Skocz do zawartości

Książę Persji i wielki finał


Przemyslav

547 wyświetleń

Takiego powrotu do domu nie życzyłbym największemu wrogowi.

Czas czytania: 9 min

 

Akcja Prince of Persia: The Two Thrones zaczyna się dokładnie tam, gdzie skończyło się Warrior Within. Książę pokonał Dahakę i, uwolniony od złowieszczego fatum, powraca do rodzinnego Babilonu razem z Kaileeną. Sytuacja byłaby do pozazdroszczenia, gdyby nie to, że…

Ich oczom ukazuje się płonące miasto, najechane przez nieznanego wroga. Łódź zostaje zniszczona, Kaileena porwana, a Książę ponownie stawi czoła hordom przeciwników, wśród których pojawi się nasz stary znajomy – Wezyr.

Na pierwszy rzut oka najbardziej zmieniła się grafika. Nie jest to gigantyczny przeskok względem poprzedniczki, ale The Two Thrones wspiera rozdzielczość 1920x1080. Może to niewiele, ale wszystko nagle wydaje się wyraźniejsze. Jak w tym kawale, w którym burmistrz Wąchocka posmarował telewizor musztardą, żeby uzyskać większą ostrość obrazu.

Można się zacząć śmiać.

Kolorki są też cokolwiek bardziej żywe niż w poprzedniej części, ale nie jest to wielki wyczyn. Tworzy to klimat bardziej podobny do tego z Sands of Time, ale z mroczną nutą rodem z Warrior Within.

Klimat buduje również muzyka. Po cichu trochę liczyłem na efekt z pierwszej części trylogii, w której gitara elektryczna wspierała bardziej filmowy soundtrack. W finale trylogii występuje tylko muzyka filmowa. Trochę szkoda, liczyłem na bardziej agresywne brzmienia. Utwór z menu głównego jest fajny. Nie tylko on zapadł mi w pamięć, ale o tym potem.

Póki co jesteśmy dopiero przy samouczku. Weterani serii mają prawo być znużeni, gdyż po raz trzeci uczymy się tych samych akrobacji (z drobnymi nowościami). Szczęśliwie rozgrywka nie składa się już jedynie z parkouru i walki. Twórcy wprowadzili nowy element – sekcje skradankowe. Są one co prawda prościutkie, ale dodają grze różnorodności, która była grze potrzebna.

Książę nie zmieni się jednak w perskiego Solid Snake’a, bo skrytobójstwa nigdy nie są obowiązkowe. Często jednak za oczyszczenie obszaru z przeciwników bez podnoszenia larum otrzymujemy nagrodę, czy to w postaci pojemnika na piasek, czy kolejnej piaskowej (piaszczystej?) supermocy.

Co więcej, zabójstwo z ukrycia to nie jest kwestia wciśnięcia jednego przycisku. Towarzyszy temu prosta minigierka, w której trzeba wciskać jeden klawisz w odpowiednich momentach, kiedy zniekształca się obraz. Niby jest to tania proteza QTE, ale dodaje ona emocji i mniej denerwuje niż „pełnoprawne” quick-time eventy.

A jeśli zostaniemy wykryci, nadal mamy czym się bronić. Z jednej strony system walki nie uległ zbyt wielkim zmianom od Warrior Within. Z drugiej jednak gra wprowadza dość istotne urozmaicenie, bo od czasu do czasu mamy okazję zagrać kompletnie nową postacią.

 

DznDzcx.jpg

 

Wszystko fajnie, ale te filarki muszą mi panowie wymienić.

 

Ponieważ Książę miał zdecydowanie zbyt długi kontakt z Piaskami Czasu, na jaw zaczyna wychodzić jego ciemniejsza strona. Dosłownie! Jego skóra czernieje i pojawiają się na niej złote… tatuaże?

W swojej mrocznej formie Książę – co tu dużo mówić – sieje rozpierduchę na polu bitwy. Nie posługuje się on sztyletem czy szabelką, ale ostrym łańcuchem. I biada temu, kto wejdzie w jego zasięg.

Mroczny Prins nie jest jednak nieśmiertelny – pasek zdrowia spada mu cały czas, a jedynym sposobem, aby go odnowić, jest zbieranie piachu z zabitych wrogów. Podobnie jak w Doomie, każdy przeciwnik (i wazon…) jest chodzącą apteczką. Na szczęście nie ma na nie zbyt wielkiego zapotrzebowania.

Miłym dodatkiem jest również to, że nie trzeba specjalnie patrzeć na malejący pasek zdrowia, żeby się zorientować, że pilnie potrzebujemy magicznego piasku. Złote tatuaże na ciele mrocznego Księcia gasną, kiedy mamy mało punktów zdrowia. Fajny szczegół!

 

ZOTk177.jpg

 

Ktoś tu chyba zginie.

 

The Two Thrones jest bardziej podobne do Sands of Time niż do Warrior Within. Poziom trudności jest dosyć niski, lecz nie obraża on inteligencji gracza – kto znalazł się w ogniu walki bez Piasków Czasu, ten wie. Nie żeby mnie się to zdarzyło…

Można też powiedzieć, że do gry wrócił „stary” Książę, gdyż główny bohater, podobnie jak w „jedynce”, jest trochę lalusiowaty. Gra tłumaczy to tym, że po pozbyciu się Dahaki nie bał się on tak o swoje życie i dzięki temu wrócił mu dawny charakter. Poniekąd brzmi to logicznie, ale zmiana ta jest trochę dziwna.

Z kolei alter ego Księcia nie jest jedynie urozmaiceniem rozgrywki. To nowa, choć poniekąd znajoma postać, z którą nieraz prowadzimy wewnętrzny dialog. Po części reprezentuje on głównego bohatera „dwójki”, gdyż jest nieco dupkowaty, ale nie da się go nie lubić. Po kilku jego kwestiach autentycznie śmiechłem.

Moim zdaniem wewnętrzny konflikt bohatera odzwierciedla również podzielenie fanów serii po premierze drugiej części trylogii. „Zwykły” Książę reprezentuje zwolenników baśniowego klimatu „jedynki”. Natomiast Mroczny Książę jest odpowiednikiem ludzi, którym bardziej przypasowała ponura „dwójka”.

 

jpt2ECj.jpg

 

Nie, teraz całkiem serio. Przecież konserwacja tego musi być horrendalnie droga. Za to te kafeleczki – mucha nie siada.

 

Na uwagę zasługują walki z bossami. W poprzednich częściach testowały one wyłącznie umiejętności gracza w posługiwaniu się bronią białą. W tej części twórcy sprawdzają również nasz parkour – często trzeba pokonać mały tor przeszkód, żeby dostać się do przeciwnika.

Niestety starcia wypadają przez to trochę sztucznie, zwłaszcza z ostatnim bossem. Zresztą cała gra mocno zaniża poziom pod koniec – znikają sekwencje skradankowe, a pozostaje nam tylko akrobatyka oraz sceny walki. Miałem wrażenie, jakbym cofnął się do pierwszej części trylogii.

Muzyka również nie pomaga. Pamiętacie ten utwór, który grał pod koniec Sands of Time? Soundtrack z The Two Thrones nie umywa się do niego. Owszem, przez większość czasu jest dobry i skutecznie podkreśla to, co się dzieje na ekranie, lecz pod koniec robi się tak beznadziejny, że sumienie nie pozwala mi go tutaj udostępnić.

Znacie to uczucie, kiedy w poniedziałek rano słyszycie w radiu jedną z tych irytujących piosenek, których nienawidzicie, a która zostaje wam w głowie przez resztę dnia? Tak się właśnie słucha tego soundtracku.

 

AXtBwLd.jpg

Niby Vilgefortz, a jednak Książę Persji. (źródło)

 

Tyle że poza muzyką i ostatnimi poziomami ciężko mi się tu do czegokolwiek przyczepić. Nawet wyścigi rydwanów są fajne mimo tego, że dość nietrudno jest się sypnąć. A cała reszta po prostu trzyma poziom i zapewnia wystarczające urozmaicenie, by nie nudzić się ani na moment.

Ponadto The Two Thrones to też wielki ukłon w stronę fanów serii. W trakcie grania zdobywamy punkty, a odpowiednia ich ilość odblokowuje grafiki koncepcyjne w menu. Dotyczą one nie tylko tej gry, lecz także poprzednich części. Można więc w jednym miejscu obejrzeć sobie, jak zmieniali się Prins oraz inni bohaterowie (i bohaterki!) na grafikach.

Prince of Persia: The Two Thrones to kawał świetnej gry akcji, która zestarzała się z klasą. Udanie wprowadza ona nowe elementy, które uszlachetniają (i tak dobrą) rozgrywkę, nie tracąc z oczu tego, że parkourem i walką ona stoi. A te elementy, niezmiennie w całej serii, lśnią na połysk.

 

 

zFFhhrC.jpg

Nagrody dla wytrwałych - „bloopersy” oraz cosplay Farah. (źródło)

 

A jak Wam podobała się ostatnia część trylogii? Która gra z serii jest Waszą ulubioną? Dajcie znać poniżej i do następnego!

 

 

Ten wpis możesz przeczytać również na PPE.pl.

Edytowano przez Przemyslav

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia.

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.


×
×
  • Utwórz nowe...