Ksiądz też jest na NIE
Małe zamieszanie w domu mi się zrobiło, ale kit.
Wyruszyłem do plebana, którego to posesja niefortunnie graniczy z moją. No cóż, przynajmniej nie miałem daleko. Musiałem do niego iść w celu wzięcia zaświadczenia, gdyż w tę sobotę miałem być chrzestnym synka mojego brata. Z wielką niechęcią, ale jak mus to mus - poszedłem. Stanąłem przed bramą i trąbię domofonem jak głupi. Ksiądz oczywiście nie odebrał (pomijam to, że byłem w czasie, kiedy on zazwyczaj każe ludziom przychodzić, bo wtedy NA PEWNO będzie w kancelarii). Po chwil sterczenia jak kołek oblazłem plebanię dookoła i dorwałem księdza jak bawił się z chwastami i pestycydami. Poprosiłem go na moment i powiedziałem o co chodzi.
- Zaświadczenie jest ci potrzebne odnośnie tego, że jesteś wierzący i praktykujący. A ty do kościoła nie chodzisz, więc takiego zaświadczenia nie dostaniesz.
Nie powiem, nie byłem tym zaskoczony! Ba! Nawet byłem bardziej niż pewien, że ten cholerny klecha mi takiego zaświadczenia nie wystawi ot tak. Niestety argument, że całe soboty i niedziele pracuję w Gdańsku nie miał znaczenia, a chorobą matki usprawiedliwiać się nie chciałem. Nie wypomniałem też dziesiątek godzin mojej pomocy przy remontach na parafii. No nic, przynajmniej udałem się na stumetrowy spacer wokół posesji kapłana-dorobkiewicza. Szkoda tylko, że deszcz padał. Uśmiechnąłem się do niego i powiedziałem, że jeśli Bóg jest taki miłosierny jak ksiądz, to wszyscy będziemy się smażyć w piekle. Łącznie z księdzem. Nie widziałem jego szanownej reakcji, bo się odwróciłem i poszedłem zostawiając jego sam na sam z pestycydami.
Szybki telefon do brata i tyle. Chrzestnym będzie kto inny. Przecież z idiotą kłócił się nie będę. Amen.
7 komentarzy
Rekomendowane komentarze