Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

niziołka

Sesja Dead Rising

Polecane posty

Edgar Fremlait

Musimy coś wykombinować, byle szybko.

- Dobra, helikopter plus flara prawdopodobnie równa się żywym ludziom, a jeśli naprawdę są ludźmi powinni nam pomóc. Ale mimo wszystko musimy załatwić każdemu jakąś prowizoryczną broń, ktoś ma jakieś pomysły?

Popatrzyłem jeszcze raz uważnie przez deski jakimi były prawie w całości przykryte okna, ale niestety nie dostrzegłem nic specjalnie ciekawego. Tak w sumie to w ogóle niewiele dostrzegłem. Teraz trzeba pomyśleć co zrobić z otępiałymi cywilami, w sytuacji w której nie będą potrafili się obronić, próbując ich ratować sami narażamy się na niebezpieczeństwo ze strony narażonych więc im pozostaje tylko wziąć się w garść lub marnie skończyć.

- Jak załatwimy za to sprawę cywili? W takim stanie ciężko będzie im walczyć, a my raczej niańczyć przez cały czas ich nie będziemy. Czekanie na ratunek tajemniczych dźwięków helikoptera który może zaraz stąd odlecieć to też raczej nie najlepszy pomysł. Reasumując: ktoś ma jakieś sugestie odnośnie uzbrojenia kogo się da no i ogółem tego co dalej robimy? Wybaczcie za moje narwanie, ale presja czasu jest na pewno odczuwana przez wszystkich.

Zamiast bezczynnie czekać na odpowiedź postanowiłem od razu wziąć się za szukanie najpotrzebniejszych rzeczy. To będzie długi dzień...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chuck Peterson

-Ci cywile to faktycznie poważny problem - odparłem. - Ja myślę, że po prostu trzeba ich jakoś pozbierać do kupy, dać do ręki cokolwiek, co pośle do ziemi te parszywe zombi i niech radzą sobie. Tymczasem trzeba by coś było zrobić do obrony, w tej ruderze chyba niewiele znajdziemy. Dobra dosyć gadania, trzeba się zabierać za robotę.

Postanowiłem się pokręcić tutaj i poszukać. Łom, gwoździe i kij - wszystko to może się przydać w walce o życie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Paul "Joke" Follet

Poczułem dziwną satysfakcję, kiedy wszyscy szukali jakiejś broni, a ja stałem trzymając swój topór z prowizorycznie przedłużoną rękojeścią. Po chwili wahania zdjąłem z niego rurkę i umocowałem ją za pasem. Na tyle pewnie, by nie wypadła, ale jednocześnie tak, że mogłem ją swobodnie wyjąć. Gdybym stracił wszystko jednocześnie mogłoby się zrobić nieciekawie.

Zbliżyłem się do zabitych dechami okien i wyjrzałem na zewnątrz. Chciałbym podejść bliżej, ale zdecydowałem się zachować na tyle bezpieczną odległość, żeby nikt nie władował mi przez szpary niczego w oko. Helikopter dawał jakąś nadzieję, więc zacząłem wypatrywać ruchu, czekając aż reszta się pozbiera.

Co do cywilów? Cóż, prawdę mówiąc miałem ich gdzieś. Przyszedł czas, kiedy każdy dba o własny tyłek.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tyler Rosen

Zatrzymałem samochód i szybko zlustrowałem sytuację, po czym zwróciłem się do reszty:

- Nie przejedziemy dalej. Musimy zostawić auto, przejść przez ten obóz i za nim znaleźć kolejny wóz. Wolałbym byśmy się nie rozdzielali, więc sugeruję iść ze mną. Jeśli ktoś ma inne pomysły, to dawajcie, jeśli nie zbieramy się i cyt cyt jak myszki zasuwamy za barykadę do jakiegokolwiek działającego środka lokomocji. Myślę, że lepiej od broni palnej przyda nam się teraz biała, jako że nie możemy robić zbytniego hałasu.

Mówiąc to przewiesiłem moje MP5 przez ramię, wyciągnąłem nóż, sprawdziłem czy mam wszystko ze sobą i rzuciłem okiem do schowków, w końcu zawsze może uda się tam znaleźć coś przydatnego. Jeśli pozostali zgodzą się na mój pomysł cicho wyjdę z hummve, założę plecak z resztą sprzętu, po czym z nożem w dłoni zacznę prowadzić grupę tak, by omijać nieumarłych i nie wbić się na jakąś większą ich grupę. Jeśli po drodze wypatrzę coś przydatnego na pewno to z sobą zabiorę, oczywiście, jeśli da się to zrobić bez zbytniego zwracania na siebie uwagi.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ann Connor

- Mamy jakiś wybór? Poruszanie się samemu to raczej przepis na szybką śmierć. - powiedziałam i wyjmując mój kij baseballowy.

Czy przejście bez obóz nam coś da, czy nie to pozostaje mieć nadzieję, że wyjdziemy z tego cało.

- Zgadzam się na wszystko.

Świat już się zawalił. To co było kiedyś już nie wróci. Zatem pozostaje iść przed siebie, a gdzie dojdziemy to już inna sprawa...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tyler, Ann, Annie, Valo -> Po bardzo krótkiej dyskusji, zrozumiałe zważywszy na sytuację dookoła was i tą masę biednych zainfekowanych zbliżającą się powoli acz nieubłaganie, zostawiliście samochód. Wzięliście cały ekwipunek jaki się dało i ruszyliście czym prędzej przez wojskowy obóz starając się unikać pojedynczych zombie kręcących się wśród namiotów i wdychać jak najmniej przepełnionego zapachem zgniłych, martwych ciał powietrza... W jednym miejscu, wyglądającym jak typowy checkpoint z kilkoma karabinami maszynowymi, była ich cała masa. Łatwo można było się domyślić jak spanikowani cywile chcieli się wydostać za wszelką cenę i wojsko, z rozkazem utrzymania strefy kwarantanny, urządziło masakrę. Poza tym nie widzieliście zbyt wielu ciekawych rzeczy do zabrania. Może jakieś medykamenty, może trochę dodatkowej amunicji, ale zdecydowana większość sprzętu była albo rozgrabiona albo zniszczona. Kilkoma celnymi strzałami Tylera załatwiliście truposze blokujące wam drogę i niedługo potem, formalnie, znaleźliście się poza granicami miasta (*1).

Główna linia zabudowań - oraz wojskowych barykad i zasieków - była teraz za wami. Z kolei przed sobą mieliście pojedyncze budynki, może mniejsze osiedla, zniszczone samochody, na horyzoncie snopy dymu wskazujące jednocześnie na rozprzestrzenienie się zarazy. Obok was znajdował się także kolejny... "obóz" nie porażający zbytnio rozmiarami. To był chyba jeden z zapasowych posterunków komunikacyjnych. W większości był zdezelowany, ale udało się wam znaleźć w miarę czytelną oraz dokładniejszą mapę Zachodniego Wybrzeża, na której ktoś nabazgrał w pośpiechu kilkanaście linii oraz kół wyglądających na sugerowane trasy ewakuacji i planowane punkty obrony oraz może strefy ewakuacji (*2). Dodatkowo na skraju mapy był dopisek - "Atlanta, brak kontaktu z CDC".

- ...Crawford, Crawford - pośród ciężkich zakłóceń nagle odezwało się jedno radio. - W...Kalifornii, Nevadzie, Arizonie i Oregonie...zniszczyć infrastrukturę transportową. Trzeba odciąć teren...spowolnić... - głos w radiu zamilkł i już się nie odezwał. Nikt inny nie przyszedł w jego miejsce.

Teraz gdy udało się wam wydostać z tej pułapki trzeba było zdecydować co dalej. Wiecie, że infekcja rozprzestrzeniła się dalej. Ciągle macie laptopa z możliwie ważnymi informacjami dla CDC z tajnego, podziemnego laboratorium. Pytaniem jednak pozostawało czy chcecie ruszyć do Atlanty i tułać się, w skrajnie niebezpiecznych warunkach, przez niemalże całe Stany Zjednoczone. Decyzja należała tylko i wyłącznie do was.

* * *

Edgar, Paul -> Poza wami i Averym raczej nikt więcej nie przyłożył się specjalnie do sprawienia sobie jakieś improwizowanej broni, choć mimo wszystko było z czego, i chyba po prostu liczyli na to, że ekipa strażaków będzie ich ochraniać. Przed zainfekowanymi może daliby radę, jeśli by w ogóle to planowali, ale przed ostrzałem wojskowych... nie mieli jak. Gdy w końcu wyszliście z waszej kryjówki i ruszyliście, nie niepokojeni przez grupki truposzy - a pojedyncze przypadki dało się wyeliminować bez większych problemów - w stronę odpalonej flary, a tym samym najpewniej lądowiska dla Blackhawka. Najpierw zauważyliście helikopter podchodzący do lądowania, dopiero później grupkę wojskowych, w mundurach i uzbrojonych, którzy w was celowali. Byliście na tyle inteligentni aby się zatrzymać i skoczyć ku osłonie. Cywile... chyba myśl o ucieczce z tego piekła przesłoniła im wszystko inne. Żołnierze otworzyli ogień kosząc ich z miejsca. Avery przyglądał się egzekucji z niedowierzaniem klnąc jak najęty. W tym całym zamieszaniu zgubiliście gdzieś Chucka. Albo on postanowił opuścić was.

Zamieszanie przyciągnęło uwagę zainfekowanych i dosyć szybko zostaliście odcięci od południa. Nie widząc innej opcji, gdy helikopter z oddziałem na pokładzie, wzbił się w powietrze puściliście się biegiem na północ licząc na... chyba tak naprawdę szczęście w wydostaniu się z tego zapomnianego przez Boga miejsca. Nie wiecie w co was wstąpiło. Może był to gniew po tym co zobaczyliście, może to najbardziej bazowy instynkt człowieka zabraniający mu ginąć... w każdym razie wasza mała grupka zamieniła się, przez najbliższe dwie godziny, w niepowstrzymany walec śmierci (*3). Nie ważne co miało pojawić się na waszej drodze wy mieliście zamiar znaleźć się daleko do Lompoc. Ostatecznie nie spotkaliście ponownie Chucka, udało się za to wam odkryć wyrwę w kordonie bezpieczeństwa i tym samym zostawiliście miasto za sobą.

Jesteście może dwa kilometry od głównej drogi wychodzącej na północ z Lompoc, obserwujecie teren na niewielkim wzniesieniu. Widzicie grupkę ludzi (*4), która wygląda jakby właśnie przebiła się przez to samo piekło co wy.

Czy ciąg dalszy nastąpi?

---

1 - strzelectwo +3

2 - wam zostawiam dopowiedzenie gdzie się ciągną, jak daleko prowadzą i dokąd... o ile będzie wam się chciało (plus kto pierwszy ten lepszy) ;]

3 - holy... wypadły trzy plusy do rzutu na walkę wręcz u Edgara a więc +8 i... niby tylko +2 u Paula, ale ogółem pozwoliło to wam bez strat przebić się poza miasto

4 - czyli grupę A... najwyższy czas, żeby gracze połączyli swe siły tongue_prosty.gif

A ostatnie zdanie to standardowe pytanie do graczy (plus ofc przepraszam za taką obsuwę)...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ann Conor

Podniosłam z ziemi porzucone w pobliżu krzesło i usiadłam skrywając twarz w moich dłoniach.

- Nie byli przygotowani. Nie mieli szans...

Wyobraziłam sobie chaos, który zapanował w większych miastach i aż ciarki przeszły mi po plecach myśląc o śmierci setek tysięcy, a nawet milionów ludzi. Nie mówiąc już o tym, że część z nich pewnie wróciła ponownie do życia, by polować na resztki ocalałych.

- Co... co robimy dalej? Podróż przez kontynent wydaje mi się najgorszą alternatywą, słyszeliście przecież. O wiele lepiej byłoby znaleźć jakąś łódź i płynąć wzdłuż wybrzeża, jednak potem co nam pozostanie? Przedostać się do Azji lub Europy, gdzie może zaraza się nie dostała? - powiedziałam zrezygnowana- Sama już nie wiem.

Możliwe, że mam jeszcze rodzinę, jednak jaka jest szansa, iż go ponownie spotkam? Dzielą nas już pewnie setki, jeśli nie tysiące kilometrów. Nie pomogę mu, jeśli tu zginę. Trzeba się stąd wydostać za każdą cenę.

Podniosłam wzrok i popatrzyłam po zebranych czekając na ich odpowiedź. Z każdą chwilą zaraza ogarniała większą część kontynentu. Im szybciej coś postanowimy tym mamy większe szanse na przeżycie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tyler Rosen

Wysłuchałem Ann, która jako pierwsza odezwała się po informacjach przekazanych przez radio, a następnie powiedziałem:

- Mnie również nie uśmiecha się podróż do Atlanty. Z jednej strony mamy potencjalnie ważne informacje dla CDC, a sami jesteśmy odporni na wirus, ale z drugiej, martwi ich nie dostarczymy. Sądzę też, że powinniśmy omijać wszystkie trasy wskazane na tej mapie jako drogi ucieczki i punkty obrony. Bankowo będą tam tłumy ludzi, omijajmy też duże miasta i miasta w ogóle. Patrząc na to co stało się w Sunville to metropolie są chodzącymi cmentarzami. Jestem za ruszeniem lasami i bocznymi drogami na północ. Najlepiej na Alaskę, gdzieś gdzie jest mało ludzi, martwię się tylko, że inni mogą chcieć zrobić to samo. Co o tym sądzicie? Ruszamy na północ? Przy okazji możemy spróbować zahaczyć o Atlantę. Ale będę głosował przeciw.

Mówiąc to rozglądam się po okolicy, nie dopuszczę by coś nas wzięło z zaskoczenia.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Annie Thompson

"Możemy spróbować pójść lasami - w miarę możliwości postaram się zapewnić nam tam bezpieczeństwo, z pożywieniem również nie powinno być problemu. To, co byłoby dla nas potencjalnie najgroźniejsze, to zwykłe choroby, złamania i wszystko inne, z czym sobie nie poradzimy sami - czyli w oddaleniu od strzępów cywilizacji. Z drugiej strony - piesza podróż zajmie nam znacznie więcej czasu, może się okazać, że po wyborze takiej drogi nie będzie już komu dostarczyć informacji ani czego ratować. Także najlepiej byłoby spróbować odzyskać kontakt radiowy z wojskiem lub w jakiś inny sposób uzyskać sposób na transport lotniczy" - mówię, spoglądając w kierunku, w którym ruszył helikopter. "Jeśli ta opcja będzie niemożliwa, przydałoby się nam trochę sprzętu - nawet rowery górskie przy założeniu, że będziemy się przemieszczać skrajem lasu pozwolą nam na stosunkowo szybką i cichą podróż."

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Paul "Joke" Follet

Upaprany krwią od kostek po uszy, napompowany do przesady adrenaliną, a jednocześnie niewyspany i obolały od szaleńczego wymachiwania toporem miałem wszystkiego serdecznie dość. Sen i coś do jedzenia - tylko i aż tyle było mi teraz potrzebne.

Zatknąłem broń za szeroki pasek i zacząłem wymachiwać rękami w kierunku widocznej dalej grupki ludzi. Jeśli będą mieli siłę i ochotę nas tutaj rozwalić, to niech rozwalają. Ja nie ubije już ani truposza więcej w tym stanie, ani tym bardziej zdrowego, prawdopodobnie uzbrojonego faceta.

- Hej, wy! Może skoczymy na coś do żarcia, zamiast tak stać?!

Och, Joke, zabawny jak zawsze.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Edgar Fremlait

Cholera?

Puściłem bardzo kolorowego pawia w krzaki, jeszcze raz spoglądając przed siebie z niedowierzaniem. Daliśmy radę. Cholera jasna, daliśmy radę. Czuję się trochę jakbym był na porządnym kacu. W sumie wszystko się zgadza: nie pamiętam co się dokładnie działo i rzygam w krzaki. Zdecydowanie kac. Odstawiając myślowe żarty na bok i doprowadzając siebie do porządku zauważyłem grupkę ludzi wyglądających podobnie niewyjściowo do nas. Paul chyba nawet próbował umówić nas na kebsa czy coś w tym stylu.

- Cześć, mam nadzieję, że nie macie złych zamiarów. Chociaż w sumie nawet jeśli macie. Nic nie przebije naszych ostatnich dwóch godzin chyba, że ktoś z was był rzeźnikiem z zawodu. Ja jestem Edgar i tak po prawdzie, serio chętnie bym coś zjadł...

Naprawdę, kac. Do głowy przychodziły mi same pierdoły. Jakbym kompletnie zapomniał to co widziałem. Ale zaraz pamiętam. Nagle moje nogi stały się kruche i runąłem na kolana ze łzami w oczach. Nie histerycznymi. Zwykłe męskie łzy, jednak czasem się to zdarza. Cholera muszę się ogarnąć.

- Paul wiesz co tobie powiem? To był cholerny dzień.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

...EAST COAST STATUS: UNDER SIEGE/DECIMATED...

...EAST COAST MILITARY STATUS: OVERWHELMED...

...EAST COAST EVAC STATUS: IMPOSSIBLE TO PROCEED...

...EAST COAST SCORCHED EARTH PROTOCOLS: ACTIVE...

* * *

Nim padły sieci telekomunikacyjne, satelity zaczęły znikać z orbity a telewizja przestała nadawać do uszu tych, którzy mogli słuchać dotarła informacja o ogniskach wirusa w innych zakątkach Ziemi... A potem przepływ informacji ucichł kompletnie...

* * *

...FEMA STATUS: UNKNOWN/LOST CONTACT...

...NORTH USA EVAC ZONE: GREEN/OPERATIONAL...

...CENTRAL USA EVAC ZONE: RED/DECIMATED...

...SOUTHERN USA EVAC ZONE: UNKNOWN...

...WESTERN USA EVAC ZONE: YELLOW/UNDER SIEGE...

...GOVERMENT STATUS: UNKNOWN...

...PROJECTING CASUALTIES: 98.8%...

...PROJECTING TIMESTAMP: NEXT MONTH...

* * *

Niewielka grupka ocalałych, uzbrojona po zęby, zmęczona, wyziębiona, trzymająca się drobnego płomyczka nadziei poruszała się powoli na północ. Odkąd opuścili rejony Lompoc mógł minąć miesiąc albo i dwa... nikt ze zgromadzonych nie skupiał się specjalnie na liczeniu upływających dni. Jednakże nawet bez tego czuć było powiewy chłodnego wiatru z północny. Poza tym, że szli w dobrym kierunku wiedzieli też, że zbliża się zima. Wiedzą, że jeśli nie znajdą sensownej fortecy - bo cokolwiek innego padnie ofiarą zainfekowanych - mogą i najpewniej jej nie przeżyją. Nawet jeśli nie zabije ich dzika natura ani wirus zrobi to chłód. Może będą mieli szczęście... Może trafią na północnoamerykańską strefę ewakuacyjną. Może nawet będzie działać... ah, kogo chcieli oszukać...

W końcu, gdy Słońce zachodziło cholera wie którego już dnia, zauważyli jakieś zabudowania na horyzoncie. Chyba wojskowe. Oczywiście wszystko pokryte niewielką warstwą śniegu. Mimo tego widoczność była świetna. Czując nowy napływ sił - i złudnej nadziei - ruszyli szybszym krokiem przed siebie nie próbując dostrzec czy cokolwiek pod białym puchem może być zakopane. W końcu jednak jeden z nich, chyba Paul, na coś nadepnął... zamarznięte, w połowie rozłożone, ciało. Mniej więcej w tym samym czasie dało się słyszeć gardłowe wycie z okolicznych lasów a po nich ryk gromadzącej się hordy...

* * *

Fin

*Dzięki wszystkim za grę - mam nadzieję, że pomimo błędów/wpadek i coraz gorszego tempa jakieś dobre wspomnienia zachowacie ^_^

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.


  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...