Fajki są do bani
Kilka lat temu w mediach przebąknięto coś tam o kierowanej do młodzieży kampanii pod hasłem "Nie truj się!". Obiekcje wzbudziły użyte w niej bezpośrednie hasła stylizowane na slang: "capisz fajami", "olej to", "ale haft" i takie tam (daruję sobie ogólne rozważania o tym, co wychodzi, kiedy dorosłym wydaje się, że mówią "slangiem nastolatków"). Jejku jej, nie wiedziałem, że młodzież (zwłaszcza osobniki jarające fajki i wciągające alkohol do stanu ogólnego rzygu - a przecież to do nich kierowana była kampania) jest aż tak delikatna. Biedne robaczki. Skoro "capisz fajami" jest nieodpowiednie, pozwólcie, że zaprezentuję swoją propozycję antynikotynowego hasła wycelowanego w palaczy:
Wypad, śmierdzielu!
Bardzo mnie cieszy, że ceny papierosów idą w górę, czekam również z utęsknieniem na ustawę zakazującą smrodzenia w miejscach publicznych (podobno sejm przyspieszył prace nad takową). Niech ludzie sobie palą, niech im śmierdzi z pyska, niech zapychają smołą płuca swoje i swojej rodziny, niech w męczarniach zdychają na raka, plując przy tym krwią i czarnym szlamem (czy czym tam się wtedy pluje) - mam to gdzieś, bo to ich wybór (jeden lubi łowić ryby, a inny jak jedzie mu z gęby i drogi oddechowe zżera rak). Ale niech to wszystko robią w swoich domach, ewentualnie w jakichś ściśle wydzielonych "gettach", z których dym nie przedostanie się na zewnątrz i nie będzie przeszkadzał innym (*).
Uzależnienie od alkoholu budzi odrazę i politowanie, natomiast uzależnienie od nikotyny (chyba bardziej uciążliwe dla przypadkowych osób) stało się normą. Ileż to razy spotykałem się ze świętym oburzeniem, kiedy na pytanie "Nie będzie wam przeszkadzać, że zapalę, prawda?" odpowiadałem "Będzie". Albo kiedy pokazywałem burakowi z fajką znak zakazu palenia zawieszony na ścianie tuż koło niego. Ileż razy wsiadałem do windy, która przypominała komorę gazową - przecież trzeba być męskim organem rozrodczym o przerwanej ciągłości tkanek (ewentualnie prymitywnym zwierzęciem, które nie panuje nad potrzebami), żeby nie chcieć lub nie móc poczekać z paleniem te kilkanaście lub kilkadziesiąt sekund. Nawiązując do nazwy kampanii wspomnianej w pierwszym zdaniu - truj się ile wlezie, ale przynajmniej nie bądź dupkiem.
Zawsze, kiedy idę ze znajomymi na miasto, zmuszony jestem siedzieć w smrodzie czyjegoś dymu, otoczony stadem bałwanów odpalających nowego papierosa od niedopałka poprzedniego. Oczy, zmęczone po wielu godzinach gapienia się za pieniądze w monitor, zaczynają mi łzawić. Kiedy zaś wracam, wnoszę ze sobą do mieszkania fetor, którym przesiąknięte jest całe moje ubranie. Dosyć!
(*) Przy okazji przykład rozbrajającej bezmyślności: odwiedziłem kiedyś pewną restaurację, w której strefa dla klientów palących znajdowała się na dole, zaś dla niepalących - na piętrze. Lokal zaprojektowany był tak, że owo "piętro" to były swego rodzaju balkoniki zawieszone nad parterem, z którego do góry unosił się dym wyprodukowany na dole... Chciałbym pogratulować osobie, która tak to wymyśliła: jesteś certyfikowanym głąbem (lub kretynką) i powinni postawić cię w Biurze Miar i Wag w Sevres jako wzorzec absolutnego zera intelektualnego.
25 komentarzy
Rekomendowane komentarze