Skocz do zawartości

Opowiadania Quartena

  • wpisy
    8
  • komentarzy
    7
  • wyświetleń
    11230

Zdrajca


Quarten

254 wyświetleń

Na wstępie parę słów od Autora :D

"No cóż, projekt nad którym tyle pracowałem został ukończony. Trwało to dość długo. Opowiadanie nie wyszło tak jak chciałem-czegoś mu brakuje, ale cały czas się uczy. Czekam na komentarze..."

Prolog

Drzwi powoli otwierały się. James był całkowicie pochłonięty obliczaniem wydatków swojej firmy, przez co nie zauważył ciemnej postaci wkradającej się do jego gabinetu. Lecz i tak byłoby zbyt późno. Po chwili poczuł nóż na gardle:

-Nie próbuj krzyczeć, nikt Ci nie pomoże.- Ostrzegł go zabójca- A teraz odpowiadaj, gdzie są dokumenty?

-J..j.. jakie dokumenty?- Wyjąkał

-Dobrze wiesz.- Odparł napastnik przyciskając mu nóż do gardła.

-W dolnej szufladzie.- Odpowiedział, sięgnął ręką w dół, złapał za uchwyt i pociągnął. Usłyszał charakterystyczny dźwięk. Szybkim ruchem wyciągnął z niej papiery.

-Dobry chłopiec- Pochwalił go Killan, po czym zagłębił ostrze w ciele zakładnika. Wziął dokumenty, przejrzał je i wyszedł z pomieszczenia.

Rozdział I

-Dobra robota, te akcje pójdą za sporą sumkę.- Stwierdził mężczyzna siedzący naprzeciwko Seana.- Tu masz swoją zapłatę- Dodał podając mu wypchaną kopertę. Killan przeliczył jej zawartość po czym na odchodne dodał:

-Nie było rozmowy.- Rozpłynął się w tłumie przechodniów.

Następnego dnia Sean dostał dość dziwne zlecenie. Ze wstępnych informacji wynikało, że znów będzie musiał mieszać się w politykę. Tyle jednak, że tym razem, teoretycznie, nie miał zabijać. Obiecano mu dość dużą kwotę. Na spotkaniu ze swoim przyszłym pracodawcą dowiedział się, iż miał być gorylem prezydenta- John'a F. Kennedy'ego. Prezydenta Stanów Zjednoczonych! John obawia się zamachu, gdy wyruszy z żoną do Dallas. Killan nie dysponował zbyt wieloma informacjami, wiedział tylko, że za tydzień Kennedy wyrusza w drogę. Ma się z nim spotkać dzień wcześniej. Nie był pewien czego się spodziewać. Wiedział, że ta misja nie będzie kolejną z tych które wykonywał co dzień.

Gdy dotarł do Białego Domu, nie powitano go ze byt dużym entuzjazmem.

-Tędy- Rzekł od niechcenia jego przewodnik. Otworzył drzwi do ?Gabinetu Owalnego?.

-O, dzień dobry.- Powitał go prezydent. Sean jak gdyby nie przejmował się tym, przed kim stoi, odparł:

-Witam.

-Coś do picia?-Spytał.

-Kawę. Jeśli można.

-A teraz, do rzeczy. Plan wygląda tak...- Kennedy przeszedł do senda.

Rozdział II

-W skrócie-działam na własną rękę.- Zakończył Killan- A w sprawie wynagrodzenia...

-Na początek dostaniesz połowę. Po moim powrocie resztę.

Sean szczerze, nienawidził tego człowieka, a to dlatego, że tak jak pozostali w Białym Domu traktował go z wyższością, brzydził się nim, a jednak go wynajął. Gdyby nie suma jaką ma dostać pod koniec podróży, zastrzeliłby go. Póki nie ma powodu, będzie go bronił.

Kiedy po spotkaniu przyszedł na kawę do pobliskiej kawiarni, na krześle naprzeciw niego usiadł jakiś mężczyzna. Nie odezwali się do siebie ani słowem, lecz, gdy nieznajomy wstawał na stole zostawił małą, zapisaną karteczkę. Killan wziął ją do ręki i przeczytał:

?Mamy dla Ciebie propozycję nie do odrzucenia, chodzi o twoją najbliższą misję. Za dwie godziny w parku przy Białym Domu.?

Podarł ją, a gry wychodził wyrzucił do śmietnika. Wsiadł do taksówki, w drodze myśl o ostatnim spotkaniu nie dawała mu spokoju. Ostatecznie kazał taksówkarzowi zawrócić i na miejscu był dwadzieścia minut przed czasem. Za pasem schował pistolet, w kieszeni lunetę. Na początek przyglądał się wszystkim drzewom, później ludziom, nic szczególnego. Wtedy jego zainteresowanie wzbudził mężczyzna w marynarce, wprawne oko zabójcy dostrzegło schowany w rękawie nóż. Ostrożnie zbliżył się do nieznajomego i stanął metr od niego. Nagle zauważył, że kilku podobnie ubranych mężczyzn ruszyło w jego stronę. Szybkim krokiem ruszył w stronę ulicy. Napastnicy byli coraz bliżej, kiedy przeszedł na drugą stronę drogi i wchodził w boczną uliczkę, szli w odległości pięciu metrów. Gdy znalazł się poza zasięgiem wzroku przechodniów, obrócił się w stronę trójki mężczyzn-mieli w dłoniach noże, on pistolet z tłumikiem. Wymierzył i czekał:

-Czego chcecie?- Spytał spokojnie.

-Żebyś zrobił to, co umiesz najlepiej. Zabił?- Odparł jeden z nich.

-Tak? Tego się już domyśliłem, kogo, gdzie i kiedy?

-Kennedyego, w Dallas, pojutrze?

-Co?! W jaki sposób miałbym się do niego dostać?

-Nie rób z nas idiotów. Wiemy o twoim zadaniu, więc nie będzie to takie trudne.

Zaskoczyli go? Spotkanie odbyło się dwie godziny temu, a oni już o tym wiedzieli?

-Dlaczego miałbym to dla was zrobić?

-Dlatego, że my płacimy więcej?-Sean wyczuł dobrą okazję do zrobienia interesu. Trzeba to tylko odpowiednio rozegrać.

-Zapłata z góry?- Zażądał.

-Ha ha, nie ośmieszaj się.- Nie był zaskoczony taką odpowiedzią.-Teraz nie dostaniesz nic. Jeśli wykonasz zadanie znajdziemy Cię? Zresztą, jeżeli nie dasz rady, też cie znajdziemy.-Dodał po chwili zastanowienia.- No to jaka decyzja? Tak, czy nie?

-Chwila, chwila? Ile płacicie?

-Skoro oni dają Ci pół, od nas dostaniesz milion?- Killan zaczął udawać niezdecydowanego. Obliczał coś parę razy w głowie. Mimo, że cały czas był pewien swojej decyzji.

-Zgoda.-Odparł po chwili.-Jak was znajdę?

-Spokojnie to,my znajdziemy ciebie? -Odeszli?

Rozdział III

Następny dzień minął dość spokojnie, rano Sean spakował do torby tylko to co było niezbędne-karabin snajperski, dwa ładunki wybuchowe, zapalnik, scyzoryk, różne kabelki, oraz zapalniczkę. Ubrał się w czarną bluzę z kapturem, oraz jeansy. Wyszedł z mieszkania i wsiadł do swojego BMW. Podjechał pod Biały Dom i czekał. Kennedy wsiadł do swojej limuzyny. Ruszyli. Sean postanowił trzymać się w odpowiedniej odległości od całego konduktu. Jechał za nimi do samego Dallas. Gdy tam dotarli była godzina druga w nocy. Wszyscy nocowali w hotelu, wszyscy prócz Killana, który wolał czuwać nad sytuacja.

Rano, zgodnie z umową, miał znaleźć odpowiednia miejsce, aby ochronić prezydenta przed snajperami. Ale najpierw, musiał załatwić pewną sprawę. Jako, że ochroniarze już byli ustawieni na dachach, Sean udał się do Składnicy Książek Szkolnych. Zatrzymał auto w bocznej uliczce. Wszedł do środka.

-Słucham?- Odwróciła się do niego recepcjonistka. Killan wyciągnął z kieszeni odznakę ochrony. Kobieta nie zadała już żadnych pytań. Zabójca szybko wbiegł po schodach i tak jak oczekiwał, spotkał tam swojego starego przyjaciela, Lee Harvey Oswald'a.

-Sean! Brachu!-Przywitał go.-Co ty tu robisz?- Spytał z uśmiechem na twarzy.

-To co i ty...Dorabiam jako goryl...-Uścisnął mu dłoń.- Potem musimy umówić się na piwo. Minęło tyle czasu, od naszego ostatniego spotkania...

-No jasne.-Uśmiechnął się. Nagle przez krótkofalówkę, wezwał go jeden z policjantów.- ?Już idę?

-Odparł. -Poczekaj chwilkę, zaraz wracam. -Zbiegł po schodach na dół.

Kiedy głos jego kroków ucichł, Sean podszedł do stojaka na broń, znajdującego się w odległości metra od okna. Sięgnął po karabin snajperski.

-Hm, nieźle... -Szybkim ruchem odkręcił śrubki. Włożył do kolby małe urządzenie i podłączył do mechanizmu spustowego. Poskręcał broń i z powrotem ustawił na miejscu. Wyciągnął z kieszeni garść pocisków- ślepaków- identycznych jak te, znajdujące się w magazynku Oswalda, podmienił je.

-Idealne wyczucie czasu.- Pomyślał. Właśnie na górę, spokojnym krokiem wszedł Lee. Spojrzał na Sean?a, oglądającego jego karabin. Co podoba,ci się?- Spytał z lekkim uśmieszkiem.

Kiedy Killan wyszedł na ulicę, cały czas zastanawiał się, czy dobrze robi? Nie! Nie miał innej opcji, a Oswald idealnie pasował do swojej roli. Nikt nie powiąże Seana z całą tą sprawą. Uśmiechnął się na myśl ile kasy zarobi?

Rozdział IV

Jedną z największych zalet planu ustalonego z prezydentem było to, że nikomu nie musiał mówić, w jakim miejscu się ukryje. To był pierwszy warunek, Kennedy?emu musiało bardzo zależeć na tym, żeby Killan wziął udział w całej tej akcji. Pewnie, jak wszyscy, uważa Seana za najlepszego w tej branży. Cóż... taki właśnie był. Szedł chodnikiem, nie wyróżniając się z tłumu. Spodnie jeansowe, czarna koszulka. Ludzie zaczęli się już zbierać na ulicy. Policja zabarykadowała dostęp do ulicy. Sean powoli, okrężną drogą udał się na swoje miejsce.

Oswald spojrzał przez okno, auta już wjeżdżały na ulicę. Dokładnie z pięciominutowym spóźnieniem. Przez lunetę przyglądał się pobliskim budynkom. Potem widzom. Nic specjalnego. Nigdzie nie mógł znaleźć Seana. Nagle, coś odrzuciło go od broni. Niemożliwe! Karabin wystrzelił. Ale on nic nie zrobił!

Po pięciu sekundach usłyszał krzyki. Spojrzał przez okno. Kennedy leżał w swoim samochodzie, leżał martwy. Pewnie pomyślą, że to on go zabił. Szybko schował broń do pokrowca i ruszył ku klatce schodowej. W drzwiach stał policjant. Nie pomyślał, Odruchowo wyciągnął zza pleców pistolet i wystrzelił. Funkcjonariusz chwycił się za ramię i upadł na ziemię. Oswald pobiegł dalej...

-Co ja mam zrobić? [beeep]!- Harvey nie wiedział co zrobić. Złapią go! Potem zamknął i zgnije w więzieniu! Był za młody na więzienie. Na dwa dni zaszył się w mieszkaniu. Nie było to mądre. Lecz, o dziwo, nikt do niego nie przyszedł. Rano, gdy siedział w swoim fotelu, już rozluźniony, usłyszał dźwięk telefonu. Ostrożnie podniósł słuchawkę. Nie odezwał się. W głośniku usłyszał głos Seana.

-Oswald. Wiem, że tam jesteś. Odezwij się.-Dalej milczał.-No dobra... Przyjdź do baru. Za godzinę.

Harvey udał się na spotkanie. Ale na wszelki wypadek, zajął miejsce przy stoliku, tak, żeby mieć widok na drzwi. Zamówił setkę. Rozejrzał się powoli po sali. Dostrzegł go po przeciwnej stronie pomieszczenia.

Wskazał mu Oswalda. Razem z Seanem, przy stoliku siedział mężczyzna. Za pasem miał schowany pistolet. Wstał powoli. Ruszył w stronę celu Harveya. Oswald wstał poddenerwowany. Szedł w stronę wyjścia. Ich droga przecięła się przy barze. Spojrzał przerażony jak mężczyzna wyciąga zza pleców gnata. Wymierzył i dwa razy nacisnął spust. Wszędzie czerwień. Potem ciemność...

Epilog

Wsadził klucz w zamek. Przekręcił. W środku leżała, gruba, biała koperta. Sean wziął ją do ręki. Zajrzał do środka. Szybkim ruchem przeliczył. Dobrze. Schował ją do kieszeni i oddalił się. Gdy szedł ulicą, z milionem dolarów w kieszeni uśmiech sam pojawił mu się na twarzy. Nieźle się obłowił...

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia.

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...