczęście kanapki zrobiłem dzień wcześniej. Całe pakowanie zajęło mi aż pięć minut, mogłem więc o czymś zapomnieć. Tak też się stało... jak zawsze, zresztą. O tym jednak w następnym wpisie.

*

pakowanie.gif

1. Na samym dole powinny znajdować się rzeczy lekkie ale objętościowo duże, np. śpiwór, ręcznik, koc itp.

2. Następnie spakuj zapasową odzież i bieliznę.

3. Środkowa część plecaka to miejsce na cięższy ekwipunek np. prowiant, konserwy, butlę gazową lub kocher. To tutaj powinien znajdować się środek ciężkości plecaka.

4. W górnej części plecaka, w kominie i pod górną klapę spakuj często wyjmowane przedmioty (ubiór przeciwdeszczowy, środki higieny, napoje).

5. Do kieszeni bocznych włóż potrzebne drobiazgi, np. okulary, zapałki, prezerwatywy, przybory do pisania, dokumenty itp.

6. Karimatę, czekan, kijki trekingowe i namiot zamocuj na zewnątrz plecaka do specjalnych uchwytów i taśm bocznych.

Może i płeć męska w pakowaniu dokładna nie jest, ale każdy wie, że medal ma dwie strony. Faceci więc, w porównaniu do kobiet, są w te klocki szybsi - nie muszą ładować pięciu par butów (dwie pary na szpilkach - jedne niebieskie, drugie różowe, bo oby dwa są tak ładne, że nie można nie wziąć obu! Później adidaski i klapeczki, ich też dwie pary. Bo jeszcze by się jedne zmoczyły i paznokietki od nowa malować...), kilku rodzajów bielizny na nieprzewidziane okoliczności i inne, masowe ilości ubrań.

Dzięki internetowi dowiedziałem się, że jeden z wcześniejszych Drabasów z mojego dworca do Katowic jedzie kilka minut przed szóstą. Akurat (przypomnijmy, iż kierowca informował mnie telefonicznie o tym, że będzie koło siódmej). Po półtorej godziny, wyszedłem z torbą przed dom, poczekałem chwilę na przyjaciela, po czym przeteleportowaliśmy się na dworzec autobusowy, z którego dość rzadko korzystam. Tam musieliśmy spocząć na niedługi czas i przebudzić się, co jest zadaniem trudnym o tej godzinie. Dopiero co Słońce pokazywało swe promienie... Słodkie myśli przerwał czarny dupsik, który - jak się później okazało - był Drabasem. Wsiedliśmy więc doń wraz z innymi chętnymi, zapłaciliśmy kierowcy (który swą urodą przypominał nieco Czesława Mozila) za bilet i jechaliśmy pięknymi, polskimi drogami. Chciałem zasnąć, strasznie, lecz nie jestem niestety małym dzieckiem, któremu lepiej zasypia się pod wpływem ciągłych turbulencji. Gdy wjechaliśmy z zadupnych dróg na dwupasmówkę, wreszcie udało mi się na moment zmrużyć oczy. Nagle poczułem w okolicach klejnotów wibracje. Me źrenice gwałtownie powiększyły swą objętość.

Mały, spokój.

To nie była jednak wina narządu w głównej mierze odróżniającego mężczyzn od kobiet. To był telefon. Sięgnąwszy do kieszeni po urządzenie, przyłożyłem je do ucha i szepnąłem niemrawo:

Halo?

To był Pan Kierowca. Jak zwykle z wesołą nowiną - autobus kursujący do Mrągowa będzie o ósmej. Jedwabiście! To po coś dzwonił do mnie o czwartej i straszył, iż będziesz przed siódmą? Ja rozumiem, przezorności nigdy za wiele, ale bez przesady!

Rzecz jasna tych słów do słuchawki nie powiedziałem, choć mocno mnie korciło, by to uczynić. W zamian mężczyzna spytał się, czy będę na sto procent, na co ja odparłem: "oczywiście". Jeśli bowiem o godzinie ósmej ma być autokar, a ja o 6:30 prawie (które robi wielką różnicę i tym razem) będę na miejscu, to będę mógł półtorej godziny pluć i muchy łapać. Tak też się stało.

O 6:30 wysiadłem z czarnego dupsika na kółkach. Me oczy ujrzały Katowice skąpane w blasku porannego Słońca. Razem z przyjacielem wzięliśmy swoje toboły, po czym... No właśnie, co teraz? Trochę pieniędzy w kieszeni jest, więc może by tu coś przekąsić? Ale czy o tej godzinie będą otwarte jakiekolwiek lokale zdolne napełnić mój brzuszek?

Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy po wysiadce, to... ludzie. A raczej ich ilość. Bowiem przechodniów było tak dużo, jak w czasie godzin szczytu! Rzadko kiedy mam okazję obserwować życie miasta o tej godzinie, byłem jednak zaskoczony, że ludzie rezygnują z leniuchowania w łóżku na rzecz chodzenia po mieście. Chyba, że jest to u nich wymuszone. Albo jest to dla nich codzienność, której ja (zwłaszcza w wakacje) nie pojmuję.

Wracając do wątku głównego - poszliśmy więc z kumplem przed siebie, wzdłuż alejki z dwóch stron otoczonej zabudowaniami. Idąc tak, napotkaliśmy się wreszcie na jakąś restaurację. Może będzie fajnie, a ceny przystępne. Wchodzimy. Lokal wygląda na porządny, choć te stoliki coś mi przypominają. Hmm.. Idziemy dalej. Skierowałem swój wzrok na ladę, by dowiedzieć się okrutnej prawdy - McDonald. Tylko nie to...

Opisywanie swych przeżyć w jadalni dla ludzi otyłych byłoby już szczytem głupoty, więc pominiemy tą kwestię. Powiem tylko, iż nie mogłem zamówić zwykłego hamburgera, bo była wtedy "pora śniadaniowa". Wybrałem więc ładnie wyglądający burger o wdzięcznej nazwie "Wieprzowy Deluxe" za 5 zł, który okazał się być małym, niedobrym świństwem. Ile w tym było wieprzowiny? 5%? McDonald jedynie kawę ma dobrą. Ona postawiła mnie na nogi.

Teraz miało być już tylko lepiej. Wystarczyło bowiem udać się na Plac Andrzeja, znajdujący się... No właśnie, gdzie? Plotki mówią, że po drugiej stronie dworcu. Czy słusznie?

W pół do ósmej wyszliśmy z iście eleganckiej restauracji. Mieliśmy więc całe pół godziny na udanie się do miejsca przyjazdu autobusu. Daliśmy sobie na to tak dużo czasu, ponieważ nie wiedzieliśmy, gdzie dokładnie owe miejsce się znajduje. Udaliśmy się na dworzec, a później wstąpiliśmy na długą aleję. Szliśmy tak, szliśmy, nie zwracając uwagi na otoczenie, aż nasze nogi zaprowadziły nas do końca korytarza, gdzie było ciemno i brzydko.

Pat, jesteśmy w dupie - rzekł kumpel niczym przerażony plemnik.

Na szczęście od ów korytarza odchodziły dwie alejki - jedna w lewo, druga w prawo. Na lewo było jeszcze gorzej niż w miejscu, w którym aktualnie się znajduję, ścieżka w prawo natomiast była już oświetlona i bardziej gościnna. No ale... gdzie iść? Naszym wybawicielem okazała się pewna kobieta, która upewniła nas w przekonaniu, że Plac Andrzeja znajduje się "w prawo i na lewo". Odetchnąłem z ulgą. Poszliśmy więc według wskazówek i wyszliśmy na plac pełen samochodów. Cudem znaleźliśmy w tej spalinowej dżungli ławkę, wzięliśmy do rąk gazetkę, która została nam przy wyjściu wciśnięta, po czym wreszcie mogliśmy spokojnie czekać na autokar. Krążyły nam co prawda po głowach myśli typu: "może nie przyjedzie?" tudzież "może to nie ten plac", a napięcie rosło z biegiem czasu, jednak w końcu przyjechał. O 8:40... Czyli o ponad półtorej godziny więcej niż pierwotnie planowano. W biznesie transportowym punktualność nie istnieje.

PS Kontynuacja tego wpisu powstanie. Niebawem.

___________________

* Instrukcja pakowania jest własnością tej strony.

6 komentarzy


Rekomendowane komentarze

@ Owiec - syreny mają wielkie, zielone płetwy, na nie gumki nie są potrzebne :P Poza tym, wymyślił je Knock. I nie musiałem rano wstawać. Mogłem wstawać, o której chcę :P A laptopa miał jeden z tamtejszych.

@ MetalurgPL - to był McDonald niezwykły. Inny niż wszystkie. Był on na alei z dwóch stron otoczonej budynkami, w jednym z nich był właśnie wbudowany. Logo było wyłącznie na drzwiach, którego początkowo nie zauważyłem :)

Link do komentarza
Jestem zdziwiony, że nie było jak dotąd żadnego komentarza w stylu "LOLOLOLO GUMKI!".

Mamy dwie możliwości do rozpatrzenia:

- albo forumowicze powstrzymują swoje hormony

- albo nikt inny tego nie przeczytał :P

Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...