Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Black Shadow

Mass Effect Alternative

Polecane posty

Marcus

Whoa. Ile tutaj skarbów. Wiedziałem że coś znajdę, ale żeby aż tyle? Wszystko ładowałem gdzie tylko się dało. Istny rabunek, tak to wyglądało z boku. Takie jednak realia panowały w żołnierskim życiu. Jedni umierają i zostawiają po sobie takie małe prezenciki schowane w kieszeniach dla innych. W tym dla mnie. Uśmiech jaki miałem na twarzy był porównywalny z dzieckiem, który znalazł pod choinką swój wymarzony prezent. Aż tu nagle... bla bla bla. Nadajnik jest tam... w sensie... dobra. Wiem gdzie jest nadajnik. Miałem już tam biec z szaleństwem w oczach, gdy to jeden z naszych postanowił nas opuścić. Turianin. Płakać nie będę. Coś tam nawet do niego rzuciłem. Chciałem go przekonać, że naprawdę nie warto wracać. Żeby nawrócił swoje serce... yyy... kosmity i zszedł na właściwą ścieżkę. Tą ścieżkę dobra. Tam go diabeł kusił. NO I POSZEDŁ!. TO IDŹ. Nie będę za nim szedł. Wiedział, że nie pójdę. Pomachałem mu jak afrykańskie dziecko kierowcy ciężarówki z jedzeniem. Z tak ogromnym smutkiem, łamiącym sercem, żalem przepełniającym moje puste już od emocji ciało. Szybko mi jednak przeszło i z uśmiechem na twarzy ruszyłem dziarskim krokiem w kierunku nadajnika. A niech nawet zginie. 3 padnie, 3 przeżyje, 3 razy większa wypłata? Zastanawiałem się nad tym przez chwilę. Jakoś to podniecenie nie dawało mi myśleć racjonalnie. Trzeba być przecież czujnym. Muszą tu być przeciwnicy. Jak już znaleźliśmy się nie tak daleko celu naszej podróży, okazało się że mamy dwa gethy przed sobą. JUŻ miałem wybiec z krzykiem bojowym i rzutem wywalić gdzieś ich w niebo, to ci nagle zaczęli sobie gadać. Planować. Nosz kurde... Ile można gadać? Trzeba DZIAŁAĆ! Gdy tak wsłuchiwałem się w słowa Garry'ego, aż miałem ochotę go wyśmiać. JA?! Mam gdzieś sobie odejść, aby ominęła mnie cała akcja? No weź przestań.

- Oczywiście że zostaję. Też głupie pytania zadajesz... kolej kolej kolej kolej

Mówiłem jak mały wściekły robocik, któremu psuły się bateryjki. Ciągle to samo. Miało to oznaczać, że chce się przejechać kolejką. Nie bawić się w unikanie wrogów, bo tam znając życie będzie więcej wrogów niż na tej niby niebezpiecznej drodze. Chciałem kolejkę i ją dostanę.

- Strzelajcie w końcu, bo muszę się odlać a nie będę przecież kucając sikał. To takie mało męskie jest. A jak wstanę to mnie zobaczą, zaczną strzelać, wysadzą w powietrze to za czym się chowamy, umrzecie i będę musiał was przeszukać dogłębnie.

Zabrzmiało to tak głupio, że aż motywująco. Bez dwóch zdań. Czekaj... Czekaj... czekaj... cze.... nosz zleje się kurna.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Helios

Nikt ze mną nie poszedł, zrozumiałe. Doskonale wiedziałem, że nikt nie pójdzie. Może przez chwilę zapalał się we mnie promyczek nadziei, ale szybko gasł jakby przytłumiony podmuchem wiatru. Byłem zdany tylko na siebie.

Adrenalina to świetna rzecz. Nie ma wątpliwości, iż gdyby nie ona i pomoc kolonistów, leżałbym martwy z wojenną pieśnią na ustach. Gdy wrogowie nareszcie zginęli mogłem wyjść zza osłony i spojrzeć czy towarzysze żyją. Podszedłem bliżej i zauważyłem resztę ocalałych. Najwyraźniej byli zdumieni moim kretyńskim zachowaniem. Mam nadzieję, pozytywnie. Przykląkłem na jedno kolano dając wreszcie upust emocjom i zmęczeniu. Niby medi-żel złagodził ból, ale rana wciąż dawała mi się we znaki. Targanie na plecach masy żelastwa też podobno nie wpływa dobrze na samopoczucie. Gestem uniesionej ręki zasygnalizowałem, że nic mi nie jest i podpierając się moją wysłużoną snajperką wstałem by bardziej ogarnąć się w sytuacji. Oprócz osób, które poznałem na początku misji, byli jeszcze koloniści i jakaś kobieta. Oczywiście zostałem od razu zasypany masą pytań, a nie na wszystkie znałem odpowiedź. Niby mógłbym coś wymyślić, ale czekały na nią złe wieści.

-Niestety niosę dla was złe wieści, na terenie wykopalisk nie było żadnego nadajnika, a nasza część oddziału wpakowała się tam w równie wielkie szambo jak wy tutaj. Może nawet gorsze. Przyciśnięci ogniem nieprzyjaciela, nie mieliśmy szans uratować człowieka, jaki się tam pechowo znalazł. Miał na imię Kaidan. Naprawdę próbowaliśmy. Moje wyrazy współczucia dla tych, którym ów żołnierz był kimś bliskim.

Nie chciałem mówić już nic więcej (na przykład tego, że nie mam nieśmiertelnika, bo rąbnął go kolega z oddziału), więc myślami wróciłem do Sarena. My narażamy tu życie, prawie giniemy, a on wyrusza na zwiad sam? Praktycznie, całkiem sam? Gdybym nie wyczuwał tu spisku, nazwałbym to samobójstwem. A może znowu majaczę. Musiałem usiąść, mętlik w głowie nie dawał mi spokoju. Nie zostawiłem ich, to było ważne. Widząc jak wszyscy szykują się, aby ruszać dalej poprosiłem o chwilę odpoczynku.

-Wiecie co? Kimnąłbym sobie ? wiedziałem, że nikomu nie jest do śmiechu, ale rozładowanie atmosfery zawsze jest dobrym krokiem. W trumnie się wyśpię za wsze laty, nie ma co. Zrobiłem głęboki wdech i uznałem, że jestem gotów ruszać dalej.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Syzyf

Przez chwilę było nieciekawie, szczególnie kiedy Syzyf i Anran oboje padli na ziemię powaleni wybuchem granatów. Jednakże, niespodziewanie pojawił się ktoś, kogo się najmniej spodziewali...

-Helios?- wydobył z siebie z lekkim niedowierzaniem Syzyf, po czym rozejrzał się czy teren jest już całkowicie czysty by trochę skrócić dystans między nimi.

-Wróciłeś po nas! Znaczy że znaleźliście już nadajnik?- rzucił zaraz po tym. Zanim Helios zdążył jednak odpowiedzieć, Syzyf kontynuował

-W każdym razie, przeczucie nas nie myliło: znaleźliśmy ocalałych! Naprawdę wybrałeś idealny moment by wrócić i nam pomóc, dzięki.- dokończył wywód.

-Niestety niosę dla was złe wieści, na terenie wykopalisk nie było żadnego nadajnika, a nasza część oddziału wpakowała się tam w równie wielkie szambo jak wy tutaj. Może nawet gorsze. Przyciśnięci ogniem nieprzyjaciela, nie mieliśmy szans uratować człowieka, jaki się tam pechowo znalazł. Miał na imię Kaidan. Naprawdę próbowaliśmy. Moje wyrazy współczucia dla tych, którym ów żołnierz był kimś bliskim.- odpowiedział Helios

-Wiecie co? Kimnąłbym sobie- zażartował, odpoczywając przez moment.

-Sen...- wyłączył się na chwilę z rozmowy Syzyf, rozpamiętując czasy kiedy był w stanie zasnąć, po czym wrócił do siebie i dołączył do grupy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Anran'Xen nar Irian

Czy wszyscy są cali? Chyba, tak. Chociaż gdyby nie Helios zapewne inaczej by się to skończyło.

- Dzięki, że po nas wróciłeś. - Rzuciłem tylko w stronę Turianina rozmyślając o naszej obecnej sytuacji.

Mam kilka osób pod opieką a tamci nadal szukają nadajnika, z każdą chwilą jest coraz ciekawiej.

- Tylko co teraz powinniśmy zrobić, ma któryś z was pomysł? - Zapytałem niepewnie.

Sytuacja nie wyglądała za ciekawie. Chyba powinniśmy dołączyć do pozostałych, tak mi się wydaję im jesteśmy liczebniejsi tym silniejszy.

- Przyjaciela moja propozycja wygląda tak, idziemy śladem pozostałej trójki, która wyruszyła po nadajnik. Teraz ten nadajnik jest najważniejszy, bo tylko gdy go zdobędziemy będziemy mogli się wydostać stąd. Jednak mamy pod opieką dwójkę cywili i ich ochrona to nasz nadrzędny cel. Ja z kimś, obojętnie z kim Syzyfem, Heliosem lub Ashley będę trzymał się blisko cywili, aby ich ochraniać. Podczas gdy pozostała dwójka będzie szła nieco wysunięta z przodu, aby wybadać teren. Oczywiście ta dwójka z przodu nie powinna się zbytnio oddalać, jakieś kilkanaście, kilkadziesiąt metrów nie więcej. To powinien być taki bezpieczny dystans, który będzie pozwalał nam w porę pomagać sobie na wzajem podczas ewentualnego ataku.

Chwile po mojej wypowiedzi sprawdziłem swoją broń, znałem się na tym jako spec od broni. Lecz moje myśli odbiegały już daleko. Kaidan tak? Kolejna ofiara, ciekawe ile jeszcze osób zapłaci życiem za ten nadajnik. Jednak po minucie wróciłem do siebie i odezwałem się ponownie.

- Zgadzacie się na to?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ekipa poszukująca nadajnika

Im było was mniej, tym bardziej byliście zgodni. Wszyscy trzej zamierzaliście przemieścić się kolejką. Uprzednio oczywiście likwidując dwójkę Gethów. Okazało się to zadaniem niezwykle prostym. Saran i Garry bez zbędnego ociągania się pozbawili wartowników wszelkich oznak życiowych. Nigdzie w pobliżu nie było widać wroga, mogliście więc spokojnie zająć miejsca w kolejce. Trwało to jednak dłuższą chwilę, ponieważ Marcus już nie mógł wytrzymać z potrzebą.

Gdy ruszyliście byliście niezwykle zdziwieni jakimkolwiek brakiem oznak życia. Nie chodziło nawet o nieobecność Gethów, jak widać wybiliście już większość. Nie, niepokój budziła w was cisza. Ustał wszelki ruch wiatru, nie słyszeliście już miarowego trzaskania ognia. Cisza. Zły omen zbliżających się kłopotów.

Dotarliście do drzwi, nadal nie wzbudziliście niczyjego zainteresowania. Mogliście działać spokojnie. O ile wcześniej smród spalonych ciał mógł przyprawiać was o mdłości, o tyle teraz nie był zauważalny. Zaczynaliście się już przyzwyczajać do warunków panujących w miejscach, gdzie została przelana krew.

Wasze zainteresowanie wzbudziły zwłoki pewnego mężczyzny. Musiał tutaj pracować, był w stroju roboczym. Nie zginął jednak w otwartej walce, to nie wyglądało na robotę Gethów. Jeden strzał w tył głowy, rozdarty kombinezon. Musiał się chwilę z kimś szarpać, następnie zaś został pozbawiony życia. Zabójca osiągnął swój cel. [Przeczytajcie jeszcze fragment dla wszystkich]

Ekipa ratująca kolonistów

Udało się wam przetrwać. A to przecież było najważniejsze. Mieliście jednak na głowie jeszcze wiele innych zmartwień. Ocaliliście aż trzy ludzkie istnienia. Tym samym ściągnęliście jednak na siebie kolejne jarzmo. Mogliście zostawić ich samym sobie, to jednak byłoby głupotą. Nie naraża się na śmierć osób, które dopiero co się ocaliło. Musieliście więc zapewnić im bezpieczną przeprawę do...no właśnie, dokąd? Waszym celem był nadajnik, w jego kierunku ruszyli już pozostali. Logicznym wyjściem wydawało się więc wzięcie ocalałych ze sobą. Nie było to najgorsze rozwiązanie w przypadku Ashley, doskonale posługiwała się w końcu bronią. Ale co z naukowcami? Czy nie będą tylko zwykłym balastem u nogi? Musieliście zaryzykować.

Syzyf wraz z Heliosem robili za zwiad. Anran wraz z ocalałymi szedł nieco za nimi. Wszyscy zachowywaliście szczególną ostrożność. Na swojej drodze spotykaliście co i rusz poobdzierane ze skóry ludzkie postacie. Teraz ledwo przypominające człowieka. Brnęliście przed siebie wprost do stacji transportowej, to tam wędrowały wszelkie ślady.

Zdziwiła was nieobecność Gethów, po drodze natrafiliście tylko na dwa trupy, prawdopodobnie załatwione jednym strzałem. To musiała być robota waszych. Ewentualnie Nihlusa.

[Część dla wszystkich]

Dostrzegliście ruch. W oddali dwie postacie ze sobą rozmawiały. Prawdopodobnie był to Saren oraz Nihlus. Nadajnik musiał być blisko. Zamierzaliście zbliżyć się do nich i podsłuchać o czym mówią. Oba Widma skończyły już jednak ze sobą rozmawiać. Zaczęli zmierzać w sobie tylko znanym kierunku. Prawdopodobnie kierowali się w stronę nadajnika. Mogliście do nich dołączyć. Nie wiedzieliście jednak, czy jest to dobre posunięcie. Zwykłe śledzenie mogło dać wam znacznie więcej. Ale czy było warto? Czy w ogóle da się śledzić Widmo?

Wasze rozważania szybko zostały przerwane. Grupa zmierzająca do nadajnika zobaczyła na horyzoncie drużynę ratowniczą. Cała trójka była cała. Moment, nie trójka. Szóstka. Dołączyły do nich dwie kobiety i jeden mężczyzna. Co ciekawe to płeć żeńska wydawała się być bardziej zahartowana w boju.

Znów mogliście połączyć siły, co jednak kompletnie nie rozwiązywało waszego problemu. A nawet go pogorszyło. Najwidoczniej Gethy od samego początku was śledziły. Teraz postanowiły zaatakować. Byliście otoczeni. Kilkadziesiąt metrów od was znajdowały się Widma. Zdały sobie nawet sprawę z waszej obecności. Czym prędzej rzucili się do ucieczki. Dobrze wiedzieli, że Gethy najpierw zajmą się wami. Powalając dwa roboty na ziemię pobiegli w kierunku wzgórza. Prawdopodobnie tam, gdzie znajdował się nadajnik. Zostaliście sami. Musieliście jednak działać szybko. Nihlus nie miał powodów by wam ufać, Saren również pozostawał nieobliczalny.

Kilkanaście skrzyń, masa wolnej przestrzeni, do wzgórza kilkaset metrów. Od celu podróży oddzielało was jednak kilkunastu Gethów. Jak widać Zombie były już przeszłością. Mimo to przyszłość nie zapowiadała się różowo.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Saran Limenen

Cholera!! Wiedziałem, że nie będzie zbyt łatwo, ale ta grupa gethów może nam napsuć trochę krwi. Po kim jak po kim, ale po nich nie spodziewałem się takiego ruchu. Dobrze, że druga grupa nas odnalazła, bo bez nich mogłoby być jeszcze gorzej. Ale nie ma czasu na dalsze rozmyślania... trzeba działać.

Dookoła pełno wrogów, ale będąc w OZS byłem już w podobnych sytuacjach. Oddaję kilka strzałów z mojego pistoletu i pod osłoną kamuflażu biegnę w kierunku najbliższej osłony i wyłączam kamuflaż. Kucam, wychylam się zza rogu i wybuchem spalającym atakuję jednego z pobliskich gethów. Ta w miarę bezpieczna pozycja powinna pozwolić mi na skorzystanie ze snajperki. Wyciągam broń, przykładam oko do lunety, celuję i naciskam spust...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Marcus

HAHA! Wiedziałem że w końcu jesteśmy na jedynej słusznej drodze ku nadajnikowi. Ale cóż to? Widma? To po co nas wysyłają po nadajnik, skoro równie dobrze oni sami mogą sobie go zabrać. Wiadomo... czarnemu zawsze będą kazać pracować. Już miałem wraz z całą ekipą ruszyć w ich stronę, a jakby nie chcieli to bym poszedł sam, ale nasze zguby się odnalazły. Z towarzystwem... Wiadomo. Chcieli ratować, ale po co targać ich ze sobą? Nie mogli ich uratować od gethów i wrócić do nas? Bez nich?! Wywróciłem w tym momencie oczami, zataczając urocze kółeczka, gdy nagle wyskoczyły nie wiadomo skąd. Tak. Te obleśne robociki chciały walki? BĘDĄ JĄ MIAŁY! FIGHT! Rzut jeden czy drugi. Bardziej jednak nie celowałem w nich samych, a we wszelkiego rodzaju skrzynki czy inne rzeczy, których nie było niestety za wiele. Takie coś przygniecie chociaż dwóch gethów. Logiczne więc że w to "Rzucam"? Oczywiście. Bystrość mojego czarnego umysłu nakierowała mnie przy okazji na jakieś prowizoryczne schronienie. Strzelać strzelałem... oczywiście. Nie były to jednak specjalnie celne strzały. Mimo wszystko, postanowiłem dumnie z pancerzem technologicznym nie uciekać za bardzo. Przyjmę ich na klatę!! Taki ze mnie bohater. Wręcz momentami sprawiałem wrażenie, jak gdybym chciał wbiec w całe to towarzystwo i w odpowiednim momencie "zdetonować" pancerz. Wtedy bym mógł leżącym przeciwnikom strzelić w łeb. Większe prawdopodobieństwo, że bym trafił w któregoś. Reszta miała strzelać. Eliminować co większe zagrożenie, a ja szukałem dogodnego tłumu robotów i EXPLOSIOOOOON!! Sam torowałem sobie przejście Rzutem w indywidualne jednostki naszego wspólnego, ale jakże sprytnego wroga. Skoro już nie miałem Pancerza technologicznego, zabrałem się za ucieczkę. Strzelałem jak dziewczynka gdzieś za siebie, nie patrząc nawet gdzie, wiejąc ile tylko w murzyńskich... wróć!... afroamerykańskich nóżkach sił miałem, aby schować się za wcześniej upatrzone miejsce. Sprytny ze mnie gość, bez dwóch zdań.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Garry Johnson

Zdecydowaliśmy się zabić gethy za pomocą karabinów snajperskich, ja i Saran mieliśmy wystrzelić jednocześnie. Trzeba było więc wszystko sprawdzić, nie mogliśmy sobie pozwolić na żadne usterki, przegrzania czy zablokowania nabojów. Aktywowałem w mojej Wdowie amunicję dysrupcyjną i wyregulowałem jeszcze raz celownik. Nigdy nie ufałem tym automatycznym, producenckim, legalnym i zgodnym ze wszystkimi umowami międzynarodowym wersjom. Zawsze kupowałem broń na Omedze, w dolnych Okręgach Cytadeli lub na Illium. Zamawiałem dopasowane do rąk uchwyty, celowniki przystosowane do odpowiedniej zdolności skupiającej oka, odpowiedniej długości lufy. Dodatkowo od zawsze lubiłem posiadać wszystko w odpowiednich kolorach. Całe moje wyposażenie (pancerz i broń) wyglądały podobnie - czarne z lekkimi, żółtymi wstawkami. Przerwałem swoje rozmyślania, oparłem karabin o skrzynkę i chwilę przycelowałem. Kiedy geth po prawej znalazł się tam, gdzie krzyżyk.

- Jestem gotowy. Możemy strzelać - powiedziałem do Sarana.

Gdy gethy padły na ziemię, a za chwileczkę powybuchały, odczekaliśmy jeszcze moment. Gdy upewniliśmy się, że w pobliżu nie znajduje się więcej syntetyków, zająłem miejsce w kolejce. Salarianin zrobił to samo, ale musieliśmy jeszcze poczekać na pęcherz Marcusa.

- Pospiesz się, bo nudno się już robi! - krzyknąłem do czarnoskórego kompana, który chyba właśnie walczył ze swoim magnetycznym rozporkiem. Z braku lepszego zajęcia pogrążyłem się w rozmyślaniu.

Wystarczy jeden celny strzał i jest już po sprawie. Tak łatwo i szybko można pozbawić życia. Czy na pewno życia? No właśnie, czy to aby nie są jedynie komputerowe procesy? Raczej tak. No, ale mniejsza z tym. Nic nie zmieni faktu, że przyjemnie i satysfakcjonująco się ich likwiduje. Po takim strzale z ukrycia cel nawet nie zauważa końca swego istnienia. Snajpa daje takie poczucie władzy.

Ale jednak od rozrywki bardziej cenię sobie przeżycie i wykonanie misji. Dlatego częściej używam karabinu szturmowego. Moim ulubionym jest Zjawa, broń o bardzo dużej sile rażenia i pokaźnym liczbie pochłaniaczy. Ma niestety ogromny odrzut i pokraczny wygląd. A przynajmniej w oryginalnych wersjach. Karabin, który trzymam właśnie w rękach, został mocno zmodyfikowany. Wmontowano mu 2 porządne stabilizatory i wydłużono trochę lufę. Zmieniono także uchwyt, wygodniej się go trzyma i nie razi w oczy pokracznością. Jedyną wadą jest teraz to, że moja Zjawa waży o wiele więcej. Te wszystkie lata na siłowni przydały się jednak na coś...

Moje myśli przerwał radośnie wchodzący do pojazdu Marcus, który wyglądał na tak usatysfakcjonowanego jakby właśnie wykonał jakieś bardzo trudne i poważne zadanie. Nareszcie koleś się z tym uwinął. Co on? Od wylotu nie widział toalety? Nieważne. Nie pozostało nam nic innego jak uruchomić kolejkę i pojechać w stronę Nadajnika. Podróż była, łagodnie mówiąc, dziwna. To nadal te Eden Prime? Gdzie się podziały te syntetyki? Swoją drogą, co one tu do cholery robią? Jaki mają cel w mordowaniu tych ludzi? Chcą tę planetę podbić? Nie mogłyby zaatakować jakiejś bliższej planety należącej do innej rasy? Wtedy może ktoś wreszcie zrobiłby z nimi porządek. Wybuchłaby wojna, Rada straciłaby na tym zwycięstwie dużo, a ludzkość mogłaby to wykorzystać, postarać się o dołączenie i zdobycie trochę nowych planet od tych syntetyków. W sumie to ciekawe, jak gethy i ich kolonie są rozwinięte. To przecież maszyny, bez prawdziwej inteligencji i kreatywności. Jak przestaną im wystarczyć dane otrzymane od Quarian to, aby nie zatrzymać się technologicznie w miejscu, będą musiały zdobyć jakieś inne. No właśnie! Na przykład od Protean, może dlatego tu są. Chcą Nadajnika! Ale czy na pewno w tym celu? Cholera, przecież te spekulacje nie mają sensu...

Dojechaliśmy na stację końcową i na wejście przywitał nas jakiś robotnik. Szkoda, że martwy.Ha ha. Zacząłem się śmiać w myślach z własnego żartu, a że zawsze wtedy wyglądam jak małpa na prochach, kompani pewnie się na mnie dziwnie popatrzyli. Nie zważając na to jednak, szybko rzuciłem się do obejrzenia zwłok, nim Marcus zacznie je ograbiać z całego dobytku. Co on tu znajdzie? Papierki po cukierkach? Trup ubrany był w zwyczajny, pracowniczy kombinezon. Z tyłu głowy miał pokaźny otwór otoczony zwęgleniem na skórze i włosach, był to jedyny ślad po strzale. Odwróciłem zwłoki na plecy. Na wysokości klatki piersiowej jego ubranie zostało podarte, na rękach widać było ślady po szarpaninie.Co można z tego wywnioskować? Nie były to raczej gethy. Nabiłyby go na pal i zrobiły z niego zombie. Nie byłem lekarzem, a już na pewno nie znałem się na anatomii innych ras. Nie potrafiłem rozpoznawać napastnika po śladach rąk. Wiedziałem jedynie, że Hanar tego z pewnością nie zrobił.

Wszyscy jednocześnie spostrzegliśmy jakiś ruch. Widzieliśmy, jak dwie osoby rozmawiają w oddali.Cholera. Czy to aby nie Saren? Z kim on tu gada? Czy to aby nie Nihlus? Pamiętam to Widmo! Przekazywałem mu kiedyś jakieś informacje o lokalizacji przywódcy Zaćmienia, kiedy jeszcze pracowałem w SOC (oficjalnie chyba nadal to robię). Czyli Saren naprawdę jest tu na zlecenie Rady? Czy może Kryik (nazwisko Nihlusa) współpracuje tu z Arteriusem w jakimś innym w jakimś innym celu? Pragną zdobyć Nadajnik dla Hierarchii Turian? Dlaczego nic nam nie powiedział. Przestaje mi się to wszystko podobać...

Gdy Turianie zakończyli rozmowę, miałem zasugerować śledzenie ich, lecz nie zdążyłem. Naszą uwagę przykuła zbliżająca się ekipa ratownicza - Syzyf, Anran i Helios. Prowadzili ze sobą trzy osoby - dwójkę cywili i panią sierżant (wnioskując po oznaczeniach na pancerzu). Świetnie. Uratowali ich, to jeszcze rozumiem. Musieli jakoś zaspokoić swoje ego i utrzymać się w przekonaniu, że są tymi dobrymi bohaterami i troszczą się o bezbronnych. Ale po co ich tu przytaszczyli? Niech mnie nawet nie proszą o osłanianie tych ludzi podczas walki. Nie mogli zostawić ich z tą kobietą? Ciekawe, co wygadali im o naszej obecności tutaj? Nienawidzę tych idealistów.

Kiedy zbliżyliśmy się do nich, starając się ukryć wszelkie pozory pogardy, uścisnąłem im po kolei dłonie. Na cywilów nie zwróciłem nawet uwagi, a kobiecie niedbale zasalutowałem. Nie zrobiłbym tego w ogóle, ale to lubię. Później zaznajomiliśmy ich z sytuacją i wspólnie ruszyliśmy za Widmami.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Cholera! Atak gethów! Za osłonę! Ustawić amunicję dysrupcyjną! Strzał! Za osłonę! Ognia! Za osłonę! Najważniejszy jest nadajnik! Cywile są bez znaczenia. Atak! Osłona! Przeładować! Znaleźć dogodny moment i biegiem za Widmami! Atak! Osłona! Skacze mi adrenalina! ATAK!!!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Helios

Minąwszy dwa jeszcze świeże trupy (załatwione prawdopodobnie przez jednego z naszych), moim oczom ukazał się bardzo pocieszający widok, reszta naszej drużyny cała i zdrowa. Szkoda, że nie możemy usiąść teraz przy krogańskiej Whisky i pograć w karty. Moja radość nie trwała jednak długo. Gethy okrążyły nas ze wszystkich możliwych stron i musieliśmy działać. Byle jak najszybciej. Użyłem skoku adrenaliny i w pierwszej kolejności zacząłem strzelać do Gethów biegnących w stronę kolonistów. Strzelałem szybko i dosyć celnie, ale te cholerne roboty nie pozostawały mi dłużne. Na szczęście był jeszcze Anran. Uznałem, że nie ma ich już tak dużo jak wcześniej i zostawiłem go samego, pomoc kolonistów i Ashley powinna wystarczyć. Znów szukałem jakiegoś wzgórza opędzając się od Gethów. Snajperka na bliskim dystansie radziła sobie niezbyt dobrze.

Pancerz technologiczny Marcusa stał się doskonałą osłoną na tą chwilę, zanim eksplodował rozrzucając wszystkich będących w pobliżu. Dostrzegłem Sarana biegnącego w stronę wzniesienia. Moje krzyki były na nic, bo w ferworze walki nie miał prawa mnie usłyszeć. Cholera, nie mogę tak marnować amunicji. Muszę użyć Omni-klucza. Jak widomo wszem i wobec służy on także do walki. Wszyscy mieli obłęd w oczach. Ciekawe czy ktoś w ogóle wiedział co tu się dzieje. W sumie, jasne, że ktoś wiedział. Saren. Ten [beeep] Saren nas wpakował w to łajno. Przysięgam, iż jak jeszcze raz go spotkam to na wespół z resztą załogi oklepie mu tą cwaniacką mordę.

Przykucnąłem na połowie wzniesienia i zacząłem prowadzić zmasowany ostrzał. Adrenalina wciąż działała, więc nie za bardzo miałem rozeznanie nawet czy trafiam. Musimy sobie poradzić.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Syzyf

Dwie grupy w końcu znów się spotkały, a w oddali było widać znajome widmo z kimś jeszcze. Wyglądało na to, że misja zbliża się ku końcowi.... i wtedy gethy zaatakowały. Widma podwinęły ogon i uciekły, zostawiając drużynę samą sobie.

-WSZYSCY KRYĆ SIĘ!- rzucił Syzyf za siebie w stronę cywili, po czym zajął pozycję za jedną ze skrzyń i puścił sondę by odciągnąć uwagę gethów od kolonistów, ściągając ją na siebie. W końcu jest gethem, może przyjąć na siebie kilka pocisków w zamian za czyjeś życie. Rozejrzał się by zobaczyć gdzie strzelają sojusznicy by strzelić do gethów w nieokrytych terenach. Strzały i wybuchy dookoła, totalny chaos. I wtedy wszystko ucichło. Jakby coś przytłumiło wszystkie dźwięki dookoła niego.... i wtedy to usłyszał. Krzyki, agonalne, ogłuszające krzyki. Krzyki ginących dookoła gethów. Syzyf znów zamarł w boju, trzymając się za głowę w bólu.

-Gah... przestańcie.... CHOLERA UCISZCIE SIĘ!!!- krzyknął, przerywając połączenie z innymi gethami, pozwalając mu myśleć. Uderzył tylko pięścią w ziemię i bez słowa powrócił do walki. ,,Do diaska, jeśli tak będzie za każdym razem..... muszę szybko rozpracować to ciało, inaczej będę tylko balastem.''

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Anran'Xen nar Irian

Idziemy już tak dłuższy czas, jednak nie narzekam na zmęczenie. Fakt, że całe lata spędziłem w laboratoriach jakoś nie wpłynął na moją kondycje. Jestem jednak też naukowcem tak jak ta dwójka, którą w tej chwili osłaniamy. Nie chcę mi się wierzyć, że nigdy nie mieli w rękach broni. Zresztą ja też bym nie miał, gdyby mnie nie ciągnęło do technologi wojskowej. Modernizacja broni jak ja to uwielbiam, już teraz ciągnie mnie do zmodyfikowana tego karabiny, ale muszę poczekać do zakończenia misji.

Idąc cały czas przed siebie rozglądałem się po okolicy. Widok poobdzieranych ciał dobijał mnie doszczętnie. Jednak pocieszał mnie fakt, że ta trójka, którą ocaliliśmy nie podzieli losu tych nieszczęśników. Teraz musimy ich tylko wyrwać z tego piekła. Mam tylko nadzieję, że uda się ich wszystkich uratować.

Widma i pozostała trójka, jest świetnie. Teraz powinno już być tylko lepiej.

- Nawet nie wiecie jak się ciesze, że was widzę wszystkich całych. - Powiedziałem niezwykle uradowany.

Garry wydał się jakiś dziwny, kiedy uścisnął moją dłoń. Wydawało mi się, że nie jest zadowolony z faktu uratowania tej trójki i naszej postawy. Cóż zrobiliśmy to co słuszne i jesteśmy cali, to się teraz liczy a nie nasze poglądy na temat ratowania cywilów.

- Nie martwcie się, oni nie będą wam kulą u nogi. Osłanianie ich biorę na siebie. Zresztą coś czuję, że tak kobieta sama umie o siebie świetnie zadbać.

- Znowu się zaczyna. - Wymamrotałem orientując się, że Gethy znowu nas atakują.

Szybko oddałem kilka strzałów z karabinu w stronę syntetyków, po czym skoncentrowałem uwagę na cywilach.

- Ja się zajmę naszymi podopiecznymi! - Krzyknąłem do pozostałych dając im do zrozumienia, że ochroną cywili zajmę się ja.

- Głowy nisko! I nie wychylajcie się z za tych skrzyń! - Rzuciłem podbiegając do naukowców, kryjąc się jednocześnie za osłoną przy której skryli się ludzie.

Będąc już za skrzyniami co chwila wychylałem się zza osłony, aby oddać kilka strzałów do najbliższych Gethów, którzy byliby wstanie zagrozić cywilom.

- Nie dam żadnemu syntetycznemu złomowi tu podejść. Wyjdziemy stąd cało, tylko leżcie tu nieruchomo, zrozumiano. - Szepnąłem do naukowców po czym przestąpiłem do ponownego ostrzału.

Kątem oka zawsze spoglądałem w stronę naukowców, aby w razie czego zareagować błyskawicznie jakby któryś z nich miał zrobić coś głupiego. Strach w końcu odbiera zdrowy rozsądek, a oni wyglądają na przerażonych.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pomału wszyscy zaczynaliście mieć już dość gethów. Z poprzednich starć jasno wynikało, że należy je traktować jako mięso armatnie, nie godnego was rywala. Nie zmieniało to jednak faktu, iż musieliście być czujni. Jeden celny strzał i możecie nie wrócić cało z wyprawy. Wróg, choć bardziej liczny, nie mógł jednak przełamać waszego oporu. Zapora ogniowa, która stworzyliście nie pozwalała zbliżyć się przeciwnikowi bliżej. Ukryci za skrzyniami strzelaliście niezwykle celnie, może tylko Marcus i Helios mieli problemy z dokładnością. Z drugiej strony, to oni właśnie budzili największy strach wśród gethów. Szaleńcy i desperaci zawsze są niezwykle groźnym i nieprzewidywalnym oponentem. Garry i Saran błyskawicznie ściągali kolejne jednostki wroga. Ich rytmiczne, równe strzały budziły popłoch wśród coraz bardziej przerzedzonych szeregach przeciwnika. Swoje dołożył także Anran, który przyjął na siebie ochronę cywili. W trakcie bitwy doszło jednak do dziwnego wydarzenia. Każdy zabity gett czynił ogromne uszczerbki w psychice Syzyfa. Wasz towarzysz padł na ziemię, nie mogąc nawet schronić się w bezpiecznym miejscu. Z pomocą przyszła mu Ashley. To ona przeciągnęła go za pobliskie skrzynie. To ona broniła jego pozycji. To ona była pierwszą osobą, którą ujrzał po zerwaniu połączenia z gethami.

Walka pozycyjna trwała kilka minut. Nieprzyjaciel odniósł spore straty, choć początkowo był zdecydowanym faworytem batalii. Gethy zaczęły się wycofywać, zrozumiały, że dziś nie mają najmniejszych nawet szans na odniesienie sukcesu. To jednak wam nie wystarczyło. Marcus oraz Helios rzucili się za wycofującymi się oddziałami przeciwnika. Dwaj szaleńcy pod wpływem emocji wyskoczyli zza swych osłon. Osłaniani przez resztę zespołu nie dali szans na przeżycie gethom. Ziemia spłynęła smarem poległych maszyn. Nie tylko przetrwaliście, ale odnieśliście też sukces. I co najważniejsze, wszystkim wam udało się przeżyć.

Nieco obolali i wciąż pod wpływem adrenaliny, sprawdziliście czy nadal macie wszystkie części ciała na swoim miejscu. Jak się okazało, obyło się bez większych uszczerbków. Najmocniej ucierpieli Marcus, Helios oraz Ashley, nie były to jednak rany godne zużywania na nich medi-żelu. Mogliście więc zająć się swoją misją - nadajnikiem. Saren prawdopodobnie był już z Nihlusem na szczycie wzgórza. Nagle doszły was dziwne odgłosy. Spojrzeliście w niebo, na horyzoncie pojawił się statek. Na pierwszy rzut oka mogliście przypuszczać, że był to ktoś z Przymierza. Jeśli by was wśród trupów gethów, moglibyście mieć poważne kłopoty. Nawet obecność Ashley i cywili nie mogła zapewnić wam bezpieczeństwa. Ruszyliście więc czym prędzej w kierunku Widm. Jeśli Saren wstawiłby się po waszej stronie, nikt nie mógłby was nawet dotknąć.

Przeszliście kilkaset metrów, gdy zobaczyliście czyjeś zwłoki. Nihlus. Widmo leżało martwe, po pobieżnych oględzinach stało się jasne, że dostał on strzał w plecy. Sarena nigdzie nie było. - Pewnie zobaczył statek Przymierza i spier**lił. - Powiedział jeden z waszych. I chyba trafił w sedno. Nie wiedzieliście co robić, celem misji było zabranie nadajnika, nie mieliście jednak dokąd go zabrać - waszego szefa nigdzie nie było. Co więcej, pewnie nawet nie przyznałby się, że was zna. Mówiąc krótko, byliście w d*pie. Skoro jednak Saren musiał się możliwie jak najszybciej ulotnić, nadajnik wciąż powinien być na swoim miejscu. Skoro i tak zaraz zaroi się od ekipy z Przymierza, możecie chociaż zdobyć jakieś informacje. Może okażą się ważną kartą przetargową?

To, co ujrzały wasze oczy, przechodziło najśmielsze oczekiwania. Nadajnik miał w sobie swego rodzaju magnetyzm. Żądał od was wpatrywania się w niego. Wprost nie mogliście oderwać od niego oczu. Czuliście się przez niego wzywani. Potrzebowaliście go. Nawet nie czuliście, jak stawiając kolejne kroki zbliżacie się w jego stronę...

Wstrząs. Błysk światła.

Ucieczka! Musisz uciekać. Wybuch. Gonią ciebie, są coraz bliżej. Eksplozja. Czy to nie główna wieża właśnie runęła? Kolejny wybuch. Leżysz na ziemi, jest rozpalona od ognia. Krzyki, czy wśród tych głosów nie ma wołania mojego dziecka? Koło ciebie pada trup. Nie znasz go, nie będziesz miał również okazji go poznać. Patrzysz się tylko w jego oczy. Wydają się takie puste. Na twarzy dostrzegasz strach. Czy ty też tak teraz wyglądasz? Z coraz większym trudem łapiesz kolejne, rozpaczliwe hausty powietrza. Czujesz, że nadchodzi twój koniec. Resztkami sił odwracasz się na plecy, patrzysz się w niebo. Jest całe czerwone, tak jakby całe było skąpane we krwi. Nie masz już sił. Głosy z zewnątrz zaczynają słabnąć. Zaczynasz czuć mocny, przeraźliwy ból. Tak jakby ktoś rozsadzał twoją czaszkę od zewnątrz. Dobrze wiedziałeś, że nadchodzi twój koniec. Nigdy byś jednak nie przypuszczał, że śmierć może aż tak boleć. Po drugiej stronie nie było żadnego tunelu. Żadnego światła. Był tylko ból.*

Przebudziliście się. Nie mieliście pojęcia, gdzie się znajdujecie. Na pierwszy rzut oka była to klinika medyczna. Leżeliście wszyscy w jednym pomieszczeniu. Nigdzie jednak nie było widać cywili oraz Ashley. Nie interesowało was to jednak. Przeraźliwy ból głowy skutecznie zabijał wszelkie myśli. Nie wiedzieliście, ile czasu mogliście tu leżeć. Nie za bardzo mogliście też sobie przypomnieć, jak w zasadzie mogliście tu trafić. Po kilku minutach, które trwały niemalże nieskończoność, do waszego lokum weszło kilku żołnierzy i dwie persony, które sprawiały wrażenie niezwykle ważnych. Jedna z nich zabrała głos.

- Witajcie. Nazywam się Udina, jestem ziemskim ambasadorem. Powiem szczerze, wasza obecność tutaj jest dla nas niezwykle uciążliwa. Nie mam pojęcia, jak mam się co do was ustosunkować. Nie należycie do żołnierzy przymierza, mimo to znaleźliśmy was na Eden Prime. W dodatku całkiem blisko zabitego Widma. Które miało na celu odebranie bardzo ważnego dla całego Przymierza przedmiotu. Nawet nie wiecie w co się wpakowaliście. Jeśli chodzi o mnie, dla mnie sprawa jest jasna. Jesteście zwykłymi najemnikami, którzy dla zwykłego zarobku są skłoni wywrócić cały porządek w galaktyce. Z zeznań niejakiej Ashley Williams wiemy, że pomogliście ziemskim kolonistom w walce z gethami. Chyba tylko z tego powodu doczekacie się procesu. Nie łudźcie się jednak, zabójstwo Widma to najgorsza rzecz, jaką mogliście zrobić.

Po wypowiedzeniu tego zdania Udina zamilknął na dłuższą chwilę, Pozwolił tym samym dojść do głosu swemu towarzyszowi.

- Niestety, ambasador Udina może mieć rację. Nazywam się kapitan Anderson. Udacie się zaraz na spotkanie z Radą Cytadeli. Staniecie tam przed najważniejszymi personami w całym Przymierzu. Starajcie się współpracować, wtedy może wasz wyrok będzie względnie łagodny. Aktywowaliście nadajnik, to on was tak urządził. Musimy zadać wam kilka pytań odnośnie jego użycia. Ale to zaraz, daję wam pięć minut. Potem wraz z żołnierzami udacie się na rozprawę.

Wszyscy opuścili pomieszczenie. Przez chwilę siedzieliście w kompletnym milczeniu. Byliście wściekli. Do waszych uszu doszła kłótnia. Ktoś za drzwiami mocno wydzierał się na strażników. Po krótkiej wymianie zdań, do sali wkroczyła Ashley. Przez chwilę patrzyła się na was nie wypowiadając żadnego słowa. W końcu jednak usiadła na pobliskim fotelu i zaczęła mówić.

- Nawet nie wiecie, w jakie bagno się wpakowaliście. Stanęłam w waszej obronie, mało to jednak dało. Stałam wraz z doktorami z dala od nadajnika, nie wiem czemu, ale na nas jego moc nie zadziałała. Przez kilka sekund unosiliście się w powietrzu, następnie padliście nieprzytomni na ziemię. Nie miałam pojęcia co robić. Starałam się was ocucić, bezskutecznie. Po kilku minutach w pobliżu nadajnika, a raczej jego resztek, a z zaroiło się od ludzi Przymierza. Myślą, że to wy zabiliście Nihlusa, wiem jednak, że to nieprawda. Niestety, pozycja ludzi jest niezbyt mocna w Radzie. Moje słowa nie wiele wam pomogą W dodatku zniszczyliście nadajnik. Niespecjalnie, ale nie stawia was to w najlepszej sytuacji. Słuchajcie, jeśli chcecie z tego wyjść cało, współpracujcie z Radą. Może jakoś uda wam się wyjść z tego cało. Powiedzcie co robiliście na Eden Prime. Nie wierzę, abyście chcieli wykraść nadajnik dla zysku.

Po twarzy Ashley spływały łzy. Dziewczyna zawdzięczała wam życie. Teraz jednak nie miała jak się odwdzięczyć. Pięć minut minęło. Wraz ze strażnikami ruszyliście na proces.

Stanęliście przed trójką obcych stanowiącą Radę. Zaczęło się przesłuchanie.

- Jak pewnie wiecie, zostaliście oskarżeni o zabójstwo Widma. W dodatku zniszczyliście nadajnik, jedno z naszych największych odkryć. Koloniści z Eden Prime wspomnieli, że stanęliście w ich obronie przed gethami. To się ceni, podejrzewamy jednak, że zrobiliście to wyłącznie dla własnego zysku. Każdy z was ma teraz odpowiedzieć na nasze pytania. Na podstawie waszych odpowiedzi określimy, co możemy z wami zrobić. Nie oszukujmy się jednak, wasza sytuacja nie jest nawet beznadziejna.

Czekamy.

- Co robiliście na Eden Prime?

- Skąd wzięły się Gethy?

- Co takiego sprawiło, że nadajnik się aktywował?

- Dlaczego nie zabiliście kolonistów, tak samo jak Nihlusa?

na odpowiedź. Postaramy się wyłapać każde, nawet najdrobniejsze kłamstewko. Dlatego odradzamy blefowania.

*Moja wersja wizji z nadajnika, możecie sobie ją spokojnie olać i skupić się na tej, która pojawiła się w grze. Tak nawet będzie lepiej.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Saran Limen

Saren wpakował nas w niezłe bagno. Wykorzystał do własnych celów i zostawił na pastwę losu. Myślę jednak, że pokrzyżowaliśmy mu trochę plany tym, że mogliśmy zobaczyć wizję z nadajnika. Z pewnością się tego nie spodziewał, bo myślał że uda mu się zniszczyć nadajnik, ale statek Przymierza skomplikował jego sytuacje. Rada nie mogła się dowiedzieć, że on był w to zamieszany, a miał świadomość tego, że radni nie uwierzą w nasze słowa.

Jednak to co zobaczyłem w tej wizji... Zniszczenie, śmierć. Czy to przepowiednia przyszłości? A może nagranie z ostatnich chwil Protean? W końcu to ich nadajnik... Myślę, że chcieli coś przekazać następnym cywilizacjom, ale to wszystko wydaje mi się niekompletne. Jednak skoro Saren tego chciał to zdobyć, to musi to być coś bardzo cennego, coś bardzo ważnego.

W trakcie moich rozmyślań wyłapałem tylko kila nazwisk, słów i obrazów:

Udina... Anderson...Rozprawa... Zniszczyliście nadajnik?Współpracujcie z Radą... Płacząca Ashley, ta którą uratowaliśmy.

Żałuję, że przystąpiłem do Sarena. Muszę naprawić swój błąd, powiem Radnym wszystko co chcą wiedzieć.

Nagle usłyszałem cztery pytania:

- Co robiliście na Eden Prime? Skąd wzięły się Gethy? Co sprawiło, że nadajnik się aktywował? Dlaczego nie zabiliście kolonistów?

Nie mam innego wyboru. Zaczynam więc swoją wypowiedź:

- Szanowna rado ? mówię nisko się kłaniając ? Jak wiecie lub może nie, ale jeszcze jakiś czas temu pracowałem dla jednego z radnych, a mianowicie przedstawiciela mojej rasy. W obecnej sytuacji chcę tylko państwa zapewnić, że moim zamiarem nie było działanie na szkodę Rady i nie wiedziałem o planowanych działaniach Przymierza na Eden Prime, którym wraz z moimi towarzyszami przeszkodziliśmy.

- Wracając jednak sedna sprawy i zadanych przez Radę pytań. Jak zapewne wiecie już z moich akt, po zakończeniu służby w OZS oraz u Radnego nie miałem raczej stałej zarobkowej pracy. Zawsze marzyłem jednak o przeżyciu czegoś wyjątkowego, czegoś co pozwoli mi zabłysnąć i zdobyć uznanie. Pewnego dnia usłyszałem o kimś kto zbierał drużynę na wielką misję.

- Tym co ostatecznie przekonało mnie do przyjęcia oferty była osoba organizatora tej wyprawy. Myślę, że może to Was bardzo zaskoczyć, ale tym kimś jest ktoś kogo się nie spodziewacie? Saren. Nie mam niczego co mogłoby to potwierdzić. Jeśli nie przekonam szanownej Rady do tego, że mówię prawdę, to nie mam zamiaru tego robić na siłę. Mogę jednak przysiąc na życie swóje i mojej rodziny, że mówię szczerą prawdę. Moja rasa nie ma w zwyczaju kłamać, zwłaszcza w tak ważnych sprawach.

- Celem naszej wyprawy miał być odnaleziony na Eden Prime nadajnik. Cóż za szczęście pomyślałem. To jest moment na który czekałem.

- Dopiero na transporterze, którym lecieliśmy na planetę, Saren powiedział nam o działaniach Przymierza i poinstruował nas byśmy nie dali się wykryć. Gdyby jednak do tego doszło mięliśmy nie ujawniać kim jesteśmy i z czyjego rozkazu. Było jednak za późno, by się z tego wycofać. Wiedziałem jednak, że Saren coś kombinuję i powinienem się z tego jakoś wyplątać.

- Moją sytuację mógł uratować spotkany zaraz na początku naszej misji żołnierz Przymierza, członek załogi statku Normandia, Kaidan Alenko. Znaleźliśmy go rannego, przy ciele jego towarzysza, chwilę po tym jak rozdzieliliśmy się na dwie grupy. Jedna miała pójść do bazy ludzi, druga w poszukiwaniu nadajnika. Byłem w tej drugiej grupie, więc jego osoba dała mi pewną nadzieję. Gdy do niego dotarliśmy powiedział tylko kilka słów, gdy zostaliśmy zaatakowani przez Gethy, Gdy próbowaliśmy odeprzeć atak nie przyłożyliśmy jednak należytej uwagi do ochrony rannego żołnierza. Po całym zajściu okazało się, że Alenko został śmiertelnie ranny i umarł w trakcie walki.

- Osłabiło to moją wiarę w końcowy sukces. Nie mogłem jednak dać po sobie poznać, że śmierć Alenko mną wstrząsnęła. Musiałem dalej działać i liczyć na łut szczęścia. Wraz z dwójką towarzyszy zdecydowaliśmy o kontynuowaniu misji. Jeden z nas postanowił wrócić i pomóc tym, którzy poszli przeszukać bazę. Przez całą drogę nie napotkaliśmy żadnego zagrożenia poza dwójką Gethów przy kolejce. Po drodze znaleźliśmy również zwłoki jakiegoś mężczyzny, prawdopodobnie tamtejszego pracownika. Zastanowiło mnie to, że nie wyglądało to na robotę Gethów, a jego ubiór jednoznacznie wskazywał na to, że musiał się on z kim szarpać. Zabił go jeden celny strzał w tył głowy.

- Chwilę później dostrzegliśmy dwie rozmawiające ze sobą osoby. Po bliższym przyjrzeniu okazało się, że byli to Saren i Nihlus. Nie wiem jednak o czym rozmawiali. Podejrzewał jednak, że Nihlus był zaskoczony obecnością drugiego Widma.

- Na całe szczęście z drugiej strony nadciągnęła pomoc w postaci pozostałej trójki naszego oddziału i jak się później okazało Ashley Williams stacjonującą na Eden Prime, wraz z naukowcami. Gdyby nie ich pomoc zginęlibyśmy, ponieważ w tym samym momencie zupełnie znikąd wszędzie pojawiły się Gethy. Gdy odparliśmy atak skierowaliśmy swoje kroki w stronę nadajnika, gdzie udały się oba Widma. Na miejscu znaleźliśmy martwego Nihlusa. Zabity w podobny sposób jak ten człowiek wcześniej. Strzał od tyłu, tym razem w plecy. Sarena już jednak nie było.

- Pomyśleliśmy, że warto się dowiedzieć dlaczego ten nadajnik jest taki ważny. Gdy do niego podeszliśmy coś sprawiło, że nie mogliśmy oderwać od niego wzroku. Musieliśmy przypadkiem uruchomić jakiś mechanizm. Przestałem panować nad własnym ciałem i przed oczyma pojawił mi się obraz, którego nigdy nie zapomnę. Zobaczyłem śmierć, zniszczenie, zagładę. Coś atakowało jakąś rasę, prawdopodobnie Protean. Widziałem olbrzymie statki, chociaż nie wyglądały i nie zachowywały się one jak statki. Były naprawdę wielkie i chyba? rozumne. Nie wiem, nie potrafię tego wyjaśnić. Ta wizja mnie przeraża, myślę że może to być ostrzeżenie Protean dla następnych cywilizacji. Nie wiem tylko przed czym?

- Przysięgam, że to nie my zabiliśmy Nihlusa. Nie wiem kto to zrobił. Nie mam też żadnych dowodów na naszą współpracę z Sarenem, on sam z pewnością się nas wyprze. Tylko od was zależy czy mi uwierzycie. Powiedziałem całą prawdę, lecz jeśli będzie Rada chciała dodatkowych informacji chętnie odpowiem na kolejne pytania.

- Na zakończenie powiem jeszcze raz: Nie chciałem działać na szkodę Przymierza i Rady. Dziękuję za możliwość zabrania głosu. ? mówiąc to ponownie kłaniam się w kierunku Radnych.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Garry Johnson

Przesłuchanie. Nigdy tak naprawdę tego nie przeżyłem. Zawsze udawało mi się wykonać misję na tyle dobrze, aby nie zostać złapany. A teraz? Starałem się, nie popełniałem błędów, nie rozproszyłem się. A jednak. Cholera. Ale co się tak właściwie stało? Nadajnik, no właśnie? Co on z nami zrobił? Jestem zmęczony, a oni jeszcze każą mi odpowiadać na pytania. Nie mogli dać choć chwili na powrócenie do świadomości. Cholerni politycy. Nigdy nie rozumieją takich jak ja. Ale za to zawsze potrzebują. Może da się to wykorzystać. No dobrze, zaczynamy.

- Jeśli nie beznadziejna to może i dobrze, co nie? - rzucam w ogóle nieśmieszny żarcik w stronę trójki Radnych. Muszę się od stresować, a to zawsze mi pomagało...

- Co robiłem na Eden Prime, tak? Zacznijmy od początku. Jak pewnie pamiętacie, pracowałem dla was w SOC. Oczywiście nie kojarzycie wszystkich służbistów, ale mnie powinniście. To JA odzyskałem z Omegi na wasze zlecenie dane z dysku turiańskiego generała rok temu, to JA położyłem kres handlowi niewolnikami na Terra Nova. Może rozjaśni to wam w głowie i zrozumiecie, kim jestem. Liczę na to naprawdę, ale przejdę już lepiej do konkretów. Przejrzeliście najpewniej moje akta, wiecie więc, że całkiem niedawno odszedłem z tej roboty. Otóż skontaktowało się ze mną Widmo, nie byle jakie Widmo, tak na marginesie. Chodzi mi przecież o samego Sarena Arteriusa, waszego najlepszego agenta bodajże. Zaproponował mi udział w pewnej misji. Myślałem, że działa z waszego polecenia, oferowano godziwy zarobek i spodziewałem się jakiegoś wyzwania, więc podjąłem się jej. Patrząc na to dzisiaj, stwierdzam, że byłem jednak naiwny. Ale cóż, stało się. Poleciałem jego statkiem razem z pięcioosobową ekipą, którą albo już przesłuchaliście albo zrobicie to za chwilę. Wylądowaliśmy na Eden Prime, gdzie Saren zlecił nam zdobycie Nadajnika, samemu się oddalając. Jedyne, co mnie zastanawia to cel, w jakim nas zatrudnił. Po co mieliśmy robić coś, co on i tak robił? Hmmm, może musiał mocno zmienić plany, gdy zobaczył ekipę Nihlusa, nie wiem... - przerywam na chwilę, aby przełknąć nagromadzoną w moich ustach ślinę - Nie łudzę się, że przyznacie się do nieupilnowania waszego pupilka. Nie uwierzycie mi, bo wam się to nie opłaca. Proszę jednak tylko o jedno, przesłuchajcie go. Jest turianinem, więc nie powinien kłamać*. Was i jego nie kosztuje to dużo, a rozjaśni wszystkim wątpliwości - znów przerywam na chwilę, tym razem słuchając następnego pytania.

- Gethy? A skąd mam to wiedzieć, do cholery?! Nie przyleciały z nami. Saren nas o nich nie uprzedził, może wiedział o ich obecności, a może nie, nie wiem. Walczyliśmy z nimi, nie mieliśmy tam czasu zastanawiać się nad ich motywami. Czekajcie, jednak chwilkę nad tym myślałem, w kolejce bodajże. Sformułowałem pewną teorię, uważam, że gethom mogły się po prostu skończyć dane od quarian, a że są tylko maszynami to nie posiadają za grosz kreatywności, więc zatrzymają się w rozwoju. Wyruszyły zatem pewnie w celu zdobycia Nadajnika lub po prostu wzięcia do niewoli jakichś ludzkich rolników i uzyskania od nich potrzebnych informacji. Ale zaznaczam, że to są jedynie przypuszczenia.

- Niestety nie mam pojęcia. Nie jestem jakimś specjalistą od technologii Protean, nie wiem, jak takie urządzenia działają. Dodatkowo, wpadłem przecież w trans, nie pamiętam, co się dokładnie wydarzyło. Sierżant Williams powinna podać wam więcej szczegółów, na nią Nadajnik nie wpłynął, mogła wszystko biernie obserwować. Z tego, co zauważyłem musieliśmy się chyba zbliżyć na określoną odległość. Powinniście spytać jakichś badaczy.

- Czy wy kogokolwiek słuchacie? NIE ZABILIŚMY NIHLUSA KRYIKA, DO CHOLERY!!! W jakim celu mielibyśmy to robić? Znaleźliśmy jego jedynie ciało, prawdopodobnie zaciukał go Saren. Nie mam tylko zielonego pojęcia, dlaczego ani po co. Co do kolonistów, w jakim celu mieliśmy marnować naboje i wyżynać cywilów? Znacie pewnie moje poglądy, jestem patriotą i staram się działać na korzyść ludzkości. Proszę, okażcie choć trochę szacunku i nie bierzcie mnie za jakiegoś dzikiego kroganina, któremu zabijanie bezbronnych sprawia radość. Nie zależało mi na ich śmierci, nie ruszyłem im jednak na ratunek. Tym zajęli się quarianin Anran i ten niby-geth Jack Freeman alias "Syzyf". Później dołączył do nich jeszcze turianin Helios. Ja, Marcus i salarianin Saran woleliśmy skupić się na celu misji i znaleźć Nadajnik. To był nasz cel i priorytet. Ocalenie ludności znajdowało się u mnie na drugim miejscu. Po wykonaniu zadania, miałem zamiar odszukać ekipę ratunkową i wspomóc ich. Szczęśliwie stało się jednak tak, że poradzili sobie bez naszej pomocy. Dalszą historię znacie już pewnie z ust sierżant Williams. Nie widzę sensu jej przytaczania - Ci Radni irytują mnie coraz bardziej.

- A! Byłbym zapomniał, mam jedno życzenie: jak już mnie zabijecie to nie zapomnijcie pożałować tej decyzji, kiedy trzeba powstrzymać przed czymś Sarena, ok? O ile oczywiście, nie zabije was, zanim się zorientujecie o jego zdradzie. Wiecie w ogóle, gdzie on jest? Myślę, że nie macie pojęcie - Może pożyję chociaż tak długo,abym doczekał się rozwiąznia tej zagadki - Skoro najwidoczniej skończyłem, mógłbym może otrzymać szklaneczkę mineralki? Zaschło mi w gardle...

-------------------------------------------------------------------------------------

* http://pl.masseffect...urianie#Kultura - Przeczytaj ostatnie zdania akapitu "Kultura", leksykon powinien to potwierdzić. Uważam, że Saren w grze uczynił, jak uczynił ze względu na indoktrynację. Ale nie rozwinięto tam tego jakoś specjalnie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Marcus

Demon szybkości w moich skromnych nogach uratował mi życie. Cóż począć. Taki ze mnie świetny człowiek. Może i nie miałem nie wiadomo jakiej celności, to jednak potrafiłem wprowadzić trwogę w obwodach wrogów. Trochę poobijany, gdzieś tam draśnięty. SPOKO! Naprawdę dam radę iść dalej. Akcja dalej była na tyle szybka, że zachowywałem się jak jeden z tych śmiesznych robocików. Robiłem wszystko automatycznie. Pogoń i adrenalina, które właśnie idealnie współgrały, dodawały mi skrzydeł. Czegoś, co było z jednej strony głupie, a z drugiej całkiem interesujące. Trup tu, trup tam... tutaj z trupem nigdy nie będziesz sam. Nawet nasz... pracodawca martwy? Pogoń. Ciągle pogoń. Ci... no... te ufolki, które przypominały naszego pracodawcę... kurde. Wszystkie tak naprawdę wyglądają identycznie. Skąd ja mam wiedzieć, który to właśnie leży martwy. Tyle ludzi... to oni będą się nad tym głowić. Mamy przedstawiciela tej "wspaniałej" rasy. Pewnie się w swoich orientuje. Tak jak ja się orientuję w swoim gejostwie.

Obrazy... wszędzie obrazy. Takie to żywe, emocjonujące, że aż... szpital. Nie wiadomo kiedy, a znalazłem się w ciepłym łóżeczku. Miałem na sobie najwięcej wszelkiego rodzaju ran ze wszystkich, ale nie przejmowałem się. Dodawały mi oczywiście uroku i męskości. Nie bez powodu pielęgniarki czy tam lekarki zajmowały się najczęściej mną. Po prostu leciały na to ciało!

Potem oczywiście kłopoty, jęki i wszelkiego rodzaju problemy. No a co my mogliśmy tak naprawdę zrobić? Nic konkretnego. Ale oczywiście tak... cała banda wygłodniałych psów zabiła ufola tylko po to, bo był jakimś tam wysoko postawionym kimś. Ku chwale! Ale tak tak... wróćmy myślami do przesłuchania...

Był piękny słoneczny poranek, gdy ja Marcus wyszedłem z pseudo szpitala, aby stanąć przed najwyższą radą, która już na starcie wydała wyrok negatywny. Czarny i w dodatku człowiek. Oczywiście to on zabił i pociągnął za spust. W końcu zaczęło się to nieszczęsne przesłuchanie, a ja ze skruszonym wzrokiem wręcz błagałem (oczywiście na żarty) o jeszcze jedną szansę. Pytanie pierwsze. "Co robiliście na Eden Prime?" Jak ten ufolek śmiesznie gadał. No się zsikam... ale NIE! Wytrzymam. Skupiony na trzymaniu moczu, postanowiłem mówić, gestykulując przy tym dosyć sporo. A w głowie muzyczka... "tupnij raz, tupnij dwa a przetrzymać to się da"...

- Najwyższa Rado, stworzona z jakże dostojnych i interesujących ras galaktycznych o oględnej.... em.. i najwyższej wiedzy... Na Eden Prime, najjaśniejsza rado... wasza emulsjo... byłem tam... znaczy my byliśmy... w celu zarobkowym. Kosmita... znaczy się... przedstawiciel szanownej rasy jednego z radców... o pana... był naszym pracodawcą i mieliśmy dotrzeć do nadajnika i go odnaleźć i coś z nim zrobić. Nie zniszczyć! Broń boże! Mieliśmy go przetransportować chyba... ale nerwy mam teraz... miał nam zapłacić za dostarczenie go... nadajnika... w całości. Tak! Ja oczywiście chciałem robić co kazał, ale byli też tacy którzy wymiękali! To pewnie ten cały ludek w ciele robota. Nigdy mu nie ufałem, to pewnie on!

Długo się nie nagadałem. Kiwnięciem ręki wstrzymali moją przemowę. Chyba wystarczająco im powiedziałem. Uf... ale się ze mnie pot lał. Te emocje. Ten pęcherz napchany moczem. Pytanie drugie "Skąd wzięły się Gethy?"... z tyłka.

- Najjaśniejsza Rado, wasze najjaśniejsze emulsje, mistrzowie pokoju... radcy prawa i porządku... roboty wzięły się... zza wzgórza... zza rogu. Ciężko określić, bo raz wychodzili znienacka, a drugi raz z większego znienacka. Pojawiali się tak... znienacka no.... i tego... walczyliśmy... Zabiłem chyba najwięcej.

Dumny z siebie byłem, ale ich to za bardzo nie interesowało. Przerwali mi jeszcze szybciej niż ostatnio. Ja nie wiem... Pytanie trzecie "Co takiego sprawiło, że nadajnik się aktywował?".

- Szczerze mówiąc... Najjaśniejsza rado pokoju galaktycznego, która świeci na niebie i na świecie w blasku chwały galaktycznego pokoju... o państwo kosmici radosnej rady... nie mam pojęcia. To pewnie ten ludzki robot. Fiksował podczas tej wyprawy. Naprawdę. Nie wiem co mu zaczęło odbijać. Jak by się kontaktował z tymi innymi robotami. To zdrajca!

Ja nie wiem, czemu tak a nie inaczej. Musiałem coś powiedzieć. No musiałem, a ten robotowy był tak dziwny... tak paskudnie dziwny... że aż usłyszałem kolejne pytanie "Dlaczego nie zabiliście kolonistów, tak samo jak Nihlusa?"

- Najjaśniejsza Rado... wasza boskość i krzyworyjstość... CHCIAŁEM... PRZYZNAJE SIĘ... CHCIAŁEM ICH ZABIĆ! ZNaczy się nie... chciałem ich nie ratować, czyli teoretycznie skazać na śmierć i zabić... ale nie. Mówię sobie... MARCUS! WEŹ SIĘ W GARŚĆ! MISJA JEST NAJWAŻNIEJSZA! To jak na prawdziwego specjalistę w dziedzinie i fachu żołnierskim... olałem ich i zabrałem się za zadanie! Taki ze mnie prawy typ.

No i po przesłuchaniu. Jak było? Nie wiadomo... Wypadłem chyba genialnie. Najlepiej ze wszystkich. Widziałem tą niepewność w ich oczach jak wracali. Ja byłem wręcz rozochocony.

Co było po przesłuchaniu? Nic ciekawego. Oczekiwanie na werdykt najjaśniejszej rady.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Helios

Budząc się miałem mętlik w głowie. Jakieś miliardy cholernych myśli zaprzątały bezczelnie mój zmęczony umysł. Jednocześnie czułem się niesamowicie dobrze, no może oprócz wciąż rwących niemiłosiernie ran odniesionych na Eden Prime. Ale teraz byłem względnie bezpieczny, nikt już do nas nie strzelał, żadnej adrenaliny. Gdybym mógł to zostałbym w tym szpitalnym wyrku cały boży dzień. Szkoda, że zamiast po ciężkiej misji w nagrodę wygrzać się w kołderce jestem zmuszony oglądać jakąś średnio przyjemną facjatę jakiegoś polityka. Jest jeszcze ta dziewczyna. Jakoś średnio miła zważając na fakt, iż uratowaliśmy jej tyłek. Może kobiety w szoku takie właśnie są? Może po prostu ze mną jest coś nie tak? Popatrzyłem jeszcze raz na tego ziemskiego wymoczka. Co on mi to pieprzy? Najpierw gada, w jakie to my bagno się wpakowaliśmy, naprawdę?! A potem dodaje, że zabiliśmy jakieś widmo? Czy go całkiem pomigało? Ledwo uszliśmy z życiem, narażaliśmy się dla jakiegoś durnego nadajnika, który okazał się jakimś? nawet nie wiem po to by usłyszeć zarzuty zaraz po powrocie z misji. To wręcz obrzydliwe w stosunku do nas. Obrzydliwe, niesmaczne i bezczelne. Drugi z nich przedstawił się jako Anderson. Chociaż stał z boku i głównie tylko potakiwał, zrobił na mnie lepsze wrażenie niż pan wielki polityk. Nie podoba mi się jego styl bycia. Oboje wyszli, atmosfera w pokoju była jak tykająca bomba. Wszyscy byliśmy wkurzeni z tego samego powodu. Na domiar złego za drzwiami sprzeczali się jacyś strażnicy. Weszła ta dziewczyna. I co? I powiedziała dokładnie to samo, co tamten polityk. Ale normalnie wdzięczność. Lecz po jej twarzy spływały łzy. Mimo jej niewdzięczności było mi owej panienki szkoda. Wiedziała, iż powinna nam podziękować, bo w gruncie rzeczy uratowaliśmy ją i kolonistów od pewnej śmierci. Ale jak podziękować za takie coś? Nie da się. Musieliśmy iść, ograniczyłem się do położenia dziewczynie ręki na ramieniu i po żołniersku skinąłem głową. Czas wejść na salę. Jeszcze dobrze nie pozbieraliśmy myśli, a już padły istotne pytania. Ten sukinsyn Saren nas w to wpakował. Poczekałem aż Rada udzieli mi głosu:

- Co mogliśmy robić na Eden Prime skoro polecieliśmy tam po nadajnik? Chyba oczywiste, że szukaliśmy go.

- Skąd się wzięły Gethy? Z moich amatorskich obserwacji wynika, ż były tam już przed naszym przylotem, ale co ja tam wiem.

- Co takiego sprawiło, że nadajnik się aktywował? Nie pamiętam ostatnie kilka godzin spędziliśmy na łóżkach szpitalnych. Spróbujcie po takim czymś pozbierać myśli. Powodzenia.

- Dlaczego nie zabiliście kolonistów, tak samo jak Nihlusa? Wiecie, to jest śmieszne. Narażamy wszyscy życie by znaleźć jakiś pieprzony nadajnik, a zostajemy oskarżeni o zabójstwo. Dlaczego mielibyśmy go zabić? A przede wszystkim jak skoro nawet ani razu nam nie towarzyszył? Poza tym mało było tam osób, które strzelały do wszystkiego co się rusza? Chyba prawdopodobieństwo tego, że ktoś zginie było dosyć duże nieprawdaż?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Syzyf

Już myślałem, że umarłem po raz drugi... Czym to cholery był ten nadajnik? Choć, dziwnie, teraz moja głowa jest jakby czystsza, dużo łatwiej mi się myśli. Jednak nie czas teraz na przemyślenia, czas na przesłuchanie. Ten tutaj zdaje się niemieć pojęcia że JA należę do agentów rady, to oni mnie przydzielili do tego chrzanionego Widma które nas zostawiło na pastwę losu! Biedna Ashley, tak się nami przejmuje, a ja nawet.... właśnie! Nawet nie zdążyłem jej podziękować za uratowanie mi życia na Eden Prime! Cóż, coś do zrobienia po wyjaśnieniu tego całego bajzlu. Teraz tylko wde-.... i do dzieła.

- Co robiliście na Eden Prime?

- Byliśmy pod rozkazami Widma Sarena z zadaniem zabezpieczenia lokacji nadajnika przed gethami.

- Skąd wzięły się Gethy?

- Nie udało nam się tego ustalić, prawdopodobnie przyleciały tam jakimś statkiem.

- Co takiego sprawiło, że nadajnik się aktywował?

- Nadajnik w jakiś sposób przyciągał nas to siebie, po czym sam się aktywował gdy bliżej do niego podeszliśmy. Nie mam pojęcia co sprawiło że zareagował akurat na nas.

- Dlaczego nie zabiliście kolonistów, tak samo jak Nihlusa?

- My nie zabiliśmy Nihlusa, ostatnim razem kiedy go widzieliśmy uciekał przed gethami razem z Sarenem, kiedy go znaleźliśmy był już martwy a po Sarenie nie było ani śladu. Kolonistów uratowaliśmy z własnej woli, nie mogliśmy zostawić ich na pastwę losu.

I to tyle. Odpowiedziałem szczerze, nie mam powodu by kłamać. Zostaje mi czekać na decyzję rady.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Anran'Xen nar Irian

Już po raz kolejny muszę stawać przed radą i tłumaczyć się za siebie, lub mojego brata Anana'Xen nar Irian. Tym razem jednak to nie dotyczyło na szczęście jego, ale niestety ponownie mnie. Nie wspominając już o pozostałych uczestnikach wyprawy. Znowu jestem stawiany w niekorzystnym świetle i muszę się bronić. Teraz mam już przynajmniej doświadczenie w tłumaczeniu się przed radą.

Stałem pokornie przed trójką obcych i z uwagą słuchałem ich słów. Będąc przesłuchiwany nie wierzyłem, że znowu jestem podejrzewany niesłusznie.

- Co robiliście na Eden Prime?

- Tak jak pewnie już mówili pozostali zostaliśmy zwerbowani przez Sarena. Pierwotnym celem misji było odnalezienie i zabezpieczanie nadajnika. Jednak razem z Syzyfem postanowiliśmy zająć się misją ratunkową. Cała misja była podejrzana od początku. Nikt nie wiedział o naszej obecności i nikt miał się nie dowiedzieć. Saren zadbał o to, aby wszystko pozostało w tajemnicy. Nawet zabronił nam mówić, że mam z nim coś wspólnego w razie czego.

- Skąd wzięły się Gethy?

- Nie mam pojęcia. One tam po prostu były przed nami. Chociaż teraz wydaję mi się, że Gethy również przybył po ten nieszczęsny nadajnik. Widocznie zawierał informacje im potrzebne.

- Co takiego sprawiło, że nadajnik się aktywował?

- Jeszcze tego nie wiem, ale jako naukowca mnie to ciekawi. Jeśli mi pozwolicie zacznę prowadzić jakiekolwiek badania aby to odkryć.

- Dlaczego nie zabiliście kolonistów, tak samo jak Nihlusa?

- Nie zabiliśmy kolonistów bo ich ratowaliśmy, a kto zabił Nihlusa nie wiem. Mówiłem, że braliśmy udział w misji ratunkowej, a cała trójka ludzi zawdzięcza nam życie i może to potwierdzić. Jeśli chodzi o śmierć Nihlusa to żaden z nas tego nie zrobił. Pamiętał jak ostatni raz widziałem go uciekającego razem z Sarenem. Później znaleźliśmy już tylko jego ciało. Natomiast Sarena już nie było, zresztą jego pytajcie o to. To on najprawdopodobniej widział jako ostatni Nihlusa żywego.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Minęło trochę czasu nim po osobnych przesłuchaniach zostaliście zgromadzeni ponownie przed obliczem Rady jaka żywo dywagowała nad tym co niedawno usłyszeli. Niespodziewanie jednak obok nich znajdował się także hologram Sarena. Nie trzeba było specjalnie się przyglądać, aby wyczytać emocje na twarzy turianina, tą pewność siebie i może nawet radość z waszego losu. Zachowywał się tak jakby już znał decyzję Rady... Mowę rozpoczęła asari:

- Rada z zaskoczeniem przyjmuje oskarżenia skierowane w stronę Widma, Sarena Arteriusa. Nie jesteśmy w stanie uwierzyć, że najdłużej służący i najbardziej lojalny turianin w całej formacji dopuścił by się zdrady takich rozmiarów. - wydawało się wam, że Saren nieznacznie się uśmiechnął na te słowa. W niezbyt przyjemny sposób. - Nasza niewiara jest tym większa, że oskarżeni najemnicy nie są w stanie zaprezentować żadnych ostatecznych dowodów mogących jednoznacznie wesprzeć ich zeznania. Śmierć Nihilusa z waszych rąk wydaje się prawdopodobna, ale... nie pewna. Niezależnie z jakich pobudek uratowaliście ziemskich kolonistów sam czyn nie wpasowuje się w obraz zdolnych do wszystkiego żołnierzy do wynajęcia. - po tych słowach Arterius miał wyraźną ochotę coś powiedzieć, ale się powstrzymał.

- Zatem Rada postanowiła... - kontynuował turianin. -... zawiesić proces i wstrzymać się od wydania jednoznacznego wyroku. Na razie pragniemy dać zgromadzonym tutaj najemnikom tydzień na zebranie dowodów mogących potwierdzić ich wersję wydarzeń oraz oskarżenia bądź po prostu mogących powiedzieć kto odpowiada za śmierć Nihilusa. Saren Arterius zachowa swój status Widma do czasu następnej rozprawy i będzie mógł swobodnie wykonywać swoje zadania dla Rady Cytadeli.

- Nie wydaje mi się aby... - admirał Anderson próbował się wtrącić, ale został zbyty przez turianina:

- Decyzja Rady jest ostateczna admirale. Ci najemnicy i tak mają szczęście, że na razie nie czeka ich kara śmierci za zamordowanie Widma. W zamian za to dajemy im czas na przygotowanie dowodów na swoją obronę. Podobnie zresztą Saren Arterius będzie miał możliwość obronienia się przed oskarżeniami i, ewentualnie, znalezieniem dowodów jednoznacznie wskazujących na winę obecnych tutaj najemników. - Saren nieznacznie sarknął.

- Mam ważniejsze obowiązki na swoich barkach niż bandę szumowin rzucającymi totalnie wyimaginowanymi oskarżeniami. Wątpię aby Rada otrzymała od nich cokolwiek wartościowego poza pustymi, nie pokrytymi słowami. - westchnął znudzony. - Czy mogę wreszcie opuścić ten cyrk?

Nim członek Rady mógł odpowiedzieć niespodziewanie, prawie, że z siłą tajfunu, do sali obrad wpadł zirytowany kroganin, który bez ceregieli wycelował dłonią w Sarena i wygarnął mu:

- Opuścisz go, kiedy usłyszysz co ja mam ci do powiedzenia! - dopiero po chwili. Jeżeli Widmo wydawało się zaskoczone to turianin bardzo dobrze to ukrywał. Członkowie Rady próbowali opanować sytuację:

- Co... co się tutaj dzieje? Kim jest ten krogianin? Jak się tu dostał? - wspomniany na chwilę zwrócił głowę w stronę Rady i rzucił:

- Urdnot Vaar. Najemnik przez sporą część swojego życia. Obecnie zatrudniony w Cytadeli przez źródło jakiego nie mogę wyjawić z jednym celem, aby dowieść, że ten pozbawiony kręgosłupa i przynajmniej jednego jaja zdrajca dawno zdradził wszelkie ideały, za którymi ma stać Widmo i działa wedle własnego uznania! - kilku strażników C-Sec zaczęło się do niego zbliżać czekając na polecenie radnych. - I zanim wpadniecie na genialny pomysł wykopania mnie z tego miejsca pozwólcie, że coś wam prześlę... - aktywował swoje omni-narzędzie. - Po pierwsze, pozwolenie na uczestniczenie w tych obradach. Po drugie, zestaw plików odnoszących się do kontaktów Sarena z jednym ze swoich pobratymców. Współpraca to nic złego, ale jeśli dotyczy kwestii gethów oraz pewnej operacji...

W kilku zdaniach, o dziwo bez przerywania ze strony Rady albo tym bardziej Sarena, streścił historię pewnej operacji swej grupy najemników gdzieś na skraju kosmosu, w sektorze kontrolowanym przez gethów. Dane jakie przesłał miały wskazywać na udział Arteriusa*.

- To nie jest w żadnym wypadku ostateczny dowód a na pewno nie potwierdzający oskarżeń tutaj obecnych. - odparł radny z ramienia turian. - Poza tym przesłane dane niezwykle łatwo sfabrykować.

- Świetnie! - Vaar odparł z wylewającą się wręcz ironią. - Możecie być zatem pewni, że cokolwiek może pogrążyć tego sku****na to dostaniecie to w przeciągu najbliższych kilku dni. Nagroda za powstrzymanie tego zdrajcy jest zbyt wysoka abym mógł ją przegapić.

- Pff... jak widać nie tylko ludzie, ale i kroganie powinni nauczyć się gdzie znajduje się ich miejsce w galaktyce. - to były jego ostatnie słowa nim hologram zniknął.

- Obrady uważam za zamknięte. - dodała natychmiast asari zwracając się jeszcze do Vaara: - Niezależnie od twoich pozwoleń następna taka obstrukcja obrad skończy się poważnymi konsekwencjami. Żegnam.

* * *

- Ta banda pier... - przez kilka chwil po zakończeniu obrad Vaar warczał pod nosem i puszczał wiązanki przekleństw. - Cholerni biurokraci ślepi na prawdę przed ich nosami...

W końcu jednak opanował się na tyle aby przypomnieć sobie o was, słuchających w milczeniu jego wcześniejszą tyradę na Sarena. Wyglądał i sprawiał wrażenie niezwykle doświadczonego żołnierza, który zasmakował krwi i walki na polach bitew.

- Dla przypomnienia... zwą mnie Urdnot Vaar, najemnik dawniej i obecnie. Zdołałem wywnioskować, że w kwestii Sarena jedziemy w tym samym wózku, ale żeby nie być zaskoczonym i mieć pewność z kim mam do czynienia... zamierzacie i chcecie dorwać to ścierwo czy nie?

---

*w skrócie - po prostu streszcza część historii jaką możecie przeczytać w temacie dyskusyjnym ;]

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Saran Limen

Wydaje się, że rada w ogóle nie ma zamiaru ułatwiać nam ratowania naszych tyłków. W dodatku lojalność Sarena nie została nawet przez chwilę podważona i nie wiem jaki dowód musielibyśmy mieć, by tak się stało. Na szczęście mamy kolejnego sprzymierzeńca w tej sprawie. Mam nadzieję, że nie należy on do tych Krogan, którzy mają pretensję do nas, Salarian i Turian pretensji za genofagium.

Jako pierwszy podchodzę i przemawiam do Vaara:

- Saran Limen, były członek OZS. Zrobię wszystko, by oczyścić me imię ze wszystkich oskarżeń skierowanych w moją stronę. Mogę więc stwierdzić, że wróg mojego wroga jest moim przyjacielem. Chętnie więc skorzystam z twojej pomocy. Wszyscy mamy, a przynajmniej mam taką nadzieję, rachunki do wyrównanie z Sarenem i nie możemy dopuścić do tego, by mu się to wszystko upiekło. Masz jakiś pomysł gdzie możemy zacząć poszukiwania dowodów?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Garry Johnson

No tak, jak zwykle! Rada zawsze chroni swoich. I niestety nigdy się to pewnie nie zmieni. Dlatego właśnie ludzkość powinna cały czas starać się o miejsce w niej i swoje Widmo. Ale jak tego dokonać? Rada to hermetyczna grupa, sama wybierająca swoich członków. Zupełnie jak kiedyś z Radą Bezpieczeństwa ONZ...

Nawet Saran i Helios nic tu nie zdziałają. Saren jest przecież najbardziej zasłużonym żyjącym agentem. Głupio będzie, jeśli umrę na procesie, a nie z karabinem w ręku. Może uda mi się chociaż załatwić jakiś pistolet i zakończyć żywot któregoś Radnego? Nie, to nierealne. Co to by były za władze, gdyby to było takie proste?

Jest jeszcze ten kroganin... No tak, wypuścili nas i teraz każdy klnie pod nosem. Nikt się nawet nie przywitał. Uśmiecham się na widok tej śmiesznej sytuacji. O wreszcie! Vaar coś tam o sobie powiedział, następnie to samo zrobił nasz salarianin. Kolej na mnie.

- Witam. Garry Johnson. - podaję dłoń kroganinowi - Skoro każdy mówi od razu o doświadczeniu zawodowym, to i ja postanowię ulec temu trendowi. Wojsko Przymierza, Cerberus, prywatny najemnik, SOC, a następnie znów najemnik, jednak tym razem na usługach Sarena. - wyciągam moją lewą rękę i uruchamiam omni-klucz na mechanicznym implancie - Jak chcesz, to wyślę ci CV, które kiedyś wysłałem Sarenowi. Przez chwilę pomyślałem, że może użyć tego jako dowodu, ale sk***iel pewnie wszystko zatuszował.

- Wracając do twojego pytania, tak, temu cholernemu turianinowi zamierzam przy najbliższej okazji coś odstrzelić, najlepiej wszystko po kolei. Niestety na razie jest to poza moim zasięgiem. Rada go nieźle chroni. Najlepiej znaleźć jakieś dowody. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić, wiem...

- Drogi Urdncie Vaarze, dręczy mnie tylko jedno pytanie - dla kogo pracujesz? Stwierdziłeś, "że w kwestii Sarena jedziemy na tym samym wózku". Jest to jednak albo złe użycie ludzkiego związku frazeologicznego albo kompletne kłamstwo. Czy tobie grozi kara śmierci? Nie. Więc skąd u prostego najemnika takie zaangażowanie w sprawę szóstki obcych istot? Abyśmy zaczęli współpracować, oczekuję szczerości. Przynajmniej w kwestiach związanych ze sprawą śledztwa.

---

Czy odzyskaliśmy już swoje wyposażenie, szanowny MG?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Helios

No nie mogę, kilku wypierdków z jakiejś durnej Rady będzie mi wmawiać, że zrobiłem coś czego nie zrobiłem. Nie wiem czy już mam się śmiać czy ubolewać nad kompetencjami rządzących. Dobrze chociaż, że jest jedna osoba, która może typ dupkom nawrzucać i nie zamkną jej w kiciu. Mam oczywiście na myśli tego kroganina. Dałbym sobie lewą rękę uciąć aby skręcić kark temu całemu Sarenkowi. Oczywiście prawą ręką.

- Witam, jestem Helios. Dziękuję w imieniu wszystkich za sprostowanie kilku spraw. Chociaż gęby to nikomu nie zamknie, fajnie było popatrzeć na te bezradne miny naszej kochanej władzy. Więcej info o mnie raczej tobie nie potrzebne, bardziej interesuje mnie pytanie, które zadał Garry. I co się do cholery dzieje z Anranem? Zamknęli go?*

- Zresztą wsio ryba. Co robimy dalej? Będziemy tak siedzieć i czekać na wyrok? Z całym szacunkiem Urdnocie Vaarze, ale myślę, iż nawet twoje słowa nie przekonają radnych do tego, że jesteśmy niewinni. Najwyraźniej Saren to święta świnia. Tak się chyba na ziemi mówi. ? krzywo uśmiechnąłem się do Garry?ego.

- Może możemy w jakiś sposób udowodnić niewinność? Badano już zwłoki Nihilusa? Saren na pewno strzelał z innej broni niż my, a poza tym nigdzie tam nie było kamer bezpieczeństwa? Ten gostek raczej nie znał terenu tak dobrze aby wiedzieć o każdej. Może jednak nie wszystko stracone.

------------------------------------------

* Wiem iż Punish zrezygnował z forum, ale myślę, że małe fabularne wyjaśnienie by się jednak przydało

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Syzyf

Co...... co się właściwie wydarzyło? Podważono moją wiarygodność jako agenta rady, zlekceważono zeznania nasze oraz cywili których ocaliliśmy, i ten cały Saren... tak po prostu wszystkiemu zaprzecza! Ze wszystkich rzeczy w tym świecie-wszechświecie najbardziej nienawidzę kłamstw! Do tego wszystkiego jeszcze ten cały Urdot Vaar, wygląda na to że ma jakąś urazę do Sarena, więc to nie pierwszy raz kiedy kogoś wyrolował. Mimo tego że coś śmierdzi mi z tym ,,źródłem którego nie może wyjaśnić'', na razie to nasza najlepsza opcja. I jedyna zdaje się.

-Jestem... Syzyf. I bardzo chętnie pomogę w udowodnieniu winy Sarena.- odpowiedział kroganinowi. Przez moment zastanawiał się co dalej, słuchając co inni mieli do powiedzenia. Nic mu nie przychodziło do głowy co nie było już powiedziane przez resztę grupy. Postanowił poczekać na propozycję niedoszłego wybawcy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Nie pytałbym was o dalsze plany gdybym sam nie miał czegoś naszykowanego w zanadrzu. - Vaar się uśmiechnął. - Na początek potrzebujemy informacji i mam kilka...

- W tej kwestii - do grupy dołączył wychodzący właśnie z sali Rady ambasador Udina w towarzystwie kapitana Andersona. Gdzieś za nimi pojawiły się także sylwetki Anara oraz Marcusa (*1). - wydaje mi się, że mogę was wspomóc. Jeżeli wasza działalność może zdjąć klapki z oczu członkom Rady i sprawić aby Saren utracił status Widma mam wszelkie powody aby podzielić się z wami swym kontaktem. Znajdziecie go w... khem, tak zwanym klubie dla dżentelmenów Chora's Den. Nazywa się Harkin i jest oficerem C-Sen a poza tym dobrym źródłem.

- Niemalże byłym. - wtrącił Anderson kładąc nacisk na drugie słowo. - Został zawieszony w obowiązkach. Nie ufałbym jego rewelacjom. Prędzej dowiecie się czegoś od Barla Vona, powinien znajdować się gdzieś w Prezydium, zapewne doglądając swoich interesów.

Udina miał już coś odpowiedzieć, ale krogianin zdołał się wtrącić i uciąć rozmowę:

- Świetnie. Miałem zaproponować coś własnego, ale jeśli sam ambasador ludzkości podrzuca nam kość szkoda byłoby z niej nie skorzystać? Zresztą nie jesteśmy miniaturową grupką, równie dobrze możemy wyciągnąć informacje od nich obu.

Ambasador i kapitan rzucili jeszcze jakieś słowo na pożegnanie, może życząc powodzenia i udali się w swoją stronę. Tymczasem Vaar przeniósł wzrok na pozostałą dwójkę najemników, którzy dopiero dołączyli do pozostałej części grupy.

- A co z wami?

- Pewnie, że chcemy dorwać Sarena w swoje łapy. - rzucił Marcus. - Mam jednak wrażenie, że działając w zbyt dużej grupie będziemy łatwiejszym celem. Dlatego z Anarem doszliśmy do wniosku, że na razie spróbujemy dorwać się do odwłoka tego cholernego turianina we własnym zakresie.

- Jeśli jednak dowiemy się czegoś szalenie interesującego albo mającego istotne znaczenie dla naszej misji także podzielimy się z wami tą informacją. - dokończył Anar.

- Cóż, wasza decyzja - Vaar wzruszył ramionami. - Nie zamierzam was zatrzymywać. Miejsce oczy dookoła głowy i was wszystkich się to tyczy. Dopóki Saren ma status Widma nadal może pociągać za niewidoczne sznurki na Cytadeli. Im szybciej pozbawimy go tego przywileju tym lepiej.

Gdy już się oddalili krognianin odpowiedział w końcu na zadane wcześniej przez Garry'ego pytanie:

- Tożsamość pracodawcy jest zawsze tajemnicą zawodową. Powinieneś już się tego nauczyć, Garry. - uśmiechnął się z nutką tajemniczości. - Mogę wam jednak powiedzieć, że zamierzam dorwać Sarena nie tylko ze względu na pieniądze jakie zostały mi zaoferowane. On i ja mamy pewną pośrednią historię. Wyszedłem z niej w jednym kawałku, on... nigdy nie dowiedziałem się czy faktycznie zginął czy nie. Wiem jednak, że następnym razem kiedy się spotkamy będzie można zmazywać jego mózg ze ścian. - odchrząknął: - Przechodząc jednak do rzeczy ważnych trzeba zdecydować kto kogo odwiedza.

---

1 - obstawiam, że to właśnie ich postacie zrezygnowały z sesji

2 - za ew. angielskie nazwy przepraszam, ale pojęcia nie mam jak przetłumaczyć je na rodzimy język tongue_prosty.gif

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Garry Johnson

- Każda tajemnica prędzej czy później tajemnicą być przestaje. To tylko kwestia czasu, determinacji oraz pieniędzy.* - odpowiedziałem kroganinowi - Poza tym, najemnicy z łatwością potrafią zmieniać strony barykady. A po uporaniu się ze zdrajcami warto wiedzieć, na którym zleceniodawcy trzeba się teraz zemścić. Ale to akurat powinieneś wiedzieć... - spróbowałem sparodiować uśmiech, jakim przed chwilą obdarzył mnie Vaar.

Mózg Sarena spływający po ścianie. Hmm... Większość istot poczułaby pewnie obrzydzenie na taką myśl, ja odczuwałem jedynie namiastki satysfakcji. Z Vaarem było pewnie podobnie. Zobaczymy, kto i co odstrzeli temu sk***ielowi, zobaczymy...

W sumie to Saren nazbierał sobie wrogów. Przymierze, prywatni najemnicy z różnych ras. Nie mam pojęcia, jak potężny musiałby być ten turianin, aby potrafił się oprzeć takiej żądzy zemsty. Ale w sumie, nie bez powodu ta cholerna Rada tak go uwielbia...

- Dobra. Ja idę do Okręgów. Przez tę odsiadkę ręce zaczęły mi już drętwieć, a karabin się kurzyć. W Dzielnicy Finansowej można co najwyżej zaplątać się w jakąś niebezpieczną intrygę polityków. W Norze Chory (Chora's Den) będę mógł chociaż trochę panować nad sytuacją. Poza tym, byłem w SOC, też wkurzała mnie ta cholerna biurokracja. Powinienem się z nim jakoś dogadać.

- To jak? Kto idzie ze mną? Helios? Saran? Syzyf? A ty, Vaar?

-----

*Cytat z jakiejś książki Jacka Piekary.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.


  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...