Skocz do zawartości

ArryBlog

  • wpisy
    47
  • komentarzy
    320
  • wyświetleń
    39287

Dark Souls 3 - pierwsze podejście i koniec (cz. 3)


Arry

346 wyświetleń

Wpis będzie może trochę dłuższy, ale nie chcę go dzielić.

Zatrute bagno w grach From Software to już swego rodzaju mem. Niestety za każdym razem jest to lokacja męcząca, trudna do nawigacji i wysysająca zasoby niczym kolejne rządowe opłaty i składki. Na szczęście po przebrnięciu przez tą lokację w końcu można stoczyć bitwę z Abyss Watchersami. Po raz pierwszy, z tego co kojarzę pojawiła się mechanika wielu pasków życia - tzn po pokonaniu bossa ten wchodzi w drugą fazę i ma nowe HPki. Doszedłem do wniosku, że walka była bardzo klimatyczna i ogólnie fajna, ale dość krótka.

Następnym krokiem były raczej męczące katakumby zwieńczone wielkim szkieletem wręcz wrzeszczącym "bij mnie po oczywistych słabych punktach!", oraz ruiny demonów, których miałem dość. Tutaj nadmienię, że jak grałem po raz pierwszy, to zaglądałem w każdy kąt i próbowałem zdobyć każdy przedmiot, który widziałem. A w tychże ruinach, oprócz silnych przeciwników były też przedmioty rozrzucone np. na środku jeziora lawy.

Irithyll of the Boreal Valley okazał się za to nad wyraz ładną chociaż dość trudną lokacją, a jej boss Pontiff Sulyvahn odpowiednim wyzwaniem - no i z jego duszy można było zrobić ogromny miecz, który służył mi przez całą resztę gry. Tym co mnie prawie złamało były podziemia pod Irithyllem i droga do Yhorma. Co może być gorsze niż zatrute bagno? Toksyczne bagno, które wysysa twoje zasoby szybciej niż kilkanaście subskrybcji gier internetowych na raz! No i ci wysysający maksymalne HPki przeciwnicy to naprawdę wtedy wydawali mi się przegięci. Co ciekawe nie pamiętam jakoś szczególnie walki z samym Yhormem.

Z drugiej strony za Sulyvahnem była dalsza część mroźnej scenerii Irythyllu oraz Aldritch Faithfuls - covenant, którego członkowie byli przyzywani, żeby bronić tej właśnie lokacji przed podróżującymi przez nią graczami. I w tym miejscu spędziłem naprawdę duuuużo czasu bawiąc się niezwykle dobrze. No ale w dwójce w sumie też najbardziej lubiłem covenant z dzwonnic.

Wjazd wielką windą do Anor Londo wiązał się z uderzeniem nostalgii oraz myślą "kurde, znowu będzie trzeba się przecierać po ciasnych dachach pod ostrzałem łuczników?". Sam Aldritch natomiast okazał się niemałym wyzwaniem i jego magiczne ataki mnie dość mocno zmordowały. No i po jego pokonaniu od razu było się teleportowanym do zamku Lothric żeby walczyć z tancerką - kolejnym bardzo trudnym bossem.

Samego zamku nie wspominam jakoś wyjątkowo dobrze lub źle, chociaż Dragonslayer Armour okazał się nad wyraz twardym bossem do zgryzienia. Za to archiwa w zamku, dużo skrótów, zakamarki itd. mi zdecydowanie się podobały (może też dlatego, że lubię książki). Lorian i Lothric natomiast byli, podobnie jak Pontiff, odpowiednim wyzwaniem na (prawie że) koniec gry. No ale zostały jeszcze lokacje poboczne, do których się udałem.

 Najpierw Consumed King Garden - kolejne bagno - i sam Oceiros będący dość małym wyzwaniem dla mnie - dzierżącym wielki miecz oraz chowającym się za tarczą. Następnie Untended Graves. Lokacja dość trudna, ale boss to był dla mnie przerąbany - Champion Gundyr okazał się znacznie bardziej agresywną wersją Iudexa, która wiele razy rozsmarowała mnie po arenie. No ale można było w końcu wyruszyć do smoków! Archdragon Peak to bardzo ładna ale równocześnie bardzo upierdliwa lokacja. Walka z wywerną to nie tyle walka z bossem, ale z całą masą przeciwników na drodze dookoła areny, żeby móc wykonać atak z wyskoku i zaciukać jaszczura jednym ciosem.
Następnie wewnętrzne sanktuarium to więcej tego samego czyli silnych przeciwników w sporych ilościach, kolejna wywerna (którą na szczęście da się ustrzelić z łuku bez narażania się), jeszcze więcej silnych przeciwników w sporych ilościach i boss.

Nameless King to zdecydowanie najtrudniejszy boss w całej podstawce DS3, Dwie fazy walki z osobnymi paskami życia. W pierwszej fazie siedzi na smoku (wywernie?) i trudno takiego przeciwnika trafić. W drugiej zaś złazi z wierzchowca i łatwiej go bić, ale za to miał dość trudne do ogarnięcia kombosy i walił jak ciężarówka wypełniona cegłami. Sama walka zajęła mi masę podejść ale nagrodą była zbroja Ornsteina, więc Fashion Souls połączył się w jedno z użytecznością bo zbroja jest naprawdę dobra.

No i został jeszcze ostatni Boss (z dużej litery), w pierwszej fazie przeskakuje pomiędzy kilkoma stylami walki, a druga faza to jedna wielka nostalgia. Co nie znaczy, że Soul of Cinder to łatwy boss. No ale ja, dobrze wylewelowany, z wielkim mieczem i porządną tarczą, w pełnej płytówce Ornsteina, ostatecznie nie miałem aż takich problemów, żeby pokonać bossa i zakończyć pierwsze podejście do trzecich soulsów.

 

Pozostało czekać  na season passa.

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia.

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...