Koń i jego chłopiec, czyli Shadow of the Colossus
Czy remaster (a może nawet remake) gry wydanej około 15 lat temu na PlayStation 2 ma jakiekolwiek szanse w starciu z nowoczesnymi produkcjami? Owszem, ale na pewno nie jest to pozycja dla każdego.
Przede wszystkim to nie gra, w której akcja leci na łeb, na szyję, a z każdego krzaczka wyskakuje coś ciekawego. Tutaj świat jest wyjątkowo pusty, nie ma setek znaczników, tysięcy znajdziek, czy rozbudowanych questów. W zasadzie jesteśmy tylko my i nasz koń. No i jeszcze Kolosy. Z nimi jednak sobie nie pogadamy, bo naszym celem jest ich zgładzić. Gra składa się więc głównie z eksploracji świata, a więc wyszukiwania drogi do kolejnego bossa i walki z nim. Kolosy zaś robią wrażenie. Przede wszystkim są naprawdę duże (ale nie aż tak jak na przykład Kronos w God of War) i wizualnie odpowiednio zróżnicowane. Latające robale, pływające węgorze, dostojnie kroczący rycerze, stukające kopytkami konio-cosie, nacierające z furią tygryso-dziki, plujące magmą żółwie oraz podobny do reszty, a jednak inny Finałowy Boss. Sposób na nich jest zawsze ten sam. Należy się dostać do specjalnie oznaczonego punktu na ciele przeciwnika i kilka razy dziabnąć dryblasa w czułe miejsce. Zanim wespniemy się po cielsku olbrzyma, trzeba znaleźć sposób by nad poziomy wylecieć, a konkretnie by wskoczyć na grzbiet Kolosa, a potem się na nim utrzymać. Mamy bowiem specjalny pasek wytrzymałości, który kurczy się w czasie wspinaczki. I wszystko byłoby piękne, ale...
Walki są niekiedy frustrujące, bo często składają się z kilku jednakowych faz, a więc wskocz, wspinaj się i uderzaj, aż spadniesz i znów będziesz mógł zrobić to samo. Do tego dochodzi kiepskie sterowanie, zwłaszcza strzelanie z łuku, a nasz niezłomny bohater po upadku wstaje przez kilkanaście sekund, prawie na tyle długo by znów dostać strzała od nadgorliwego bossa i ponownie zaliczyć glebę. Taki jednak urok dawnych gier i albo się to akceptuje, albo nie.
Fabuła jest enigmatyczna niczym w soulsach, więcej trzeba się domyślać, niż zostanie powiedziane, co akurat mi się podoba. Tajemniczy głos, ruiny budowli podobne do świątyń południowoamerykańskich, ładne widoki, Czarne Dymy (aż mi się Lost przypomniał) i przede wszystkim specyficzny klimat, którego próżno szukać w innych produkcjach.
Ogólnie jednak gra do której po jednokrotnym przejściu nie chce mi się wracać. Intrygująca, ale i momentami frustrująca.
7/10
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia.