Skocz do zawartości

What the hell?!

  • wpisy
    29
  • komentarzy
    206
  • wyświetleń
    22942

Spod pióra sv3na: "Żywot Jandera", Część I


sv3n

526 wyświetleń

Słowem wstępu, jest to moje od dawna wyczekiwane opowiadanie fantasy. Jest to moje własne, unikalne uniwersum, stworzone dopiero przy tym opowiadaniu. Wiem, że to dużo liter, ale bardzo proszę o komentarze, szczególnie z konstruktywną krytyką, bo przydadzą mi się w dalszej pracy. Rozesłałem już trochę wici i mam nadzieje, że ich końce stawią się na moją uroczą prośbę. Gdyby było to możliwe, prosiłbym w komentarzu zestawić plusy i minusy pierwszej części opowiadania. Ułatwi mi to napisanie kolejnych części jeszcze lepiej. Nie zapominajcie, że jako pierwsza część opowiadania w nowym uniwersum - ma prawo trochę porozwodzić się nad opisami. Miłego czytania ludzie i małe 3 pytania:

- Jest sposób na odpalenie pod Windows 7 Dungeon Siege z dodatkiem?

- W jaki sposób muszę uaktualnić PunkBuster, żeby móc wreszcie znowu zagrać w Bad Company 2?

- Jest jakiś sposób na wysokie rozdzielczości w Baldurs Gate?

*******************************************

Słowo było święte.

To wpajano każdemu małemu Dalieńczykowi, gdy uczono go pisać i czytać. Dalieńczycy czcili je, gdyż dzięki niemu mogli żyć teraz tak, a nie inaczej. Z każdego dokumentu, pamiętnika, księgi, czy całego Domu Księgi wzbogacali oni swoją wiedzę o świecie i ułatwiali sobie życie dzięki przelotnemu wspomnieniu jakiegoś wynalazku, którego pełniejszego opisu szukali wytrwale urzędnicy. Nie były to ich własne słowa, a przynajmniej tak powszechnie uważano. Nikt nie był pewien, ale lud wierzył, że zostawili je im przodkowie ? nie identyczni, ale zarazem tak podobni. Inni mawiali, że to słowa upadłej cywilizacji, a kolejni, że to szepty od jakiejś istoty wyższej, instrukcje zostawione jej dzieciom.

Dlatego każdy Dalieńczyk pisał księgę o sobie. Swoistą biografię czy pamiętnik ? chodziło o to, by zostawił po sobie wspomnienia swojego życia. Zdobywana przez dziesiątki lat wiedza i technologia, pozostawiona dla przyszłych pokoleń, tak jak dla nich istniały rozrzucone Słowa. Dalieńczycy rozpoczynali swoje własne Żywoty w różnych etapach życia ? czasami zaraz po nauce pisania i czytania, kiedy indziej na starość, by pochwalić się swoimi przygodach, ale najczęściej po osiągnięciu pełnoletniości i znalezieniu profesji. Ludzie wierzyli, że tak jak Słowa, ich odpowiedniki ? Żywoty, mogą kiedyś pomóc następnym. Tym, którzy nastaną po nich.

?Po nich? było dla pesymistów tylko kwestią czasu. Świat Dalieńczyków, Merag był bezkresny, piękny w swej surowości, niezbadany. I okrutny. Czy można tak powiedzieć o zwyczajnej ziemi, nie posiadającej myśli czy duszy?

Merag nie dawał tym ludziom właściwie nic. Za wyjątkiem kolejnego, siarczystego kopniaka prosto w krocze. Był to świat rozrywany następującymi cyklicznymi i potężnymi trzęsieniami ziemi, które z mniejszej prowincji Dalii potrafiły uczynić archipelag malutkich wysepek. To pojęcie geograficzne przywodzi na myśl od razu morskie widoki, ale Merag ani myślał dać za wygraną. Skrajnie wysokie, codzienne temperatury i zabójcze upały, będące oddzielną porą roku, szybko sprawiały, że woda między wysepkami po prostu wyparowywała. Rzeki z mniejszymi korytami nie miały szczęśliwego życia. A z pewnością nie długiego ? palące słońce eliminowały nowo powstałe po trzęsieniach mniejsze zbiorniki wodne. Ostatecznym splunięciem stworzyciela na ten świat wydawały się być meteory, których deszcze były niespodziewane i zabójcze dla następnych dziesiątek, czy setek istnień.

Plony nigdy nie były wystarczające, by zwykli ludzie nie musieli się martwić nadchodzącą zimą. Z głodu każdego roku umierały tysiące ludzi. Najbiedniejszych, okradzionych i tych, którzy zdołali uzbierać tylko minimalne zapasy. Dalieńczykami, nawet tymi z odległych, farmerskich Rubieży rządziła żelazna ręka Cesarza w stolicy, Lindonie. Nie był to jednak typowy archetyp złego i okrutnego nikczemnika ? władcy, powielany w kolejnych legendach i pieśniach. Gdy mózg i decyzje cesarza wydawały się wyjątkowo niepokojące, ciche ostrze jego dworu szybko się nim zajmowało.

Co wcale nie znaczy, że były to sprawiedliwe rządy. Ludność, z Rubieży mogła tylko pomarzyć o życiu, jakie prowadzili ich dalecy kuzyni z centrum Dalii. O ile tam życie koncentrowało się na osadach miejskich, tak tu miasta z prawdziwego zdarzenia mógłby policzyć emerytowany drwal, na palcach jednej ręki. Namiestnicy cesarza w tamtejszych prowincjach dbali o to, by farmerzy wywiązywali się ze swoich zobowiązań ? hodowli, uprawy, połowów na rzadkich odcinkach rzecznych. Następnie ich plony zabierano do stolicy, zostawiając prostych chłopów z przerzedzonymi zapasami na zimę. W stolicy rozdzielano je między obywateli i puszczano w obieg przez pośrednictwo najbogatszego kupca.

Bunty zdarzały się nie raz, nie dwa. Przede wszystkim wśród ludności Rubieży, która zbierała się, włączała w swoją sprawę kilka okolicznych wsi czy nawet prowincji i ruszała w stronę Lindonu, zostawiając za sobą pas krwi, zniszczenia i śmierci. Rzadziej, pan jakiegoś bogatego miasta w ciszy zbierał na swoich usługach prywatną armię, w celu zręcznego zamachu stanu i przejęcia władzy. Także dworzanie i arystokracja, pragnąca rządów opartych na wolności, często próbowali zniszczyć rodzinę cesarską i wzbudzić poparcie społeczeństwa. Mimo tego wszystkiego, tron cesarza pozostawał w łaskach przez kolejne dziesięciolecia.

O siatce szpiegów, informatorów i agentów władcy można było powiedzieć, że była podła, że zastraszała niewinnych i często zabijała tych, z których informacje wyciągnęła. Ale z pewnością była skuteczna ? pochodnia wszelkiego buntu, zanim na dobre zapłonęła, zajmując ogniem kraj, gasła szybko, pozostawiając ciemny lud w gęstych mrokach nocy. Czy był to wspomniany potężny władca miejski, otoczony doborową strażą, generał wojsk z Rubieży w samym sercu obozu wojskowego czy dworzanin, próbujący zdobyć władzę absolutną wynajętymi skrytobójcami ? wszyscy byli znajdywani nad ranem, brutalnie zamordowani, pozostawieni w takim stanie na przestrogę innym.

I tymi słowami postanowiłem rozpocząć swój Żywot, by pokazać jak każdy, na swój sposób, przyszłym pokoleniom świat, w którym przyszło mi żyć. Janderowi, zabójcy ze stolicy i człowiekowi, który jako jeden z nielicznych udał się daleko poza Rubieże, by poznać przeznaczenie każdego z nas, Dalieńczyków.

***************************************************************

Upał stawał się tego dnia nie do zniesienia. Ulice Lindonu, które sąsiadowały z targowiskiem pachniały potem, moczem i śmierdzącymi żebrakami, którzy byli dosłownie deptani przez tłum. Podjąłem się mozolnej wędrówce do obleganych z rana kramów, by uzyskać informacje o moim celu.

Hargul, bogaty kupiec, który w targowisku dla pospólstwa miał co najwyżej przedstawiciela, sprawiał duże problemy mojemu obecnemu pracodawcy, innemu nadętemu bufonowi z zamiłowaniem do złota. Ot, zwykłe wojny kupieckie, zrabowane karawany, wyprzedzone przez konkurencje ważne dostawy. Już nie raz podejmowałem się tego typu zleceń. Były dobrze płatne, a skłócone środowisko targowe pękało w szwach od takich zadań.

Nigdy nie wstydziłem się swojego zawodu. Zabijałem, ale kto w tym szalonym świecie nie robił tego samego? Nawet ci cholerni kupcy, ciągle kantowali najbiedniejszych, a ci po prostu zdychali na zimę, trwającą dwa miesiące, ale skuwające lodem cały Merag. Farmerzy, oszalali z głodu zabijali swoich bogu ducha winnych sąsiadów, tylko, żeby przejąć ich jeszcze mniej liczne zapasy. Żołnierze bez mrugnięcia okiem tępili w imieniu cesarza wszelki bunt i niezadowolenie.

Nie zrozumcie mnie źle, nie twierdzę, że w Meragu nie ma ludzi prawych, czy po prostu takich, którzy nie muszą w całym swoim życiu nawet raz podnieść czegoś bardziej ostrego niż młotek. Nie miałem rodziców, bo zostałem wyrzucony na ulicę, jak zegar, który przestał działać, czy zepsute mięso. Jedyne, co mnie dziwiło, to fakt, że żebracy, którzy mnie znaleźli i przygarnęli do swojego małego śmietniska, mówili z przekonaniem, że musiałem mieć przynajmniej jakieś trzy lata, umiałem już chodzić i niezrozumiale bełkotać. Może się znudziłem, moja rodzina nie miała na mnie pieniędzy albo została zabita? Nigdy się tego nie dowiem, nieważne czy chciałbym poznać prawdę, czy nie. W mojej sytuacji nie miałem szans liczyć na terminowanie u jakiegoś mistrza rzemieślniczego, zamiatanie rezydencji bogatego lorda albo sprzedawanie swojego niedorobionego towaru. Mogłem zaciągnąć się do wojska, żebrać, przyłączyć się do jakiegoś gangu?

Skończyłem jak skończyłem. Usłyszałem, że za pewną skorumpowaną szuję ze armii istnieje wysoka nagroda i zabiłem go, gdy wracał pijany z karczmy. Zaniosłem jego pierścień do odpowiedniej osoby i mimo podejrzliwości, dostałem swoją działkę. Później zyskałem odpowiednią reputację i rozpocząłem swoje ?łowy? na dobre.

Moim stałym źródłem informacji wszelakich był drobny opryszek, z którym przyjaźniłem się w młodości. Był to gość o niemal fotograficznej pamięci, zdolny zauważyć i zapamiętać najdrobniejsze fakty, które zwykłemu Dalieńczykowi po prostu by umknęły. To właśnie Andor, bo tak miał na imię, namówił mnie na zgarnięcie łupu za głowę porucznika z Lindonu.

O tej porze powinien czekać na mnie w karczmie przy targowisku. To śmieszne, że on wie lepiej i szybciej ode mnie, jakie zlecenie mi powierzono. Cokolwiek zdarzy się na ulicach Lindonu ? zabójstwo, rabunek, sprzeczki, waśnie bogatych, wojny gangów ? on siedzi aż po uszy w całym tym łajnie informacji, z którego trzeba powoli odcedzać te przydatne.

Z rozmyślania wyrwał mnie piskliwy krzyk kobiety. Gdzieś niedaleko, za mną czy przede mną? Oglądnąłem się i okazało się, że kobieta wołała pomocy. Patrząc na jej ubiór i biżuterię, którą dumnie nosiła, najpewniej ją obrabowano. Przykro mi, paniusiu, nikt ci nie pomoże. Na targowisko takie jak ty przychodzą z ochroną albo wracają bez którejś ze swoich błyskotek.

Wreszcie dotarłem na miejsce. Targowisko było ulokowane w samym centrum miasta na owalnym, gigantycznym placu. Pas niskich budynków otaczających to miejsce krył w swoich czeluściach większe sklepy bardziej znaczących kupców i kilka mniejszych karczm. Prości krzykacze zajmowali swoje miejsca przy odrapanych straganach na całej rozciągłości koła targowego. Dominującymi kolorami było ciemne drewno, z którego wykonywane były stragany i krwista czerwień całego okręgu budynków.

Aż do późnego wieczoru panował tu taki tłok, który nie pozwalał na normalne chodzenie. Tłum trzeba było po prostu rozpychać, popychać i wymijać, ocierając się o kolejnych przechodniów i czując zapachy ich perfum bądź charakterystycznego dla każdego ciała smrodu, w przypadku biedoty. Pokonałem już połowę placu i zbliżałem się do położonej mniej więcej w środku okręgu karczmy ?Zmierzch?. Krążyła miejska legenda, że był to dom wampira, który zakochał się w śmiertelniczce, ale szczerze mówiąc, gdy tylko słyszałem tą historię przywodziła mi na myśl jedynie wyjątkowo pijanego bajarza z nieżyjącą od lat weną autorską. Może to właśnie ktoś taki stworzył tą opowiastkę? Pasowałoby to do jej poziomu.

Wszedłem już na wąski chodnik graniczący z budynkami i przekroczyłem próg karczmy, skrzypiąc nienaoliwionymi drzwiami z wyjątkowo ciemnego drzewa, może palownika? Andora dostrzegłem daleko, w ciemnym rogu karczmy, z dala od innych stolików i wścibskiego karczmarza. Jak zwykle, dyskretność przede wszystkim. Usiadłem przy jego stoliku i odchrząknąłem.

- Masz coś dla mnie?

- Jak zawsze ? powiedział, wiercąc się na swoim krześle. ? Jego dom, jak już wiesz, znajduje się w Ogrodach Iziany. Wielki ogród jest obramowany ogrodzeniem z jakiegoś kamienia. Na tyle niskie, by można było je sforsować, czy wyłamać w słabszym punkcie jakiegoś wzoru. Główna brama jest obstawiana cały czas, a same zielsko patrolowane przez dwóch strażników. Jest tam na tyle krzewów i drzew, że nocą możesz spróbować się przemknąć?

- Ogród jest patrolowany cały czas? - przerwałem mu.

- Nie gorączkuj się tak. Przy zmianie warty można wykorzystać jakieś kilka minut opóźnienia do czasu przybycia nowej warty. Schodzący ze służby patrol wyjdzie do swoich domów główną bramą, więc będziesz wiedział, kiedy. Nie wiem tylko , o której się zmienią. Wygląda na to, że pobędziesz chwilę na pięknym łonie natury, Janderze. To ładna okolica ? uśmiechnął się krzywo.

- Starzejesz się, dawniej miałbym też godzinę. Może pora cię wymienić?

- Jak chcesz, ale beze mnie będziesz błądził niczym dziecko w mroku ? odparował Andor.

- Lubię ciemność, ale ciebie i twoją nieudolność bardziej. Pamiętam jak ciągle się o coś potykałeś, gdy byliśmy mali ? wspomniałem.

- Może dlatego, że przez twoje wybryki ten gnój Davig złamał mi stopę, gdy dopadł nas innego razu? Odnośnie twojego kupca ? ciągnął, celowo unikając imion. ? W domu jest tylko służba i jego ochroniarz, który wiecznie zalewa się w trupa. Chodzą słuchy, że podobno zabił swoją żonę za to, że się puszczała, więc nie musisz się martwić, że będzie świadek. Szkoda, że nie będzie miał już czasu znowu znaleźć szczęścia. A teraz, strzelmy sobie po kolejce albo dwóch, należy ci się po ostatnich zleceniach.

- Te Rubieże są tak cholernie zacofane, że w mało której osadzie chociażby słyszeli o eksji. A co dopiero o piwie, które nie jest rozcieńczane ich wieśniaczymi szczynami. Ale i tak ty stawiasz ? podniosłem rękę na barmana.

***************************************************************

Patrzyłem w stronę mało wyraźnej, poruszającej się plamy światła. Strażnicy głównej bramy zostawili sobie pochodnię, co znacznie ułatwiało mi zadanie. Mogłem się im przyglądać z bezpiecznej odległości, skryty za jednym z rzędu krzewów posadzonych przed ogrodzeniem. Czekałem już ponad godzinę na zmianę warty i zaczynałem się poważnie zastanawiać, czy aby nie spóźniłem się na przybycie nowej straży.

Znalazłem część ogrodzenia, na której między kolejnymi cokołami wił się wzór przedstawiający bardzo cienkie węże, jakie widuje się na pustynnych pustkowiach. Wykonane były z bardziej ozdobnego, połyskliwego materiału, który dał się wyłamać bez większych trudności. Z nudów sprawdziłem jeszcze raz swój ekwipunek. Sztylet leżał sztywno w skórzanym pokrowcu przytwierdzonym mocno do mojego pasa. W moim fachu ważne było, żeby wszystko ściśle do mnie przylegało ? bez brzęku strzał, broni latającej zbyt luźno czy charakterystycznego odgłosu przepływającej eksji.

Eksja. Nie przestawała do dziś zadziwiać Dalieńczyków. Tak blisko nas całe wieki, a dopiero kilka lat temu odkryto, że ten rzadki kamienny surowiec, wykorzystywany głównie jako ozdoba, ma w sobie niewyobrażalną moc. Okazało się, że przy spalaniu tego emanującego fioletem kamienia dochodzi do uwolnienia olbrzymiej energii, zdolnej napędzać wielkie i skomplikowane maszyny, tworzyć światło z niczego, wprawiać w ruch najmniejsze trybiki zegarków i reszty "ostatnich krzyków mody".

Jako broń, umiała przy odpowiedniej ilości zabić człowieka bez najmniejszego rozlewu krwi, podczas gdy przy małym wykorzystaniu eksji jedynie ogłuszała go na parę godzin ? oba te procesy zachodziły wewnętrznie, bez stłuczeń, zadrapań, sińców. Ale i tak najdziwniejsi byli ludzie, którzy posiedli wiedzę o poskromieniu mocy tego kamienia. Krążyło już wiele opowieści o magach korzystających z tego surowca. Przez wiele z nich przewijały się burze ognia, pioruny spadające z jasnego nieba, zamrażanie całych rzek czy wywoływanie potężnego krwotoku samym dotknięciem - na wezwanie takiego mistyka.

Ja tylko raz spotkałem prawdziwego maga. Nie było to spotkanie z rodzaju tych przyjacielskich ? miałem na niego wysoko płatne zlecenie. Obawiałem się go, więc zakradłem się do niego w najbezpieczniejszym możliwym stanie ? we śnie. Mimo tego, że nie wydałem najmniejszego dźwięku, gdy przekroczyłem próg jego pokoju, zerwał się z łóżka, a z jego rąk rozeszła się błyskawicznie fala płomieni! Zdążyłem się tylko przeturlać się na korytarz, gdzie ogień mnie nie dosięgał. Gdy zorientowałem się, że czeka mnie walka, wpadłem do pokoju, gdy nagle poczułem skurcze i ogarniający mnie paraliż. Przerażony, zobaczyłem, że mimo drewnianej podłogi i mebli, po ogniu nie widać było śladu.

Na moje szczęście najwidoczniej nie był to zbyt doświadczony mag ? może nie wytrzymał takiego natężenia zaklęć, może brak mu było doświadczenia ? wiem, że nagle jego ciało zaczęło się w mgnieniu oka pokrywać lodem od stóp do głów. Resztkami sił doczołgałem się i wbiłem mu mój sztylet prosto w oszronione gardło. Gdy w końcu umarł, patrzyłem dokładnie i nie wierzyłem własnym oczom ? lód znikł, a na dłoniach nie było śladu poparzeń po płomieniach, które we mnie wystrzelił. Oczywiście, moje odrętwiałe kończyny zaczęły błyskawicznie wracać do normy.

Dobrze, że agenci cesarza szybko rozprawili się z eksją usuwając ją z wszystkich możliwych źródeł. Mówi się, że badania są dalej prowadzone przez cesarskich specjalistów. Ale wszystko to było trochę jak gaszenie podpalonego lasu. Niby ugasiłeś to, co płonęło, ale ogień i tak rozprzestrzenił się na kolejne drzewa, we wszystkie kierunki. Eksja przetrwała w rękach wielu ludzi i dalej można spotkać zakonspirowane organizacje magów, nielegalne bronie zasilane eksją czy nawet tajemne laboratoria badające jej kolejne zastosowania. Bogatsi mogli kupować za drogie sumy legalnie pierwsze wynalazki opierające się na tej substancji. Gustowne lampki, wielkie machiny budowlane, zdolne przenosić ogromne bloki skalne jeden po drugim, czy kolejne coraz bardziej zwariowane gadżety, jak błyszczące w ciemności fioletowym odcieniem zegarki na rękę. Na czarnym rynku niepodzielnie królowały ogłuszacze.

Swój kupiłem niedługo po całym tym zamieszaniu z magiem. Rzeczywiście bardzo się przydawał, a po ustawieniu przepływu eksji na niższy poziom, w kaburze z grubej skóry był prawie niesłyszalny. Idealny dla kogoś takiego jak ja.

Zaraz, zaraz. Poruszenie. Odgłosy zbliżającej się rozmowy. Spojrzałem jeszcze raz w stronę pochodni ? brama była otwarta, a dwaj tędzy strażnicy niknęli w mroku ulicy. Wskoczyłem przez przygotowany wyłom i skulony skierowałem się w stronę bocznego wejścia dla straży, kryjąc się co jakiś czas za większymi drzewami i nasłuchując. Nowa zmiana nie przychodziła, zdarza się, przy codziennej rutynie. Pewnie zagadali się przy kartach, o ile są na miejscu albo nie spieszą się wyściubiać nosa ze swoich domów, położonych daleko od tej dzielnicy bogatych.

?Szykuje się łatwa robota.? ? Pomyślałem, mknąc przez ciemność, schowany za równym rzędem pachnących, ciernistych krzewów.

***********************************************************************

Jestem cholernym zawodowcem. Egocentrykiem, narcyzem i samochwałą oczywiście też, ale mimo to zawodowcem. Miałem oczywiście plany tego budynku od Andora, a dzięki butom o podeszwie z gładkiej, ale sztywnej skórze jakiegoś drapieżnika z odległej prowincji. Dzięki temu, wiedziałem, którędy najszybciej dostać się do sypialni Hargula, ulokowanej zaraz naprzeciwko szerokich schodów, opasanych barierką z kości argathów ? wielkich, łuskowatych bydlaków, jednego z wielu powodów dlaczego na Rubieżach kończy się znany nam świat.

Pozostałymi są inne ogromne bestie, jeszcze bardziej zabójcze temperatury i ciągnące się bez końca pustynie. A przynajmniej tak mówią nam kolejni śmiałkowie, którzy uciekli zawczasu z tego piekła.

Przemknąłem nieczynną kuchnią, ominąłem szerokim łukiem skromne pokoje służby, pokonując schody kilkoma susami, najciszej jak potrafiłem, ale też szybko i sprawnie, by nie narażać się na spotkanie spragnionego czy kierującego się do wychodka, domownika. Nie lubię takich sytuacji. Zazwyczaj staram się świadków ogłuszyć, ale czasami, gdy widzę jak na widok intruza od razu się taki jeden z drugim gotują do wrzasku, muszę interweniować.

Powoli, ale stanowczo nacisnąłem niespodziewanie lśniącą jak na tak często używany pokój, klamkę. Pedanteria.

Wsunąłem się w przygotowaną szczelinę między drzwiami, a framugą. Na tyle małą, by w ciszę nocną nie wtargnęło żadne skrzypnięcie, ale na tyle dużą, bym nie otarł się przypadkowo swoim ekwipunkiem o drzwi. W moim zawodzie trzeba być drobiazgowym. Albo martwym, co kto lubi.

Wkraczając do skąpanego w mroku pokoju, ujrzałem zasunięte, ciężkie zasłony i wielkie łoże z baldachimem. Z jednej strony zasłona była rozsunięta, pewnie przygotowana na wstawanie w nocy dla tych, co to musieli o czwartej nad ranem napić wody czy skorzystać z wspaniałej sieci kanalizacyjnej Lindonu. Wysunąłem swój nieodłączny, zakrzywiony sztylet, dziecko najlepszych mistrzów ze stolicy. Zbliżyłem się do brzegu łóżka, i widząc postać, której spod kołdry wystawała tylko głowa, pewnie przycisnąłem usta dłonią, i szybko ciąłem ofiarę po gardle. Zaraz, zaraz, to co chwyciłem, to nie była ludzka głowa.

?Czy to jakaś poduszka?? ? pomyślałem, zbliżając się jeszcze do pościeli. Usłyszałem za sobą znany mi odgłos przepływającej eksji i odblokowanie kuszy energetycznej. A zaraz po nim drugie, trzecie i czwarte.

- Cholerny postęp technologiczny ? splunąłem, odwracając się z rękami uniesionymi do góry.

***************************************************************

9 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Oczy mi pękają xD

Szczerze to kojarzy mi się z książkami Warcrafta, bodaj w 3 części opowiadana była w pierwszej osobie i na kiloment czuć specyficzny świat fantasy. Ale skoro to polskie fantasy, bardziej klimat quasi średniowiecza.

Ode mnie tyle - więcej akcji, bo przy czytaniu zbyt dużej ilości myśli i opisów faktycznie mogą pęknąć oczy :P

Link do komentarza

No cóż, największy minus opowiadania jest taki, że kończy się w najlepszym momencie!

Aczkolwiek od razu pojawia się plus, bo nie spodziewałem się takie obrotu spraw, myślałem, że szybko go zabije i będzie po kłopocie, a tu... pułapeczka.

Opowiadanie czytało się całkiem przyjemnie, choć czasami opisy są nieco za długie, nie trzeba wdawać się w aż TAK drobne szczegóły. Jeżeli chodzi o opisywanie nowego świata, to raczej jest to potrzebne, ale czasami po prostu przesadzałeś.

pewnie przygotowana na wstawanie w nocy dla tych, co to musieli się o czwartej nad ranem napić wody czy skorzystać z wspaniałej sieci kanalizacyjnej Lindonu.

W sumie to błędów większych nie ma, lecz raz tam powtórzyłeś niepotrzebnie "się" dwa razy (przed wyrazem i po nim). Tak to nic raczej nie przyuważyłem.

Ogólnie to fajne opowiadanie, mam nadzieje, że później troszkę akcji będzie, bo na razie nie jest pod tym względem wybitnie. Czekam na kolejne części.

Link do komentarza

Zireael -> Teraz czekam jeszcze na komentarz:P

Na blogu wygląda to zupełnie inaczej niż jakby czytało się opowiadanie, czy powieść gdzieś na papierze. To tylko kilka stron, 6 w Wordzie, tak więc musiałem sporo poświęcić na takie opisy, tym bardziej, że jest to nowe uniwersum fantasy. Chciałem kilka rzeczy pozostawić jasnymi, jak na przykład eksję.

Dziękuję za komentarze, ale czy mógłbym prosić o zestawienie tego, co wyszło mi na plus, a co musiałbym dopracować. Bardzo pomogłoby mi to w przyszłości, więc będę wdzięczny za powtórne skomentowanie w takiej postaci.

Link do komentarza

Więcej dialogów między opisami, bo strasznie męczy :P Zresztą zmień a4 w wordzie na poziomo i jeśli opis zajmuje lewą i prawą stronę, to znak że tyle starczy i potrzebna jest akcja :P

Link do komentarza

Tak, tak teraz to na co wszyscy czekali ... Mi się podoba, ale jak to już Owiec zauważył za dużo opisów, a może za mało akcji. Poczepiam się jeszcze nazw własnych, niektóre takie jak "Lindon" (London ?) brzmią nieco śmiesznie.

Czasami też niepotrzebnie powtarzasz niektóre wyrazy, ale nie doskwiera mi to zbytnio. I jak już Xardas powiedział część kończy się gdy akcja powoli się rozkręca, ale pewnie specjalnie to zrobiłeś aby wszyscy czekali na następna część.

Podsumowujac pomysł, bohater jak i świat się podoba, więc oczekuję na ciąg dalszy :).

Link do komentarza

Whoa! Przeczytałem. Oderwałem się od Perfect Worlda specjalnie dla Ciebie :wub:

Ogólnie czytało się miło, tylko weź trochę opisy poskracaj, bo masakra =D Czekam na drugą część.

Link do komentarza

Kilka razy podchodziłem do tego wpisu. Ja chyba naprawdę nie łykam fantasy, jakie by nie było:).

W sumie to pozytywnie się zaskoczyłem. Choć musiałem przerywać czytanie i robić sobie co jakiś czas krótkie sesje z Garfieldem (po 3-4 komiksy:), to naprawdę mi się spodobało. Cały mój trud związany z czytaniem tego dzieła wynikał raczej z ogólnego "nielubienia" gatunku i formy (na monitorze opowiadania jednak bardzo niewygodnie się czyta, zwłaszcza w takim wąskim pasku).

Warsztatowo bardzo mi się spodobało, zauważyłem tylko kilka błędów interpunkcyjnych (w kilku miejscach było za dużo przecinków, w jakimś brakowało), ale to drobnostki.

No zgadzam się niby, że dużo opisów, ale w sumie mi to nie przeszkadza. Po pierwsze, to nowe uniwersum, więc jakieś wyjaśnienie by się przydało. Zresztą i tak nie był to zbyt długi opis. Po drugie dialogów w fantasy też nie lubię, jakoś tak z samej zasady, bo zwykle właśnie kogoś mają od razu zabić, czy się buntować.:)

Trochę nie pasował mi motyw ze "Zmierzchem" - niby był zabawny (nawet bardzo), ale jakoś odrywał od fabuły.

Co mi się podobało? Humor. Masz wspaniałe jego poczucie. Eksja, czy jak jej tam, jest spoko, z wielu powodów. Dzięki temu nie ma sztywnego podziału na czarujących i walczących mieczem, gdyż wszystko napędzane jest tym kamykiem. I mi trochę "Sopla" przypomina, nie wiem czemu, a to naprawdę wspaniała powieść była ("Sopel" autorstwa Pawła Kornewa, wyd. Fabryka Słów;) i nawet plazmidami mi zaleciało (choć to nadinterpretacja), a przecież "Bioshocka" też uwielbiam.

Ogólnie Twoje opowiadanie (to jest pierwsza jego część:) jest fajne, bo nie jest to sztywne fantasy, a i bohater fajny i ciekawie się kończy, i mi "Thiefa" przypomniało (ach, ostatnio zbiera mi się na sentymenty. A to przez RamzesaXIII i jego wpis o Księciu Duke'u:). Czekam na więcej, choć pewnie i tak się będę męczyć przy czytaniu - fantasy to nie moja bajka i wolałbym to na kartkach xD. Dobra robota!

Pozdrawiam!

Link do komentarza

Owiec - ciut zbyt radykalne, a poza tym denerwuje mnie pisanie ze strony lewej na prawą. Wolę, jak idzie spokojnie w dół i na następną kartkę. Fetysz :P

Zireael - Dzięki, a co do nazw własnych, z tym Lindonem fajnie wyłapałeś, bo nie miałem na myśli aluzji do Londynu. Chyba, że podświadomie. A część I kończy się specjalnie zwrotem akcji i o ile fabularnie ich starczy - tak będą się zazwyczaj kończyły następne.

Sunset -> I ' :wub: ' dla ciebie też.

pT -> " Główną zaletą lenistwa jest to, że nie muszę ci o niej opowiadać. " :) Jak się człowiek uprze, to już uprze, chociaż może się mile zaskoczyć - np. ja ostatnio z filmami animowanymi. Nie chce mi się oglądnąć, ale jak oglądnę coś zachwalanego, nie zawiodę się.

Alleluja, wreszcie ktoś nie czepia się długich opisów. Takoż trzeba przy nowym uniwersum! A takie długie to znowu nie było - 6 stron w Wordzie. Co do "Zmierzchu" - mój protest skierowany w tą chałturę, takie lekkie, dozwolone puszczenie oka do czytelnika, za którym przepadam (także w grach - z Easter Eggami).

Chociaż ja czytam przede wszystkim fantastykę i zjawiska magiczne mi nie przeszkadzają (vide Wiedźmin czy Trylogia Demonów Bretta), ale lubię też ten rodzaj tego gatunku, który według mnie "nie idzie na łatwiznę". Tłumaczy magię, czy utwierdza czytelnika w przekonaniu, że takiej nie ma (patrz: 'Pieśń Lodu i Ognia', w której typowej magii po prostu nie ma czy "Pan Lodowego Ogrodu" z pieśniarzami). W BioShocka nie grałem, zakupiłem tylko w taniej serii i czeka na lepsze czasy. Thief, to świetna gra, z wybitną narracją i bohaterem, w fajnym, nieszablonowym świecie fantasy.

I właśnie w to celuje przy tworzeniu opowiadania: ciekawy świat przedstawiony, w przypadku fantasy co jakiś czas nowe uniwersum, nietuzinkowi bohaterowie i wątki fabularne, także te poboczne (w opowiadaniach, raczej szczątkowe, siłą rzeczy).

Dzięki, a do fantasy przełamać się warto. Spróbuj takiego średniowiecznego softu fantasy, bez typowej magii i z dworskimi intrygami - Pieśń Lodu i Ognia. Odnośnie kartek - kopiuj do Worda, ja tak robię z dłuższymi opowiadaniami czytanymi w internecie, także twoimi :P

Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...