Skocz do zawartości

Unmade - wspominki

  • wpisy
    11
  • komentarze
    2
  • wyświetleń
    676

Starożytne papirusy i morowe wiatry


Unmade

409 wyświetleń

O graniu sieciowym i multiplayerze trochę napiszę jeszcze później, jak pozbieram jakoś myśli.

W ogóle mam takie poczucie spieszenia się do czegoś. Miewacie tak czasem z grami, że leci się na łeb na szyję po questach, mimo że gra jest super i możnaby się podelektować, że tak to nazwę. Miałem tak z mass effectami, super gry w których bardzo parłem do końca i potem byłem zawiedziony że to koniec. Nie cieszyłem się odpowiednio z procesu przechodzenia, nie wiem na co licząc.

Mam troszkę podobnie tutaj, teraz. Muszę się strasznie pilnować, żeby oddać odpowiednio dużo myśli i czasu każdej rzeczy o której chciałbym napisać. Potrzebuję postronka, żeby nie rwać gdzieś w pole, nie pisać po łebkach żeby dobrnąć do jakiegoś bliżej nieokreślonego końca. I potem myślę, spieszę się do opisania WoW-a ? Początków LoLa? Tego że teraz mam czas na jedną grę rocznie, wcześniej pożerając 5 miesięcznie?

To wszystko bez sensu, spróbuję utrzymać w miarę niespieszne tempo.

W jego ramach mam taką refleksję, że mój gust growy z bratem, mimo podobnego wychowania growego i ogólnego dość szybko się rozjechał. Może nie na FIFA kontra Baldurs Gate, ale mieliśmy inne priorytety i inne podniety. On czekał z zapartym tchem na vampire masquerade bloodlines, albo Black and White, czy far cry pierwszy, które z początku mnie słabo grzały. Z drugiej strony ja czytałem każdy skrawek newsa o Morrowind.

Pamiętam cdaction w którym była recenzja tej gry. Jednym z głównych screenów był dark elf w zbroi Kościanej z tatuażami na twarzy w takie kwadraciki. 

The Elder Scrolls 3, Morrowind. Nawet nie wiedziałem że były jakieś pierwsze dwie części, ale w sklepie czekałem w kolejce pierwszego dnia po premierze. Musiałem zobaczyć na żywo tą nieprawdopodobną wodę. Przekonać się że naprawdę można czarami ruszać każdy przedmiot, wszystko ukraść, latać i tworzyć własne zaklęcia.

Gra zaczynała się od zejścia z łódki, na której i chwilę później ustalało się szczegóły postaci, która jak to w serii mogła być absolutnym dowolnym miszmaszem. Później była wycieczka pieszo do Balmory. W późniejszych przejściach immersję trafiał szlag, miałem obcykane do której wsi pobiec po łazika, w której jaskini jest łachmaniarz z jakimś sensownym przedmiotem, a przede wszystkim okradałem do gołego ten pierwszy budynek po lądowaniu.

Jednak za pierwszym razem to było coś innego. Muzyka była niesamowita, zupełnie coś innego niż we wcześniejszych grach które ćwiczyłem, orkiestrowa, z wczuciem. Niesamowite krajobrazy, a na koniec błądzenia wyjścia zza rogu wprost na wysokiego łazika, przerośniętą pchłę która wydawała wielorybie wycia z siebie. Kurcze, to był zbudowany klimat, można było dostać gęsiej skórki. 

Później były obowiązkowe questy z czyszczeniem piwnicy że szczurów. I kurierskie. I uczenie się na pamięć połączeń między miastami różnymi środkami lokomocji. Gildia magów w pączkujących budynkach telvanni. Poukrywane wszędzie smaczki, ostatni krasnolud w jakiejś norze, teleportery, własny dom, żywe bóstwo Vivek... Ta gra była nieprzebrana. 

I strasznie nieintuicyjna Wdg dzisiejszych standardów. Jak grałem pierwszy raz, miałem niewspółmierne rozwinięta postać do głównego wątku fabularnego. To był skutek mojego przeoczenia z początku gry, kiedy w ruinach dwemerow trzeba było znaleźć jakąś kostkę. Przeoczyłem taras na początku lokacji gdzie ta kostka była i potem ubzdurałem sobie, że musi być dużo głębiej, w zupełnie niedostępnym miejscu. Odszukałem ją dopiero, jak udało mi się nabić tyle skilli, żeby opanować lewitację, wlecieć tam gdzie mi się wydawało i zweryfikować swoje poglądy- czytaj-przeszukać jeszcze raz od początku.

System walki był okropnie toporny, a jednak niesamowicie kuszący mnogością opcji, tym że można było machać bronią na kilka sposobów i tworzyć własne czary niemal w stylu Dragonball-owej spirit bomb z epizodu z frezerem. Morrowind był pionierem w systrmie alchemii i zaklinania, ogólnego craftingu, który w późniejszych grach był standardem. Nigdy wcześniej o ile się nie mylę nie było w takiej skali zbierania rzeczy, łączenia materiałów, tworzenia eliksirów itd.w grze RPG która była pierwsza/trzecioosobowa. To było niesamowicie realne, wstrząsające wręcz.

Najfajniejsze i w sumie frustrujące były questy a w szczególności znalezienie celu. W dzisiejszych czasach właściwie nie do pomyślenia jest niewskazywanie kierunku w którym trzeba iść za zadaniem. Wtedy było dokładnie odwrotnie, pamiętam że przy okazji premiery obliviona, kolejnej odsłony serii, był lament nad fast travelem, czyli docieraniem do celu bez fizycznego biegania (w Morrowind w cenie były eliksiry przyspieszające i cheaty, bo nalazic się trzeba było nawet jak się korzystało z sieci połączeń), oraz nad wskazywaniem celu zadania na mapie, czy wręcz strzałką. W TES3 był chyba czar który w jakiś sposób kierował w stronę celu pokazując taki mgławy szlaczek, ale poza tym informacja wyglądała -" idź jakieś 50metrow na lewo od jaskini xyz, zaraz za krzywym drzewem". I ty potem biegałeś jak wariat, szukając tego krzywego drzewa przez pół godziny bo coś ci umknęło. Fun! Nawet jakiś mem który się z tego nabija kursował niedawno po internecie. I zupełnie się nie dziwię, w połowie wypadków barierą nie było niezrozumienie zadania tylko trudność w dotarciu na miejsce i potem odszukanie tam odpowiedniej osoby, przedmiotu, dźwigni itd. Dwemerskie ruiny to było piekło i teraz myślę, że dla projektantów części poziomów powinno się znaleźć specjalne miejsce w piekle. Zresztą podobnie ma się historia z grzybowymi domami magów i tego jak bardzo były bugowate, ciężko było przejść korytarzem bez trafienia w niewidzialny narożnik, a latanie pionowymi korytarzami (nie-czarodzieje nie mieli tam czego szukać!)to była udręka.

Pewną śmiesznostką była konsekwencją specyficznego i cwanego sposobu rozdawania punktów i levelowania. Używana umiejętność się rozwijała od...no, używania. Nie wystarczyło jednak machać mieczem, trzeba było jeszcze w coś nim trafiać. Łatwiej było z częścią magii, bo np zniszczenie czy przemiana wymagały po prostu rzucania czarów do skutku. Stąd często stałem przy łóżku w gildii magów i z punktu widzenia realnego obserwatora w świecie gry musiałem robić wrażenie maniaka. Wybrzdąkiwałem się z całej many spreparowanym specjalnie czarem własnego autorstwa który był marny i tani, a potem szedłem spać i tak do skutku. Inne umiejętności, takie jak przywoływanie stworów było gorsze, bo kosztowało dużo many, a powtórzeń potrzebowało podobnej ilości. Tutaj fajnie szło łączenie z enchantingiem, wskrzeszanie szkielecika, zaklinanie uwięzieniem duszy i ukatrupienie czarem albo innym ćwiczonym skillem. Wszystko rzecz jasna w jakimś miłym zacisznym miejscu, przy łóżku...

Najzabawniejszym ze wszystkich był chyba skill acrobatics, który odpowiadał za obrażenia od upadku i być może wysokość skoku (ktoś może potwierdzić/zaprzeczyć?). Ponieważ graczowi ogólnie zależało na tym, żeby dostawać "duże" poziomy, które należały się za każde dowolne 10 skilli, to większość po pierwszym szoku i zachwycaniu się burzami piaskowymi i skorupiaków uni domami hlaalu, zaczynał naduszać "E" rytmicznie w każdym momencie jak się poruszał. Nie rozumiem czemu projektanci uznali że dobrze będzie pójść pod prąd i akurat tak zbindować skakanie. Myślę w każdym razie że widok kogoś permanentnie kicającego w drodze był dziwny i nabrał normalności lata później, przy okazji world of Warcraft pomijam(pomijam tu quake-owe bunny hopping), chociaż z zupełnie innych pobudek skoczków.

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia.

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...