Skocz do zawartości

kalarepyBlog

  • wpisy
    5
  • komentarzy
    8
  • wyświetleń
    9457

O skoku wydawców na portfele graczy


kalarepy

581 wyświetleń

[NORBERDO] Ostatnimi czasy obserwuję nieciekawe zjawisko, które rozkwita w branży gier wideo. Mianowicie - walka wydawców z rynkiem wtórnym. Czyżby była ona spowodowana niemocą w kwestii zwalczania piractwa? Zacznijmy może od naszego zdania na temat rynku wtórnego. Jakie są jego zalety, jakie wady, czy powinien dalej kwitnąć?

[THAVEN] Rynek wtórny. Dla wydawcy wada jest jedna, ale bardzo znacząca - kupując grę od innego gracza, nie kupujesz jej od korporacji, w związku z czym nie dajesz jej kapuchy. Dla nas, graczy wad ma niewiele - ot, czasami można trafić na niedziałającego już zakalca. A zalety? Gry tracą na wartości tak szybko, że już dwa tygodnie po premierze można dostać używkę za pół ceny. Ot co. Przynajmniej do niedawna, bo teraz producenci kombinują jak tylko mogą, co zrobić żeby nas od tego procederu odciągnąć. Zaczęło się od DLC...

[N] Tak, właściwie koronny przykład jaki przychodzi mi na myśl to Prince of Persia z 2008 roku, do którego można było dokupić DLC z... zakończeniem. Mnie "zakończenie" takie jak było usatysfakcjonowało, więc potrzeby kolejnego nie poczułem. Już w ogóle chorym pomysłem było zaproponowanie sprzedaży gry "na części". Kupujemy - powiedzmy - grę za 90 zł, ale kończy się w połowie i musimy dokupić drugą połowę. No i ten projekt "10 dolarów"...

[T] Akurat PoP to przykład na DLC szalejące już od bandy do bandy. Ale tak - coś w myśleniu twórców poszło w stronę niekoniecznie dobrą. Pierwotnie treść dociągana (jak to miło po polsku brzmi) miała być niejako opcjonalnym rozszerzeniem pewnej bazy, która sama w sobie miała stanowić kompletną całość. Ot, można było sobie ściągnąć jakieś końskie zbroje. Ale z czasem do DLC zaczęto wpychać coraz większe kawałki kodu. Czasem stanowiące naprawdę solidny kawałek rozgrywki. Ba! czasami fragment ów już jest na płycie za którą zapłaciliśmy, ale nie - musimy za niego zapłacić raz jeszcze. W sumie to także jeszcze można byłoby przeżyć, gdyby cena bazy była stosunkowo mniejsza. Niestety, nie jest.

[N] Zapewne mówisz o tym nieco porażkowatym DLC do Obliviona, w którym kupę pieniędzy płaciło się za zbroję dla konia. Ale to były dopiero początki dodatków tego typu, więc wybaczamy. Dla mnie DLC idealnym są dodatki do GTA IV. Pamiętam, że nową grę kupiłem w sklepie za 120 zł i starczyła na naprawdę długie godziny. Potem za 120 zł można było ściągnąć do niej dwa dodatki (The Lost and Damned oraz The Ballad of Gay Tony) - dodajmy: bardzo dobre dodatki. Takie DLC jest dla mnie zrozumiałe i zachęcające do zakupu. W końcu te dwa rozszerzenia dostarczały praktycznie drugie tyle rozrywki, co podstawka. Ale na tym moim zdaniem temat zalet DLC należy skończyć. Wczoraj wkurzyła mnie wypowiedź przedstawiciela THQ, który odniósł się do rynku wtórnego. Pomijając, w największym skrócie, że "używane gry to zuo!", powiedział jedną rzecz, która przelała czarę goryczy. Właściwie dwie. "Nie mamy sympatii do osób kupujących używane gry" oraz "kiedy ktoś kupuje używaną grę, my czujemy się oszukani". To ja się pytam: co, do ku*wy mają powiedzieć producenci samochodów?

[T] Gadanie o tym, że czują się oszukani jest jak dla mnie czysto propagandową gadką, bo nie wierzę, że nie jest to wliczone w koszta. Tak jak i w przypadku samochodów, muzyki, filmów, etc. Bowiem ludzi można podzielić na tych, którzy kupią na pewno towar z pierwszej ręki oraz na tych, którzy kupią go z drugiej, albo nie kupią wcale. Z samochodami jest przecież tak samo. Wyobraźmy sobie, że producenci samochodów wpadli na genialny pomysł - pierwszy właściciela auta dostaje nadwozie gratis, pozostali muszą je dokupić we własnym zakresie. No co, wszak da się bez nadwozia jeździć, nie? Ale czy to sprawi że ci, co kupowali auta używane nagle zaczną kupować nowe? Może w części przypadków tak, ale dużo więcej po prostu całkiem zrezygnuje z własnego automobilu.

Niestety, wbrew temu co mówią producenci, o wieloosobowej zabawie, integracji i nastawieniu na zespołowość - gry dążą niebezpiecznie szybko ku alienacji graczy. Właśnie po to, żeby każdy kupił swój nowy, nieśmigany egzemplarz tytułu. Tylko czekać na moment, w którym, aby pograć w split-screenie trzeba będzie udowodnić najpierw konsoli, że ma się tyle płyt z grą, ile graczy. A potem na pady badające linie papilarne i nie pozwalające pograć w grę komuś, kto ją nie nabył.

[N] Może to doprowadzić też do innej sytuacji. Gracz A kupuje nieśmiganą grę. Przechodzi ją, a jako, że tytuł nie koniecznie nadaje się do wielokrotnego ogrywania, postanawia sprzedać go graczowi B. Gracz B jednak nie chce kupić wybrakowanego produktu, który nie ma części kontentu (bo darmowy kod został już wykorzystany), a nie zapłaci za niego drugie tyle, co za używkę. Efekty takiej sytuacji mogą być różne (wymienię tylko te najczarniejsze). Efekty dla gracza A: więcej nie kupi gry tego wydawcy/developera, a kupioną będzie musiał sprzedać komuś za bezcen.

Efekty dla gracza B: oleje kupienie używanego oryginału i zadowoli się "kopią zapasową". Lub też obaj po prostu zmienią hobby. Z mojego punktu widzenia pazerność wydawców, którym apetyt na pieniądze rośnie w miarę jedzenia, doprowadzi do tego, że ludzie po prostu przestaną grać, bo okaże się to być hobby zbyt drogie. Albo też będą zadowalać się wersjami spiraconymi. Rynek gier zarabia znacznie większe pieniądze niż branża filmowa, a nie słyszałem o tak radykalnych rozwiązaniach w związku z kinematografią. Wyobraża ktoś sobie konieczność podpięcia odtwarzacza blu-ray do Internetu tylko po to, by podać numer karty kredytowej, aby dokupić końcówkę filmu? O ile oczywiście zakupiono używkę... Nie tędy droga, panowie i panie wydawcy.

[T]Fakt - pomijając kwestię moralną, przed graczem są cztery możliwe wybory:

a) Kupić nówkę

b) Kupić używkę

c) Kupić nówkę za rok

d) Spiracić

Obecnie, jak w sumie zawsze, najkorzystniejsze jest rozwiązanie c. Przynajmniej ma się pewność, że gra już ma wszystkie co ważniejsze poprawki, update'y, a przy okazji jest o połowę albo i więcej względem ceny premierowej tańsza. Wada? Trzeba mieć cierpliwość/zapas gier i być odpornym na hype. Dla tych nieodpornych zostają opcje a, b i d. A dla tych naprawdę nieodpornych tylko a i d. Twórcy bardzo walczą z tym, żeby rynek wtórny całkowicie udupić. Poniekąd słusznie - cześć ludzi kupujących używki zacznie piracić, ale paru zacznie kupować nowości. Albo chociaż jedną nowość.

Pozbycie się piratów jest o wiele trudniejsze, bo to są ci, którzy i tak wszelakie DLC i opcjonalne dodatki mają albo podane na tacy przez crackerów, albo kompletnie je olewają. Tak samo jak tryb multiplayer zresztą.

Więc teraz, drodzy producenci, skoro tak dobrze idzie wam wykańczanie rynku wtórngo, to proponuję zastanowić się, co z tymi cierpliwcami odpornymi na marketing, co siedzą przy c. Ja osobiście proponuję albo koncentrować się tylko i wyłącznie na multiplayerze, co sprawi, że kupowanie gry rok po premierze będzie praktycznie mijać się z celem. Albo zrobić tak, jak lubicie - wprowadzić DLC, które nie dość, że działa tylko z pierwszym egzemplarzem, tak jeszcze można go uruchomić tylko przez tydzień od premiery. I w ten sposób z takiego gracza wyciśniecie jeszcze więcej mamony, którą tak kochacie.

Albo wiecie co? Proponuję wam jeszcze inny model biznesowy - rozdawajcie gry i DLC za darmo, ale róbcie co pół godziny gry obowiązkowe 15 minut reklam! A co! W telewizji to się sprawdza.

[N] Uch, gorycz i ironia wylewa się z tego tekstu już hektolitrami... Mnie zaskakuje jeszcze inny trend - niebezpieczne zbliżanie się cen gier na komputery osobiste do cen tychże na konsole. Kto by kiedyś pomyślał, że nowa gra na PC będzie kosztować 129, 149, czy nawet 199 zł? Kiedyś znalezienie na półce sklepowej nówki za 99 złociszy było wyzwaniem. Jestem prostym informatykiem, ale nawet ja wiem, że aby zachęcić klientów do swoich produktów, należy ceny rozsądnie zmniejszać, a nie na odwrót. Jak myślicie, co się stanie, jeśli cena gier na konsole zacznie rosnąć do 250 zł? Albo 299 zł? W końcu są szaleńcy, którzy kupują kolekcjonerki i za 700 zł. Czemu by więc nie zwiększyć ceny samej gry o 100 zł tłumacząc się dorzucanym breloczkiem z logiem gry, którego wyprodukowanie 20 sztuk przez chińskie dzieci kosztowało jedną miskę ryżu? Ok, ale poważnie - dla mnie efekt będzie dość jasny - ci, których stać będą kupowali dalej, ci mniej odporni staną się odporni jeszcze mniej i przerzucą się na Verbatimy, a piracący będą dalej śmiali się w twarz wydawcom i developerom.

Załóżmy jednak utopijną sytuację, kiedy standardowa cena gry na konsole spada drastycznie do 99 zł za nówkę (w końcu Sniper: Ghost Warrior kosztuje w Polsce 99 zł na Xboksa 360). No już załóżmy, że dostajemy marnej jakości pudełko, powiedzmy - takie jak te od wersji promo, niezbyt dobrze się domyka, śmierdzi tanim plastikiem, a okładka wygląda jak drukowana na mojej atramentówce, w dodatku na kończącym się powoli tuszu. W środku niech będzie płyta bez nadruku (taki jak w wersjach bundle czy wspomniane promo), a instrukcję wrzuconą do PDF-a czy w innym formacie umożliwiającym czytanie jej na konsoli - np. w trakcie gry (w końcu kupując grę w usłudze Games on Demand jest taka opcja). Mamy więc znacznie obniżone koszta, ale zawsze to lepsza płyta, lepsze pudełko i lepsza okładka, niż Verbatim za 8,50. Jaki potencjalnie mógłby być efekt? Kupujący rok po premierze lub używki przerzuciliby się na "tańsze wersje", ale nowe i w świeżo po premierze. Ci którzy do tej pory kupowali za 199 zł mogliby zasilić konta dwóch wydawców (lub tego samego) kupując dwie gry. A piracący dalej by piracili argumentując, że nagrana gra i tak niczym się nie różni od oryginału. Wydaje mi się, że ta sytuacja jest korzystniejsza niż poprzednia. Znam ludzi, którzy nie kupiliby filmu na oryginalnym nośniku nawet, jeśli ten kosztowałby 5 zł. "Bo szybciej jest ściągnąć te 700 MB z sieci bez wychodzenia z domu".

A może zrobić inaczej - ceny standardowych wersji, takich jak teraz w sklepach można dostać, obniżyć nieco, a do tego robić jeszcze tanie edycje? Takie właśnie jak napisałem powyżej. Kiepskie pudełko (wszak można wymienić we własnym zakresie), albo w ogóle w papierowej kopercie, brak instrukcji, płyta z lipnym nadrukiem. Osobiście nie obraziłbym się za taką opcję - w końcu chodzi o sam content, a ten byłby nienaruszony. "To jednak i tak są duże koszta" - powiecie. Ok, więc może wrzucić do tych "tańszych wersji" reklamy? Mi w Alanie Wake'u nie przeszkadzały bilboardy przy drogach z logiem Energizer. Ba, wywoływały wręcz lekki uśmiech i sprawiały, że świat w grze był jakiś taki swojski...

Podsumowując naszą rozmowę - chcieliśmy zwrócić uwagę na to, że rynek gier video zmienia się z roku na rok. Czasem wcale nie na lepsze. Zaczęło się od gigantów (EA i Activision), a teraz inni wydawcy i developerzy (ostatnio Sony i THQ) podchwytują temat walki z rynkiem wtórnym. Prawdopodobnie z poczucia bezsilności w związku z walką z naprawdę nieuczciwymi graczami. Na koniec apel do wydawców, którzy być może trafią kiedyś na nasz zacny growo-warzywny blog - naprawdę są inne sposoby, aby zachęcić graczy do kupowania nowych gier! Zachęcić, nie zmusić.

Więcej wpisów o tematyce okołogrowej znajdziesz na growo-warzywnym blogu www.kalarepy.pl! Z którego tenże wpis także pochodzi :)

userbar_kalarepy.png

1 komentarz


Rekomendowane komentarze

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...