Skocz do zawartości

Nowy Kącik Yody

  • wpisy
    270
  • komentarzy
    383
  • wyświetleń
    27531

Asasyńskie marudzenie [Recenzja]


MajinYoda

178 wyświetleń

Zawsze lubiłem serię AC. Ubisoft potrafił przytrzymać mnie przy ekranie podczas przygód Altaira oraz Ezio. Trochę przynudzał, ale Connora też przetrawiłem. Za to pirackie przygody Edwarda były dla mnie przez długi czas nadzieją na poważny rozwój serii.

Potem nadszedł Arno, na którego przygody zużyłem kod dołączony do karty graficznej. Nie mogłem – porzuciłem go po jakiś dwóch tygodniach.

Ale, gdy usłyszałem o Asasynie w XIX-wiecznym Londynie, musiałem to zobaczyć. A moja chęć poznania tej gry wzrosła jeszcze bardziej, gdy dowiedziałem się, że będę sterować dwójką bohaterów.

I wtedy…

Bohaterowie na miarę naszych możliwości

…poznałem bliźnięta – Evie i Jacob Frye. Ona kierująca się rozumem, kobieca, skradająca się i szlachetna. On – męski aż do bólu, cwaniaczek, zabijaka. Jak miałem ich nie polubić?

Ano, właśnie. Nie polubiłem. Oboje zostali źle nakreśleni – właściwie nie widziałem między nimi różnicy – poza płcią, oczywiście. Trio z GTA V mogłoby oboje wiele nauczyć o charyzmie i kłótniach. Szczególnie, ze przełączanie się między rodzeństwem to lekka kpina – no, chyba, że opanowali translokację. Ogólnie, Ubisoft poszedł dziwną, dla mnie, drogą – zamiast jednego porządnego bohatera na miarę co najmniej Edwarda lub Ezio, dostałem parę, która jest tylko nieco lepsza od Connora.

Bo niby mają własne cele - Evie chce zdobyć Fragment Edenu przed Templariuszami, a Jacob – skopać tyłki poplecznikom tychże tworząc gang – „Rooks” (swoją drogą – kto wymyślił polską nazwę - „Skokierzy”?). Super, założenia mi się podobały – oczekiwałem różnych misji dla obojga i różnych podejść (subtelnego i siłowego).

A figa! Szybko okazuje się, że oboje kierują tym gangiem (a niby Evie nie chciała brać w tym udziału) i ostatecznie oboje (spoiler alert!) odbierają artefakt Crawfordowi Starrickowi (NSG). Przechodzenie misji u obojga wygląda niemal identycznie. Choć wolałem kierować Evie, bo na późniejszym etapie gry może „zniknąć”, co ułatwiało gubienie pościgu.

Skoro już wspomniałem o głównym złym - przed rozgrywką poczytałem trochę i miałem wizję ciekawego przeciwnika, na miarę przynajmniej Cesare Borgii. Cóż, jego dziwne zachowania (spoiler)(taniec z Evie, gra na fortepianie itp.) były całkiem interesujące i nawet zacząłem go lubić. Jednak finałowa walka z nim to był koszmar. Osobie, która ją wymyśliła powinno się zabrać pensję. Serio. Biegnij do bossa – bij go – zostań złapany. Biegnij jako drugi bohater – bij bossa… To ma być dobra walka? Żarty sobie robicie w tej Kanadzie?

Kolejnym elementem, który byłby lepszy, gdyby chodziło o jednego bohatera to poziomy umiejętności. Przyznam, taki erpegowy rozwój to dobry pomysł dla serii – coś nowego i dającego iluzoryczny wpływ na rozwój postaci. Cóż, przynajmniej do momentu, gdy wypełnimy wszystkie poziomy drzewek i odkrywamy, że obie postacie są pod tym względem niemal identyczne. Równie dobrze mogły mieć jedno wspólne (byłoby mniej klikania). Dodatkowo, maksymalny poziom i wszystkie umiejętności udało mi się zdobyć w połowie gry (!). Powinno być jakieś ograniczenie, ale nie – (spolier!) wystarczy zdobywać po kolei dzielnice i gotowe. Potem trzeba tylko czekać na lepszy sprzęt (który też IMO zdobywa się zbyt szybko) i postać silniejsza od wszystkich wrogów gotowa.

Przechodząc dalej warto wspomnieć o postaciach pobocznych. O ile te historyczne (Florence Nightingale, królowa Wiktoria, Karol Darwin itd.) zapamiętałem bez problemu (no, może poza Thomasem Edisonem, który w grze był ze 20 minut), tak o pozostałych szybko zapominałem (do dziś nie pamiętam nazwiska Mistrza Asasynów :O). Szczególnie mam problem z „tym policjantem, co się przebiera”. Nazwałem go „Dedek”, bo przy pierwszym spotkaniu był ubrany jak Tomasz Dedek w „Poranku kojota” (brakowało mi tylko – „pińćset złotych, pikny kawalerze” J). O przeciwników nawet nie dbałem – ot, jakaś templariuszka czy ktokolwiek inny. A szkoda, bo mogły to być postacie równie ciekawe, co te z pierwszego Asasyna.

Co do gangów – w mieście rządzą „Blighters”, a „Rooks” mają odbić miasto spod ich panowania. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie jeden szkopuł. Odbijanie dzielnic polega na wykonaniu dowolnym bohaterem kilku misji w obrębie miejsca. Mamy tu uwalnianie pracujących dzieci, czasem zabicie przywódcy, zdobycie twierdzy (czyli kilku kamienic) i parę innych, już nawet nie pamiętam jakich (serio – jest to tak powtarzalne, że się zapomina), aktywności. Potem już tylko walka z kilkoma (!) wrażymi pachołkami, ewentualnie zabicie przywódcy i dzielnica nasza.

Serio? Tylko tyle? W niektórych dzielnicach ta „finałowa walka o panowanie” trwa mniej niż minutę! Nie wspominając już, że po wszystkim „czerwoni” bez problemów dołączają do „zielonych”. Ktoś tu chyba poszedł na łatwiznę.

Skoro już o tym mowa – miło, że mogę zabrać ze sobą kilku członków mojego gangu. Ba, potrafią nawet wsiąść do powozu lub ukraść jakiś i podążać za bohaterem(ką). Szkoda tylko, że rzadko z nich korzystałem, a jak już – traktowałem ich jak mięso armatnie. Co z tego, że zginą? Niebawem pojawią się następni. I kolejni. Nie czułem wobec nich takiej więzi, jaką miałem z członkami Bractwa z Brotherhood. Ot, takie oszołomy, które chętnie zginą, gdy im każę. Ewentualnie „zasłona dymna” – oni się tłuką ze strażnikami, a ja tymczasem wchodzę z innej strony.

Na koniec zostawiłem bohaterów współczesnych. Z kamer asasynów możemy sobie poobserwować zmagania znanych od drugiej części Rebecci Crane i Shauna Hastingsa. Oboje przeszli taki lifting, że początkowo myślałem, że mieli jakiś wypadek. Serio – we wcześniejszych odsłonach wyglądali jakoś… ładniej. Przynajmniej te sekwencje nie są długie, więc plus się należy. Jak również za utwór przy ich ostatniej sekwencji.

A, zapomniałbym. Jest jeszcze wnuczka Jacoba (Lydia, bodajże), której misje rozgrywają się w czasie I Wojny Światowej. Super. Jej zadania zostały chyba upchnięte na siłę, bo ogólnie miałem gdzieś co się tam dzieje. Ot, zrobiłem te misje, ale tylko z chęci zobaczenia jaką nagrodę dostanę.

London's burning

Londyn za czasów panowania królowej Wiktorii wydawał mi się doskonałym miejscem akcji dla nowego Asasyna – miasto było wówczas sercem największego (terytorialnie) Imperium na świecie. Ponadto te wszystkie opowieści o wilkołakach, Kuba Rozpruwacz, mroczne uliczki, których lepiej nie zwiedzać i Tamiza sprawiały, że czułem się pewnie. Przecież nie da się tego zepsuć – ta metropolia została stworzona do takiej gry.

 

I się lekko zawiodłem. Klimatu tu za grosz – bezpieczne uliczki, czasem jakieś zdarzenia losowe (takie, jak w poprzedniej części…). Jedynie znane miejsca i wypełniona barkami Tamiza dają tu radę. Reszta jest zbyt… czysta, sterylna wręcz. Spodziewałem się brudnych, obskurnych domów i mnóstwa żebraków i kalek w gorszych dzielnicach, a dostałem jedynie lekko podniszczone budynki i nieco gorzej ubranych ludzi. Aczkolwiek, dzielnice fabryczne z wielkimi kominami naprawdę dobrze wyglądają.

zv57c.jpg

Fakt, widać różnice między dzielnicami – bogacze chodzą po lepszych, biedota po gorszych (a to ci dopiero :D). Ale to za mało, by ukazać całą panoramę ówczesnej metropolii, jaką był Londyn.

Miasto zostało podzielone na dzielnice – jest ich siedem. Początkowo każdą rządzi inny Templariusz i każda ma inny poziom postaci wymagany do jej zdobycia. Nieźle pomyślane, przyznam. Problem w tym, że nawet po wyzwoleniu po ulicach kręcą się przeciwnicy (czego tam szukają?). Dodatkowo, zdobycie wszystkich zajmuje raptem kilka godzin, a szkoda, bo można to było rozplanować o wiele lepiej.

W mieście porozrzucane są znajdźki, z których najciekawszą są pozytywki, których znalezienie daje dostęp do skarbca i zbroi dla Evie. Szukanie ich daje niezłą frajdę, o ile ma się szczęście (lub korzysta z poradników), ponieważ trzeba nasłuchiwać ich melodii i iść za dźwiękiem. Wreszcie jakaś odskocznia od „kup mapę i masz na niej wszystko”. Należy się plus.

W tej części bazą Asasynów jest pociąg, który jeździ po całym mieście. Sam pomysł jest świetny – niekiedy przenosiłem się do niego tylko po to, by sobie w nim pojeździć. Niestety, zabrakło mi możliwości jego rozwoju/rozbudowy, podobnej do Kawki. W zamian dostałem kilka (cztery czy pięć) misji „pociągu” (nie bardzo wiem na co wpłynęły). Pociąg zmienia swój wygląd po kolejnych sekwencjach, więc po jakimś czasie wygląda bardzo elegancko.

Nowością w grze są powozy. Przyznam się szczerze – bardzo mi się spodobały i przydałoby się rozwinięcie tego pomysłu w kolejnym Asasynie. Frajdę sprawiało mi wygrywanie kolejnych wyścigów. Niestety, zauważyłem, że przeciwnicy niekiedy oszukują i potrafią znikąd pojawić się za plecami gracza, by na ostatnim zakręcie zdobyć prowadzenie i wygrać. Może mają nitro? Albo stosują jakąś karmę? Niemniej, element warty dalszego rozwijania.

Zauważyłem też pewien problem z powozami – drastyczne spadki płynności. Na moim sprzęcie gra chodziła bez problemu na średnio-wyższych detalach. Mogłem biegać, skakać, pływać i zabijać bez problemów. Ale gdy wsiadałem do powozu gra potrafiła mi się przycinać co kilka minut. Szczególnie frustrujące to było podczas wyścigów i misji.

Inna nowość ułatwiająca poruszanie się po mieście – wystrzeliwana linka- okazała się, moim zdaniem, sukcesem. Wprawdzie zabierała frajdę wspięcia się na najwyższy budynek, ale nie oszukujmy się – rewolucja przemysłowa i postęp musiały wpłynąć także na uzbrojenie Asasynów. Z linki korzystałem często i uważam, że w kolejnej części należy rozwinąć jej potencjał. Niekoniecznie w stylu Batmana.

zv8ni.jpg

Muzyka też mi się spodobała – brzmi dobrze, a kawałek w ostatnim filmiku o współczesnych asasynach (niestety, nie znam tytułu) był po prostu genialny.

Roboty (nie tak zaraz) od groma

Skoro już wspomniałem o aktywnościach pobocznych warto napisać, że w grze tylko pozornie jest co robić. Losowe misje typu eskorta powozu, atak na powóz, na pociąg, barkę oraz kradzież ładunku początkowo dają frajdę. Po jakimś czasie jednak zaczyna się to nudzić (szczególnie, gdy zdobędzie się pełną reputację u odpowiedniej osoby), a nagroda wydawać niewielka (pod koniec miałem prawie 100000 funtów, co przekłada się na dzisiejsze osiem milionów (!) funtów [źródło: www.measuringworth.com]).

Całość dopełnia „Fight club”, w którym możemy pobić paru gości i nieco zarobić. Zabawnie, bo o ile do Jacoba tego typu misje pasują – tak do Evie już niezbyt. Mimo to gra nie widziała problemu, że dość skąpo (jak na tamte czasy) odziana młoda kobieta walczy na arenie ze spoconymi, rozebranymi do pasa mężczyznami…

zv8qj.jpg

Z kolei misje głównego wątku nie odbiegają od asasyńskiego standardu. Jedynie te, gdzie zabijamy ważną fabularnie postać są atrakcyjne - różne drogi wejścia, kombinowanie i skradanie się jest tym, co powinno być zawsze obecne w serii. Za każdym razem z uśmiechem witałem te misje. Gdybym tylko wiedział czemu niektórych zabijam?

Podsumowanie

Kończąc tę recenzję powinienem postawić ocenę. I tu mam zagwozdkę - z jednej strony cały czas marudzę, a z drugiej - bawiłem się całkiem nieźle. W moi prywatnym rankingu, Syndicate stoi powyżej Unity, Revelations i "trójki", więc nie jest tak źle. Jako fan serii stawiam grze mocne 3,5/6 4,5/6 [edit po ponownym ograniu i zapoznaniu się z większością DLCków] i mam nadzieję, że zapowiedziany rok przerwy wyjdzie serii na dobre. [edit2019 - jak dobrze wiemy - wyszedł ;)]

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia.

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.


×
×
  • Utwórz nowe...