50 twarzy Londynu, czyli Assasin's Creed Syndicate
Myślałem, że po Odyssey powrót do starych Asasynów będzie przeżyciem hamletowskim, a pytanie grać albo nie grać (bo na przykład szkoda czasu) będzie mi się non stop tłukło po głowie. Na szczęscie po raz kolejny wszedłem do tej samej rzeki i dałem się porwać nurtowi przygody bez kręcenia nosem. Wszystko tu jest znajome, a misje zdają się odtwarzać schematy znane od lat. Punkty synchronizacji, skoki do wozów z sianem, walka, skradanie, kogoś trzeba dogonić, kogoś innego przegonić, a od czasu do czasu wyeliminować jakiegoś złego Templariusza metodą cicho-sza. Poza tym jest jeszcze masa pierdółek do znalezienia i powtarzalnych zadań do wykonania. Z nowinek dostajemy linkę z hakiem, która mi akurat przypadła do gustu, bo nieco zróżnicowała i usprawniła bieganie po dachach i wspinanie na budynki. No i mamy okazję zagościć w najbardziej interesującym i klimatycznym mieście w serii. To Londyn. Nocą owiany dymem i spowity w mroku, rozświetlanym tylko lampami gazowymi, zaś za dnia zróżnicowany, cieszący oczy ładnymi widokami i zachęcający do zwiedzania. Immersja się udała Ubisoftowi. Spacery po parkach, alejkach i ulicach jeszcze nigdy mnie tak nie zaintrygowały. Wątek główny i poboczne są niestety jak zwykle takie sobie. Spotkać można Darwina, Marksa, Dickensa i inne mniej lub bardziej znane osoby, a wątki historyczne znów zmiksowano z fantastyką i konfliktem Asów i Templarsów.
Po raz kolejny stary i dobry (?) Asasyn, przy ktorym fani będą się dobrze bawić. Natomiast nie-fani odbiją sie tak samo jak od każdej innej części, bo w zasadzie zmiany w kwestii rozgrywki są raczej kosmetyczne. Świetny Londyn, dobra gra, aczkolwiek apetyt spada w miarę grania, zapewne z powodu zbytniej powtarzalności.
8/10
1 komentarz
Rekomendowane komentarze