Skocz do zawartości

Pewien Pat Ma Pogląd Na Świat

  • wpisy
    64
  • komentarzy
    493
  • wyświetleń
    59493

Pat plays Dragon Age: Origins


Pat5

928 wyświetleń

Dragon Age: Początek - recenzja

Konsolowe miśki ostatnio mocno rozpieszczane każualowymi produkcjami, nieco zdziwili się, gdy do ich rąk trafił Dragon Age: Początek. Zmniejszanie poziomu trudności i oryginalności dzisiejszych gier zależy głównie od dwóch czynników. Po pierwsze, konsole, bo dziś głównie na te platformy tworzy się gry, a przenoszenie takowej wersji na pecety wiąże się z niewymagającą rozgrywką. Po drugie, coraz szersze zasiadanie do gier przez ludzi młodszych, a nawet dzieci, które wymuszają na twórcach zmniejszenie poziomu trudności, by właśnie te dzieciaczki mogły sobie w nią popykać. Czy Dragon Age miał to zmienić? Nie wiem, ale z pewnością to zrobił. Wszyscy myśleli, że to kolejna, łatwa i niewymagająca platformówka, która nie sprawi im większych kłopotów z przejściem. Tak się jednak nie stało. Zaraz po premierze długo oczekiwanego przez wszystkich działa BioWare, na forach internetowych roiło się aż od biednych każuali, którzy płacząc i szlochając gry przejść nie umieli.

Wystarczy trochę pomyśleć, a poziom trudności drastycznie spada

Muszę przyznać szczerze - nie jest łatwo. Wszyscy ci, którzy uważali Dragon Age za zwykłą platformówkę, nieco się zdziwili, a tych, którzy płakali po forach internetowych i potrzebowali pomocy było od groma. O ile przez pierwsze godziny nie jest tak trudno (mówię tu o dwóch pierwszych poziomach trudności, czyli easy i normal), to później poziom trudności drastycznie wzrasta. Graczom, którzy po raz pierwszy mają styczność z takim rodzajem gier, najpierw polecam udać się do Lasu Brecilian, ponieważ tam jest w miarę łatwo. Gdy pierwszy raz przechodziłem tą grę, by wygrać z czyhającym i warczącym tam na przechodniów smoka, potrzebowałem tylko dwadzieścia podejść. Grałem na najłatwiejszym poziomie trudności, a w składzie miałem wtedy trzech wojów i jedną, seksowną czarodziejkę. Smoczka niestety nie oczarowały wielkie piersi Morrigan (bo tak zwie się owa czarownica), co jest nie lada wyczynem - wiem z własnego doświadczenia. Potwora pokonałem dopiero po odwiedzeniu innej lokacji, awansowaniu mojej postaci na kilka leveli wyżej i zdobyciu nowych umiejętności. Zacząłem tą grę jednak od nowa, tym razem magiem i na poziomie normalnym, czyli drugim od początku. Poszedłem do smoka i... pokonałem go za pierwszym podejściem. Miałem już większe pojęcie o kombosach, jakie może tworzyć mag oraz, co najważniejsze, zmieniłem drużynę, która tym razem składała się z maga, dwóch wojów i łotrzyka z łukiem. Jaki z tego wniosek? Przy bardziej wymagających walkach trzeba trochę pomyśleć - nad rzucanymi przez nas mocami na przeciwnika, a w szczególności nad składem naszego zespołu. Gdy sobie to uświadomiłem i zacząłem stosować w praktyce, poziom mocno spadł i grę mogłem przejść na poziomie normalnym. Co prawda Dragon Age jest trudny i wymagający nawet na najłatwiejszym stopniu, jednak radość z przejścia gry, czy pokonania większego bossa na normalu jest ogromna. Jeszcze jedną, przydatną wskazówką będzie fakt, że warto zbierać okłady lecznicze, bo bez nich nigdzie w tej grze nie zajdziesz.

Wysoki poziom trudności zaliczyłbym więc jak najbardziej do plusów gry. Dragon Age przypomina, że wśród dzisiejszych gier są jeszcze wyjątki, które nie zaliczają się do gatunku każualiżacus pospolitus. Przypomina również to, jak robiło się gry dawniej, bo nie wątpliwie pokazuje to swoim klimatem i wysokim poziomem trudności, o którym tu mowa. Jeżeli więc jesteś tym graczem, który płakał i zaklinał ową grę, bo nie umiał jej przejść, to niezwłocznie powinieneś się wypchać, bądź skontaktować z lekarzem lub farmaceutą, bo każda krytyka niewłaściwie stosowana zagraża poziomowi trudności następnych gier. Bo wiemy przecież, że twórcy biorą sobie do serca uwagi fanów. Jeżeli więc w sequelu Dragon Age'a poziom spadnie, to maruderzy niech uciekają w popłochu, bo mój gniew dopadnie każdego.

Technicznie niedoskonała, fabularne deja vu

Z technicznego punktu widzenia, Dragon Age pozostawia wiele do życzenia, jednakże uzasadnienia daleko szukać nie trzeba. BioWare już w 2003 roku zapowiedziało owy tytuł jako "duchowy spadkobierca Baldura". Zaraz po obmyśleniu fabuły, wydarzeń i innych tego typu pierdółek, twórcy (dokładniej graficy) biorą się za silnik graficzny, bez którego nic dalej nie ruszy. Jeżeli więc silnik pochodził z tamtego roku, to jakość tekstur i szczegółowość niektórych lokacji i tak jest dobry. Dzięki temu wymagania sprzętowe są naprawdę niskie, a gra odpali nawet na słabym pececie.

Grafika jest więc słaba - dla wymagających graczy posiadających dobry sprzęt, tudzież dla konsolowców. Jednakże ja nie będę na ten element narzekał, bo pomijając fakt, że grafikę mam troszkę niżej niż tam, gdzie zagląda ginekolog, to Dragon Age poszedł mi na bardzo nie lubiącym gier laptopie. Jestem zadowolony, a graficzna strona nie jest na tyle zła, by przeszkadzała w rozgrywce. No, chyba, że jesteś tym, który w grach leci na oprawę wizualną, ale takich przypadków za wiele wśród graczy nie ma. Na szczęście.

Gorzej jest z oprawą wizualną, do której już muszę się przyczepić, bo to ona jest sporą dawką klimatu w niektórych miejscach, a z wymaganiami ma wspólnego tyle, co nic. Co do tej strony, moje odczucia są mocno mieszane, jednakże bardziej skłaniają się ku zaliczeniem jej do minusa gry. Prawda, jest tu kilka nutek, które zasługują na pochwałę, jednak policzyć możemy je na palcach u jednej ręki, co jest metaforycznym odpowiednikiem słowa "mało". Za mało. Co lepsze, a raczej gorsze i wymagające słów "o zgrozo!" jest fakt, że tylko jedna z tych fajnych występuje w grze (i tylko podczas finału...), a reszta była nagrywana chyba tylko po to, by orkiestra miała co robić. Ta mocno zachwalana przeze mnie (najlepsza z gry) nutka powinna być wszystkim dobrze znana, nie tylko z powodu jej piękności, ale również dlatego, że grana jest w menu. Posłuchać, tudzież przypomnieć sobie ją można pod

adresem. Jest jeszcze garstka innych wartych uwagi i mocno klimatycznych piosenek, ale są one raczej spokojne - swoją rolę w postaci budowania odpowiedniego klimatu spełniają, ale nie specjalnie wpadają w ucho, a o ich świetności przypomnieć możemy sobie dopiero po skończeniu gry i odtworzeniu ich na YouTube przy szklance gorącej czekolady (
, jak również
). Soundtrack stworzył pan Inon Zur, więc ogólnie ze swoimi piosenkami wypada bardzo dobrze, szkoda tylko, że zabrakło tutaj dynamicznych, nadawających się do scen walki kawałków.

Podczas gry (czytaj: podczas walk, chodzenia, robienia questów - słowem tam, gdzie spędzamy największą ilość czasu) dostajemy więc średniawą ścieżkę dźwiękową, a walka z trupami w Redcliffe sprawiła, że owy element postanowiłem dać do minusów. Dlaczegoż? Ano dlatego, iż muzyka podczas tej sekwencji była fa-tal-na. Moje bębenki aż same chciały się zatkać, a palce powstrzymywał od tego tylko fakt, że musiałem trzymać je na myszce i klawiaturze. Sam pomysł z wykonaniem misji był bardzo fajny, klimat również tam był i nie pomyślałbym, że tak dobrą passę może przerwać tylko muzyka. Takie rzeczy zdarzać się nie powinny, szczególnie spadkobiercy Baldur's Gate'a. A jemu nowy Dragon Age pod tym (muzycznym) względem nie dorównuje.

Fabuła prezentuje się dobrze, nie wyśmienicie. Przynajmniej takie wrażenie mamy na początku. Później mamy wrażenie tytułowego deja vu, czyli - jakby ktoś nie wiedział - "gdzieś już to do cholewki widziałem"! Bowiem w Dragon Age'u powtarza się lubiany przez twórców gier wątek dobra i zła, gdzie grzecznymi miśkami są Szarzy Strażnicy i (nie do końca) pozostali mieszkańcy Fereldenu, a w role złych i siejących strach w sercach grzecznych duszków wcielają się Mroczne Pomioty. Te mocno przypominają armię Saurona z Władcy Pierścieni - są brzydkie, dziwne i znacznie różnią się od siebie wielkością, gdzie raz napotkamy łysego kurdupla, później wysokiego, szczupłego i przystojnego blondyna w stringach, przez śliniące się, wysokie i silne ogry, a na smoku kończąc.

dragon_age_art.jpg

- Do łóżka, kobieto!

Szarzy Strażnicy, to nikt inny, jak tutejsi odpowiednicy superbohaterów z innych filmów, gier czy książek. Wyczuwają oni Mroczne Pomioty, Pomioty zaś wyczuwają strażników, więc spotkanie się oby dwóch grup na popołudniową kawkę większym problemem nie jest. Fabuła jest prowadzona bardzo dobrze. Ciężko jest określić stronę fabularną Dragon Age'a jako plus bądź minus. Bowiem na początku mamy początek (dziwne, co?), dla każdej rasy jest inny. Jedne są wykonane lepiej i bardziej emocjonująco, drugie mniej. Następnie przenosimy się do Ostagaru - niewątpliwie najlepszej misji w grze. Jest tak dlatego, że misja w owym miejscu wykonana jest fenomenalnie - idealnie zachowane proporcje między walką, chodzeniem, rozmawianiem i wykonywaniem questów pobocznych. Mamy tam również niesamowity zwrot fabularny, którego nie przypuszczałby i nie domyśliłby się nikt, nawet wróżka zębuszka. Napędza on całą grę, a my, chcąc przywrócić stary, dobry ład w Felerdenie, ruszamy na powierzoną nam misję. Niestety później już tak różowo nie jest - oczywiście dalej spotykamy zróżnicowane charakterem i osobowością postacie, przeprowadzamy z nimi świetnie napisane dialogi, werbujemy je, jednak tylu emocji, ile doświadczymy w Ostagarze, już niestety nie będzie. Tak więc po zwrocie akcji zastajemy podzieloną krainę, którą musimy zjednoczyć. Problemy są o wiele bardziej skomplikowane niż mogliśmy przypuszczać. Podsumowując - fabuła prezentuje się średnio, bo nasza postać znowu jest tym, w którego nie wierzy nikt, a musi przeciwstawić się złu, czyhającemu na każdym kroku. Znowu od zera do bohatera, nie mamy możliwości dołączyć się do ciemnej strony Mocy i zamiast ubijać Mroczne pomioty, to żyć z nimi w zgodzie, zabijać ludzi i tańczyć razem z nimi tango. Choć z pewnością byłoby to trudne zadanie dla scenarzystów, to wreszcie odświeżyłoby rynek gier wydawanych przez BioWare. Oni lubią to powtarzać i choć cały czas wychodzi bardzo dobrze, to w końcu powtarzalność obróci się przeciwko nim. Prawda - podejmujemy tu liczne decyzje, których jest naprawdę dużo, lecz nijak wpływają one na fabułę. W większości sprowadzają się do składu naszej drużyny, gdzie jedna osoba grozi odejściem, jeśli przykładowo zabijemy kogoś mimo jej wyraźnych zaprzeczeń. Chociaż jest jedna, ważna decyzja, lecz jest to na samym końcu i choć zmienia zakończenie, to ogranicza się tylko do tego, czy ktoś zginie czy też nie. Ten wybór daje ogromne pole do popisu w kontynuacji gry - zobaczymy, jak owy wątek zostanie wykorzystany. Nie chcąc psuć zabawy tym, którzy jeszcze się za tą grę nie zabrali, nie powiem nic. No, może tylko tyle, że ta decyzja została przemyślana bardzo dobrze. Jeśli gracie osobnikiem w wersji male, to zabierajcie się do Morrigan - czarodziejki z wielkimi piersiami i ładnym tyłkiem. Nie sposób jej przegapić.

BioWare stworzył fenomenalny świat gry, tętniący życiem i mający własne problemy

Choćbyśmy narzekali na fabułę, oprawę audio-wizualną, to jednego zaprzeczyć nie można - świat, jaki w grze zwiedzimy został stworzony fenomenalnie. Bardzo mocno przypomina Tolkienowskiego "Władcę Pierścieni" - mamy tu bowiem elfy, krasnoludy, podobnych i równie brzydkich przeciwników, jak również podobny klimat. Z tegoż powodu czułem się jak w domu, a myślę, że Tolkien wraz ze swoimi dziełami ma wielu fanów.

Wspomniałem już wcześniej o problemach, jakie nasz bohater będzie musiał rozwiązać, by przywrócić stary porządek w Fereldenie. W tejże krainie panuje wojna domowa, a my jesteśmy ostatnią nadzieją na jej zjednoczenie i zebranie armii, która byłaby zdolna pokonać Arcydemona i plagę Mrocznych Pomiotów. Problemy dosięgły wszystkich - ludzi, magów, elfów i krasnoludów, a misje, jakie dla nich zrobimy, zostały wykonane w sposób fan-ta-sty-czny, zarówno pod względem fabularnym, jak i grywalności. Uwierzcie mi - chociaż pomysł na główny wątek fabularny jest oklepany, to zadania dla naszych przyszłych sojuszników są oryginalne i nie wykorzystane nigdzie indziej.

493755_m.jpg

Dorota Gardias-Skóra jako Morrigan. Prawdziwa czarownica jest tylko jedna...

Każda z wymienionych wyżej ras ma inny problem i u wszystkich potrzebna jest nasza ingerencja. U krasnoludów panuje wojna domowa, związana z nieumiejętnością wybrania kandydata na króla. Ich krainę - Orzammar, znajdujący się pod ziemią - zamieszkają brodate kurduple z humorem, niczym wyjęte z Władcy Pierścienia. Do dziś ciężko jest mi zapomnieć dialog krasnoluda z Lelianą (jedną z kobiet, którą można zwerbować do naszego zabójczego oddziału), który to wypytywał o jej majteczki. Elfy problem mają ze swoim władcą, który odpłacić musi za swoje dawne grzechy. Wieża maginów została opanowana przez złowrogie demony, a miasto Redcliffe... Można by długo rozwodzić się nad wspaniałością owej misji, jednak to recenzja, a ta powinna stronić od spoilerów. Wszystkie te zadania wydają się proste i płytkie, jednak dopiero później odkrywamy, że każde ma drugie dno, które wciąga i nie puści dopóki, dopóty go nie poznamy bądź nie rozwiążemy.

Do elementu, który również bardzo dobrze skonstruował świat gry są liczne smaczki, jakie zdobywamy przechodząc Dragon'a. Takowych jest wiele, natomiast ja skupiłem się na jednym rodzaju, który najbardziej przykuł moją uwagę i dodał kilka godzin do licznika mierzącego czas, jaki przy tejże grze spędziłem. Są to bardzo interesujące pomysły twórców na opisy różnych kultur, tudzież ich zwyczajów. Poczytać o nich możemy w kodeksie, a takie informacje zdobywamy w analogiczny sposób - odwiedzając jakieś miejsce, rozmawiając z napotkanymi ludźmi albo zdobywając przedmiot. Opisy tychże rzeczy (historia i zwyczaje różnych kultur, ich religia, powstawanie miast) są naprawdę fascynujące, a twórcom za ich wykonania należą się gromkie brawa.

Lokacji - jakie będziemy mieli okazję zwiedzić - jest sporo i z pewnością nie jest to aspekt, który można zaliczyć do minusów, a wręcz przeciwnie. Mamy tu bowiem krainę mocno zróżnicowaną, wszystkie miejsca wykonane są bardzo ładnie i starannie, a my nie będziemy mieli okazji rzec "Buu, już tu byłem". A to za sprawą tego, że do miejsc wcześniej napotkanych się nie wracamy - zwiedzimy wysokie, zaśnieżone góry, wykute w skałach miasto, w którym płynie gorrrąca lawa, niewielką, biedną wioskę, itd. Jest tylko jedno takie miasto, które nasze oczy ujrzą nie raz, a nawet nie dwa - Denerim, lecz tutaj odegra się sporo ważnych scen. Nie licząc oczywiście obozowiska naszej drużyny, do którego wracać będziemy się częściej niż kilka razy (co prawda zależy to w głównej mierze od gracza, jednak czasami wymusi to na nas fabuła), a odwiedzamy go by nasi bohaterowie odpoczęli (wyleczyli choroby nabyte podczas walki) oraz mieli spokojne miejsce do podyskutowania lub uprawiania zaje*iście klimatycznego seksu przy iskrach ciepłodajnego ogniska.

Dojrzała, mroczna i brutalna opowieść? Nie do końca...

BioWare zapowiadał Dragon'a chwaląc się przeróżnymi epitetami i przymiotnikami, wśród których mogliśmy usłyszeć: mroczna, brutalna, dojrzała i epicka gra fantasy. Niezaprzeczalnie twórcy mówiąc to, patrzyli przez różowe okulary, bo w praktyce tak do końca nie jest.

Do klimatu zastrzeżeń nie mam, bo w większości był on obecny, a w niektórych knajpach było go aż nadto - rwało mnie, by przy skocznej muzyczce dołączyć się do tancerek, pełnych namiętności i seksapilu. Ową czynność uniemożliwił mi tylko fakt, że BioWare o tym nie pomyślał.. Jednak w większości miejsc, jakie zwiedzimy, klimat będzie odpowiednio do nich dopasowany.

Gorzej jest jednak z określeniem "mroczny", jakim chwali się Dragon Age na pudełku z grą. Dlaczego gorzej? Bowiem żadnego mroku tutaj nie uświadczyłem... Nie mówię, że były problemy z klimatem, bo - jak pisałem wcześniej - był on obecny, lecz denerwuje mnie zapowiadanie gry takimi określeniami, jakich podczas rozgrywki nie uświadczymy. Mroczny to jest najnowszy Batman i każdy, kto grał w obie produkcje, potwierdzi te słowa.

Teraz przede mną jeszcze cięższy orzech do zgryzienia. Jak napisałem w akapicie, przy chwaleniu swego produktu padło również słowo "brutalny", "dorosły" bądź "dojrzały", jak kto woli. Problem w tym, iż gra przez niektóre sposoby tylko taka próbuje być - brutalność panowie odpowiadający za produkcję tłumaczyli ostrą walką i wszędobylską krwią. Owszem, czerwona substancja wydobywająca się z naszych żył nie daje nam spokoju przez całą grę, jednak owy system jest równie głupawy, co nieprzemyślany. Bowiem nasz bohater jest tak samo czerwony po walce z dwudziestometrowym smokiem i... szczurem. Tak, szczurem. Zwykłym, małym, obrzydliwym szczurem z długim ogonkiem. Wtedy uświadomiłem sobie, jak wiele hektolitrów krwi ma w sobie szczur! Uważajcie drogie panie, gdy zauważycie to zwierzę w swoim domu, bowiem kiedy będziecie chciały rozpierniczyć go wałkiem od ciasta, wasza kuchnia może być cała czerwona. Nie mówiąc już o waszym nowym, czerwonym fartuszku za pięćset euro...

Na tle pierwszego Mass Effect'a mogłoby się wydawać, że panowie z Bio potrafią zrobić naprawdę fajne wątki romansowe. Tutaj wcale nie jest gorzej! Co prawda nasze współtowarzyszki nie odsłonią nam ni pupci, ni cycusia, lecz nie przeszkadza to faktu, że obściskiwanie się przy ognisku może być naprawdę klimatyczne. Do tego ta muzyka... Wrrrrauu.. Od razu włącza się ten męski instynkt.. Wiecie, o czym mówię, panowie. Z drugiej strony romanse mogą zawodzić, ponieważ niewiele się tam dzieje, niewiele również jest pokazane, a nasz cały stosunek trwać będzie niecałą minutkę. Ja rozumiem, że szybki numerek, ale bez przesady...

Walka, walka, walka... Za dużo walki

Wiele graczy, recenzentów i krytyków narzekało na ilość walk w Dragon Age. Nie można im zaprzeczyć, a to dlatego, że w niektórych miejscach wrogów jest naprawdę dużo, a gra zamiast cieszyć, staje się nużąca i denerwująca. Nawet mnie - którego opisywana gra cholernie wciągnęła - w pewnym momencie zirytowała ilość nadciągających nieprzyjaciół z siekierami, których mimo moich niepotrzebnych modlitw i rokowań nie brakowało. Jednak zawsze będzie zależało to od gustu gracza - gdy jedni narzekają na zbyt wielką ilość wymagających walk, inni piszą, że jest to jedno z najbardziej klimatycznych miejsc w grze. Mi w większości walczyło się bardzo przyjemnie (prócz jednego miejsca), nie miałem sytuacji, w której byłbym tak znudzony żmudnym zabijaniem nobów, że musiałbym zrobić sobie od tegoż produktu dłuższą przerwę i odpocząć. Wręcz przeciwnie - Początek wciąga niesamowicie, a takie słowa słyszałem nawet od tych graczy, którzy po jej ukończeniu nie mieli zbyt wygórowanych opinii. Grywalność - zaraz za fantastycznym światem przedstawionym - jest więc jednym z najlepszych elementów produkcji.

Powracając do walk, warto również wspomnieć o budowie poziomów, które mocno sprzyjają wielkim ilością potyczek. W znacznej większości spotkane przeze mnie kondygnacje składały się z głównego korytarza (tudzież tunelu w jaskini, co zależy tylko od miejsca położenia) oraz miliona mniejszych pokojów obok, z czego niektóre z nich są otwarte i przeciwnicy wyskakują od razu, do niektórych musimy grzecznie zapukać, by później zatopić im miecz w sercu. Uwierzcie mi - dosłownie każdy takowy pokój jest zapełniony przez nieprzyjaciół. No dobra, są wyjątki w postaci malutkich pomieszczeń wielkości toi toi'u, w których możemy znaleźć najróżniejsze rzeczy. Czasami ciekawe, czasami gów.. nie warte fatygi.

Przeciwnicy, jakim nasz mężny bohater stawi czoło jest wielu. Można podzielić ich na trzy rodzaje - plaga Mrocznych Pomiotów, w których znajdują się małe hurloki, wysokości człowieka ze złotą zbroją esmisariusze oraz ogromne ogry, które też różnią się między sobą zadawanymi obrażeniami oraz wytrzymałością. Drugim rodzajem wrogo nastawionych do nas stworzeń są demony, które objawiają się tutaj we wszelki możliwy sposób - na płonących kreaturach, przypominających rzeźbę z lawy począwszy, a na wysokich duchach z dziwną twarzą i anoreksją skończywszy. Trzecią grupę przeciwników wsadziłem do worka z podpisem "niezależne", czyli takie, które spotykamy na swojej drodze niewiele razy, a nie należą one do żadnego gatunku ani grup wcześniejszych. Są to m. in. smoki, małe stworki albo inne, dziwaczne pokraki.

15194644.jpg

Napotkani przeciwnicy mogą być naprawdę różni

Sama walka jest standardowa, jeśli chodzi o tego typu erpegi. Na dole ekranu znajduje się pasek, na którym to mamy wszystkie posiadane przez naszego bohatera zdolności. Po wciśnięciu któregoś z nich, kierowany przez nas pupil je wykonuje (podobne rozwiązanie mamy w większości MMO, np. World of Warcraft). Owych zdolności mamy naprawdę dużo, a dzielą się one ze względu na wybraną na początku gry klasę (mag, wojownik, łotrzyk). W mniejszej mierze zależy to również od rasy, bowiem krasnolud magiem zostać nie może.

Ciężko jest w jakikolwiek sposób oceniać AI naszych przeciwników, ponieważ w większości nie mają one nic do roboty, jak tylko wybiec z pokoiku i rzucić się na nas z siekierą, niczym poddenerwowany zięć na znienawidzoną teściową. Warto jednak pochwalić zagrania, które zmuszają gracza do taktycznego myślenia. Mówię tu o sytuacjach, gdzie przykładowo prócz kilkunastu słabych nobków do wybicia jest także silniejszy boss oraz dwoje magów, usadowionych najczęściej na brzegach mapy. Tacy kamperzy - stoją sobie na boku i rzucają zaklęcia, obserwując jak reszta się rżnie. Wśród tych zaklęć są również takie, które mag rzuca na swoich, a są to m. in. uleczanie bądź wzmacnianie stanu zdrowia. Dlatego najpierw trzeba zabić magów, później wszystkich słabszych wrogów, a na końcu skoncentrować wszystkie siły na danie główne - bossa, który zazwyczaj ma dwadzieścia razy więcej zdrowia od nas. W takich sytuacjach niezbędne są - jak wspominałem na początku, nie wiem czy pamiętacie - okłady lecznicze albo kształowanie magina swojej drużyny na takiego, który będzie posiadał właściwości leczące podczas walki (Wynne potrafi nawet ożywiać zmarłych, co jest nie lada gratką).

Chodzimy tak po tym wielkim świecie z naszą pokaźną drużyną, słuchamy zabawnych rozmów między nimi (klik!), rozmawiamy i zabijamy. Czym byłby jednak erpeg bez zbierania itemów? O to twórcy zadbali - dosłownie każdy skrawek mapy świeci jasnymi symbolami, które informują nas o znajdującym się w tymże miejscu jakimś przedmiocie. W większości są to niepotrzebne głupotki, czasami pozamykane na klucz w skrzyniach, które otworzyć potrafi tylko łotrzyk. Czasami zdarzają się przedmioty o wyjątkowo wielkiej wartości, znajdujące się zazwyczaj w ciałach poległych bossów, którego przed chwilą zabiliśmy. Mogą się tam znaleźć okłady lecznicze, mniej lub bardziej cenne elementy zbroi, miecze, łuki, wszelakie maści i inne duperele, których jest naprawdę w grze wiele. Nasze znaleziska chowamy do bardzo pojemnego plecaka, który cały czas za nami podąża, ale jest niewidzialny, czyli standardowy ekwipunek. Pomieści on 70 rzeczy, niezależnie od ich wielkości, ciężkości ani masy. Podczas naszej podróży możemy sprawić nowy plecak, który pomieści ich więcej, co z pewnością jest dobrym zakupem.

Powracając do postaci, muszę wspomnieć, że większość z nich jest bardzo dobrze nakreślona. Mają barwną, ciekawą historię i zawsze miło się z nimi rozmawia, a to za sprawą świetnie napisanych dialogów. Co prawda nasz bohater jest typowym milczkiem (zagranie stosowane w Baldurach czy Newerwinter Nights), jednak opcje dialogowe, jakie możemy zaznaczyć, znacznie się od siebie różnią - możemy zostać cynikiem i korzystać z uroków ironii, jak również być grzecznym miśkiem i świecić przykładem dla młodych wojowników. Szkoda, że gra nijak to rozpoznaje, np. tak, jak to było w Mass Effect 2 (punkty egoizmu i prawości, o ile dobrze pamiętam). Spodobał mi się również to, że nasi towarzysze nie zawsze zgadzają się z nami w podejmowanej decyzji - gdy Morrigan mówi, abyśmy kogoś zabili, Alistair tego nie chce, broniąc się argumentem, że jest to ważna osoba i nie można jej ot tak stracić. Decyzja oczywiście należy do nas, jednakże miło jest posłuchać polemiki bądź sprzeczki między naszymi kompanami.

Został mi jeszcze jeden, dość ważny aspekt, bez którego nie może obyć się żaden erpeg. Jest to awansowanie i drzewko rozwoju naszej postaci, a przyznać trzeba, że w Dragon Age zostało ono zaprezentowane w sposób bardzo dobry. Różnych umiejętności, jakie możemy wybrać przy awansie na kolejny level jest ogrom, więc tylko od nas zależy, czy stworzymy mistrza we władaniu mieczem i tarczy lub wszechstronnego, ale już nie tak bardzo utalentowanego bohatera. Owe zdolności, by łatwiej można było nimi operować, zostały podzielone ze względu na rodzaje broni oraz umiejętności klasowe. Każdą klasę możemy więc kształtować na kogo innego, w skutek czego rozgrywka różni się od pozostałych, a gra przy kolejnym jej przechodzeniu nie nudzi.

Za to kompletnie nie rozumiem tych, którzy na owy aspekt narzekali. Ilość i jakość umiejętności jest przytłaczająca i zaskakująca, w dobrym tegoż słowa znaczeniu, rzecz jasna.

Ogólnie - plusy i minusy

Ciężko jest jednoznacznie wystawić ocenę "duchowemu spadkobiercy Baldur's Gate'a". Mamy tu fenomenalnie nakreślony świat z wieloma szczegółami i perełkami, co z pewnością jest wisienką na wielosmakowym torcie, jakim jest Dragon Age: Początek. Jest także wiele barwnych postaci, z którymi chce się przeprowadzać długie i wciągające dialogi bądź wejść głębiej w naszą ulubienicę (tudzież ulubieńca) i doznać klimatycznych wątków romansowych. Piekielna grywalność i nieustający syndrom "jeszcze jednej misji" towarzyszy nam cały czas, wciąga i nie pozwoli oderwać się od monitorów szybko. Mamy także - jak wspomniałem nieco wcześniej - świetnie wykonane drzewko i awansowanie postaci (maksymalny to 25 poziom). Bardzo spodobało mi się również wiele świeżych pomysłów przy wykonaniu zadań fabularnych, jak i ich wielowątkowość oraz problematyka.

Co mogłoby przerwać tak dobrą passę? Ano fabuła, która pomimo kilku bardzo fajnych pomysłów powiela schemat ratowania świata, co jest oklepane i występujące w prawie każdym, innym epregu. Moje sutki nie świdrowały z wrażenia również pod względem questów pobocznych, ponieważ te można by określić tylko trzema, często stosowanymi słowami: "przynieś, podaj, pozamiataj". Perełki nie występują tu niestety często. Narzekać mogę też na monotonność, bowiem ciągle chodzimy i zabijamy (wyjątkiem jest Pustka, w której także naszym zadaniem jest mordowanie, jednak zastosowano tam mechanizm trochę inny, niżeliby w reszcie gry, przez co jest to wciągający powiew świeżości i jedna z najlepszych misji), nie ma tutaj żadnych elementów typowo spokojniejszych i gadanych, jak to było przykładowo w Mass Effect 2. Przeszkadzał mi bardzo, o ile nie najbardziej, głupi mechanizm przedłużania gry, w postaci umieszczenia ogromnych ilości wrogów gdzie tylko się da. W pewnych momentach zaburzone zostają proporcje między walką i rozmawianiem bądź chodzeniem. Jeszcze małymi klapsami z mojej strony są drobniutkie problemy natury technicznej i nienajlepsza oprawa dźwiękowa podczas walk.

Co z tego, że Dragon Age nie do końca spełnił powielane z nim nadzieje, poprzez zapowiedzi twórców? Co z tego, że jest tu niespełniająca unijnych warunków grafika? Co z tego, że mamy tu parę głupawych systemów? Ważne jest to, że dzieło studia BioWare wciąga w swój świat, jak żadna inna gra, a jeżeli wciągnie Was tak samo, jak mnie (co jest bardzo możliwe), to gwarantuję kilkadziesiąt, a nawet kilkaset wyśmienitych godzin przy nań spędzonych. Słowo się rzekło.

Ocena ogólna: 89%

17 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Pozwolę sobie dodać co nieco w temacie walki.

Moim zdaniem problemem nie jest tu zbyt duża liczba tylko nie najlepsze wykonanie tego elementu. Baldur's Gate również był wypełniony walkami jednak mało komu to przeszkadzało. Tam z walką wiązała się cała masa możliwości a jeśli grało się z modem Tactics to nieraz trzeba było trochę pogłówkować by rozprawić się z przeciwnikiem. Zabawa różnymi kombinacjami czarów, mikstur, magicznych przedmiotów sprawiała prawdziwą frajdę. W DA ograniczeni jesteśmy do kilku wartościowych skilli na każdą z trzech klas. Szybko każda walka zmienia się w powielanie jednego schematu działań co w połączeniu ze sztucznym wydłużeniem starć musi być nużące.

Link do komentarza

Niewątpliwie w tym, co piszesz jest dużo racji, bo przy Baldurze spędziłem kiedyś bardzo dużo miłego czasu. I choć w DA w większości walczyło mi się przyjemnie, to nobów do zabicia było często zbyt wielu. Możliwe, że urozmaicenie dużo by tu pomogło, ale... po prostu w niektórych miejscach przeciwników było przynajmniej o połowę za dużo ;)

Link do komentarza

Grałem w DA:O, chodź nie grałem jednak w BG (o zgroza! zarżnąć go!!!), co czyni mnie, że w tej grze nie widzę poszczególnych podobieństw. Gra tak przypadła mi do gustu, że postanowiłem się bawić w odblokowywanie wszelakich aczików.

Link do komentarza

Recenzja dobra, nie zgodzę się ze wszystkim (bo ja właśnie uważam, że audio jest świetne, a te podczas walk najlepsze, choć i tak dźwięk w menu miażdży), ale jednak muszę pochylić czoło - tak to ja pisać nie umiem.

Odniosę się do jednego akapitu, w którym rozprawiałeś o twojej walce ze smokiem. Chyba chodziło ci o "rzekomą Andrastę", albo Flemeth. Cóż, ja powiem tak - mi olbrzymi problem sprawiła Matka Lęgu w Okopach Umarłych (swoją drogą to była dla mnie najlepsza lokacja w całych Głębokich Ścieżkach, a sam miałem myśl, żeby walić Ferelden, Szarą Straż i dołączyć do Legionu Umarłych - moim zdaniem jedna z najlepszych... gildii?). Ile ja się z nią męczyłem. W końcu się wkurzyłem i przestałem z nią walczyć, poszedłem do Lasu Brecilian, wykonałem wszystkie inne zadania i dopiero już mocno wykoksaną postacią tam wróciłem - wtedy walka była już tylko kwestią czasu. Poza tym nauczyłem się kilku taktyk i mogłem wykorzystać. Nie ma większej głupoty jak walka z Matką sam na sam. To po prostu głupota wrodzona...

Link do komentarza

Może Cię zaskoczę, ale ten smok, to nie żadna misja ze Świętymi Prochami ani zmiennokształtną Flemeth. Mówiłem tutaj o tym małym smoczku, który czyha na nas w Lesie Brecilian w Świątyni Wilkołaków. Gdy za drugim razem przechodziłem grę byłem mocno zdziwiony, dlaczego owa sentencja przysporzyła mi wtedy tylu problemów, bo (za drugim razem) pokonałem go bez problemu, za pierwszym podejściem. Ale cóż... Może to dlatego, że była to wtedy moja pierwsza wymagająca walka?

Co do Matki Lęgu - owszem, to jedno z najlepszych miejsc w Głębokich Ścieżkach (bo bez dwóch zdań w najlepszym miejscu rozgrywał się finał, w którym mieliśmy do podjęcia bardzo fajny wybór i bardzo fajną walkę z bossem), jednakże co do samego bossa (Matki Lęgu), to nie sprawił mi on większych problemów. W oby dwóch grach pokonałem go za 3 podejściem, ale to pewnie dlatego, że była to moja ostatnia misja z werbowaniem frakcji i miałem dość wysoko rozwiniętą postać.

Link do komentarza

Bardzo fajna recenzja, murowany promowany wpis. Rzetelnie podszedłeś do sprawy i opisałeś dosłownie wszystko. Z recenzją się zgadzam, aż mi narobiłeś smaka, żeby odpalić sobie Przebudzenie. No, i żeby pogonić ifryty i kwadraciaków do roboty nad modem do DA. Oby się udało.

Link do komentarza

Z jednej strony od początku właśnie nie podobał mi się ten poziom trudności, nawet na najłatwiejszym. Potem poszło mi o wiele lepiej, lecz nadal siedziały pomyłki, które się kończyły porażką. Jeśli chodzi o lokacje - to najbardziej mi się spodobało miasta krasnoludów (zapomniało się nazwy).

Link do komentarza

@ Owiec - nie śmiem zaprzeczać :P

@ MetalurgPL - Poziom trudności jest wyważony odpowiednio, DA nie jest przynajmniej kolejną, każualową platformówką przenoszoną z konsoli. I chwała za to Bio. Co do miasta krasnoludów - Orzammar, ładna nazwa ;)

Link do komentarza

@Pat5 - tak, poziom trudności akurat jest idealnie wyważony. Dzisiaj postanowiłem podjąć hardcore'ową walkę z bossem Ożywieńcem (w Lesie Brecilian, chodzi o te zbroję Molocha), i to z tą najtrudniejszą grupą (co są magowie)... Ale dlaczego hardcore'owa? Bo nie miałem żadnych okładów XD. Cóż, jednak Wynne i Morrigan w teamie to była siła i moc, a bez Wynne to tak kulawo trochę. Nie wiem czemu każdy mówi, że dwóch magów w teamie to obłęd i nie warto tego robić, tylko psujemy drużynę. Jak ja kombinowałem z różnymi strategiami to to było najlepsze. Podwójne Morze Ognia... cud miód!

Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...