Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość Radyan

[Free] Free Sesja

Polecane posty

Sięgam do magicznej torby i wygrzebuje z niej bukłak z winem. Własny prowiant zostawię na czarną godzinę. Poczekałem aż wszyscy się zbierzemy i zaspokoimy pierwszy głód. W trakcie jedzenia spoglądam na Nifare. Widać, że czuje się tu niepewnie. Wyszeptałem zaklęcie aktywujące i przyjrzałem się jej aurze. Coś się nieco zmieniło, ale kompletnie tego nie rozumiem. Być może dwie pradawne magiczne moce wpływają na siebie w jakiś sposób, ale potrzebowałbym tygodni, jeśli nie miesięcy badań by choćby zacząć rozumieć co się dzieje. Zamiast tego postanowiłem wyjaśnić towarzyszom co właściwie zamierzam.

- Nie bardzo wiem jak zacząć... - mówię niepewnie. - Chciałbym wyjaśnić wam swoje cele. W zasadzie to mam teraz trzy problemy - kontynuuję nieco nieskładnie. - Pierwszy i naglący to Teheran i jego pomagierzy. Póki co jesteśmy chronieni, ale nie mam zamiaru siedzieć tu przez następne kilka miesięcy. Dlatego zrobiłem tamto - macham ręką w kierunku plecionki, która nadal schnie na kamieniu. - Nie mam czasu na naprawdę zaawansowaną magię, ale ten naszyjnik ukryje Nifare przed magicznym wzrokiem. Wybacz, ale twoją klątwa jest jak latarnia morska, która naprowadzi na nas każdego średnio utalentowanego czarodzieja. Tu dochodzimy do drugiego problemu, czyli samej klątwy. Obiecałem, że ci pomogę i mam zamiar dotrzymać słowa. Ten naszyjnik to coś więcej niż tylko sposób ukrycia cię. Zakląłem go... w skomplikowany sposób - nie mam ochoty wyjaśniać technikaliów laikom - i sam do końca nie wiem jaki będzie efekt, ale z tego co już wiem o twojej magii powinno to nieco pomóc. Choć nie do końca wiem w czym - dodaję z rozbrajającą szczerością. - Wreszcie problem numer trzy. Jestem o krok od zdobycia księgi, której poszukuję od dwóch lat. Jest w bibliotece w pałacu nie daleko stąd. Jeśli plotka mówi prawdę w tej samej bibliotece jest wiele innych potężnych tomów, również takie, które mogłyby mi pomóc w zdjęciu klątwy. Wiem też, że Bractwo chciałoby się dobrać do tych ksiąg. Jest jeden problem. Pałac należy do pół-demona, jest otoczony potężną magią, pułapkami i chroniony przez bestie. Powiem krótko. Zamierzam tam iść. Inaczej, idę tam, wyruszam jutro o poranku. Nie muszę nawet mówić, że to zadanie jest piekielnie niebezpieczne. Jak dotąd zaufaliście mi i poszliście za mną, ale w tym momencie macie święte prawo pożegnać się i iść własną ścieżką. Nie będę miał wam tego za złe, przeciwnie, uważam, że nie ma sensu byście nadstawiali za mnie karku. Um... to chyba wszystko.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zerknęłam w kierunku wskazanym przez maga. Pomoże mi coś, co przypomina pracę starannego sześciolatka? Rozsądnie postanowiłam nie narzekać, ani nie wyobrażać sobie możliwych działań niepożądanych. Skinęłam głową na znak podziękowania i uśmiechnęłam się z rezygnacją. Po zakończeniu przemówienia zapadła pełna napięcia cisza. Kolejny szalony pomysł. Dlaczego już mnie to nie dziwi?

- Ja pójdę ? oświadczyłam z namysłem. ? Zależy mi na rozwiązaniu? mojego problemu. Poza tym ? uśmiechnęłam się ? postanowiłeś mi pomóc. Przysługa za przysługę, magu. ? I ja właściwie nie mam dokąd pójść ? dodałam w myślach. Długotrwały strach zaczął wyrabiać we mnie jakąś obojętność. Chce mi się śmiać, bo na płacz nie mam już siły.

? Pozwolę sobie jednak zadać jedno pytanie. Co jest w tej księdze, że warto tak dla niej ryzykować?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Odjechaliśmy konno? właściwie nie wiem gdzie. I miałem coraz większe przeświadczenie, że mój towarzysz też nie wie. Jednak po kilku minutach pojawiliśmy się na tym przeklętym placu z wielkim kraterem. Mimo woli zacząłem zastanawiać się, czy moi poprzedni ?towarzysze? gdzieś tu są. Właściwie to w większości mnie oni zupełnie nie obchodzili. Mniejszość stanowiła pół-elfka. Rozejrzałem się, ale nie zauważyłem nikogo. Oczywiście trudno było dojrzeć kogokolwiek w tym tłumie. Z braku lepszego zajęcia zacząłem rozmyślać o tych dziwnych ranach. ?Nie wydaje mi się aby była w to zamieszana jakaś magia. A przynajmniej nie zaklęcie z zewnątrz. Może alchemia? Kto ich tam wie...? Zaśmiałem się pod nosem. ?Brzmiałem tak, jakbym miał o tym jakiekolwiek pojęcie? Dlaczego ona w ogóle tak mnie zaintrygowała? Osoba która sama się regeneruje? Kamień filozoficzny medycyny!?. Nagle koń się zatrzymał. Z początku myślałem, że zrobił to sam z siebie. Ale Gangesh wydawał się czymś zainteresowany? Jakąś parą ludzi. Zdaje się, że próbował skrycie im się przyjrzeć. Niezbyt mu to wychodziło, bo zwyczajnie gapił się na nich spod tego kaptura. ?Zaraz kiedy on w ogóle założył kaptur? Nieważne?? Spiął konia i podprowadził go do rzeczonej parki. ?Urodzony szpieg, nie ma co!? Aż dziw mnie brał, że oni tego nie zauważyli. Po chwili usłyszałem:

-?oraz po tym, że kryje się pod imieniem: Vordrin.

?Co go interesuje jakiś tam Vordrin? Krewniak? Znajomy?? Odjechaliśmy w kierunku slumsów.

-Cholera jasna!!!

Z zamyślenia wyrwał mnie krzyk Gangesha. Szybko rozejrzałem się po okolicy, szukając powodu gniewu. Nic nie zauważyłem. Poprawiłem się na siodle, po czym wjechaliśmy w jakąś boczną uliczkę. O tyle charakterystyczną, że lezały w niej trupy. Właściwie nie powinienem był się dziwić. To w końcu slumsy. Mimo wszystko wolałem się upewnić, czy nie żyją. Szybko zsunąłem się z konia i postawiłem pierwszy krok w kierunku najbliższej ofiary. Drugiego już nie, bo w głębi uliczki dojrzałem jakiegoś mężczyznę? i chłopaka wystającego z pomiędzy zwłok. Cofnąłem dłoń do mieszka z ziołami i ścisnąłem go, jakbym chciałsię upewnić, czy jest w takim stanie, w jakim go zostawiłe. ?Do połowy wypełniony sproszkowanym borowikiem szatańskim? starczy w nadmiarze?? Zerknąłem na towarzysza. Ten również zsunął się z konia i po chwili powiedział:

- Witaj, Amhaiarkennarze Dawno żeśmy się nie widzieli...

?O, jak miło, znają się. Zawsze jest dobrze mieć dostęp do jakiegoś mordercy, który za pieniądze mógłby mnie wydać Garonowi. Cudownie??

- Witaj, Vordrinie. A to kto?

- Elficki felczer

?Vordrinie?!! JA CI DAM VORDRINA! No dalej, bardzo chętnie się dowiem, czy to mnie okłamałeś, czy jego?! No nie wstydź się, to że poszukują cie jacyś ludzie przecież zupełnie nic nie znaczy!? Gangesh/Vordrin rzucił mi krótkie spojrzenie. Po raz kolejny w moim zyciu pożałowałem, że nie potrafię zabijać wzrokiem.

- Nie wiem, jakim cudem spotykamy się ponownie, ale może to i nawet lepiej. Mógłbyś mi wytłumaczyć co się działo na rynku?

- Ślepy jesteś, czy głupi? Góra zniknęła, a ja z wściekłości rzuciłem się na jedynego człowieka, który może mi pomóc.

?Pięknie? w co ja się wpakowałem? Jak dotąd ścigał mnie tylko Garon. Teraz do kompletu dojdzie jeszcze straż miejska!?

- Będziesz tak stał, czy mi pomożesz?

- Czemu nie?

Odrzekł mój ?towarzysz? i razem z Amha? Tym mężczyzną zaczęli odciągać zwłoki.

- Kim jest ten chłopak? Można mu zaufać?

- Nie mam pojęcia. Właśnie go poznałem. Niestety w obecnej sytuacji nie mamy wyjścia i musimy podjąć ryzyko. Każdy łuk jest dla nas na wagę złota.

?Cudnie? będziemy się zbrojnie przebijać na zewnątrz miasta. Plan godny strategów starożytności!?

- Tak więc, co planujesz teraz? Ja chciałbym się wynieść z tego miasta. Planowałem wyjechać tą samą bramą, którą tu dotarliśmy. A ty?

- Zapewne jest już dobrze obwarowana... Ale to chyba i tak najprostsza droga wyjścia z miasta. Raczej nie puszczą nas po dobroci.

- Czekaj, chyba mam lepszy pomysł. Chodź!

Gangesh nakazał mi i temu chłopakowi, abyśmy zostali. ?Ależ oczywiście Panie Gangesh/Vordrin!? Odczekałem chwilę i ruszyłem za nimi.

Gangesh i Amhaiarkenar weszli do jakiegoś budynku, a ja stanąłem przy drzwiach i podsłuchiwałem.

-...Od tego zależy nie tylko moja, ale i twoja okazja na ucieczkę. Potem już mnie nie ujrzysz, wezmę tylko konia

- Nieumarły! Szkoda, że dowiedziałem się o tym dopiero teraz...

Głos Amhaiarkenara wyrażał zdenerwowanie. Ale nie miałem czasu się tym przejmować. Zbyt skupiony byłem na uciekaniu z powrotem do miejsca, w którym powinienem był pozostać. I bardzo żałowałem, że tego nie zrobiłem.

Po krótkiej chwili wrócili. Powoli odsunąłem się od chodzących zwłok. ?Swoją drogą ciekawe, skąd wziął tę twarz?? Natychmiast przestałem o tym myśleć. Oczywiście nie zwymiotowałbym, nie takie rzeczy robiły z ludźmi bronie nieumarłych. Mimo wszystko jednak było to co najmniej niesmaczne? Tymczasem podszedł do nas Amhaiarkenar.

- Plan jest prosty. Nasz łysy przyjaciel zna strażników pilnujących jednej z bram, załatwi nam przejście. Trzeba tylko znaleźć jeszcze trzy konie. Nie będzie konieczne kompletowanie dużej ilości zapasów, na pierwszy nocleg zatrzymamy się w leśnej chatce, jest tam sporo niezłego żarcia? Sporo żarcia i niezła lokatorka. Jakieś pytania?

- Chwilę, skąd wiesz, że w pobliskim lesie jest chatka, a tam jakaś kobieta? Nic mi na ten temat nie wiadomo, a chcę się upewnić. Poprzez ?znalezienie koni? masz na myśli kradzież, tak? Jeśli w ten sposób wyprowadzimy się z miasta, to nie widzę przeszkód.

?Dużo pytań. Ha! Widzę, że musi być blisko z tą ?lokatorką?.? Wzruszyłem ramionami i położyłem dłoń na bliźnie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ugryzłem kawałek sera i czerstwą pajdę chleba, po czym zacząłem powoli żuć. Myślałem. Spotkałem tą dwójkę całkiem niedawno, żyję już na tyle długo, że takie przypadkowe spotkania mogę liczyć w dziesiątkach. Do tej pory przez większość czasu wędrowałem sam, choć często zabierałem się z jakąś kupiecką karawaną, dla bezpieczeństwa. Dlaczego więc akurat z nimi mam chęć wędrować dalej? Przeznaczenie, czy po prostu się starzeję?

- Eh, magu - westchnąłem ale jednocześnie uśmiechnąłem się do niego i Nifare - W tej chwili powinienem się pożegnać i ruszyć w dalszą drogę. Jednak... - tu zawiesiłem głos z pewnym zażenowaniem - jakoś nie mogę tak postąpić. Polubiłem waszą dwójkę, przyda mi się też trochę towarzystwa. Z drugiej strony pałac należący do pół-demona? To brzmi co najmniej groźnie. Masz jakiś pomysł na wyjście stamtąd w jednym kawałku czy po prostu zamierzasz zapukać do wrót i poprosić o księgę?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Ha! Nie znalazł lepszego momentu, żeby się pojawić! - parsknął Kirgon. - Śpieszmy do miasta, mam pewne sprawy do załatwienia z jednym kapitanem... - powiedział i odwróciwszy się na pięcie skierował w stronę miasta.

Niewiele myśląc wskoczyłam na konia i powiedziałam naszym towarzyszom:

- Jeśli nie chcecie mieć kłopotów, to chodźcie z nami. W innym wypadku radzę wam znikać w lesie. - Widząc zdziwioną minę półorka dodałam - Przysłał mnie Virgard.

Ścisnęłam rumaka kolanami i po chwili zrównałam się z Kirgonem. Powiedziałam jakby do siebie, ale na tyle głośno, by mnie usłyszał:

- Abbarin. Ciekawych masz znajomych, mój orku. Wielki Abbarin. Muszę powiedzieć, że po tym co zobaczyłam w jego oczach nie dziwię się, że jest tak sławny. Nie chciałabym go spotkać w ciemnej alejce...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Abbarin. Ciekawych masz znajomych, mój orku. Wielki Abbarin. Muszę powiedzieć, że po tym co zobaczyłam w jego oczach nie dziwię się, że jest tak sławny. Nie chciałabym go spotkać w ciemnej alejce... - powiedziała do mnie Verna, która wnet mnie dogoniła.

- Ja załuję, że tak rzadko spotykam, takich ludzi jak on. To dobry druch, na któego zawsze można było liczyć. Tak jest i tym razem. Nasze drogi splotły się kiedyś, razem udało nam się zamknąć kilka spraw. Nie ma o czym mówić. - odpowiedziałem jej wspominając trochę stare czasy. Jednak szybko ugryzłem się w język nie chcąc ujawnić zbyt wiele ze swej przeszłości.

- Ile bym teraz dał za rączego ru... - pacnąłem się otwartą dłonią w czoło - Ale jestem głupi! - przypomniałem sobie, że gdzieś w okolicy zostawiłem Kreisa. Od tamtej chwili minęła już prawie doba, ale bardzo możliwe, że wciąż kręcił się gdzieś w w pobliżu. Natychmiast zagwizdałem i czekałem w niecierpliwości. Wszyscy spoglądali na mnie jakbmy stracił zmysły, w sumie trudno im się było dziwić. Zatrzymałem się nagle jak kołek na środku traktu, a podobno strasznie mi się spieszyło. Po kilku minutach oczekiwania już straciłem nadzieję. Na pewno znalazł sobie jakąś ładną łąkę, daleko stąd. Wtem z zarośli wybiegł potężny wierzchowiec o karej maści. Natychmiast do niego podbiegłem i pogłaskałem po pysku.

- Cieszę się, że znów cię widzę przyjacielu. Nasza rozłąka nie trwała zbyt długo. - koń nie był wprawdzie osiodłany, ale przypomniała mi się moja służba w armii, gdzie zwykle nie było czasu na takie luksusy. Wskoczyłem na grzbiet Kreisa i ruszyłem w stronę Khelbergu. Jednak odwykłem. - pomyślałem, gdy poczułem ból w pośladkach. Miałem nadzieję, że półork i rycerz w lśniącej zbroi będą za nami nadążać.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Co jest w tej księdze, że warto tak dla niej ryzykować? - musiała zapytać. O jedną rzecz, którą nie chciałbym się z nikim dzielić.

- Czar - mówię cicho. - Najpotężniejszy rytuał wieszczenia, jaki kiedykolwiek powstał. Mam kilka pytań... nie, to nie tak. Obiecałem sam sobie kilka lat temu, że odnajdę kogoś. Albo upewnię się, że ta osoba nie... nie żyje. Próbowałem niezliczonych sposobów. Dotąd nie poznałem odpowiedzi. Wiem o trzech kopiach tej księgi, dwie z nich zostały zniszczone, nim udało mi się do nich dotrzeć. Nie pozwolę, by to przytrafiło mi się po raz trzeci. MUSZĘ poznać prawdę. Inaczej... - zamilkłem. "Inaczej ostanie dwa lata... nie, połowa mojego życia poszła na marne. Poszukiwanie księgi stało się dla mnie sensem życia. Jak mogę im powiedzieć, że przyłączają się do szaleńca? Opętanego tylko jedną myślą? Czy naprawdę tym się stałem?"

- Nie mam na razie planu. Wiem mniej więcej czego możemy się spodziewać i to chyba dobry moment by omówić sytuację. Problemem będzie dotarcie do frontowych drzwi, potem mam kilka pomysłów - zaczynam wyjaśnienia. - Ta istota otoczyła swój pałac mnóstwem wrednych rzeczy i niestety nie zdążyłem wyciągnąć z Teherana jakimi konkretnie. Dlatego kluczowe jest abyśmy wszyscy znali swoje możliwości. Ja nie przydam się w walce, ale powinienem dostrzec i unieszkodliwić wszelkie magiczne pułapki. Znam też słabe punkty różnych bestii, więc będą mógł wesprzeć was radą... z bezpiecznej odległości - dodaję wesoło. - A co wy macie do zaoferowania?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie no...Niby lubię porządną bitkę, ale dopiero, gdy mam szanse powodzenia. A tu ani zwiadu, ani przewagi liczebnej ni maszyn oblężniczych...Może być ciężko. Czemu ja idę z tym szaleńcem? Bo sam jestem świrem myślącym tylko, jak rozstrzaskać kilka łbów? Ech, do takich rozmyślań potrzeba wina. I na dodatek pół- demon w zamczysku.

- Masz mój miecz. Niby nigdy nie miałem okazji walczyć z demonami, ale jeśli mówisz, że wesprzesz nas radą...To mogę iść. Jednakże, naprawdę, zróbmy chociaż rozpoznanie lub wyślijmy kogoś bardziej zręcznego z nas na szpicy? Wtedy szedłbym za nim, a ty, magu, pilnowałbyś swej panny i tyłów. No włąśnie, bierzesz ją ze sobą? Powiedz, co masz zamiar zrobić w środku? Dałbyś radę z pół- demonem? A może postarajmy się o jakiekolwiek wsparcie?

Biorę z ziemi patyk i rzucam go psu.

- Demon, aport! Chodź no tutaj- łapię go za pysk i zaczynam czochrać po głowie. Wskazuję mu dziewczynę- Piesku, widzisz ją? Od teraz masz ją pilnować jak oka w głowie, rozumiesz?

Niewiasta w potrzebie się znalazła.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-?Przysłał ją Virgard?? ? przeszło mi przez myśl i zaraz przypomniała mi się wcześniej widziana scena z naszego nocnego postoju ??Niech i tak będzie.?

Ruszyliśmy trochę, kiedy wyszła cała ta sprawa z wierzchowcem Kirgona. Znowu kilka minut minęło dłuższych, zanim wreszcie owy rumak się pojawił. Dalej mogliśmy już ruszać bez opóźnień, co też uczyniliśmy? w każdym razie ja miałem zamiar wyruszyć bez opóźnień. Miałem dosyć czasu by zadać sobie dwa podstawowe pytania i niemal odpowiedzieć na nie w najbardziej prawdopodobny sposób. Pierwsze pytanie dotyczyło mojej tajemnicy. W jaki sposób tamten człowiek wiedział o mnie? Do tej pory raptem czterej żywi znali moją tajemnicę. Jedno z nich nie żyje, drugie przysięgło mi pomóc, a pozwoliła mi poznać się na tyle dobrze, że nie wydałaby mnie, chyba że zmuszono by ją do tego, a pozostała dwójka? To ekscentrycy. Naprawdę nietypowi, przynajmniej na moje, jakiekolwiek by nie były, standardy. W moich oczach to ich brak dyskrecji sprawił, że liczba osób znających mój sekret wzrosła do przynajmniej czterech żyjących. Drugie pytanie dotyczyło mojej ?misji?. W zamian za odpowiedź na temat mojej przeszłości miałem stać się nikim więcej niż typowym najemnikiem. Miałem wykonywać pracę tych marnych, zapalczywych w swojej pysze magów. Jeszcze czego. Znajdę odpowiedzi albo ukojenie w ramionach śmierci. Tak, czy inaczej, zmienię trwającą tak egzystencję.

Przebyliśmy szmat drogi i wreszcie naszym oczom ukazało się ponownie Khelberg. Jeszcze trochę i będziemy w środku. Wedle tego, co zrozumiałem, nie jesteśmy ścigani. To znacznie ułatwia nam sprawę? Co do mnie, nadal miałem swoją rolę, którą mogłem spokojnie odgrywać, jeśli była ku temu potrzeba. Golem strażniczy. Jeśli wszystko dobrze rozegram i odnajdę swoich ?panów?, to zadbam, żeby to oni potrzebowali ochrony.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

?Pilnowałbyś swej panny?? Cóż za fatalne nieporozumienie? Nie to, że go nie lubię. Naprawdę lubię. Ale już sama moja obecność przysparza mu za dużo problemów, tak? Nie ważne. Z resztą co to w ogóle za pytanie, czy mnie ze sobą bierze? Nie jestem niczyją własnością. I też potrafię zabijać, chociaż niezmiernie mnie to brzydzi.

- Dzięki, ale obejdę się bez opieki. Jakoś dam sobie radę. Prawdopodobnie. ? Jeśli nad sobą zapanuję. A co, jeśli nie? Sam Eiwen przyznał, że nie bardzo wie jaki może być efekt użycia amuletu. Może powstrzymać klątwę. Albo, powiedzmy, działać moczopędnie. - Poza tym, chyba nie powinnam iść z tyłu. Chwila nieuwagi i Eiwen mógłby stracić głowę. ? Och, niestety dosłownie. Uśmiecham się ironicznie ? i cała ta wycieczka nie miałaby wtedy sensu, prawda? Na szpicy Tael sprawdzi się lepiej ode mnie, więc mogłabym iść obok ciebie. ? Żeby mag miał mnie na oku, gdyby spotkała mnie gorzka chwila destrukcyjnego zapomnienia. ? Widziałam już kiedyś demona ? dodaję po namyśle - więc nie zacznę nagle uciekać. Nawet, jeśli będzie tak paskudny jak poprzedni. ? Byłoby miło, gdyby ten niedowiarek się do mnie przekonał.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po tym, jak Kirgon "wyczarował sobie" konia jechaliśmy bok w bok. Po drodze zastanawiałam się, co może mi grozić ze strony Abbarina po tej sytuacji do której doszło w siedzibie straży. Niby obiecał, że nic mi się nie stanie, jeśli doprowadzę Kirgona żywego do miasta, ale... z jego wzroku wyczytałam, że nie jest to takie pewne. Bałam się go. Dziwne to uczucie... Chyba będzie trzeba schować dumę w kieszeń i powiedzieć orkowi. Groźba utraty życia z rąk bohatera królestwa w żadnym stopniu nie umila mi myśli, że będę martwa. Po pewnym czasie dotarliśmy do bram miasta. Strażnicy wyglądali na powiadomionych o całej sytuacji, więc tylko ze strachem spojrzeli na pokazany im przez orka królewski glejt i wpuścili nas do miasta bez zbędnych komentarzy. Czego może dokonać królewska pieczęć!

- Dokąd teraz, Kirgonie? - zapytałam.

- Do Jeorga - odparł.

- Dobrze, ale zanim tam pójdziemy muszę ci coś powiedzieć... Ciężko mi to przechodzi przez usta, bo przywykłam do samodzielności... Otóż gdy załatwiałam ten... ten papier. Cóż, poszłam na żywioł i twój przyjaciel uznał chyba, że chcę cię zdradzić. Obiecał co prawda, że nic mi się nie stanie jeśli cię doprowadzę żywego, ale nie wiem na ile można polegać na jego słowach, bo z oczu mu źle patrzyło... Polubiłam cię i nie chciałabym głupio zginąć. Głupiej śmierci bym nie przeżyła - uśmiechnęłam się.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Hmm. Będę musiał mu napomknąć to i owo. - powiedziałem słysząc zmartwienie w głosie Verny - Wyjaśnimy mu, że to zachowanie było umówione ze mną. W końcu i tak podjęłaś się ogromnego ryzyka pomagając wyrzutkom w potrzebie. Miejmy nadzieję, że zastaniemy go jeszcze w mieście. Natenczas muszę zrobić coś, co zamierzałem od samego początku, ale nie miałem na to okazji. - dziewczyna spojrzała na mnie zdziwiona, nie wiedząc do czego zmierzam.

- Cała ta awantura ze Strażą i moje pojawienie się w jej siedzibie nie było przypadkowe. Chciałem rozmówić się z jej tutejszym kapitanem - Jeorgiem. Niestety on miast spokojnej rozmowy wolał bawić się w wyciąganie mieczy i nie uzyskałem pożądanych przeze mnie informacji. Później spotkałem twojego przyjaciela Virgarda, który być może opowiedział ci o okolicznościach naszego spotkania. - popatrzyłem wymownie na podążającego za nami rycerza, który nie był w stanie nadążyć za naszymi końmi, nie był jednak na tyle daleko, aby nie słyszeć tego, co mówimy. Trzeba było jakoś wyjaśnić zniknięcie towarzysza, tak aby nie rodziło to podejrzeń, a Sagat poprzedniej nocy kręcił się dziwnie po obozowisku zaraz po zniknięciu Virgarda.

- Teraz uzbrojony w ten glejt - wskazałem na na papier, który wcześniej otrzymałem - będę mógł się rozmówić z kapitanem, bez ryzyka, że ten wsadzi mnie do jednej z pustych cel. Być może otrzymam odpowiedzi na dręczące mnie pytania i wtedy będę mógł się rozmówić z Virgardem. Dobrze by było, gdybyś go odnalazła i przekazała mu te nowiny.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- ... Dobrze by było, gdybyś go odnalazła i przekazała mu te nowiny. - Westchnęłam teatralnie i odrzekłam:

- Niestety, ale Virgard powiadomił mnie o waszej sytuacji i szybko udał się na północ, do Ghasbergu. Miał tam do załatwienia jakieś niecierpiące zwłoki interesy... Poza tym nie chciał znów się tłuc ze strażnikami... Myślę, że mogę na jakiś czas dołączyć do waszej kompanii w jego zastępstwie, bo życie w mieście mi się znudziło.

Przejechaliśmy kawałek w milczeniu. Odezwałam się dopiero, gy w oddali zamajaczył budynek Straży.

- Południe już dawno minęło, zastanawiam się czy kapitan jeszcze urzęduje... Niezbyt miło byłoby pocałować klamkę. Czy rycerz w lśniącej zbroi wciąż za nami idzie? - obejrzałam się. - Nie mogę go dostrzec...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Szedłem za nimi, zachowując właściwy dystans. Nie trzeba było geniusza, żeby dostrzec brak zaufania w ich oczach. Nie winię ich jednak za to. Gdybyśmy zamienili się miejscami, też bym nie ufał komuś takiemu jak ja.

- Hej. Tutaj jest ten przeklęty golem. ? usłyszałem znajomy głos, który sprawiłby, że gdybym miał jeszcze krew i ciało, to właśnie ta zawrzałaby mi w żyłach. Gertz? ten przeklęty wieprz wrócił.

Szedłem dalej, zupełnie go ignorując, jak przystało na dobrego, bezrozumnego golema.

- Stój ty maszkaro! ? krzyknął wściekle. Szedłem dalej. Przecież nie musiał mówić do mnie ? Zatrzymaj się ty przeklęty golemie! ? tym razem musiałem usłuchać.

Gra wymagała bym przestrzegał swojej roli. Gdy tylko podszedł bliżej, odwróciłem się w jego kierunku, stojąc sztywnie jak ten kołek.

- Wiesz ty, ile się przez ciebie musiałem nacierpieć ty przeklęta puszko?! ? jak na potwierdzenie swoich słów, próbował walnąć mnie po głowie zaciśniętą pięścią.

Na całe szczęście, widziałem to i zareagowałem ?automatycznie?, odstępując na trochę i wyciągając dłoń przed siebie, pchnąłem ostatecznie tego? człowieka, ostatecznie posyłając go na ziemię. Można powiedzieć, że to obrona konieczna wpisana mi przez mojego twórcę. Tak przynajmniej rozumiałem zasadę golema strzegącego. Nie mogę przecież pozwolić, by atakowano mnie bezkarnie, kiedy jestem tego świadom. To byłaby ujma dla tego, który stworzył golema.

- Zapłacisz mi za to. ? niemal wysyczał wściekle, kiedy sięgnął po broń przy wstawaniu.

Moją odpowiedzią było przybranie pozycji bojowej z gotową do ataku bronią.

- Gertz?! Co ty u licha robisz? ? głos tego, który skazał mnie na chodzenie przez kanały z tym tutaj.

- To dziwadło znowu mnie pchnęło. ? powiedział, wyciągając już ostrze do połowy - I tym razem mi za to zapłaci.

- Schowaj to idioto. ? padły surowe słowa ? Nie masz szans z czymś, co zostało stworzone do walki. ? spojrzał po mnie ? Na mocy porozumienia władz Khelberg z Gildią Magów Khelberg rozkazuję ci zaprzestanie działań ofensywnych i wrócić do swojego pierwotnego zadania.

- Co? A co ze mną? ? odezwał się Gertz wyraźnie obudzony ? Wrzucił mnie do ścieków i teraz posłał na ziemię. Gdzie w tym wszystkim sprawiedliwość?

- Sprawiedliwość została pochowana w tym samym miejscu, gdzie twój rozum. ? surowe słowa ? Dlatego do końca życia będziesz zwykłym żołnierzem, jeśli myślisz, że mając pod swoimi rozkazami golema, możesz działać bezkarnie. Słyszałem o twoim zachowaniu. Ciesz się, że to coś nie odpowiedziało atakiem, kiedy zacząłeś to walić. A teraz zniknij mi z oczu. Tak samo ty, golemie. Wracaj do tego, co miałeś robić przed spotkaniem z nami.

Odwróciłem się i ruszyłem dalej. Jeśli miałbym kogokolwiek z obecnych tutaj darzyć szacunkiem, to właśnie tego człowieka. Tak. Ten człowiek może i był służbistą, ale trzeba było mu to przyznać. W razie wojny, takim ludziom powinno dawać się ważniejsze zadania. Myśli. To niezbyt często widywana cecha.

Nie ruszałem się szybciej niż wcześniej. W oddali nadal było widać tamtą dwójkę. Na całe szczęście nie oddalili się dosyć daleko. Właściwie, to nie do końca na szczęście. Jeśli mieli pojęcie, co się tutaj działo, mogą powstać niewygodne pytania. Wtedy będziemy musieli się szybciej rozstać. Przez część drogi ich obecność może być mi na rękę, bo mój cel jest trochę dalej niż ich, a w razie ewentualnych problemów, ktoś odwróci uwagę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wkrótce przed naszymi oczyma pojawił się charakterystyczny budynek z białej cegły. Siedziba Straży w swej całej okazałości. Przez chwilę na mojej twarzy pojawił się mały uśmieszek. Ironia losu. Jeszcze dwa dni temu uciekaliśmy jak szczury przed żołdakami, a teraz w to samo miejsce wracaliśmy niemal jak zwycięzcy. Postanowiłem nie robić niepotrzebnego szumu i opuściłem kaptur nisko. Tylko tego brakowało, by ludzie zaczęli nas wytykać palcami. Zostawiliśmy konie przed budynkiem i ruszyliśmy do wejścia. Pilnował go zaledwie jeden strażnik. Podszedłem do niego i ściągnąłem kaptur.

- Chcemy wejść do środka. Mam pilną sprawę do omówienia z kapitanem.

Żołnierz zareagował tak jakby zobaczył ducha. Omal nie wypuścił swojej włóczni, ale po chwili wymierzył we mnie swój oręż, przy tym cały się trzęsąc i wykrztusił.

- J-jak udało ci się p-przedostać p-przez bramy?! Czego chcesz bestio?!

- Już mówiłem czego chcę. Do miasta dostałem się bardzo prosto. Sami mnie wpuściliście. - pokazałem glejt podpisany przez Jeorga - Możemy w końcu się zobaczyć z waszym dowódcą, czy mamy tak stać przez resztę dnia?

- Nie ma go. - mój rozmówca zdołał trochę opanować strach, choć wydawało mi się, że jedno moje groźniejsze spojrzenie i zaraz przeniesie się na tamten świat. - Poszli razem z królewskim wysłannikiem w stronę rynku. Chodzący po mieście w świetle dnia Orkowie to nie jedyne cuda jakie nas dzisiaj spotkały.

- Jeśli kapitan wróci, poinformuj go o naszej wizycie. Powinien wiedzieć o kogo chodzi, bo pewnikiem nie zna zbyt wielu Orków osobiście.

Zostawiliśmy strażnika samemu sobie, który dalej bacznie spoglądał w naszą stronę węsząc podstępu i powoli dochodząc do siebie. Zastanowiłem się nad tym co powinniśmy począć dalej, ale wybór był oczywisty.

- Ruszajmy zobaczyć co się takiego stało, że aż kapitan Straży i Abbarin musieli udać się osobiście na rynek. Być może znajdziemy tam odpowiedzi na nasze pytania. - czekałem na reakcję Verny, uprzednio zakładając kaptur. Ludzie przechodzący nieopodal rzucali w naszą stronę ciekawskie spojrzenia.

- Nie mamy czasu. Lepiej nie prowokować kolejnych zagrożeń. Już i tak zbyt wiele rabanu uczyniliśmy. Zostawmy tutaj koniec, a dalej idźmy pieszo. Przy odrobinie szczęścia spotkamy zarówno Jeorga jak i Abbarina. Idziesz z nami Sagacie? - spytałem stojącego z tyłu rycerza nie czekając tak naprawdę na odpowiedź.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No tak, okazało się, że kapitan gdzieś polazł. Zapomniałam powiedzieć orkowi, że gdzieś się wybierał. Cóż, nic straconego.

- Ruszajmy zobaczyć co się takiego stało, że aż kapitan Straży i Abbarin musieli udać się osobiście na rynek. Być może znajdziemy tam odpowiedzi na nasze pytania. - powiedział Kirgon i przerwał moje rozmyślania. - Nie mamy czasu. Lepiej nie prowokować kolejnych zagrożeń. Już i tak zbyt wiele rabanu uczyniliśmy. Zostawmy tutaj koniec, a dalej idźmy pieszo. Przy odrobinie szczęścia spotkamy zarówno Jeorga jak i Abbarina. Idziesz z nami Sagacie?

Nie czekająć na to, co powie Sagat rzekłam:

- Ludzie gapią się na nas jak na jakieś dziwy w cyrku. - Spojrzałam po sobie. - Ja jestem kompletnie ubrana i wydaje się, że wszystko mam na miejscu, więc to prawdopodobnie ty wywołujesz to zamieszanie, orku. - Zaśmiałam się. - Naciągnij kaptur na oczy! Myślę, że możemy zostawić nasze konie tutaj tym bardziej, że ten rumak nie jest mój, dostałam go na polecenie Abbarina. Wydaje mi się, że jego glejt zapewni obu koniom spokój w stajniach straży.

Podeszłam do "mojego" rumaka i odpięłam torbę od siodła. Sprawdziłam, czy w środku znajdują się miecz i sztylet. Były.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sytuacja nie maluje się zbyt kolorowo. Mam tylko kwadrans na zdobycie koni i wydostanie się z miasta, oczywiście o ile ten przeklęty szkielet mnie nie oszukał... O ile to ten przeklęty

szkielet nie pracuje dla jakiegoś cholernego nekromanty z Gildii... Niestety w obecnej sytuacji nie mam specjalnego wyjścia i muszę podjąć ryzyko.

- Zadajesz głupie pytania, panie łowco - zwróciłem się do świeżo poznanego towarzysza. - O chatce w lesie wiem, bo byłem tam całkiem niedawno i zapoznałem się z jej uroczą właścicielką. Powinieneś ją poznać, piękna i utalentowana - mówiłem dalej ze zgryźliwym uśmiechem, którego nie mogli widzieć moi rozmówcy. - A koni nikt kraść nie będzie... Po prostu odbiorę co moje.

Na tym skończywszy dyskusję udałem się w kierunku karczmy, w której jeszcze niedawno rekrutowałem nowych członków Bractwa. Nie był to co prawda najlepszy pomysł, po tym jak urządziliśmy sobie na tykach krwawą walkę, ale żadne inne miejsce nie przyszło mi do głowy.

Starałem się unikać głównych dróg, na których łatwo trafić na patrol straży miejskiej, wolę spotkać się z zagrożeniami mniejszych uliczek, przed którymi obroni mnie ostrze mojego miecza. Pomimo presji czasu nie zdecydowałem się na bieg, nie chciałem wzbudzać podejrzeń.

Na tyły karczmy dostaliśmy się dość szybko i bez przeszkód. Po moim ostatnim występie nie było tu już śladu.

- Zaczekajcie tutaj, załatwię konie - rozkazałem ciągnącej się za mną dwójce.

Pewnym krokiem wszedłem tylnymi drzwiami na zaplecze. Zabawne, że każdy karczmarz ma wąsy, jest gruby i niedomyty... Gdy tylko mnie zobaczył podbiegł do mnie z przerażoną miną:

- Co ty tu robisz?! - Syknął wściekle. - Straż Miejska i ci cholerni popaprańcy w sukienkach szukają każdego, kto ma jakikolwiek związek z

waszym cholernym Bractwem. Nie chcę widzieć tu ciebie ani żadnego czerwonookiego pajaca!

- Spokojnie - odpowiedziałem obojętnym głosem. - Nalej mi lepiej piwa, ale tego ze swojego zapasu, nie tego sikacza gości. Musimy porozmawiać.

Grubas niechętnie ruszył do magazynu po piwo,

a ja zająłem miejsce przy stoliku, z którego rozciągał się świetny widok na salę.

- Czego chcesz? - Spytał karczmarz stawiając na stole kufle.

- Trzech koni i zapasów na dwa dni.

- Ty chyba... - Krzyknął.

- Nie przerywaj - twardo wszedłem mu w słowo. - Dasz mi te rzeczy natychmiast i nigdy więcej mnie nie zobaczysz. To chyba dobry układ, biorąc pod uwagę to, ile pieniędzy podarowało ci Bractwo, prawda?

Obserwując mojego rozmówcę, ściągnąłem z głowy maskę i kaptur, po czym pociągnąłem kilka sporych łyków alkoholu.

- Dobrze - oddzwał się w końcu. - Za piętnaście minut przy tylnych drzwiach.

- Pięć - odparłem. - I daj mi jeszcze parę butelek tego piwa, jest całkiem niezłe.

Podczas gdy mój rozmówca opuścił lokal, ja nabiłem swoją kuszę i dopiłem piwo, aby następnie przegrzebać szafki w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia.

Po chwili usłyszałem skrzypnięcie frontowych drzwi. Szybko wychyliłem się zza lady i zobaczyłem pięciu strażników. Natychmiast zakryłem twarz, chwyciłem leżący pod ladą nóż i cicho skierowałem się w stronę drzwi, którymi dostałem się do lokalu. Otworzyłem je i wyszedłem tyłem, wciąż obserwując nowe zagrożenie. Gdy tylko drzwi zamknęły

się za mną, usłyszałem krzyk barmana:

- To on!

Ten cholerny grubas stał przede mną ze złośliwym uśmiechem, bardzo pewien siebie mając za plecami kolejną piątkę uzbrojonych strażników. Szybkim ruchem doskoczyłem do niego i przystawiłem mu nóż do szyi:

- Niech nikt się nie rusza, albo ten śmierdziel zginie! - Syknąłem.

Mojej groźbie odpowiedział śmiech całej kompani.

- Myślisz, że zależy nam na życiu tego śmiecia? - Powiedział dowódca nie kryjąc rozbawienia.

Drzwi za moimi plecami otworzyły się głośno, wypuszczając na ulicę następnych pięciu oponentów.

- Spotkamy się w piekle... - Szepnąłem do ucha zakładnikowi, po czym rozpłatałem mu gardło. Nóż rzuciłem w kałużę jego krwi i podniosłem ręce do góry. Walka z dziesiątką przeciwników nie miała najmniejszego sensu. Nie mogłem sobie teraz pozwolić na rany lub śmierć.

Przez głowę przeleciała mi jeszcze krótka myśl o moich nowych towarzyszach. W obecnej sytuacji nie mieli oni dla mnie żadnego znaczenia, zupełnie tak samo jak leżące u moich stóp zwłoki grubego karczmarza.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Zadajesz głupie pytania, panie łowco. O chatce w lesie wiem, bo byłem tam całkiem niedawno i zapoznałem się z jej uroczą właścicielką. Powinieneś ją poznać, piękna i utalentowana . A koni nikt kraść nie będzie... Po prostu odbiorę co moje.

Kiedy Amhaiarkenar skończył mówić, udaliśmy się na tyły jakiejś karczmy. Nasz tymczasowy przywódca kazał nam zostać na miejscu, samemu zaś udał się do wnętrza budynku. ?Co ja tutaj robię? Mam dość kłopotów na głowie, nie potrzebny mi dodatkowo list gończy. W najlepszym wypadku. W najgorszym pobyt w lochu i grzeczne oczekiwanie na przybycie Garona... ? Jak na zawołanie, zza rogu wyłonił się grupa strażników miejskich. ?Pięknie, po prostu pięknie! Nie zamierzam wylądować w Sali tortur przez tego? Trzeba się stąd wynieść.? Obdarzyłem strażników ciekawskim spojrzeniem, uważając, aby nie znalazła się w nim ani odrobina strachu i spokojnie usunąłem się z ich drogi. ?Jeżeli ten człowiek nie zrobi niczego głupiego powinni nas wziąć za gapiów?? Nie miałem jednak najmniejszej ochoty liczyć na osobę, której praktycznie nie znałem. Spokojnie oddaliłem się od karczmy i zacząłem kręcić się po uliczkach. ?Co dalej? Muszę uciec z miasta. Ale do ucieczki potrzebne są pieniądze. Być może ten kapitan straży byłby skłonny mi zapłacić za opatrzenie żeber??. Ruszyłem dalej uliczkami, licząc, że natknę się na plac, siedzibę straży, cokolwiek, przy czym już byłem. Położyłem lewą dłoń na bliźnie. ?Mam złe przeczucie, że ten dzień się jeszcze nie skończył??

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

?Idziesz z nami Sagacie?? Gdybym miał poczucie humoru, to pewnie by bawiło mnie to pytanie.

Miast odpowiedzieć, skinąłem tylko i ruszyłem z nimi. To niemal jak prosić się o kłopoty, ale nie wykluczam, że ich obecność jednak przyda mi się w swoim czasie.

Kuja jest bystra i umie dbać o siebie. Do chwili, kiedy mnie nie odnajdzie, moim celem będzie dojście do tego, kto próbował mną manipulować i co o mnie wie, że tak skutecznie mu się udało przy pierwszym podejściu.

Nasza droga na rynek obeszła się bez niepotrzebnych problemów ze strony okolicznej ludności. Skończyło się na spojrzeniach. Krzywych od skorych do bitki i oraz pełnych obawy od bardziej bojaźliwych.

Na rynku panował niewielki tłok. Coś się działo, bo wszyscy byli zwróceni w jednym kierunku i słuchali jakiegoś obwieszczenia. Niestety za daleko byliśmy, by w tej chwili coś usłyszeć. Wzrokiem próbowałem dosięgnąć czegoś szczególnego, co mógłbym rozpoznać. Naszego zleceniodawcy, czy czegoś podobnego? w pewnej chwili udało się. Gdzieś na uboczu dostrzegłem znajomą postać.

- Kuja. ? powiedziałem spokojnie, po czym ruszyłem w jej kierunku.

Co ona tutaj robi? Nie miała udać się do swoich w poszukiwaniu informacji?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ruszyłem przed siebie, głuchy na uwagi Verny. Naciągnąłem lekko kaptur na czoło, ale nie tak, by dokładnie zasłonił moją twarz. Prędzej czy później plotki o orku krążącym po mieście się rozniosą. Nie ma co wzbudzać niepotrzebnego zainteresowania, ale nie mam zamiaru się dłużej ukrywać. Zbliżając się do rynku, napotkaliśmy coraz więcej ludzi.

- Jarmark? Turniej rycerski? Skąd ten tłok? - dziwiłem się przepychając przez tłum zmierzający w tym samym kierunku co my. W pewnym momencie staneliśmy na wprost wartownika. Wyglądało na to, że miejsce zostało odgrodzone przez Straż Miejską, aby nie dopuścić do środka gapiów. Spojrzałem usiłując dostrzec, co wywołało takie poruszenie wśród miejscowych. Tuż obok rynku znajdował się olbrzymiej wielkości krater. Nie miałem pojęcia co się stało, ale jeśli od kogoś mogłem się dowiedzieć, to na pewno od Jeorga, którego ludzie otoczyli cały obszar.

- Nikt nie przejdzie! Rozkaz kapitana! - rzekł jeden ze strażników, wyciągając rękę w moim kierunku. - A niech mnie...

- Mam glejt od waszego dowódcy i mało czasu. Prowadźcie! - powiedziałem, wyciągając papier zza pazuchy.

Żołnierz nawet nie oglądał pisma. Ruszył żwawym krokiem, a my podążyliśmy za nim. Na dnie krateru kręciło się kilka osób. Poznałem niską, szczupłą sylwetkę Abbarina. Odgarnęłem kaptur i padliśmy sobie w ramiona. Poklepał mnie po plecach, a ja tylko się uśmiechnąłem.

- Witaj, przyjacielu! Jestem niezmiernie rad, że cię widzę. - rzekłem z nieukrywanym zadowoleniem.

- Kirgon, kopę lat... Słyszałem, że nie próżnowałeś w ostatnich dniach. Mógłbyś mi, do stu piorunów, wyjaśnić czemu ciebie i twoich kompanów ściga cały miejski garnizon?

Spojrzałem niechętnym wzrokiem na Jeorga, czym wprawiłem go w lekkie zakłopotanie.

- Cóż... - zastanowiłem się od czego by tu zacząć - Straż zrobiła się ostatnio strasznie wścibska. Wysłali patrol za miasto, aby mnie pojmać. Musiałem się salwować ucieczką, przy okazji straciłem prawie cały swój dobytek. Obiłem kilka gąb, ale starałem się załatwić wszystko po dobroci. Chciałem rozmówić się z kapitanem, żeby wyjaśnić to "nieporozumienie", ale nie z pozycji więźnia zajmującego celę. Wkradłem się do środka, ale Jeorg nie był zbyt rozmowny, później doszło do walki, a resztę już znasz.

Abbarin podrapał się po brodzie i spojrzał z irytacją na kapitana.

- Czy to prawda, kapitanie?

- Skąd miałem wiedzieć, że ten ork jest po naszej stronie? - zaczął się bronić Jeorg - Wykonywałem rozkazy z samej góry. Mieliśmy pojmać orczych szpiegów zbierających iformacje o mieście. Twój przyjaciel pobił moich ludzi i zniknął. Wydawało mi się, że uciekł do swoich współplemieńców na południe. Kiedy zobaczyłem go w swoim biurze wziałem go za zamachowca. Wszcząłem alarm licząc, że zdołam powstrzymać napastnika, do czasu aż wartownicy przyjdą mi z pomocą.

Gdy skończył mówić, zamilknąłem zastanwiając się nad sensem jego słów. Pewna myśl zaczynała świtać mi w głowie...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Spacer ulicami miasta z kajdanami na rękach nie był dla mnie zbyt radosnym wydarzeniem, a pełzający po ulicach motłoch, rzucający w moją stronę ciekawskie spojrzenia i głupie komentarze jedynie potęgował moją wewnętrzną złość. Niestety wszystkie scenariusze mojej ewentualnej ucieczki, które byłem w stanie sobie wyobrazić, kończyły się w podobny sposób: z rozpłatanym gardłem, włócznią w sercu, wnętrznościami wywleczonymi na chodnik po niezbyt wprawnym uderzeniu mieczem. Zresztą ucieczka bez jakiegokolwiek ekwipunku byłaby nieco bezsensowna... Poprawiając kaptur uśmiechnąłem się do siebie. "Nie zabiją cię, jesteś im potrzebny..."

Po dotarciu na posterunek, zostałem wtrącony do loszku. Śmierdzącej, zatęchłej piwnicy pełnej szczurów i hołoty - nie wiem, co było bardziej odrażające. Przynajmniej zdjęli mi już kajdany.

- Natychmiast poślij po kapitana - usłyszałem zza niedomkniętych drzwi. - Złapaliśmy Amh... Ama... Tego cholernego drowa z Bractwa. Kapitan rozkazał, aby informować go o postępach w śledztwie w trybie natychmiastowym.

- Amhaiarkennar, idioto! - Krzyknąłem z irytacją. - Czy to takie trudne?!

Odpowiedziało mi trzaśnięcie drzwiami. Nie pozostaje mi nic innego, jak znalezienie odrobiny wolnego miejsca i przeczekanie obecnej sytuacji w tym śmierdzącym lochu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przyglądałam się tej przyjacielskiej scenie i zastanawiałam się, czy Abbarin wciąż chce mnie zabić. Nie za bardzo miałam ochotę sprawdzać, ale na szczęście w ogóle nie zwracał na mnie uwagi. Rozejrzałam się po kraterze. Tu i ówdzie krzątali się ludzie, sądząc po wielkości musiał znajdować się tutaj kiedyś całkiem spory budynek. Ale co się stało?

- Wybaczcie, że przerywam wam tę miła pogawędkę, ale co się tutaj właściwie wydarzyło?

Wszyscy spojrzeli w moim kierunku. Abbarin z pogardą, Kirgon z pytaniem, a Jeorg... Jego wzrok był kompletnie bez wyrazu. W zasadzie nie dziwota.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...