Król Lew - najpiękniejszy film mojego dzieciństwa
Dawno już zbierałem się do tego wpisu, ale jakoś przemawiało przeze mnie lenistwo i w konsekwencji blog znów był przez jakiś czas opuszczony. Niesłusznie, bo miałem już od bardzo dawna gotowy temat. Tym razem coś bardziej sentymentalnego, czyli połączenie filmu z życiem. Minęło już szesnaście lat odkąd w kinie Atlantic wybrałem się na film "Król Lew" jako sześcioletni szkrab(dokładnie to w listopadzie upłynie te szesnaście, ale to nic).
Była to moja pierwsza wyprawa do kina, wraz z moimi rodzicami i bratem byliśmy tam także w towarzystwie znajomych i ich córek. Pamiętam, że film zrobił na mnie bardzo duże wrażenie. Na przemian ryczałem jak bóbr, aby następnie śmiać się wniebogłosy. Wszystko dlatego, że film wytwórni Disneya bardzo umiejętnie dawkuje nam emocje. Z jednej strony mamy jakiś wzruszający moment, by już w następnej się zaśmiać lub co najmniej uśmiechnąć. Oczywiście nie popełniono tu takiego błędu, że te sceny występują po sobie zbyt szybko, bo wtedy mogłyby zostać źle odebrane.
Przykładowo, zaraz po śmierci Mufasy, ojca głównego bohatera mamy do czynienia z wprowadzeniem nowych postaci, bardzo zabawnych Timona i Pumby, którzy ratują życie biednemu lwiątku.
Film jest oczywiście animowany, ale w sposób jaki bardzo przypadł mi do gustu. Widać tu specyficzny styl i nawet takie elementy jak ruszające się po pniaku robaki zostały narysowane bardzo realnie. Tak realnie zresztą, że do tej pory moja mama, która nienawidzi różnego rodzaju pełzających i ośligłych ohydztw, pamięta do tej pory tę jedną scenę. Film wywarł na nas na tyle wielkie wrażenie, że bardzo szybko zakupiliśmy kasetę VHS(tak było coś takiego wtedy ) i oglądaliśmy go mnóstwo razy. Tak wiele, że nie będę tutaj podawał orientacyjnych liczb, bo nie jestem w stanie. Do tego naszego pierwszego domowego zwierza, szarą kotkę (którą mamy do dziś i 7 kwietnia będzie obchodziła 13 urodziny, póki co ma się dobrze - 100 lat!) nazwaliśmy na cześć jednej z głównych bohaterek Nalą. Sama Nala to temat na osobną notkę, bo to naprawdę niesamowita bestyjka.
Ostatnio przypomniałem sobie o tym filmie i postanowiłem po latach obejrzeć go po raz wtóry. Oczywiście wiązało się z tym wielkie ryzyko zwane "powrotem do przeszłości", czyli z młodzieńczą idealizacją filmu, który mógł się teraz okazać zwykłą szmirą. Oczywiście trochę przesadzam, ale istniała możliwość, że się zawiodę. Ku mojemu wielkiemu pozytywnemu zaskoczeniu, takie coś nie miało miejsca. Wraz z upływem tych szesnastu lat "Król Lew" nie stracił nic ze swoich walorów! Oczywiście nowa generacja wychowana na "Avatarach" i 3D może powiedzieć "UUu ale tandetna grafika", ale ja na takie rzeczy patrzę raczej w drugiej kolejności. Obejrzałem film raz i kilka następnych, przy czym w ciągle w tych samych momentach zbierało mi się na płacz - zupełnie tak samo jak ponad dekadę temu. Humor także nie zbrzydł. Nawet powiem więcej, jeszcze bardziej doceniam to co zrobili tłumacze. Patrząc na to, co sie dzieje z obecnymi polonizacjami gier, czy dubbingowaniem filmów kinowych, to nie mogę wyjść z podziwu. Przez ostatnie dwa tygodnie niemal codziennie sobie oglądam niektóre fragmenty z "Króla". Jakoś tak mam, że mi to nie brzydnie i prawdopodobnie nigdy nie zbrzydnie.
Porównując "Króla Lwa" do obecnych przebojów wyglądam jednak jak człowiek starej daty. Większośćnowych produkcji nie dorasta temu filmowi do pięt. Jakieś Madagaskary, czy nawet "Epoka Lodowcowa", która zrobiona została całkiem sympatycznie, niedorastają mu do pięt! Wystarczy tylko popatrzeć na dialogi, prezentowane w nich słownictwo. Teraz mamy mnóstwo slangu, "cool" określeń, "fajno bracie!", "spoko ziom" itd. Do tego filmowcy raczej bazują na podobnym poziomie jak w "Tomie i Jerrym" czyli żeby było śmiesznie raz za razem dają bohaterowi oberwać po głowie, ku uciesze gawiedzi. W "Królu" mamy oprócz wszystkich już wymienionych przeze mnie zalet piękne piosenki. W końcu te dwa Oscary przyznane w kategoriach muzycznych nie wzięły się z niczego. Mamy tutaj chyba pięć piosenek i trudno mi tutaj wyróżnić jedną, która by odstawała mocno od pozostałych. Kolejny raz pochwalę tłumaczy. Odwalili oni tutaj kawał fantastycznej roboty. Króluje Marek Barbasiewicz, podkładajacy głos pod Skazę, fenomenalni Krzysztof Tyniec jako Timon i Emilian Kamiński jako Pumba, którzy stworzyli niesamowity duet, oprócz tego także pozostali spisali się na medal. Miałbym problem, gdyby ktoś kazał mi wskazać na postać, której głos został tutaj źle podłożony.
Teraz coś dla tych, którzy nie wiedzą o czym mowa, a nie mają zamiaru się dowiedzieć po przeczytaniu notki albo urodzili się wczoraj Dlatego będzie spory spoiler
Fabuła opowiada o narodzinach i dorastaniu młodego lewka Simby, następcy tronu, który zostaje podstępnie wygnany z "Lwiej Ziemi" przez swojego zdradliwego stryja Skazę. Ten doprowadza także do śmierci prawowitego władcy Mufasy, ojca Simby. Sam zasiada na tronie, ale jego panowanie sprowadza na krainę głód i śmierć. Skaza pozostaje w nieświadomości, że dziedzic wciąż żyje, bo krótko mówiąc, hieny spartoliły robotę. Tymczasem Simbę ratują Timon i Pumba, surykatka oraz głuszec z dość ciekawą filozofią życiową. Przez cały czas od początku wygnania Simba wini siebie za śmierć ojca, choć tak naprawdę wszystko było ukartowane.
Wystarczy tego spojlerowania. Jeśli ktoś chce to może sobie obejrzeć, albo nie.
Hakuna Matata!
A tutaj jeszcze jedna z moich ulubionych scen powodujących opad szczęki:
Ja jestem Rafiki Kung Fu Karate Mistrz!
PS Dobra ja wracam do oglądania. Uuu a te są jak z kremem!
10 Comments
Recommended Comments