Szara (i) Rzeczywistość
Dobry wieczór wszystkim. Ostatnio trochę zastanawiałem się nad samym sobą... ot dręczą mnie jak każdego zwykłego człowieka egzystencjalne sprawy...
Jako pierwszej przyjrzałem się (nie)swojej rzeczywistości, która ma w zwyczaju blaknąć z wiekiem. Skoncentrowałem się też na poszukiwaniu szczęścia przez ludzi, którzy zatracając się w nim, nie dostrzegają nikogo i niczego wokół siebie (włączając w to wspomniane wcześniej szczęście). Natchniony tymi rozważaniami napisałem krótkie, aczkolwiek wydaję mi się, że treściwe opowiadanie:
"Szara (i) Rzeczywistość."
Przechadzałem się chodnikiem, kiedy minęła mnie nagle na swojej szarej kobyle Rzeczywistość.
Co za pytanie... naturalnie, że poznałem ją od razu. Jak miałem tego nie zrobić, skoro od zawsze była moja? Wiem, że zmieniła się od ostatniego naszego spotkania- wyrosła i już nie jest różowa jak dawniej, ale nie mogę się jej przez to wyprzeć...
Podążaliśmy w tę samą stronę. Ona na przedzie, ja za nią, nie widząc w tym żadnego celu. Po drodze mijaliśmy wiele osób. Wszystkie były szare i obce. Wszystkie miały spuszczony na ziemię wzrok. Spieszyły się nie wiedzieć dokąd i po co. Nie wiem jak to robiły w tym pośpiechu, ale mijały się po mistrzowsku- byleby nikogo nie dotknąć, z nikim nie nawiązać kontaktu. Wyglądało na to, że czegoś szukają.
Zapatrzony na tłum nie zauważyłem, że Szara i Rzeczywistość zatrzymały się. Uderzyłem całym sobą w zad kobyły. Kopnęła mnie, ale byłem już wtedy trochę przyzwyczajony do takiego rodzaju bólu i nie zrobiło to na mnie większego wrażenia. Uderzyła więc znów, tyle tylko, że tym razem trafiła w czulszy punkt.
No, to już zabolało.
Leżałem na chodniku zwijając się z bólu. Nie wiem skąd miałem jeszcze siłę, by podnieść głowę i spojrzeć w górę.
W pewnym momencie zauważyłem coś kolorowego przelatującego nade mną. Ciekawość zwyciężyła ból. Wstałem na równe nogi, zostawiłem za sobą moich oprawców i zacząłem podążać za tym unoszącym się czymś. Pomyślałem sobie, że to może być ta rzecz, której tak wszyscy szukają. Nie mogą jej jednak znaleźć, bo jest poza zasięgiem ich wzroku... a wystarczyłoby lekko unieść głowę... Kiedy byłem na tyle blisko, żeby przyjrzeć się dokładniej temu czemuś, okazało się, że to tylko bańka mydlana. Widniał jednak na niej jaskrawy napis: ?SZCZĘŚCIE?. Zastanawiałem się chwilkę co to może oznaczać? Kiedyś chyba wiedziałem...
Skuszony pięknymi barwami wyciągnąłem łapczywie ręce chcąc chwycić owo ?SZCZĘŚCIE? i kiedy myślałem, że już je mam, nagle prysnęło...
Nie zdążyło jeszcze do mnie dotrzeć co się stało, a już Szara i Rzeczywistość zwaliły się na mnie z całym impetem. Przytłoczyły mnie swoimi wielkimi cielskami.
Nie wiem kiedy się wydostanę... Bo przecież się wydostanę... prawda?
Jak wam się wydaje? Powinniśmy jak najczęściej podnosić głowy i łapać szczęście, nawet jeżeli miałoby zaraz potem zniknąć? Czy jest to zupełnie bez sensu, bo i tak za chwilkę szara rzeczywistość przygniecie nas ze zdwojoną siłą i będzie nas bardziej bolało, że coś straciliśmy? A może powinniśmy zwyczajnie czekać, aż szczęście jakimś cudem samo na nas wpadnie i zagości u nas na stałe?
2 komentarze
Rekomendowane komentarze