Skocz do zawartości

Polecane posty

Napisane long time ago niezbyt przemyślane opowiadanie fantasy. Eeee... raczej jego początek :)

I

Na początku słychać tylko szum wiatru i uderzenia ciężkich kropel deszczu.

Trzech jeźdźców jedzie po błotnistej drodze w awangardzie niewielkiej karety.

Wiatr szumi w koronach drzew. Zachodzące słońce zapala horyzont krwistoczerwoną łuną.

Deszcz przestaje padać.

Cisza.

Nienaturalna, głucha cisza, nieprzerwana nawet przez śpiew ptaków i szum wiatru.

Czarnobrody krasnolud wstrzymuje jeźdźców gwałtownym ruchem ręki. Wpatrując się w trakt, odpina niewielką kuszę od siodła. Koń następnego jeźdźca, niskiego ogolonego na łyso człowieka, kręci niespokojnie głową, rży i cofa się o kilka kroków. Człowiek pochyla się, szepce coś wałachowi do ucha, głaszcze po szyi. Następny jeździec, olbrzym na równie olbrzymim wierzchowcu, dobywa wielkiego jednosiecznego topora o wygiętym stylisku. Zeskakuje z konia.

Drzwiczki karety otwierają się z cichym, ponurym skrzypnięciem.

W tej chwili rozlega się huk eksplozji.

II

Tłuszcz z cichym sykiem ginął wśród płomieni.

Siedzący przy ognisku krasnolud, poprawił ułożenie drew końcem grubego badyla. Obrócił rożen ? zając miał już więcej niż dość po tej stronie.

Jak zwykle w tej stronie świata, po suchej i wietrznej wiośnie nastąpiło deszczowe lato.

Wielkie krople ciężko bębniły o wielkie, twarde liście, dziwnego, niskiego i strasznie poskręcanego drzewa, w korzeniach, którego krasnolud rozbił obóz. W oddali szumiała rzeka.

Zaszeleściły krzaki. Kroki.

Krasnolud błyskawicznie zerwał się na nogi. Ogień zatańczył krwawym refleksem na klindze długiego noża, który pojawił się w dłoni krasnoluda. Zamarł, starając się przebić ciemność wzrokiem. Nie zauważył nikogo, chociaż przed chwilą mógłby przysiąść, że zaraz przed nim majaczy jakaś niska postać. Przetarł załzawione od wpatrywania się w ciemność oczy, po czym usiadł nie odkładając noża.

Zasnął wpatrzony w ciemność.

Przywitał go zimny i pochmurny poranek. Deszcz przestał padać, jednak nie zanosiło się na poprawę pogody. Krasnolud tęsknie popatrzył na walające się wśród zwęglonych resztek drzew i popiołów ostatki kości zająca, przeklinając się w duchu za to, że podczas przedwczorajszej ucieczki nie pomyślał o prowiancie.

Do Voss Alyyn, pomyślał spoglądając na starą i podartą mapę, jest nie więcej niż jeden dzień drogi. Jeśli się pośpieszę mogę zajść jeszcze przed zmrokiem. Ha, szykuj się Wesst. Furin idzie do ciebie.

- A wtedy ? powiedział półgłosem. ? Przekonasz się, że ja nigdy nie rzucam słów na wiatr.

- Nigdy.

Znalezienie szlaku zajęło mu sporo czasu. Zanim do niego dotarł przeszedł, jak mu się przynajmniej wydawało, pół mili. W niespełna półgodziny po tym jak wyruszył zaczął padać deszcz. Po kilku godzinach męczącej drogi słońce zapaliło horyzont krwisto czerwoną łuną.

Fruin szedł wolno po kostki zapadając się w błocie. Deszcz przestał padać. Silny wiatr od morza rozwiał ciemne chmury.

Szelest. Kroki.

Krasnolud obrócił się błyskawicznie. Dobył zręcznie długiego miecza.

Pusto.

Wtedy rozległ się huk eksplozji.

III

Ciężkie, drewniane ze stalowymi okuciami, skrzydła Bramy Przybyszów, rozwarły się z donośnym zgrzytem. Aryn przeszedł powoli prowadząc konia, niewielkiego kasztana, za uzdę.

Wymijając kałuże, ruszył główną ulicą, łączącą bramy Przybyszów i Morską. Droga, pamiątka po wcześniejszych osadnikach, wyłożona była wielkimi kamiennymi płytami. Końskie stąpnięcia niosły się echem wśród dwóch rzędów podobnych budynków.

Wzburzone morze z dzikim hukiem rozbijało się o przybrzeżne skały. Od północy, od strony lasu, dobiegał nieustanny stukot siekier. Z jednej z bocznych uliczek wyleciała, z dzikim krzykiem, zgraja malutkich niziołków. Miniaturowe dzieci, żadne z nich nie mierzło więcej niż metr, przebiegłszy na drugą stronę ulicy, dopadły niewysokiej staruszki, siedzącej na ganku karczmy ?Pod Wyjącym Głazem? i tam utworzyły malowniczą kupę, oblegając nieduży fotel bujany. Półelf zakręcił w jedną z bocznych ulic, skierował się w stronę stajni.

- Panie ? ktoś dotkną go w ramię. Obrócił się i zobaczył wysokiego służącego o bujnych jasnych włosach i chudej twarzy. ? Lord Martyus wzywa was Panie do siebie.

- Weź mojego konia do stajni ? powiedział półelf wciskając służącemu wodzę do ręki.

- Powiedz Harinowi żeby się nim zajął.

Na Placu Pokoju panował trudny do wytrzymania zgiełk.

Przekupki, handlarze i kupcy starali się przekrzyczeć nawzajem, nawołując klientów i zachwalając towar. Rzemieślnicy walili młotami w metalowe blachy, od czasu do czasu przerywali pracę i przeklinali plugawie ocierając pot z czoła. Szczekały psy, gdakały kury, krzyczeli ludzie, płakały zagubione w tłumie dzieci.

Nadzwyczajny, nawet jak na tę porę dnia, ścisk niemalże uniemożliwiał poruszanie się.

Aryn starał się iść najszybciej jak mógł, Martyus nie należał do najcierpliwszych ludzi. Już po chwili półelf zaczął robić dobry użytek ze swoich łokci. Nie zważając na przekleństwa brną przed siebie rozpychając ciżbę.

- Uwaga! Uwaga! Cisza! ? ryczał tęgi mężczyzna w królewskich barwach, stojący na dużym pudle. Tłum ani myślał się uciszać, ale mężczyzna miał głos jak buchaj i umiał się nim posługiwać.

- Z rozkazu Rady Lordów i Kurii Najwyższej, Świątynia Fali znajdująca się na klifie przy wybrzeżu, przez miejscowych zwana Equalt Larim, jako miejsce obrzędów pogańskich, sprzecznych z nakazami naszej wiary, zostanie zrównana z ziemią.

Ktoś westchnął cicho za plecami półelfa. Aryn obejrzał się ukradkiem. Stojąca zaraz za nim, ciemnowłosa dziewczyna o smagłej skórze pokręciła z rezygnacją, zauważywszy spojrzenie półelfa obróciła się szybko i odeszła.

- Wiadomym jest takoż, iż Yalza Harimm i członkowie jej zbójeckiej bandy, ogółowi znani, jako Łupieżcy prawem przez miłościwą Radę Lordów nam nadanym na śmierć są skazani. Każdy, kto im pomocy udzieli lub?

Dalsze słowa rozpłynęły się wśród zgiełku.

Strażnik przy Bramie Rządowej kłócił się głośno z młodą wysoką i jasnowłosą dziewczyną.

- Jak to bramy zamknięte? ? kobieta miała dziwny, mający metaliczny wydźwięk, głos, który teraz, gdy krzyczała, bardzo przypominał szczęk mieczy. ? Ja mam wiadomość do hrabiego Wessta?

- Choćbyś samemu Lordowi Martyusowi listy niosła, nie przepuszczę. Rozkaz mam wyraźny, nikogo, kto upoważnienia nie pokarze nie przepuszczę.

Aryn podszedł bliżej. Strażnik, słysząc kroki i chrzęszczenie kolczugi, obrócił się szybko, i już miał począć krzyczeć, gdy zobaczył zawieszony na szyi półelfa amulet, przedstawiający orła z rozpostartymi skrzydłami, symbol oddziałów specjalnych. Zmitygował się błyskawicznie i zasalutował kułakiem. Po czym bez słowa wyjął pęk kluczy i otworzył furtę dla pieszych.

- A więc to tak ? głos dziewczyny drżał z wściekłości ? Niektóre ważne persony to się bez pytania wpuszcza. Czyżby zakaz dotyczył tylko pospólstwa? Może czcigodny Lord Martyus postanowił definitywnie odgrodzić się od biednego pospólstwa. Morze?

Morze do paki chcesz iść smarkulo jedna! ? rozdarł się strażnik. ?Bacz, co mówisz.

I przy kim, dodał w myślach Aryn przechodząc przez furtkę.

Trzynaście lat w służbie Rady Lordów. Trzy pośród elitarnej straży zwanej ?Orły?, Dziesięć, jako osobisty strażnik Lorda Martyusa. Trzynaście lat. I jedynym, co otrzymuje od ludzi jest strach.

Dzielnica Rządowa znacznie różniła się od pozostałych części miasta. Było tu tylko siedem budynków, oprócz dwóch siedzib gildii, rzemieślników i kupców, głównej świątyni, karczmy ?Pod Rozszalałym Smokiem?, były tu tylko dwa budynki mieszkalne. Dwie rezydencje najstarszych rodów ze starego kontynentu. Murosan i Astur.

I oczywiście był tutaj zamek Camerod, siedziba Lorda Martyusa. Był to relikt z przeszłości. Jeden z niewielu budynków wzniesionych przez poprzednich mieszkańców wybrzeża i pozostawiony w niemal idealnym stanie. Zbudowany był w całości z gładkiego czarnego kamienia. Trzy wielkie wieże, każda wyglądająca jak smukła świeca ze skośnie ściętym czubkiem, miały takie same, wąskie zwieńczone łukiem okna. Do wejścia prowadziło czterysta dwadzieścia trzy stopnie, szerokich schodów.

Teren Dzielnicy Rządowej poprzecinany był wieloma sztucznymi strumieniami i plątaniną wąskich alejek wysypanych kolorowymi kamyczkami, po których przechadzali się bogacze, odziani w drogie tuniki.

Aryn ruszył szybko przed siebie starając się nie potrącić żadnego z przechodniów.

W komnacie panował półmrok. Większość, umieszczonych pod sklepieniem, okien przysłonięta była zasłonami z czerwonego jedwabiu. Półelf zszedł po kilku stopniach schodów i ruszył między dwoma rzędami zdobionych kolumn. Lord Martyus patrzył przez jedno z okien opierając ręce na parapecie. Nie obrócił się, kiedy półelf podszedł bliżej i staną za jego plecami.

- Wzywałeś mnie panie? ? zapytał Aryn.

- Ciekawe, kim oni byli ? głos Lorda brzmiał dziwniej niż zwykle. ? Ci, którzy byli tutaj przed nami. Ludźmi? Krasnoludami? Elfami? A może byli kimś całkiem innym. Prawdopodobnie nigdy się już nie dowiemy. Nigdy już ich nie spotkamy. Może i dobrze. Nie sądzę by oni chcieli się z nami spotkać. Zniszczyliśmy nasz świat. Znaleźliśmy nowy i? - zamilkł.

- Zrobiliśmy to, co było konieczne by przetrwać. Ostatnia wojna i Rytuał Oczyszczenia niemal doszczętnie?

- Ja wiem o tym aż nazbyt dobrze. Rag Narrok. Zmierzch bogów i świata. Wiesz jeszcze niedawno nie wierzyłem w istnienie bogów. Jeszcze niedawno? Mniejsza z tym. Nie wezwałem cię tutaj, aby rozprawiać o przeszłości. Doszły mnie słuchy o braciach Selephnir. Dobra robota ? podszedł do swojego przypominającego tron krzesła stojącego przy niewysokim kamiennym stole, wziął jedną z wielu butelek i nalał sobie wina w złoty kielich. ? Bardzo dobra, można by rzec. Mamy jednak większy problem ? zamilkł na chwilę, skrzywił się boleśnie. - Amelia Astur nie żyje.

Aryn westchnął niezauważenie.

- Jak? ? zapytał cicho.

- Wracała z jednej ze swoich podróży. Jak zwykle w eskorcie najemników. Jechali skrycie, specjalnie omijając najbardziej uczęszczane szlaki. Jej ochroniarze, to nie była jakaś pierwsza lepsza banda. To byli zawodowcy. Mimo to, dali się złapać w pułapkę. Z tego, co wiem nastąpiła silna eksplozja. Prawdopodobnie robota jakiegoś czarodzieja.

- Magia? Przecież od dobrych kilku lat, od Rytuału, nikt nawet nie widział czarodzieja. Nie odpowiedzieli nawet na wezwanie Rady Lordów.

Martyus przeczesał swoje krótkie jasne włosy. Odstawił kielich.

- Właśnie dla tego chcę żebyś to sprawdził. Udasz się na miejsce. Najpierw jednak chcę byś zajął się przesłuchaniem świadka.

- Świadka?

- Tak, pewien krasnolud znajdował się bardzo blisko kiedy nastąpiła eksplozja. To on doniósł nam o śmierci Amelii i wskazał straży miejsce, na które powinniśmy się udać. Rozkazałem straży zabezpieczyć teren i nie ruszać niczego do twojego przybycia. Krasnolud, świadek przebywa aktualnie w areszcie miejskim. To przestępca. Uciekinier z konwoju więźniów skazanych na prace w kopalniach. Kiedy z nim skończysz wydaj na niego wyrok. Jakikolwiek, masz pod tym względem wolną rękę, tak samo względem morderstwa. Korzystaj ze wszystkich dostępnych środków. Masz znaleźć sprawcę.

IV

Po raz niewiadomo który Furin przeklną w duchu swoją głupotę. Jakim przeklętym durniem trzeba być, aby w trzy dni po ucieczce z konwoju więźniów, pójść prosto na posterunek straży? Ale co było robić? Nie mógł przecież przemilczeć tego, co zobaczył na trakcie.

Nie była to też całkowicie jego wina. Miał po prostu pecha. Kiedy złożył wyczerpujące, prawie dwugodzinne zeznanie, i szykował się do wyjścia wpadł prosto na człowieka, którego, według prawa, pobił i okradł. Była to prawda, lecz nie do końca. Wesst Murosan, wielki bogacz i jedna z najważniejszych osób w Voss Alyyn, wynajął jego i jego bandę do wykonania pewnej roboty. Chodziło o odzyskanie pewnego, cennego jakoby, artefaktu ze świątyni Bezwietrznej Nocy. Wesst kilkakrotnie zapewniał, że będzie to łatwa i szybka robota. Jednak suma ośmiuset florenów, jaką obiecywał za wykonanie zadania i możliwość zatrzymania wszystkich pozostałych skarbów, mówiły dokładnie, co innego. Nikomu się to nie podobało, ale oni byli zawodowcami i nie zadawali pytań.

Zamiast skarbów i złota znaleźli śmierć.

Pierwszy zginą Thrinn, kuzyn Furina, niezrównany w walce na topory. Wirujące ostrza pułapki pozbawiły go większej części głowy. Następny był Khariim. Najemnik i poszukiwacz przygód od trzynastego roku życia, padł przeszyty bratobójczym bełtem wystrzelonym przez gnoma Fireghana. Zaraz po tym gnom przebił się własnym mieczem, szepcąc przy tym słowa w nieznanym języku.

Mimo wszystko krasnolud zdobył artefakt, którym okazała się zwykła miedziana obrączka, i wrócił do miasta. Wesst spotkał się z nim w tawernie ?Pod Wyjącym Głazem? w mieście. Kiedy zobaczył, co mu przyniesiono, Wesst zaczął złorzeczyć i odgrażać się. Nie chciał zapłacić. W odpowiedzi na to krasnolud obalił go na ziemię i odebrał swoje wynagrodzenie, zabierając coś ekstra za śmierć przyjaciół. Nie przebył nawet połowy drogi do miasta, kiedy zatrzymała go straż.

I w niecały tydzień później dał się złapać znowu.

Siedział na twardym stołku przy niedużym stole w małym, ciemnym pomieszczeniu bez okien.

Drzwi rozchyliły się, światło rozlało się po pomieszczeniu, badając dokładnie każdy kąt, zaglądając w każdy zakamarek. Furin zmrużył lekko, przyzwyczajone do ciemności, oczy.

Do pomieszczenia weszło trzech ludzi. Dwóch z nich, strażników miejskich z halabardami w kolczugach i okrągłych hełmach, wyszło prawie natychmiast zostawiając go samego z trzecim. Niechybnie był to ćwierć, może nawet półelf. Miał jasne, krótkie włosy. Nie mierzył więcej niż pięć i pół stopy. Mieszaną krew zdradzały oczy, duże koloru, zimnej stali, i małżowiny uszne. Nosił czarny, nabijany srebrnymi ćwiekami, kaftan. Na nim opończę z kapturem. Jego szeroki pas obciążony był długim mieczem w pochwie z czarnej gładkiej skóry. Ciemne, szerokie spodnie wpuszczone miał w wysokie jeździeckie buty z ostrogami.

Nie śpiesząc się podszedł do stołu, przysuną sobie krzesło i usiadł. Płomień świecy zatańczył czerwonym refleksem na amulecie, który półelf nosił na szyi. Krasnolud zdziwił się, i to bardzo.

- Orły ? powiedział. ? Ha. Coś żem musiał nieźle zmajstrować, że się mną służby specjalne zajmują.

- Wczorajsza eksplozja na szlaku ? powiedział po chwili półelf i zrobił długą pauzę.

? Jesteś przestępcą, uciekinierem ? podjął po chwili. - Mimo to wracasz do miasta, w którym cię pojmano. Dlaczego?

- Jeśli chodzi o to, co mnie się na szlaku spotkało, to ja żem już zeznania złożył. Możesz poczytać, bo był tu taki jeden, co spisywał.

- Nie odpowiedziałeś na pytanie. Dlaczego wracałeś do miasta?

- Chciałem się dostać na statek ? zełgał gładko krasnolud ? Co bym się mógł dostać na wyspy.

- Na statek - twarz półelfa nawet nie drgnęła, jednak oczy błysnęły mu niebezpiecznie.

- Zresztą nie ważne. Opowiedz mi o tym, co widziałeś na miejscu napaści.

- Jak już wiesz wracałem sobie spokojnie, nie głównym traktem ino jednym z bocznych, do miasta. Zachodziło słoneczko, powiewał lekki wiaterek od morza. Z nagła zrobiło się bardzo cicho. Zdało mi się, że ktoś za mną jedzie, to żem się obrócił i już miałem czmychać w krzaki, bom myślał, że to może jakiś pościg za mną. I wtedy jak nie urżnie, mało mi uszu nie rozsadziło. Padłem plackiem na ziemię i leżałem tak przez chwilę. Potem żem się zerwał i pobiegłem przed siebie. I wpadłem. Prosto do leja, co po tej eksplozji powstał. Stoczyłem się tam na sam dół. Trochę czasu minęło zanim wylazłem. No, ale w końcu mi się udało i pognałem prosto do miasta na posterunek, co by komuś o tym powiedzieć. No a teraz tutaj siedzę.

- Nie zatrzymałeś się? Nie sprawdziłeś czy ktoś przeżył?

- Oczywiście, że się zatrzymałem ? powiedział nieco głośniej krasnolud. ? Za kogo ty mnie masz? Ale widzisz, tam nie było wiele do sprawdzania, trochę zakrwawionych szmat i osmolonych desek.

- I nie widziałeś nikogo? Nie słyszałeś, ani nie wyczułeś?

- Nikogo żem nie widział ani nie słyszał, a wyczułem to jedynie swoje onuce, bo śmierdzą jak sam diabeł.

Półelf zamilkł i zamyślił się widocznie. Milczał długo w ogóle nie zwracając na Furina uwagi.

- No, to jak ja już nie jestem potrzebny to może sobie pójdę ? powiedział po długiej chwili krasnolud szczerząc żółte, krzywe zęby.

- Idź ? powiedział wciąż zamyślony półelf. Krasnolud o mało, co nie zleciał ze stołka. Wstał jednak szybko i skierował się w stronę drzwi.

- Stój ? półelf wstał. ? Zmieniłem zdanie.

Furin zatrzymał się i obrócił się z ociąganiem. I westchnął ciężko.

- Zmieniłem zdanie ? podjął półelf. ? Jutro z samego rana wybieram się na miejsce zdarzenia. Ty jedziesz ze mną. Będziesz moim przewodnikiem. Żeby ci się nie zachciało uciekania, spędzisz noc w areszcie. Rano zostaniesz odprowadzony przez strażników do magnackich stajni. Będę tam czekał razem z twoim ekwipunkiem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kierując się korytarzami szkolnymi w stronę gabinetu dyrektora, Edi przyciągał ciekawskie spojrzenia innych uczniów, które, podobnie jak chwilę wcześniej, całkowicie zignorował. Dotarłszy wreszcie do celu zastukał lekko w dębowe drzwi, a usłyszawszy ciche proszę śmiało wszedł do środka. W niewielkim gabinecie, za prostym, drewnianym biurkiem siedział starszy mężczyzna, lat około 50, ubrany w brązową marynarkę.

- Witam pana, panie dyrektorze - powiedział Edi. - Mam nadzieję, że mnie pan pamięta.

- Ależ oczywiście synu, że pamiętam - dyrektor miał niemiły zwyczaj mówienia do wszystkich synu. - Jak mógłbym zapomnieć o twoim przypadku?

- Ja wolałbym zapomnieć - odrzekł nie spuszczając oczu z mężczyzny, który wyraźnie się zmieszał.

- No tak, racja, racja... A więc w końcu się zdecydowałeś? - zapytał po chwili.

- Mam nadzieję, że wciąż jest dla mnie miejsce?

- Naturalnie, trzymałem je ze względu na ciebie - powiedział dyrektor - Podejdź tu, pokażę ci twój plan.

***

W klasie, czuł się tak, jakby siedział w świetle reflektorów. Nieustanne szepty, chichoty i spojrzenia towarzyszyły mu przez cały dzień. Nie robiło to na nim już wrażenia, w końcu to już dziesiąta szkoła, do której przenosił się w ciągu tych minionych ośmiu lat. Dziesiąta? Nie, jedenasta, chociaż w sumie tamtej można by nie liczyć, skoro był w niej tylko tydzień. Tylko jeden dzień wystarczył, żeby wszyscy dowiedzieli się o nim prawdy. - Ciekawe kiedy tutaj się dowiedzą? - pomyślał. W końcu zawsze się dowiadują... Tym razem wybrał szkołę w małej miejscowości. W takiej dziurze mogli nie słyszeć o pewnych sprawach.

***

Dowiedzieli się tydzień później. Nie wiedział skąd, ale w gruncie rzeczy mało go to obchodziło. Przez ten tydzień zdążył się zaklimatyzować w szkole, poznał kilka osób. Oczywiście, tylko na podstawie obserwacji, gdyż nikt jakoś specjalnie nie chciał przebywać z nim dłużej. Jednak nawet te szczątkowe kontakty były lepsze od otwartej wrogości jakiej doświadczał przez ostatnie lata. A teraz już nawet to się skończyło. Pozostał tylko wstyd, którego nigdy się nie wyzbył i strach.

- Był molestowany? - brązowe oczy patrzyły spod uniesionych brwi ? Przez własnego ojca? ? Dodała po chwili z niedowierzaniem.

- Tak, ale to nie wszystko. Jego ojciec jest Murzynem - Odpowiedziała dziewczyna wyglądająca na gothkę.

- Skąd o tym wiesz?

- Cała szkoła o tym mówi. Jarek z III d go rozpoznał. Jakieś osiem lat temu był podobno o tym program w telewizji. Pokazywali wtedy tego Ediego i jego matkę, a Jarek widział ich wczoraj w sklepie.

- Cholera, znając naszą budę nie będzie miał lekkiego życia ? powiedziały brązowe oczy. ? Chyba, że mu trochę pomożemy.

- Daj spokój ? powiedziała gothka, poprawiając już i tak wyrazisty makijaż. ? Przypomnę ci, że nas też tu nie lubią. A jak spikniemy się z tą ciotą to już po nas.

Dzwonek na lekcje przerwał im rozmowę.

P.S lubie wielokrotnie zlozone zdania i nic na to nie poradze, ze tak juz pisze ;)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

ostatnio na polskim, mieliśmy do napisania o przeżyciach wewnętrznych. Temat: Czekam na dziewczynę...

Czekam na dziewczynę już godzinę. Zaczynam sie powoli denerwować. Czuję, jak zaczynają powoli pocić mi sie ręce. Park, w którym na nią czekam, jest dość duży. Jest tutaj sporo różnych drzew. Dęby, klony. Cztery ławki ode mnie siedzi starsza pani. Wygląda, jakby na kogoś czekała. Jest ubrana w długi brązowy płaszcz. Do tego ma spódnice także brązową. Na głowie ma kapelusz w beżowym kolorze. Trzeba przyznać, że wygląda bardzo gustownie. Przypomina mi moja babcie. Spojrzałem na zegarek. Wybiła trzecia. W niesmacznym grymasie powiedziałem do siebie, że jest trzecia. Kwiaty, które ze sobą miałem zaczęły więdnąć. Było mi ich szkoda. Trzy, piękne, duże czerwone róże. Kwiaty, które robią wrażenie na każdej kobiecie. Były udekorowane wstążką. Róże były piękne, lecz bledły przy mojej ukochanej, na którą czekałem. Kwiaty leżały na ławce. Usłyszałem kroki po prawej stronie. Na początku sie ucieszyłem i z uśmiechem popatrzyłem w prawą stronę z myślą, że idzie moja ukochana. niestety uśmiech zszedł, gdy zobaczyłem, że to przyszedł wybranek serca starszej pani. Wyglądał na około 65 lat. Był ubrany w czarny płaszcz i czarne spodnie. Widać, że sporo zapłacił za ten strój. Starsza pani bardzo się ucieszyła jak go zobaczyła. Spojrzałem po raz kolejny na zegarek. W pół do czwartej. Nie przyjdzie. Napewno nie przyjdzie. Starsze państwo siedziało chwile na ławce. Po chwili wstali i poszli przed siebie. Uśmiechnąłem sie widząc, że są szczęśliwi. Spojrzałem na buty. Były czyste, wypastowane. Bardzo długo szykowałem sie do tego spotkania. Olała mnie. Wstałem i rozejrzałem sie po parku. Miałem nadzieje żpe jednak przyjdzie. Nigdzie jej nie widziałem. Kwiaty leżały dalej na ławce. Było mi ich szkoda, ponieważ zostały przystrojone na okazje, która się nie wydarzyła. Włożyłem ręce do kurtki i poszedłem. Spokojnym krokiem. Nie myśląc o niczym...

Miłego czytania :)

PS. jak pani od polskiego to przeczytała, to powiedziała, że sam miałem to pisać. Ależ ja opierdzieliłem :D

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie popadajmy w przesadę, czy naprawdę mamy publikować wszystko co napiszemy? Jeśli ja np. na polskim napiszę: "Świat wg Hamleta był pasmem nieszczęść i cierpień" to mam od razu to publikować? Rozumiem gdybym napisał esej o uczuciu osaczenia, które dręczyło duńskiego księcia, ale taka kupa? Poza tym czepiacie sie mnie, że mi się nie podoba opowiadanie Nicka Wazalskiego, a przecież ten dział również jest od tego-od komentowania.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wraz ze znajomym stworzyliśmy niedawno zamieszczony poniżej scenariusz skeczu kabaretowego. Oceniajcie!

?Matura, czyli egzamin ustny z języka polskiego?

[K]omisja (dwuosobowa) wzywa kolejnego maturzystę. Wchodzą dwaj panowie. A właściwie jeden prowadzi drugiego, który ledwie trzyma się na nogach.

[T]łumacz: No widzisz, jaki pech! Sądziłem, że będzie krzesło, które zapewni nam stabilną pozycję przy egzaminie, a oni na złość taboret musieli dać! Ale spokojnie, przewidziałem i to (sadza [M]aturzystę na taborecie i przytwierdza go doń sznurem)...

[K1]: Chwileczkę, a panowie to we dwójkę, w kooperacji zamierzają zdawać?

[M]: (bełkot)

[K]: ???

[T]: Pozwoli, szanowna komisja, że wyjaśnię... Otóż, kolega chciał w wiarygodny sposób zrealizować temat ?Motyw pijaństwa w literaturze polskiej?. Jestem jedyną osobą, która jest w stanie go zrozumieć, dlatego też przyszedłem jako tłumacz.

[K2]: Zdaje pan sobie sprawę, że to jest matura z języka polskiego i bez względu na wszystko nie dopuszcza się współpracy tłumacza?

[T]: Spoko, ja tu jestem jako rekwizyt.

[K1]: Tak? Poproszę bibliografię. ([T] wręcza [K] bibliografię) Zobaczmy... No tak, jest kilka... hmmm... oryginalnych rekwizytów: sznur, słoik ogórków i butelka siwuchy... Pana jednak tu nie widzę.

[T]: Proszę przeczytać na odwrocie.

[K1]: ?Translator Łopatologicznie i Umiejętnie Mówiący-Analitycznie CZytający.?

[T]: W skrócie: TŁUMACZ.

[K1]: (po krótkiej naradzie, skonsternowana) Hm, niecodzienna to trochę sytuacja. Niestety, nie przewidziana w regulaminie. Dlatego, po krótkiej naradzie, postanowiliśmy dać panu szansę. Przejdźmy zatem do egzaminu, prosimy bardzo.

[M]: (bełkot)

[T]: Motyw pijaństwa...

[M]: (bełkot)

[T]: ...jest w polskiej literaturze pięknej fundamentalnym pierwiastkiem, symbolizującym tradycję, patriotyzm, sarmackość, a co za tym idzie ? polskość albo nawet duszę słowiańską.

[M]: (bełkot)

[T]: Warto zaznaczyć, że pijaństwo rzadko było w polskiej literaturze krytykowane, zdecydowanie częściej ukazywano je w apoteozie. Dopiero zepsute czasy nam współczesne doprowadziły do dewaluacji słowa ?pijaństwo?, które, dawniej uznawane za jak najbardziej pozytywne, dziś nabrało zabarwienia pejoratywnego...

[K2]: Przepraszam, ale ja tak dłużej już nie mogę! Nie odpowiada mi pańskie pośrednictwo w odpowiedzi zdającego!

[T]: To trzeba było tak od razu. Bo tu wyjaśnia się rola siwuchy i ogórków, jako jedynego znanego dekodera tego rodzaju języka...

Otwierają się drzwi. Wchodzi dostawca [P]izzy.

[P]: Dzień dobry, który z panów zamawiał pizzę?

[K1]: ?Kategorycznie zabronione jest wnoszenie na egzamin jakiegokolwiek jedzenia?, czy zdający egzamin zdaje sobie z tego sprawę i z konsekwencji za tym idących?

[M]: (oburzony bełkot)

[T]: Ale to nie ja! Znaczy to nie on!

[K2]: Sorry, to ja... Zgłodniałem...

[K1]: I ty, Brudasie, przeciwko mnie...?! Eee... wróć... Brutusie... (mówiąc to kładzie rękę na ramieniu [K2], spogląda na swoją rękę z obrzydzeniem i wyciera ją o swoją marynarkę) Eee... znaczy się wróć... Brudasie... Jak śmiałeś podnieść rękę na regulamin, który uosabia święty majestat prawa?

[K2]: No co, [beeep]?! Głodny jestem!

[T]: (do [M]) Nie no, stary, sami swoi!

[M]: (bełkot)

[T]: Żółwik!

[T] i [M] wykonują charakterystyczny gest.

[P]: To kto mi za pizzę zapłaci?

[K1]: (wyciąga kija i zrywa się z krzesła) Zaraz ja ci zapłacę w nowej jednostce walutowej: w razach!

[P] ucieka.

[K1]: (próbuje ochłonąć) Eee... Dobrze... Zdający może kontynuować.

[M]: (głowa odchylona do tyłu, głośne chrapanie)

[T]: Kolega mówi, że wypadł z rytmu. Aby go ponownie złapać musi się skupić.

[K1]: (zniecierpliwiony) Proszę zatem się skupić!

[T] uderza z łokcia [M]. [M] się budzi.

[M]: (niezidentyfikowany bełkot)

[T]: Kolega dokonał właśnie prastarego indiańskiego rytuału przywracania pamięci. (Pauza i uśmiech) Możemy kontynuować.

[M]: (bełkot)

[T]: O tym, jak istotne w polskiej literaturze pięknej było pijaństwo może świadczyć jedna z najbarwniejszych person w historii polskiego pisarstwa ? Onufry Zagłoba.

[M]: (bełkot)

[T]: Szkoda mego bełkotania na przypomnienie wszystkich bohaterskich, godnych Ulissesa czynów, jakich dokonał jeden z głównych bohaterów sienkiewiczowskiej Trylogii. Istotne jest, iż to właśnie spożywane w hektolitrach szlachetne trunki sprawiły, że Zagłoba stał się bohaterem z prawdziwego zdarzenia...

Głos otwieranych drzwi. ?Dzień dobry!? by Czesio z ?Włatców Móch?.

[K1]: Bywały lepsze...

[A]kwizytor: Kierowniku, mam tu dla ciebie coś specjalnego...

[K1]: Akwizytorom dziękujemy...

[K2]: ...i życzymy powodzenia...

[A]: Chwileczkę, kierowniku! Mam tu wschodnioeuropejskie paliwo rakietowe i zachodnioeuropejski papier toaletowy!

[K1]: Spieprzaj dziadu!

[K2]: (do [K1]) Leszek, nie podniecaj się, bo ciśnienie ci skoczy... Pan akwizytor proszony jest o opuszczenie sali.

[A]: Ale kierowniku...

[K2]: Panie! Masz pan tu siwuchę i ogórki i daj nam pan święty spokój!

[A] wychodzi zadowolony.

[K1]: Dobrze, myślę, że nie ma co tego dłużej ciągnąć. Przejdźmy może od razu do pytań. (Krótka narada) Pytanie pierwsze: przyjmijmy, że pijaństwo jest paskudną przywarą, z którą musimy sobie poradzić. Czy pana zdaniem ludzkość jest w stanie wyrzec się całkowicie alkoholu?

[M]: (skomplikowany bełkot)

[T]: Chwileczkę, kolega musi się zastanowić...

[M]: (monotonny bełkot)

[T]: Hmmm... chyba nastąpiło przeciążenie systemu. Momencik, musze go zresetować.

Resetuje.

[M]: (bełkot)

[T]: Hipotetyczna sytuacja, którą pan przedstawił, wydaje mi się być wizją skrajnie utopijną.

[M]: (bełkot)

[T]: Użyję może obrazowego porównania: walka z alkoholem jest trochę jak walka z puszczaniem bąków - w towarzystwie staramy się nie puszczać, co nie znaczy, że nie puszczamy ich (tj. bąków) W OGÓLE.

[K1]: Coś tu śmierdzi...

[M]: (bełkot)

[T]: Sorry, to ja... Znaczy on. Nakręciło go widać to gadanie o bąkach.

[K1]: To nie to. Coś mi nie pasuje w pańskiej teorii... Mniejsza o to. Pytanie drugie: w swojej wypowiedzi postawił pan tezę jakoby pijaństwo było w literaturze polskiej zazwyczaj gloryfikowane. Co pan zatem powie o jednej z najbardziej znanych polskich satyr na pijaństwo autorstwa Ignacego Krasickiego?

[M]: (bełkot)

[T]: Moim skromnym, aczkolwiek szczerym, zdaniem Ignacy Krasicki był odseparowanym od rzeczywistości radykałem o rewolucyjnych ciągotach. Postulował bowiem umiar w piciu, co jest sprzeczne z tradycją.

[K1]: Mhm... dobrze... I ostatnie pytanie: dlaczego zdecydował się pan na taki a nie inny temat?

[M]: (bełkot)

[T]:

[K1]: Dobrze, dziękujemy. Proszę chwilę poczekać. Musimy teraz z kolegą podjąć decyzję, co do oceny. (po krótkiej naradzie ? [K] podnosi się z miejsc) Decyzją okręgowej komisji egzaminacyjnej otrzymał pan punktów pięć, a więc, niestety, oblał pan... Zapraszamy za rok.

[M]: (chrapie)

[T]: (szturcha [M]) Romek, obudź się! Oni mówią, że nie zdałeś!

[M]: (oburzony, wskazujący na liczne wulgaryzmy, bełkot)

[T]: Kolega stanowczo nie zgadza się z decyzją szanownej komisji.

[K1]: Prosimy zatem odwołać się do stosownych organów.

([T] i [M] zbierają się do wyjścia)

[M]: (bełkot zawierający groźbę)

[T]: Poczekajcie, jeszcze kiedyś będę ministrem edukacji i przywrócę należyty porządek w tym zdegenerowanym systemie!

Niedługo potem Roman zapisał się do partii... Co było dalej? Sami przecież wiecie...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To nie jest tak źle. Więcej - brawa dla polonistki, że zadaje podobne prace, a nie same wypracowania okołolekturowe. W tekście masz całkiem przewrotny moment z adoratorem starszej pani, niestety ginie on w ogólnie słabej stylistyce. Rada będzie tradycyjna - czytać (dużo) i pisać (jak najwięcej:)).

Aha - 'uśmiech zszedł'. Zabiło mnie :D

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

3 gimnazjum to tak jak 1 liceum chyba, nie? Wg starej nomenklatury? Jeśli tak, to nie jest źle jak na ten wiek... Gdybyś miał dwudziestkę na karku albo i więcej i takie smuty walił, byłoby polowanie na człowieka :D A tak, da się przeżyć. :) Za te suche (ja lubię takie rzeczy) opisy postaci, tzn. ubioru itp., miałbyś już ocenę w górę. :P
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie podniecaj się zbytnio. :) Potraktowałem to z sentymentu do dawnych studiów, po których miałem być blee... nauczycielem.

Jako wypracowanko, mówię, daje radę, w szkole się przecież nie gnoi ludzi za taką czy inną stylistykę, bo nie każdy jest literatem, a jeszcze mniej osób w ogóle lubi polski. Ale jako hmm... "oficjalny" utwór, to już jest średnio do przyjęcia. :)

Swoją drogą, jak dzisiaj skończę, to będziecie mogli się popastwić nad i czymś moim, zupełnie nowym.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie popadajmy w przesadę, czy naprawdę mamy publikować wszystko co napiszemy?

Zawsze wydawało mi się, że można tutaj publikować wszystko, co uznamy za odpowiednie do zamieszczenia. I tym samym godzimy się na związane z tym ryzyko.

Poza tym czepiacie sie mnie, że mi się nie podoba opowiadanie Nicka Wazalskiego, a przecież ten dział również jest od tego-od komentowania.

A co to za komentarz: "do kitu"? Jeśli zamieszczam swoją pracę i - coś w niej trzeba poprawić - to zamiast ogólnikowego "wszystko do wymiany" oczekuję na wskazanie, co konkretnie należałoby zmienić, żeby w przyszłości nie popełniać takich błędów. I weź pod uwagę, że aby coś osiągnąć to trzeba próbować. Mam na dysku pierwsze pisane "coś" i wiem, że nie ma sensu tego zamieszczać. Krótkie, nieciekawe i jest nawet niezgodne z regulaminem.

Z drugiej strony... mam jeszcze inne "coś", już nieco lepsze i wstawię to do załączników. Pierwsze "poważne" opowiadanie w świecie fantasy, które zacząłem pisać z braku innych zajęć. Jakiś czas temu. Teraz co prawda rysuję, więc raczej do tego nie wrócę, ale mogę dać.

Ah. Może zemdlić na końcu.

Bestiariusz.doc

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ah ah ah to może ja też dam to co do teraz napisałem? jeśli tekst jest za długi to proszę mówić albo skasować a wystawie wersje doc z okładką. Pisze swoją książkę (marzenia...) dotychczas czyta go tylko kobieta odpowiadająca za stylistykę i ja. A teraz daje wam możliwość jej przeczytania, projekt jeszcze nie skończony obecnie ma bodaj 11stron i nosi nazwę "Koktajl"

Wstęp

Gdzieś pomiędzy szarymi oszpeconymi blokami, pokrytymi od twardych fundamentów po pięknie połyskliwe od wczorajszego deszczu, klejącym wszechobecnym cieniem dachy, w każdą krawędź pokrytą ziemią wciska się roślinność. Mieszkają istoty stworzone przez bogów z gliny, słowa i żeber. Istoty, które pomimo to iż układają własną hierarchię to i tak każdy z nich rodzi się i umiera będąc królem świata oraz wszystkich jego istot. Ta opowieść choć krótka mówi właśnie o tych istotach, o ludziach którzy pomimo to iż są królami nie są na pierwszym planie lecz na ostatnim , którzy zrezygnowali z walki i pomimo rozwoju stoją w miejscu przed wrotami ku nowemu życiu w starym świecie. Jednak niedługo to się zmieni i ktoś w końcu przekroczy granice strachu lęku oraz fatum krążącego nad nimi.

Noc (późna)

Ciężkie powietrze od nadmiernego dwutlenku węgla nie daje mi zasnąć, spoglądam zmęczonymi oczyma na zegarek, spać trzy godziny to nie jest z byt dobre rozwiązanie, jednak lepsze takie niż conocna mara zawsze ta sama, zawsze zmierząjca ku jednemu... stoję w kuchni, blask księżyca odbija się od starych szafek a moja postać rzuca cień na zużytym drewnopodobnym linoleum. Zerkam do lodówki, zimne światło żarówki 40 - watowej oślepia me oczy. Sięgam po opakowanie mleka, zimne, ale nie szkodzi - lepsze mleko niż stara woda gazowana mrożąca się w lodowce od dobrych 2 tygodni. Wracając do pokoju mijam lusterko z obtłuczonym dolnym lewym kątem i rzuca mi się myśl ?czy przeglądanie się choćby chwilowe w nim przynosi takiego samego pecha jak tłukąc je na drobne kawałki??. Mijam obdartą z farby futrynę i drzwi podziabane nożem siadam na łóżku biorę głęboki oddech kładę się i usypiam pod ostygłą kołdrą.

Dzień (ranek)

Matka gania od samego rana krzycząc bym wstawał i szykował się do szkoły. Dziwne nigdy tak się nie zachowywała no chyba że to były wyjątkowe sytuacje, nie pytam co się stało bo i tak nigdy nie odpowiada zmieniając temat. To dziwne ale czuje się wypoczęty wstaje szybkim ruchem nie patrząc jak leci wrzucam książki do plecaka, o jeszcze w paczce zostało conieco dla dużych misi fajnie. Nocne szare ściany nabrały zielonkawego koloru tylko futryna i drzwi pozostały bez zmian ubieram buty słyszę pukanie do drzwi matka lecąc na łeb na szyje biegnie otworzyć nie przejmując się miną ani tym że ktoś tam siedzi otwiera i znów jakiś obcy facet całuje ją w progu i po chwili wchodzi do mieszkania, wychodzę.

Dzień (późny poranek)

Idąc do szkoły mijam znów te same bloki zmęczone rzeczywistością na siłę upiększane niezbyt pięknymi napisami czarną farbą w spreju. Stary dworzec PKP gości co raz nowych ludzi choć nie są to ani turyści ani podróżni przesiadający się na inny pociąg z megafonów już dawno nie wydobywa się żaden głos starej grubej kobiety która przyklejona do krzesła w centrali z kartką umazaną lukrem od jednego z pączków które z takim diabelskim apetytem zapycha swoją jamę ustną. Kocham swat spali które jak człowiek wydycha z ust tak samochód z rury wydechowej, kocham te słuchać tych klaksonów te zmęczone melodyjki jak z pozytywki wydaje z siebie sygnalizacja świetlna wskazująca zielone światło, kocham siadać na ławce i patrzeć na ganiających ja by bezmózgich ludzi którzy mają wyznaczoną trasę jak mrówki z punktu A do punktu B i wciąż tak pędzą. I tak nie widzieć kiedy znalazłem się pod murami mojej szkoły witającej z daleka strzelistymi 3 wieżami i zgrają chłopaków i dziewczyn tak beztrosko patrzących na życie.

Dzień(przed południe)

Kolejny sprawdzian lub praca klasowa mnie zabije muszę się czymś od stresować, wyciągam średniej długości papierowy patyczek wypchany od stresowującym materiałem zakończony filarem ?ma ktoś ognia panowie??. Od pożyczonej usmarowanej Bóg jeden wie czym odpalam sobie papierosa. Czuje usnieżającą siłę tego lekarstwa na wszystko (w tle ?Ty ale Sobieski jest najlepszy, Ne tam walisz w tubę pana Tadeusza piłeś? Aa no to tak to to a do tego jeszcze tak dwu letnie ogórki i jakąś dobra fajka no nie? Bo wódka lubi dym nie bracie? No nie jak tak?). Od stresowany słyszę gryzący w uszy dźwięk dzwonka, trzeba iść na ten wos dobrze że z Mariana taka (ciota/) nie pozorna kobieta, taaa Marian jest męszczyzną ale tak naprawdę jest jak Alicja w krainie oz i wszyscy się zastanawiają jak on sobie znalazł zonę ba do tego ona dała mu trojkę dzieci. Krzyki wrzaski samoloty gdzie niegdzie spoglądać ponad głowy widać latające jedzenie a Marian ze swoim anielskim spokojem wykłada lekcji nie zwracając na nic uwagi, wie że w czasie złości mieszają mu się słowa, jak ostatniego razu kiedy to wykrzyczał do jednego z denerwujących i przeszkadzającym mu uczniowi ?SIADAJ I USIADŹ!!!? na co wszyscy wybuchli śmiechem.

Dzień(południe)

Szybki powrót do domu mijam dzieciary bawiące się w tak starej betonowej piaskownic w starym brudnym piasku. Wchodzę do klatki schodowej witającej mnie ścianami pomalowanymi brązową odchodzącą i osłaniającą gdzie niegdzie tynk lub cegły farby. Wchodzę po skrzypiących przed wojennych schodach na drogie piętro mijam śmierdzącego tym co najgorsze i zapitego w trupa faceta, wchodzę do domu. Mój wzrok przykuwa pewna rzecz nawet nie jedna a kilka, torba podróżna czyjeś buty i płaszcz słyszę w łazience spływającą wódę z pod prysznica wchodzę do pokoju nie będącego większego niż Moj jednak nazywany dużym pokojem i widzę obcego faceta siedzącego na kanapie i oglądającego telewizje, zmierzyłem go wzrokiem po czym on odwrócił głowę w moją stronę i grubym głosem powiedział ?cześć? odruchowo moje usta odpowiedziały to samo a nogi zaprowadziły do pokoju. W pokoju narodziły się setki pytań w tym najważniejsze ?Kto to u diabła jest i co on robi w naszym domu??.

Dzień(popołudnie)

Moje leniwe wygniatanie pościeli na moim łóżku i słuchanie muzyki wydobywającej się ze słuchawek zakłóca donośny krzyk matki? czemu ona tak się wydziera mieszkanie ma trzy pokoje? ?OBJAAD? Leniwym krokiem zmierzam w niestabilnej pozycji po drodze łapiąc równowagę do kuchni. Siadam, o i dziw taki obiad jak od święta o co kaman?. No nic jak dają to bież więc jem, z biegiem czasu nie wiedzieć czemu ale zaczęły mi się coraz bardziej podobać te zakręcone zawijasy tworzące jakiś niespójny graficzny wzór okręgu na talerzu czerwony z zielonym, zielony z fioletowym, fioletowy z czarnym? nie no czysty odlot, swoją drogą ostatnio widziałem talerze różańcowe takie co paciorki mają do okoła talerza, to jest dopiero odlot wcinasz rozgotowanego ziemniaka na plebanii bo to tam oczywiście gotują ziemniaki w garnku na trzy zdrowaśki a że jedni mówią wolniej a drodzy szybciej to różnie w życiu bywa, więc tak wcinając te rozgotowane pyrki skrobia ziemniaczana leci ci z puchy ale w zaparte trzeba iść jeszcze tajemnica żałobna i chwalebna, takich atrakcji nie można sobie odmówić w przerwie pomiędzy dziesiątkami można sobie jeszcze na szybkiego jakąś smażoną lub duszoną chabaninę typu kurczak opędzlować. Ja to bywa już w mej głowie układam sobie symetrycznie podzielonego koła na cztery okręgi i tak mamy proszę państwa lewy górny róg to oczy wisicie pyrki ale zaraz nie opodal czają się czerwone buraczki ale ale żeby nie było że tak same to jeszcze sałata i kurczak nadganiają i lecą do gęby, do gęby wszystko pchać i trawić i? on? znów ten facet już myślałem że zaciągnął sanki do domu a on sobie siada przy stole i wpycha w siebie ten obiad jak by nigdy nic

Dzień(popołudnie - obiad)

Woń ciszy przygrywającej w rytm otwierania buzi i zapychania się raz ziemniakiem raz schabowym oraz od czasu do czasu do taktu siorbania koktajlu o nazwie kompot z groszek przerywa w końcu mama mówiąc cos od poł biedy do obcego ? a wiesz Pawle?? dalej szczerze mogąc nie słuchałem nie wiem czemu jakoś tak bardziej ciągła mnie rytmika obiadowa niż słuchanie smęcenia po to by ten koncert zagłuszyć więc stając się mistrzem tego koncertu wydaje rozkazy widelcowi i nożu jak najgorszym pracownikom, przynieś, podaj, pozamiataj. W tem jednak to co było tak piękne zostało zakończone głupimi słowami ?mowie cos do ciebie? i równie głupią odpowiedzią:

-co, co, co?

-znów nie słuchałeś o czym ty myślisz?! - powiedziała ze zdenerwowaniem szybko przechodzącym w spokój.

-ja? Nie nic o niczym a co?

-no właśnie? w weekend jedziemy do domku letniskowego w gory, zero wszystkiego, tylko my i łono natury?

-Ale mamo!?

-Nie ma ale w weekend zaczynają się ferie i jedziemy bez gadania, je też potrzebuje odpocząć od tego całego Sajgonu.

Dobrze że dziś jest dopiero poniedziałek i jeszcze daleko do tego wypadu.

Noc(grubo po północy)

Znów kotłuje się w łóżku jak swinga w gnoju. Dziś nic mi się nie śniło pierwszy raz wstaje o godzinie trzeciej w nocy z przyzwyczajenia i uświadamiam sobie że nic mi się nie śniło nie jestem zlany zimnym potem jednak w głowie kłębi mi się jedna myśl kim jest ten facet, w końcu matka nie każdemu przybyszowi proponuje by został na objedzie i gotuje tylko dla niego, chwila ona nigdy tego nie robiła? Więc dlaczego on jest taki ważny, kim on jest, od nadmiaru myśli na ten temat rozbolała mnie głowa położę się to mi przejdzie. Siadam na łóżku i szybkim ruchem kładę się a przed oczami obraz obraca mi się o 90stopni by przy zerze dotknąć miękkiego zamkniętego w poszewce chłodnego puchu.

Dzień(poranek)

Jeszcze chłodny ledwie wynurzający się poranek przy pomocy budzika budzi mnie po godzinie siódmej bym wstał, wiec posłusznie wstaje. Jeszcze chwile siedzę na łóżku czy to takie ważne którą nogą wstaję? siedzę i przeciągam się by rozruszać kości i obudzić moje ciało w głośnikach małego radia z budzikiem słyszę słowa angielskiej piosenki w przekładzie brzmiące ?nie mogę się obudzić, nikt mnie nie słucha? siedzę jeszcze chwilkę i wstaje pierwsze poranne kroki w życiu męszczyzny kierują mnie do toalety w wiadomej sprawie myje ręce twarz i już nieco żwawszym krokiem kieruje się ku kuchni i o dziwo nikogo dziś nie ma, jedzenie pod przykrywką stoi i czeka krzycząc ZJEC MNIE ZJEC MNIE!, siadam na krześle ustawionym tyłem do słońca, nie lubie gdy mnie razi. Przydała by się jakaś kasa i poranek był by fantastyczny, przecieram oczy i na stoliku widze dychę leżącą i czekającą na mą rękę. Sam w to nie dowierzam dzień się zaczął tak jak jeszcze nigdy do tond?

Dzień(poranek - droga do szkoły)

Dziś idąc do szkoły widziałem na własne oczy jak pociąg rozjeżdża człowieka? stałem jak wryty nigdy nie zapomnę tego krzyku i sygnał dźwiękowy pociągu? nic z faceta nie zostało a krew? nigdy nie wiedziałem że człowiek jest jak balon z wodą? jak go trzasło w momencie zdeżenia rozerwany oblał mnie swoją cuchnącą krwią pozostawiając za sobą na tym świecie odór wczorajszych wymiocin na ubraniu i smród tygodniowej libacji pod śmietnikiem z biedakami. Jednak stojąc jak wryty czuje że w mojej głowie cos zaczyna się dziać po chwili czuje że to cos zaczyna się przemieszczać po mej głowie w kierunku czoła, stojąc dalej jak zabetonowany widze jak mi z głowy spada jego kawałek palca?, W dodatku w oddali pod laskiem jakas tajemnicza osoba spowita czernią patrzy się w moją strone, a ja stojąc jak wryty czuje jak by ta chwila trwała wiecznie przyglądam się jej i widze jak spokojnie po woli się porusza i znika w lasku. Dopiero gdy zupełnie znikneła obudziłem się z tego transu i usłyszałem warkot zaparkowanego nie opodal drogi radiowozu z którego wysiada dwóch paniczów, dalej nie pamiętam co się ze mną działo znów wpadłem w trans ocknąłem się dopiero w jakimś pomieszczeniu z nie znajomą mi kobietą spokojnie pytającą mnie co się stało.

Dzień(popołudnie)

Kiedy odwieźli mnie do domu już czekała na mnie mama z niezamykającymi się ustami wrzeszcząc co znów zrobiłem, w całym tym amoku tłumaczenia i krzyku znów widze tego samego faceta patrzącego wzrokiem gapia na ulicy na całą sytuacje w domu. W końcu jednak matka nie wierząc mi zadzwoniła na policje i usłyszała że właśnie do nich wybiera się policjant z pomocą by wyjaśnić tą całą sytuacje i uspokajając ją że nic nie zrobiłem.

Noc(dokładnie wieczór)

Policja siedzi już sporo czasu w zamkniętej kuchni z nimi obojga nie wiem po co on tam jest? W uszach wciąż słyszę na zmianę krzyk tego faceta i donośny sygnał kolei gnającej po torach a gdy zamknę oczy widze to? to okropne dlaczego mnie się to zdarza przed chwilą miałem problemy ze snem i teraz znów je będę mieć, znowu będę miał wory pod oczami i bol głowy jak na kacu. Skończyli jeszcze chwilkę porozmawiali przy dziwach po czym policjant szybkim ruchem oka spojrzał przelotnie na mnie wychodząc i zniknął za dziwami.

- No to masz już ferie? - powiedziała mama udając uśmiech na ustach

- Dlaczego?

- Postanowiłam że ci się on należy? po tym co dziś zobaczyłeś należy ci się on

- A ile? - zadałem głupie pytanie choć i tak znam odpowiedz

- Na razie do końca ferii, a potem zobaczymy

- Co zobaczymy

- nieważne

I zniknęła razem z nim w ciemnościach małego przed pokoju. Założyłem słuchawki i przy muzyce starałem się zapomnieć o tej całej sprawie jednak już sama myśl że nie idę jutro do budy skutecznie przypomina mi o całym zajściu uniemożliwiając mi sen

Dzień(dokładnie nie wiem kiedy)

Dziś ciepłe promienie słoneczne obudziły mnie delikatnie gładząc mą twarz. Dziś nie budzi mnie radio z budzikiem dziś nie musze gnać do szkoły? nic nie musze robić? nie jestem przyzwyczajony do takiej sytuacji zawsze wszystko było ustalone według harmonogramu przygotowanemu przez moje szare komórki? więc zrobię to co zawsze pójdę do toalety a potem jakieś małe śniadanko a dalej to już pójdę na żywioł? jedząc tym razem w pokoju przed telewizorem widze na pierwszym kanale zażerającego się własnym żarciem faceta, na drogim zażerających tym razem dwóch facetów wypowiedzianymi przez przeciwnika słowami, na trzecim kanale dzieciaki kłócące się między sobą i uspokajane przez jakiegoś czarnego komunistę? Nie wiem świat chyba nie ma sensu bo jeśli jest polem bitwy to walczy na nim boska armia z piekielnymi zastępami i chyba każdy wie kto na razie wygrywa bo skoro nawet najwięksi sojusznicy okazują się też pedofilami członkami SB i kłamcami to sytuacji panującej na polu bitwy nie trzeba chyba nikomu tłumaczyć. Dla własnego dobra lepiej będzie jeśli ten kolaż plastiku ze szkłem wyłączę. Oprócz słuchania muzyki to chyba już mi nic nie zostało? no chyba nie będę tej grubej telenoweli czytał

Dzień (wciąż nie wiem kiedy)

Czas się dłuży nie miłosiernie po krótkiej drzemce dla zabicia czasu przydało by się otworzyć właz i wyjść na powietrze by powdychać trochę toksycznej mieszaniny gazów tak tak 28%azotu 71% tlenu i 1%inne jakoś tak to leciało chyba, nie wiem, Zawsze na biologii siedziałem sobie cicho i wpatrywałem się raz to na rycinę raz na model czaszki i Zwasze przypominał mi się taki jeden film z tym facetem latał raz w jedną raz w drogą z tym swoim smęceniem ?być? albo nie być, być? albo nie być, być? ? albo nie być? potem się zdziwiłem bo przecież w jego epoce tak nie mogło być bo nagle krzyknął ?eeee!!! Pier___ to życie? a w tle narrator ?i poszedł zatankować wódy do ślepej kichy?? miał taki głupi wyraz twarzy jak tak się wydzierał. I tymi oto durnymi przemyśleniami trafiłem na ławkę przed blokiem pomalowaną tą samą farbą która odchodzi od siany na korytarzu. E no ale jestem pełen podziwu z tego co widze, widać ta farba woli drewno niż tynk. Oderwawszy wzrok z ławki i spoglądając w oddal podworka pełnego smrodu i ogulno przyjętego nieładu, w oddali pomiędzy dwoma blokami stoi jakas postać w ktorą czym bardziej probuje się w patrzeć tym bardziej jest nie wyraźna, to ta sama osoba ktorą widziałem w tedy pod laskiem , sam nie wiem jak to się stało ale z moich ust poczoł wydobywać się krzyk ?hej!?, ?hej ty tam!?, w odzewie usłyszałem cichutki smiech i osoba ulotniła się gdzies za blokami. Ten toksyczny wielkomiejski tlen jest gorszym narkotykiem od grzybów chalucynów przeczuwam że w niedługim czasie zaczną mi się kłaniać drzewa i latarnie? O BOŻE!!! Ten karaluch do mnie mówi!.

Dzień

Szybkim pędem podenerwowanej wiewiórki z orzeszkiem ulotniłem się z powierzchni podwórka niczym stara gazeta w amoku z liśćmi w tle uniesiona do gory. I tak w oto magiczny sposób znów jestem wgnieciony w fotel niczym przygnieciony moim tyłkiem paproch pode mną. Dziwne uczucie świat w którym żyje od zawsze i którego tak znałem okazał się być zupełnie inny tajemniczy ciemniejszy, stał się tak bardzo obcy, w dodatku ta osoba? i ten przeraźliwy krzyk w uszach.

Dzień (poranek)

Nagle nie wiem jak to wyjsnić i podejrzewam że tego nie da się wyjaśnić. Krzyk który ciągle słyszałem należał do mojej matki stojącej z moim pustym plecakiem i budzikiem w dłoni, który wciąż wykrzykiwał bym wstawał i znów zaspie do szkoły. Ale zaraz chwila dziś jest przecież wtorek. Zerkam na telefon i nie dowierzam własnym oczą widząc datę i dzień poniedziałek godzina 7:40 co się dzieje ale przecież to niemożliwe? sam nie wiem jak mi to się stało ale powiedziałem do mamy wynocha. A ona rzuciła wszystko i wyszła. Niech mi ktoś to wytłumaczy czy ja teraz śnie czy to co było wcześniej mi się śniło. Oniemiały wstaje jednak i czuje tak jak w tedy grunt pod nogami czuje ten sam zapach wilgoci. Nie wiem co się ze mną dzieje ale jeśli to nie jest sen to przydało by się bym się spakował i pognał do szkoły, znów mnie czeka jedynka, znów smęcenie na mój temat, trudno jak to mówią w staro angielskim przysłowiu Nat jur fakink biznes? to nie to Sam tajms de lajf kopas w dupas a niekiedas po nogas? więc wrzucam do kostki zeszyt? w sumie to nie wiem czy nim jeszcze jest bo ma już tylko z 94 - 16 stron i nie ma okładki geografia, ahh geografia ile bym dał by być w jej wieku? mniam, to chyba jedyny przedmiot na który kocham chodzić i słuchać jej anielskiego głosu nawet jeśli mówi ?znów się nie nauczyłeś!?. Po szkole znow porozlepiali jakies plakaty tym razem znow bar ?Znuj? organizuje jakąs impreze ?Barcoded?? hm, brzmi zachęcająco wyczowam w tej nazwie lekkie zapachy elektro czyli jeden ze stylow który lubie. Oj idą nieliczni moi choży przyjaciele więc może zagadam.

-Co tam?

-Nic (wzrusza ramionami)

-A waliliście cos wczoraj w palnik?

-Przecież nas znasz? patrzysz w nasze zapite w trupa potrzymywanie na zapałki oczy i nie wiesz?. Arkochol, ?gumy? i dragi są jak urzędnicy skarbowi, uczepią się tyłka, i już nigdy nie puszczą, ach tak btw. Słyszałes o tej imprezie w znoju? My tam koksujemy, może być fajne, niektóre kawałki elektro są fajne, przy okazji dobry arkohol nooo i stado czekających zacpanych młodych dziewcząt w naszym wieku, i nie tylko, na metamorfoze z dziewczyni w kobiete, wiesz co mam na mysli (trzaska po ramieniu i robi ten swój wyraz twazy).

-To ja się pod was podczepie to się poturlamy wszyscy razem a kto jeszcze leci?

-No, Ja, Ty, Borsucz i Wdowa, poza tym sam wiesz że jak się rozbijamy po miescie to ktos się zawsze podczepi

-siuuurrr. Więc kiedy?

-No, jawol naturalnie dzis o dwudziestej

-To jak cos to ci pierdnę fonem ta?

-Ta tylko wczesniej załuż filter żeby nie cuchło okej?

Guru słynął ze swego jakże zrozumiałego tylko przez niego przenikłego żartu jak zwykle stojącego na wysokim poziomie intelektualnym. To własnie dlatego każdy nazywa go GURU. Co w rozwinięciu brzmiało Gruba Urzędnicza Rura Uranowa. Zyskał ten przydomek zaraz po akcji o kryptonimie ?Paszoł won!? w ktorej kiedy jeszcze znajdował się w samorządzie uczniowski na forum szkolnym zorganizował sobie mownice pozbijaną mozolnie ze sklejek aby było, prowizoryczny mikrofon i jak że perfekcyjnie ze smakiem zbluzgał wszystkich nauczycieli i dyrektora zazły ustruj polityczny w kraju? Potem chłopak się załamał gdy dowiedział się że to nie nauczyciele a bezrobotni i nie zły ustruj polityczny a stopa bezrobocia i nie w kraju tylko w naszym miescie? Może to i lepiej bo teraz jest normalny i da się z nim zagadać.

Wieczor (przed wyjsciem)

Przydało by się ubrać trochę luźniej, ale przed wyjsciem może jeszcze bym tak zwiedził podwodny swiat zamknięty przewodach z koncowką sikającą na trzy sposoby, gdzie się da, mniejszym gdzie się da i po prostu jak z kranu. Teraz już wiem dlaczego przy zasowce do zmiany tych ?trybow? są tylko numerki, nikt normalny nie mogł nazwać tego ?czegos? <wrrrrrrrrrrrrru> zmakneły się wrota ot kabiny i zaczyna się uwalnianie związku chemicznego H20 z rożnymi domieszkami rdzy z rur. Chwilka i sory Wine-Tu ja kończe swą podroż sija. Ręczniczek w łapki i heja. Wycierając się ręcznikiem fale ultra dźwiękowe zdołały dotrzeć do mojego telefonu leżącego na grzejniku i spowodowały uwolnienie się z małego głośniczka z tyłu obudowy dzwonka o nazwie Nokia Tunis ?chwila tyłek wycieram?? mowie do siebie. Telefon w dłoń:

-Co?!

-No idziesz?

-Ja! Stary nawet mi tyłka wytrzeć nie dasz zara, przed chwilą opuściłem wodny swiat.

-Nie kiełcz się i ładuj się w spodnie jak sardynka do konserwy bo leciemy

-A gdzie wy tam stoicie

-W kałuży?, bo pada? I boimy się że jak dotkniemy twojego bloku to się skruszy

-bła ha ha ha bardzo smieszne, to już idę

-no?

Ten to ma czache jak przystaniek autobusowy za miastem - pustą. Wszystko mam? Portfel, oprzyrządowanie, pieszczota na lewej ręce, pancerzyk na nielubianym paluszku lewej dłoni, na prawej łańcuszek. Wszystko jest. Więc wdrażam plan wyjscia w życie i wychodze zbiegając po skrzypiących schodach.

Wierczór (Znój po dwudziestej)

Już przed wejściem czuć elektryzujący zapach siarki. Znój słynął z tego, że pachniało tu jak w piekle, w zasadzie jakby miało być inaczej w klubie dla ludzi takich jak ja. Od razu po wejściu do klubu muzyka przywitała nas swoimi innymi niespotykanymi rodzajami dźwięków utworu ?FULKE - Absurd? unosząca się specyficzna woń siarki powodująca we mnie stan hipnozy zaprowadziła mnie do najciemniejszego miejsca w klubie gdzie wszyscy się rozłożyliśmy na skórzanych fotelach przy stoliku z boku obitego ćwiekami SPYKE.

-To co idę cos bujne na barze i lecimy z koksem muzyka czeka - odpowiedział rozkręcony Guru

- No no no tak mi dobrze to ty sobie tam leć a my tu się wylatujemy - z lekkim przymrużeniem jak to miała w zwyczaju odpowiedziała Wdowa

- A ty?

- Co ja? - Odpowiedziałem ze zdziwieniem

- No walisz z nami na tranzystory w płynie i na parkiet?

- Idź najpierw zrób jedno a potem się zobaczy

Cos tam odburknął i polazł do tego baru.

- To zanim on się wyszlają to ja idę, zajarać bo mnie fajki cisną w kieszeni

- Te Wdowa to poczekaj piękności pujdę z tobą, bo ja też no ten musze - dopisał się Borsucz, który w odwecie dostał prosto w twarz głupią miną Wdowy, po czym razem wyszli.

Taaa, jak zwykle sam, gnije wklęśnięty w fotel i w myślach kłębi mi się myśl, choć pewnie nie potrzebnie, kim była ta osoba, którą spotkałem w ?tedy?. Przecież to musi cos znaczyć. Sam nie wiem, kiedy to się stało, byłem tak mocno zamyślony, że nie zauważyłem zmiany piosenki i to tak odmiennej od poprzedniej ( Melvins - See How Pretty, See How Smart) i nagle widzę ją ktoś przysiadł się naprzeciwko mnie. Na początku nie zareagowałem jednak postać pozostająca wciąż w cieniu zbliżała się i kiedy znalazła się po mojej prawej stronie zbliżyła swe usta do mojego ucha, czując jej początkowy oddech odczułem dziwnego doznania, wewnętrznego spokoju i ulgi. Po chwili czując nieśmiałość UW osoby zdołała wyszeptać mi do ucha.

-Znalazłam cię

Tymi dwoma słowami zdołała zburzyć cały mój wewnętrzny spokój. Tworząc chaos i mimowolne lekkie otwarcie się buzi. Wyciągnęła swą dłoń i delikatnie zamknęła mi lekko rozdziabany aparat gębowy.

- i co ci powiedział ten karaluch? Mądry był? Ci? spokojnie.

Dalej milcząc z zanimowienia wcześniej ze strachu nie potrafiłem się odwrócić. Lecz teraz musze, wolnym ruchem głowy otoczony zapachami tajemniczej osoby powoli odwróciłem się, ale wciąż nie widziałem jej twarzy wciąż widziałem tylko jej rękę, po chwili z mroku poczęła się ujawniać na początku gładki nos potem policzki pokryte gładką lekko wyblakłą skórą, czerwone z gdzieniegdzie czarnymi elementami usta. I na końcu duże pomalowane jasno zielone kocie oczy.

- hm? Straszna jestem?

- nnn ni nnniee, kim jesteś?

- Nie ważne, teraz to na razie nie ważne, proszę pozwól mi patrzeć i Cieszyć me oczy twym widokiem? musze iść

- Nie zaczekaj, dokąd idziesz?

- Musze, zawsze, jeśli o mnie pomyślisz to się spotkamy wiesz gdzie?

I nagle tajemnicza postać znikła w ciemnościach pozostawiając mnie we mgle swych zapachów pokrywających teraz me ubranie, a ja jak stary narkoman, siedzie wciąż tak jak siedziałem i wdycham jej perfumy o innym zapachu nisz były mi znane. Po chwili wyrwany z łap rzeczywistości wracam do niej. Pierwszym widokiem po moim powrocie na planetę ziemia, był widok rozczochranej Wdowy nie do końca wyglądającej jak przed wyjściem a i Borsucz też był trochę weselszy.

- No spaliłam i mi lżej

- To, co ty tą fajkę na głowie trzymałaś i rurą przez lewe ucho do gęby ciągnęłaś?

- A co ci do tego? ważne, że było dobrze nie? - Spogląda już przychylniejszą miną na Borsuczego, po czym użyczył swojego głosu i wydał na wolność słow. kilka

- Nooom nie ziemsko zapuściłaś mi kilka, michow i od razu lżej

- A gdzie ten zaczarowany Chulio Iglesjas, He?

Po czym jak na zawołanie wyłania się łapiąc pion Guru

- sssssory panowie, nnnoooii ty dziewczyno ach no tak Borsucz weś wywal tą zebrę z mojego miejsca!

- JA JEB__! Ten już narąbany, wiecie, co Jang men end Jang wumen? Ja pale wroty ostatnio ja go prowadziłem to zpawiał mi całe spodnie i buty poza tym mam cos do załatwienia, sajonara - odpowiedziałem.

Ten ruski pokrowiec do rozpawianych bełtow. Jeszcze go mam prowadzić do domu? ZAPOMNIJ? dziś mam ważniejsze rzeczy do roboty musze trochę pomyśleć nad wszystkim i na tajemniczą osobą, co miała na myśli, że spotkamy się wiem gdzie?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak na chybcika mogę ci powiedzieć, że ta twoja korekta coś nawala- pełno błędów ortograficznych, pozjadane końcówki wyrazów. Powiem szczerze, że to odrzuca i trudno się przebić przez te zwały tekstu. Po drugie: za dłuuugie, masa niepotrzebnego tekstu, niektóre "rozdziały" jak dla mnie w ogóle bezcelowe. Poza tym zamiast "dzień (ranek)" mógłbyś dać na przykład "poniedziałek, 7. 40".

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

tak wiem błędy są ale nad tym ciągle pracuje w wordzie i wciąż poprawiam... no dobra jest masa błędziochów np. zamiast dzień jest dzien albo inne ale wciąż nad nim pracuje, a co do "rozdziałów" to one w pewnym stopniu są odpoczynkiem bo dla niektórych czasami tekst jest naprawdę długi a chce jeszcze bardziej utrudnić w przyszłość czytanie :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

dokładnie chce go szmacić (przepraszam) tyrać besztać doprowadzać do załamania psychicznego... jest on dla mnie tak jak by ulgą siadam wkużony i wyżywam się na nim :). Ach jeśli można podsuń parę wskazówek chętnie ich wysłucham :) szukam dobrego rozwinięcia do tej ksywy GURU

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chodzi o tą ksywkę to jest do bani-taki skrót jak najbardziej, ale rozwinięcie totalnie nierealistyczne. Sam chodzę do budy i wiem z doświadczenia, że dziatwa by nigdy takiej "inteligenckiej" ksywki nie wymyśliła. Poza tym w ogóle historia tego kolesia mocno naciągana. Obraził mocno dyrektora i grono pedagogiczne i żadne konsekwencje go nie spotkały. Z doświadczenia wiem, że to niemożliwe. A tak na marginesie: widać, że ortografią to jednak nie stoisz- "wkużony", zamiast wkurzony.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

nom jest naciągnięta ale uwierz mi że to jest możliwe ja chodziłem do gim i zrobiłem taka akcje zachowałem się jak rasowy debil i posklejałem filmiki ziomków którzy odwalali takie rzeczy na lekcjach jak np. rozpalanie ogniska w klasie na linoleum przyrzekam że to autentyk i miałem spore z tym nieprzyjemność ale z budy mnie nie wyrzucili. Teksty staram się pisać ze słownikiem mam wszystko z przedrostkiem dys: dysleksje dyskalkulie i tamto ze stylem pisma... dlatego wybacz proszę. ps. można dodać do znajomych? :D

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Ortho... etc. - Hmmm... Kobietę odpowiadającą za korektę wychłostaj i powieś na żywca nad rosnącym bambusem, bo ten tekst w ogóle nie miał żadnej korekty. Ale jak już się z bólem przebiłem przez literówki, połknięte końcówki, paskudne ortografy i inne takie przyjemności, to okazało się że nie jest tak źle. Błagam, tylko nie rób z tego drugiej Masłowskiej czy tej innej pindy, bodaj Drotkiewicz jej było...

Nie wiem czy celowo, ale chyba próbujesz bawić się strumieniem świadomości - polecam np. monolog Molly z "Ullisessa". Przestudiuj dobrze, to da pewne wskazówki. Ogólnie, gdyby poprawić niedoróbki stylistyczne, to czasem ta bezprzecinkowość i swobodne myśli byłyby całkiem niezłe. Tylko wiesz, ze strumieniem świadomości, jest jak z ekstazą szamańską - niby z boku wygląda to jak kompletny odjazd, ale szaman w każdej chwili może strzepnąć pyłek z ramienia i powiedzieć "no, tyle, to nara".

Aha - ogonmastera nie słuchaj :P Numeracja akapitów/rozdziałów według klucza minuty i godziny wskazywałaby za uporządkowane życie i pewien pedantyzm danego bohatera. A jak jest to czas nieokreślony, to moim zdaniem lepiej podkreśla ten chaos, który panuje w jego życiu.

Dobra, tylem się nagadał, to skończę. Teraz chimek. Jak tam wcześniej wspomniałem, skrobię cusik nowego. Nie skończyłem, jestem dokładnie w połowie, ale ciekaw jestem odbioru, czy stałem się bardziej chropawy tłukąc tylko recenzje gier na zlecenie, czy jeszcze jest jakaś nadzieja. ;] Tak czy inaczej, Intercity - połowa pierwsza.

Uwaga! Tekst zawiera słowa powszechnie uznane za obelżywe i nieładne. :P Stąd daję go w tagach quote i spoiler, co by mi się tu nikt nie pyszczył. Gdyby jednak ktoś się pyszczył, polecam sprawdzić słowo "mediatyzacja". Choć ta pierwsza połowa jest w miarę lajtowa (joł, rym), to i tak zalecam raczej ludziom dojrzalszym. Dziękuję za uwagę, zapraszam do czytania :P

"Relaks?

Komfort?

Tempo?

Przyjemność?

Bezpiecznie?

Intercity ? fotel pięciogwiazdkowy."

Reklama usługi kolejowej Intercity

Intercity

1.

- Szybciej! Spóźnimy się, cholera!

- Lecę, lecę?

- To leć, tylko rozłóż skrzydła? Który??

- Co?

- Za dużo fajek? Który peron?

- Piąty. Piątyy?

- Dobra.

- Baranie?

***

- Oj, kochanie ? uśmiechnęła się lekko starsza pani, rozsiadając się w przedziale ? Te pociągi są teraz takie drogie?

- Tam drogie? ? machnął ręką posiwiały już, acz nadzwyczaj żywy człowiek siedzący naprzeciwko ? To tylko te cholerne Intercity, te ekspresy zafajdane. Dawniej, moja droga, było normalne, że co dwie, trzy godziny, jechały pociągi. I niewiele wolniej. Ale od kiedy zaczęli naprawiać te torowiska, oszaleć można. Co to jest, siedem godzin do Warszawy jechać? Kpina jakaś?

- No tak? ? pochyliła nieco głowę ? Ale drogie.

- Duszko, czasem trzeba. A dziś taka piękna pogoda, trzy godzinki zlecą jak nic, co najwyżej nas portfele zabolą? Dzieci przecież czekają.

***

- [beeep]? Schody? Pieprzone schody?

- Zamknij się? Powietrze?

- Co?

- Powietrze tracisz?

- Już, tam, jest?

- Minuta przed, o cholera, minuta przed.

***

Pociąg relacji Intercity z Krakowa Głównego do Warszawy Zachodniej odjedzie z toru drugiego przy peronie piątym. Wagony od pierwszego do trzeciego znajdują się w sektorze pierwszym. Wagony od czwartego do szóstego znajdują się w sektorze drugim. Wagony?

***

- Dobra, w środku.

- Taak?

- Zaraz się chyba ze szczęścia posram.

- Dobra, cicho już, w pociągu jesteśmy.

- No?

***

- Marzena, ile już godzin? ? wysoki, szczupły konduktor ziewnął bezceremonialnie, między jednym a drugim siorbnięciem z plastikowego kubka.

- Osiem, nie marudź. ? parsknęła niska i nieco tęgawa kobieta w podobnym uniformie. ? Przynajmniej w miarę dzienna zmiana.

Konduktor kiwnął potakująco głową.

- Chociaż dobrze, że to Intercity? Jak już czegoś nie znoszę, to telepania się osobowymi. Tu nas przynajmniej nikt nie zatrzyma, nie trzeba się martwić. Byle przeboleć do Tunelu a potem ? machnął ręką ? w długą, fiuuu?

- Marian, Marian, znowu ze starą masz problemy, że tak marudzisz? ? Marzena uśmiechnęła się nieco głupkowato.

Konduktor machnął lekceważąco ręką po raz drugi, nieomal wylewając resztkę kawy z kubka.

***

Młody, wiecznie uśmiechający się chłopak, z makabrycznie krzywymi zębami pakował czekoladki i kartony z napojami do małego wózeczka. Gdy skończył, odruchowo pogładził nieco rzadkie blond włosy i spojrzał na zegarek. 17:54. Jeszcze minuta i pociąg ruszy. Trzy godziny. Niecałe trzy godziny. Chrząknął i spojrzał w półotwarte okno. Choć dworzec był całkowicie kryty, dało się wyczuć już ten popołudniowy, lżejszy nieco powiew miejskiego powietrza. Jeszcze trzy godziny, pomyślał. I nadejdzie wieczór i chłód. Lato zdecydowanie źle służy, źle ludziom takim jak on. Przygładził włosy raz jeszcze i odruchowo zabębnił palcami po pokrywie wózka.

***

- Długooo? ? pisnął chłopczyk, wiercący się od kilku minut na siedzeniu.

- Nie, malutki. ? kobieta siedząca obok pogłaskała go po głowie. ? Niedługo. To bardzo szybki pociąg, wiesz? I bezpieczny. Dowiezie nas do Warszawy w trzy godziny.

- I nie będziemy się nigdzie zatrzymywać?

- Nie, nigdzie. Dopiero na miejscu. ? uśmiechnęła się matka.

Siedzący naprzeciwko człowiek w średnim wieku, który dotychczas zatopiony był w lekturze "Wyborczej" chrząknął dziwnie, poprawił swój ciemny garnitur, po czym wyciągnął małe słuchawki i patrząc się z dezaprobatą na dziecko, wcisnął je do uszu. Lubił słuchać radia, pozostawał wtedy w styczności ze światem, a jednocześnie separował się od ludzi.

***

Z niemałym hukiem do przedziału wcisnęło się dwoje względnie młodych ludzi. Wysoki, acz nieco roztyły mężczyzna w okularach o cienkich oprawkach, odziany koszulkę i wojskowe spodnie wciśnięte w zabłocone i przybrudzone buty, oraz niższa od niego kobieta, o ciemnych włosach, poprawiająca nerwowo okulary w rogowej oprawce. Padli na siedzenia, dysząc jeszcze chwilę, po czym napotkawszy nieco zdegustowane spojrzenia pary starszych państwa siedzących przy oknie, uśmiechnęli się do siebie nieco paskudnie.

- Zdążyliśmy. ? powiedziała kobieta, opierając się o zagłówek.

- O tak? - bąknął chłopak, wyłamując palce. ? Ale kur? Znaczy, niewiele brakowało.

- Jesteś głodny?

- Jak wilk.

- To jak ruszy ? kiwnęła głową ? Skoczymy do "Warsa".

***

Choć podróżni nie widzieli tego przez okna, słońce powoli poczęło chylić się ku zachodowi. Choć było jeszcze w miarę wysoko na niebie, jego blask przygasał. Nieliczne chmurki, pełzające leniwie po niebie, przysłaniały je raz po raz, by potem znowu dać mu pole do popisu. Do zapadnięcia głębszego wieczoru zostało niewiele czasu, może nawet trzy godziny.

Potem miała już nadejść noc i ciemność.

***

Pociąg ruszył.

2.

- Czasem mam ochotę, wiesz?

- Tak? ? mruknęła znad pochłanianego z prędkością światła kotleta.

- Nażreć się, za te nieludzkie pieniądze, tutaj w "Warsie". ? odpowiedział z uśmiechem.

- I?

- I potem ? zniżył nieco głos ? Stanąć nad tymi wszystkimi pieprzonymi garniakami i zarzygać im aktówki, koszule, spodnie, ich obiady, ich napoje, włosy, nogi, ręce, całych ich obrzygać, a potem patrzeć jak? - urwał na rozpaczliwe znaki kobiety, która przesłaniała usta, machając ręką z niemałym afektem.

- Hubwa ? burknęła z wypchanymi ustami.

- Przełknij ? powiedział spokojnie, splatając palce.

- Ufff? - odetchnęła cicho ? [beeep], musisz przy jedzeniu?

- Tak ? wyszczerzył zęby ? Uwielbiam to robić.

- Choć raz mógłbyś się powstrzymać.

- To chyba będzie dzień mojej śmierci. ? mrugnął z rozbawieniem i począł mozolnie wybierać pieczarki z plastikowego talerzyka.

***

Chłopczyk dłubał w nosie z zapamiętaniem już dłuższą chwilę, po czym nagle wyciągnał palec i wcisnął go do ust.

- Boże, co ty robisz? ? pisnęła jego matka, odtrącając jego dłoń od twarzy. Człowiek w garniturze obrzucił ich krótkim spojrzeniem i zapatrzył się tępo w okno. W radio kolejna rozmowa. Z dala od świata, ale ze światem, pomyślał, wzdychając cicho. Żeby ich wszystkich szlag trafił.

***

- Co za ludzie, niechlujni tacy? - burknął staruszek.

- Mówisz tak, bo siedzimy chwilowo sami w przedziale? ? żona obrzuciła go lekko zdegustowanym spojrzeniem.

- Ech? - machnął ręką zrezygnowany ? Za moich czasów?

- Naszych ? przerwała mu z naciskiem ? Naszych, Stasiek. Może było inaczej. Może i teraz jest inaczej. Nie powinieneś osądzać ludzi tylko po tym jak wyglądają.

- Duszko... ? zaczął znowu ? Ale?

- Żadne ale. ? prychnęła ? Skoro stać ich na taki drogi pociąg, to znaczy, że stać ich też na to, żeby być czystymi. Może się śpieszyli? Widziałeś jak tu wpadli. To ich wybór ? wzruszyła lekko ramionami ? że wyglądają, jak wyglądają. Jeśli któreś z nich, dajmy na to, uratuje kiedyś twoje życie, inaczej spojrzysz na te sprawy.

- Póki co, na to się nie zanosi ? burknął Stanisław, opierając się o składany stoliczek.

***

- Dzień dobry, poczęstunek. Woda, kawa czy napój? ? chłopak z wózkiem słuchał przez chwilę życzeń pasażerów, kiwnął głową, rozdał te marne gówienka, które były w cenie biletu i ruszył do następnego przedziału. I tak dzień w dzień, rano i wieczorem, oglądanie tych wszystkich wykształciuchów, którzy bujają się dwa razy

dziennie pociągami, z ich nonszalancko rozłożonymi gazetami, laptopami i innym tałatajstwem. Całe szczęście, kiedyś zdechną. A wtedy nie przydadzą im się na nic te ich pieprzone gadżeciki. Chłopak uśmiechnął się pod nosem.

***

- Dzień dobry, bilety do kontroli proszę. ? Marian spoglądał na kolejne papierki, kasował, trzask zamykanego przedziału, dzień dobry, papierki, trzask, przedział, dobry, papierki, trzask, przedział, dobry, papierki? Westchnął cicho. Poczuł nagle czyjąś dłoń na ramieniu. Odwrócił się, stojąc w przejściu.

- Mina ? mruknęła Marzena cicho.

- Hm? ? spojrzał na nią zdziwiony.

- Mina ? powtórzyła ? Wyglądasz, jakbyś miał kogoś zatłuc. To nie osobowy, uśmiechajmy się częściej.

Parsknął cicho.

3.

Mężczyzna przy oknie wyciągnął słuchawki z uszu. Spoglądanie na monotonny krajobraz znużyło go nieco. Wyłączył radio, przygładził włosy i wyciągając się nieco, skrzyżowawszy ręce na klatce piersiowej, przymknął oczy. Z dala od świata?

***

Młodzi ludzie wrócili z przedziału restauracyjnego, usiedli i rozmawiali chwilę cichymi głosami. Potem kobieta znacząco ziewnęła, oparła głowę o szybę i prawie natychmiast zasnęła. Mężczyzna grzebał chwilę w wojskowym plecaku, po czym wyciągnął kabelek ze słuchawkami wraz z odtwarzaczem. Prztykał chwilę, wpatrując się w wyświetlacz i zaraz wcisnął słuchawki w uszy, przymykając przy tym oczy.

***

Dzieciak usnął wreszcie, znużony monotonną jazdą. Jego matka odetchnęła z ulgą, układając się wygodniej, mimowolnie zamykając oczy. Szum pociągu uspokajał.

***

Para staruszków w przedziale, w którym siedzieli młodzi ludzie milczała od jakiegoś czasu. W końcu i oni złożyli głowy na bocznych poduszeczkach i zapadli w drzemkę.

***

Nigdy nie śpi cały pociąg. Zawsze jest maszynista, obsługa konduktorska, trzech sokistów snujących się po korytarzach. Ale zawsze, czasem nawet podczas nawet niezmiernie krótkiej podróży, jest taki moment, kiedy wszyscy czują znużenie. Nie jest to potrzeba snu, nagląca, raczej silny bodziec ze strony jednostajnego szumu składu sunącego po szynach.

***

Słońce schodziło coraz niżej. Przez uchylone w wielu przedziałach okna, do środka wdzierało się coraz chłodniejsze, pachnące lasem powietrze. Pociąg mijał miarowo kolejne dworce, przetykane zieleniącymi się połaciami iglastych drzew, czasem znowuż różnokolorowych pól. Nie zatrzymywał się nigdzie, na tym przecież polegał jego urok. Ale w pewnym momencie stanął.

Raptem kilka minut po tym, kiedy po raz ostatni rozdzwoniły się telefony pasażerów.

3 i 1/2.

Mężczyzna w garniturze ocknął się nagle, zdenerwowany nieco brzęczeniem i nader głośnym dźwiękiem wydobywającym się z kieszeni marynarki.

***

Marian, konduktor, spojrzał ze zdziwieniem na swoją osobistą komórkę, która na wyświetlaczu pokazywała numer jego żony. Nie rozmawiali ze sobą od czterech dni.

***

Starsi państwo spoglądali z zaciekawieniem na młodych ludzi, poderwanych nagle do życia przez telefony. Chwilę później, zanim tamci zdążyli odebrać, rozdzwoniły się ich własne aparaty.

***

Matka uciszyła syknięciem rozdartego synka, podnosząc komórkę do ucha.

***

Jasnowłosy chłopak, spacerując między przedziałami, z rozbawieniem oglądał twarze ludzi, odbierających niemal jednocześnie swoje telefony. Pewnie gdzieś musialo nieźle pieprznąć. Gdy zadzwonił i jego, przekonał się zaraz, że nie był zbyt daleki od prawdy.

3 i 3/4.

- Kochanie? Kochanie? Ja, ja zawsze? Nawet kiedy się pokłóciliśmy, zawsze?

?

- Mamo, tato. Wracajcie, o Boże, nie jedźcie?

?

- Nie! Nieee? To? Ja? Proszę? Są? Są już tutaj?

?

- Słuchaj, zachowałem trochę pieniędzy. To będzie dla ciebie, jak przejdziesz przez to wszystko. Jak ci się uda, jak zdoł?

?

- [beeep]! [beeep]! Nie! Niemożliwe! [beeep]! To niemożliwe! Ku?

?

- Nie wierzę? To? To było, moment? Po prostu moment. W jednej chwili? Staliśmy tam, ja przy wejściu, do sklepu, do sklepu? A potem, chyba z rogu, tak tak, z rogu, tam w rogu, tam na placu, stamtąd się zaczęło? Moment? Po prostu moment? I po kolei zaczęli skakać sobie do gardeł? Och, Boże?

?

- Zdradzałam cię. Wiele razy, z różnymi mężczyznami. Czasem przygodnie poznanymi, czasem z przyjaciółmi. Kurwiłam się, na prawo i lewo, bo ty byłeś zbyt zajęty sobą, taki pieprzony egoista z małym fiutem. Chciałam tylko, żebyś wiedział, bo jestem spokojna. Spokojna, bo nikt z nas tego nie przeżyghhh?

?

- Wiesz? To takie? Takie cholernie konwencjonalne. Ale? Nie mogę inaczej? Czuję się jak w kiepskim filmie? Pamiętasz? Tyle ich oglądaliśmy, tych horrorów? Zawsze się z tego podśmiewaliśmy. A teraz sam czuję się jak w pieprzonym filmie klasy b, jak w kiepskiej powieści, albo czymś takim. Rozumiesz? Śmiać mi się [beeep] chce? No tak? Mamy to już za sobą. Chcę tylko powiedzieć? Bo zaraz się tu dostaną, to kwestia minut, chcę powiedzieć? Tfu, zawsze cię kochałem. Zawsze, nawet gdy wydawało się, że wszystko jest stracone. Byłaś kobietą mojego życia, boże, nie wierzę, że mówię to w takiej chwili. Oszczędzę ci tego, mojego wrzasku, bulgotania i innych efektów specjalnych. Rozłączam się, zaraz tu będą. To moje ostatnie słowa.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Gość
Odpowiedz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Utwórz nowe...