Skocz do zawartości

macio

Forumowicze
  • Zawartość

    69
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Reputacja

10 Neutralna

O macio

  • Ranga
    Ork
    Ork
  • Urodziny 01.07.1990

Sposób kontaktu

  • Discord
    Array

Informacje profilowe

  • Płeć
    Array
  • Skąd
    Array

Ostatnio na profilu byli

2046 wyświetleń profilu
  1. Legenda głosi, że Jesse James zatrzymywał pociągi samym spojrzeniem. Bracia Sisters, tytułowi bohaterowie książki Patricka deWitta, której akcja ma miejsce na Dzikim Zachodzie, nie mają takiej zdolności, nie przeszkadza to im cieszyć się naprawdę złą sławą. Narratorem powieści ?Bracia Sisters? jest Eli, grubszy i bardziej wrażliwy od Charliego, ale przynajmniej nie tak agresywnym pijaczyną. Eli i Charlie są ludźmi Komandora, dla niego wykonują zlecenia zabójstw. Obaj są świetnymi rewolwerowcami, wzbudzającymi strach wśród ludzi. Tym razem Komandor wysyła braci do San Francisco, aby tam spotkali się z niejakim Morrisem, który wskaże im miejsce pobytu kolejnej ofiary ? Hermana Kermita Warma. Podróż nie obywa się bez przygód m.in. ataku niedźwiedzia czy polowania. Nie brak elementów związanych z westernem ? wizyt w saloonie, popijawy, hazardu, pięknych kobiet i poszukiwania złota. Jednak wyróżnikiem powieści de Witta jest czarny humor. Przykładem jest sytuacja, kiedy Charlie wstrzykuje sobie w polik środek znieczulający (kradziony), żeby sprawdzić jego działanie. Prosi Eliego, by uderzył go w twarz. Wtedy wywiązuje się taki dialog: ? Mądry człowiek mógłby mieć z tego jakiś pożytek. ? Może mógłbyś jeździć od miasta do miasta, proponując sfrustrowanym obywatelom, żeby cię za odpowiednią opłatą walili po pysku. Jak widać bracia nieszczególnie dażą się sympatią. Mimo dzielących ich różnic charakterów trzymają się razem. Mogą na siebie liczyć, choć nie do końca tak jakby chcieli. Charlie pomaga bratu wykaraskać się z opałów, jednak kończy się to zbędnymi ofiarami w ludziach. Cóż, nie można mieć wszystkiego. Mocnym punktem powieści jest dynamika akcji. W każdym rozdziale dzieje się coś godnego uwagi. Nie ma tu miejsca na długie opisy, dominuje głównie dialog między postaciami, a zwłaszcza braćmi. Mimo, iż są zabójcami i tak ich lubimy. Eliego za jego poczciwość (chciał schudnąć dla kobiety i pomóc dzieciakowi), Charliego za racjonalne podejście do rzeczywistości i porywczość. Ważne jest to, że każda pojawiająca się w powieści postać jest godna zapamiętania. Osobnicy napotykani przez braci w trakcie podróży są bohaterami wyrazistymi i pełnokrwistymi. Nawet epizodyczne charaktery, które po paru stronach kończą ciężsi o wagę kulki w klatce! Jeśli brakuje wam dobrego westernu, ?Bracia Sisters? znakomicie wypełnią tę lukę, zwłaszcza że lektura oddaje klimat Dzikiego Zachodu. Co prawda Indian i napadów nie uświadczysz, ale bracia zrekompensują to z nawiązką swoim czarnym humorem.
  2. macio

    Myśli tygodnia III

    Dzisiaj jest Dzień Batmana. Ludzie przebierają się za człowieka-nietoperza, podczas gdy szczury tylko doczepiają sobie skrzydła W popkulturze jest jeszcze jedna postać kojarzona z nietoperzami ? Dracula. Dracula i Batman to oczywiście dwie różne postacie, jeden przybiera nocami postać nietoperza i ratuje ludzi przed śmiercią, a drugi to Batman. W ostatnich tygodniach wiele się pisze i mówi o przyjęciu uchodźców/imigrantów do Europy. Czy nie moglibyśmy rozwiązać tego problemu tak jak parę wieków temu ? wysyłając ludzi do Ameryki? Od niedawna pracuję jako teleankieter. Przez jakiś czas żaden imigrant mi nie odbierze miejsca pracy ? wiadomo, nie mówią po polsku. Dzięki tej pracy nauczyłem się jednego ? nie chcę mieszkać w Wieruszowie! Dlaczego? Ponieważ mieszkańcy Wieruszowa nienawidzą studentów! Tak, moim ostatecznym chwytem, byleby zrealizować wywiad jest chwyt ?na studenta? i nikt nie chce mi pomóc! Co jest z ludźmi nie tak? Robert Lewandowski w 9 minut zrobił więcej niż Platforma przez 8 lat. Co ja potrafię zrobić 5 razy w 9 minut? To sprawa między mną a nią Obok dwóch facetów przechodzi piękna dziewczyna. ? Ma czym oddychać, no nie? - mówi jeden. ? Wcale nie ma tak dużego nosa!
  3. Mój pierwszy kontakt z książką ?Gottland? Mariusza Szczygła odbył się z przymusu. Na zajęciach ?Polska szkoła reportażu? mieliśmy wybrać jedną książkę reporterską i ocenić warsztat dziennikarski autora. Szybko przymus zamienił się w czystą przyjemność obcowania z majstersztykiem dotyczącym postaci z kultury Czech. Jak to wyglądało z filmem będącym luźną adaptacją książki? Film przedstawia tematy poruszone przez Szczygła w książce, czyli historie Baty, Lidy Barovej, pomnika Stalina, Zdenka Adamca i Kirchbergera. Dowiadujemy się, że w Zlinach, mieście stworzonym przez Batę (tam stawiał hale produkcyjne i budował osiedla dla robotników) nadal istnieje fabryka butów, funkcjonująca jak w czasach Baty. Maszyny są nieco nowocześniejsze, ale system pracy jest taki sam. Pracownicy przyznają, iż jest to monotonna robota. Fragment o słynnej aktorce Lidzie Barovej, która była kochanką Goebbelsa, przez co była szykanowana po objęciu władzy przez reżim komunistyczny. W tej części filmu pojawia się inscenizacja rozmowy Barovej z Otakarem Vavrą, który kręcił dokument o aktorce (nieukończony). Twórcy posiłkują się także fragmentami nagrań z tego dokumentu. Wyznania aktorki wywierają ogromne wrażenie! Jedyną część ?Gottland? przy której pojawia się uśmiech na twarzy jest ta o budowie z zburzeniu pomnika Józefa Stalina w centrum Pragi, oraz o funkcjonowaniu ruin. W latach 90. odbywały się tam imprezy, często prostytutki sprowadzały w to odosobnione miejsce klientów. Nieopodal, za drzewem postulowano postawienie pomnika Michaela Jacksona. Autorka pomysłu opowiada o swojej inicjatywie i o reakcji z jaką się spotkała. Widzimy też sobowtóra Jacksona śpiewającego jedną z piosenek dokładnie w miejscu, w którym stał pomnik Stalina. Zdenek Adamec podpalił się w Pradze w 2003 roku. Autorzy filmu opowiadają i jego historię ? był nieśmiałym, inteligentnym uczniem ze zdolnościami informatycznymi. Swoimi poglądami dzielił się na forach internetowych, a według niego nasze czasy nic sobą nie prezentują, dla ludzi liczy się tylko pogoń za pieniądzem. Natomiast o słynnym pisarzu Kirchbergerze opowiadają nam jego dwie córki przez Skype'a, w dodatku animowanego. Realizacja tego pomysłu wyszła wspaniale! Ponadto autorzy pokusili się o stworzenie osobnej animacji do jednego z opowiadań Kirchbergera o żołnierzu na wojnie w Korei. Twórcy filmu, studenci praskiej szkoły filmowej FUMA: Bohdan Blahovec, Klara Tasovska, Lukas Kokes, Petr Hatle, Rozalie Kohoutova, Viera Cakanyova i Radovan Sibrt, korzystają z różnych form: filmu dokumentalnego, niekiedy wzbogaconego inscenizacją i animacji. W dodatku robią to płynnie i zręcznie. Świetnie zrealizowano pracę kamery zwłaszcza w historii Baty ? kamera sunie w prawo, pokazując kolejne etapy produkcji butów. W jednym momencie, gdy aktorka grająca Barovą i odtwórca roli Vavry się spotykają występuje problem z synchronizacją dźwięku i obrazu, jednak nie przeszkadza to w odbiorze, gdyż film jest z polskimi napisami. Film ?Gottland? jest tak dobry jak książka. Co prawda oba media operują innymi środkami wyrazu, jednak za ich pomocą realizują swoje cele ? dają odbiorcy do myślenia, jednocześnie oddziałując na jego emocje. I o to w kulturze chodzi!
  4. macio

    Myśli tygodnia II

    Skandal z dyskryminacją kobiet w tle! W moim mieście niedawno pojawiły się drogowskazy dla turystów, na których określono ile czasu potrzeba na dojście do danego miejsca. Co w tym dziwnego? Otóż ludzik jest mężczyzną. Kobiecie droga może zająć dłużej, zwłaszcza jeśli ma krótsze nogi i chodzi o szpilkach! Dzisiaj oglądałem wystawę pojazdów zabytkowych. Moją uwagę przykuł jeden motocykl. - Wie Pan co dobre! - powiedział właściciel. - Dlatego jestem singlem! Zastanawialiście się kiedyś skąd bierze się jedzenie w Pokemonach? Tzn. co Ash i spółka jedzą? Wołowinę z Taurosa lub Miltanka? Udka z Pidgeya? Filety z Magikarpa? Przecież w ich świecie nie ma zwierząt są tylko pokemony! W zespole Piasta Gliwice gra Kamil Vacek. Jest wystawiany na pozycji pomocnika, a czasem na pieska
  5. Między Królem Grozy a Mastertonem jest spora przepaść, nic dziwnego, że powieści jednego czyta się lepiej niż drugiego
  6. macio

    Myśli tygodnia I

    Czytałem o tym jak rodzina uchodźców została ugoszczona przez polskiego proboszcza - mieszkanie z tv i netem, szkoła katolicka dla 3 dzieci oraz załatwianie pracy dla rodziców. Po 3 tygodniach syryjska rodzinka po angielsku uciekła do Niemiec. Po co zapraszać uchodźców do Polski skoro i tak wyjeżdżają? Najchętniej zabrałbym się z nimi 11 września, urodziny obchodzi Ludacris, amerykański raper i aktor znany z "Szybkich i wściekłych". 11 września urodził się też Feliks Dzierżyński. Dzierżyński i Ludacris to dwie różne postacie: jeden to słynący z brutalności działacz komunistyczny a drugi to Feliks Dzierżyński Agata Młynarska przyznała się do stosowania botoksu i innych inwazyjnych zabiegów kosmetycznych. Niespodzianka! Zapewne po śmierci będziemy trzymać jej głowę w formalinie, jak w "Futuramie" Mam w domu zapachowy papier toaletowy - teraz nie muszę myć tyłka Dobra, skończyłem na dziś. Podobało się?
  7. macio

    Cukier jak kokaina

    Nie byłem w stanie usiedzieć na miejscu i w ten sposób opisałem swój stan
  8. macio

    Cukier jak kokaina

    Od lutego jestem na diecie, a od lipca na ścisłej. Cały czas próbuję zrobić masę mięśniową (co pomimo siłowni i 2 obiadów dziennie mi nie wychodzi). Raz w miesiącu pozwalam sobie na coś słodkiego, a tak się składa, że w sierpniu brat i siostra mają urodziny. To pojadłem ciasta. Ludzie, po półtora miesiącu bez słodyczy zwykły sernik daje kopa! Aż chciało mi się wyjść z domu i tańczyć w samych bokserkach. Normalnie nie mogłem usiedzieć. Pograć na kompie? Nuda. Poczytać książkę? Nuda. Obejrzeć serial? Akurat nie ma nic dostatecznie krwawego. To może chwycić drążek (ten w drzwiach, wy zbole ) i się podciągnąć? Chyba bym się porzygał. Na szczęście potem miałem zjazd i byłem strasznie ślamazarny.
  9. I nawet w Skyrimie żadna mnie nie chce
  10. Studiuję w Toruniu na jedynej słusznej uczelni, znaczy na UMK (myśleliście, że u Rydzyka? Wy dranie! ) Bywając na przepięknej Starówce (po latach jednak się nudzi) zdarzało mi się być zapytanym o drogę przez Niemców. Przypominałem im o pamiętnym wyniku 2:0 Wiadomo, atmosfera przed rewanżem jest napięta. Niemcy są zmotywowani bardziej niż w '39. Dlatego Nasza reprezentacja musi uważać. Zwłaszcza na tyły, z których zaatakować mogą Rosjanie Mamy dobrych napastników (Lewandowski i Milik), więc nie rzucamy się konno na czołgi, raczej z czołgami na mur berliński. Problemem jest nasza obrona, przy odrobinie szczęścia wytrwa do 5 października . Życzę Nam wszystkim, byśmy nie musieli Naszych nazywać po meczu Piłkarzami Wyklętymi!
  11. Albo po prostu sobie w tekście żartuję
  12. Parę lat temu napisałem to opowiadanie i stwierdziłem, że jest za słabe żeby je wysłać na konkurs. I tak przeleżało na moim dysku twardym (w międzyczasie na pendrive'ie i dysku zewnętrznym, bo formatowałem kompa). Pomyślałem sobie, że jednak je opublikuję właśnie tutaj, choćby po to, by zapełnić treścią bloga. Znajdą się tacy, którzy stwierdzą - po co je publikujesz skoro jest do kitu (już teraz mówię im "no trudno!" lub tacy, którzy zaczną konstruktywnie krytykować (im mówię "dziękuję"). Willa dona Ablammo kąpała się w blasku sierpniowego księżyca. Ogród zdawał się z daleka mienić delikatną srebrzystą poświatą. Zza muru otaczającego posiadłość dało się dostrzec dbałość właściciela o najdrobniejsze szczegóły. Liście cedru były ułożone w równych odległościach. Były identycznych rozmiarów, ba, nawet odcień zieleni był ten sam. Krzaki okalające posiadłość podobnie jak wszystko były starannie przystrzyżone, w identyczne bryły. Nie były ani za gęste, ani zbyt rzadkie. Perfekcja doskonale oddawała naturę rzeczy. Perfekcja, skrupulatność i punktualność- to były cechy dona Ablammo, z których słynął w całym Mieście. To nim arystokrata zawdzięczał swoje bogactwo. Bo gdyby nie one, nadal byłby szlachcicem jakich wiele. I dzięki elastycznej moralności w interesach. Niejeden kapłan w swoich kazaniach karcił dona Ablammo za niecności jakich się dopuszczał. Ale arystokracie nic nie udowodniono, a kapłani w jednej chwili zamilkli, skuszeni znacznymi datkami na wsparcie swoich świątyń. Ale to nie po to by poznać arystokratę lub podziwiać jego bogactwo szedłem na przyjęcie jakie ten wydawał w willi. Mój cel jest zgoła inny, to zakazany owoc, którego pragnę skosztować tej nocy. Och, jak tęsknię za rozkosznym smakiem soczystego jabłka z tego drzewa. Do szaleństwa doprowadza mnie jego brak, ledwie trzymam nerwy na wodzy. Nie drżę, nie miotam się jak epileptyk, mimo iż każde, nawet najdrobniejsze, ścięgno rwie się do konwulsji. Zasycha mi w gardle, a w żołądku czuję pustkę. Już niedługo wypełnią ją motyle. W końcu dotarłem do celu. Okazałem strażnikom przed bramą do willi Ablammo zaproszenie na bal. Jeden z nich, ten młodszy wziął do ręki papier i uważnie studiował pismo. Litera po literze. Byłem nieco spóźniony, nic dziwnego, że traktowano mnie wyjątkowo nieprzyjaźnie już przy bramie. W Mieście nikt nie lubi spóźnialskich gości. Drugi strażnik odłożył halabardę i podszedł do mnie. Zionęło od niego alkoholem. Powiedział, że musi mnie przeszukać. Z daleka wyglądał na sodomitę, w dodatku takiego, który sądzi, że dobrze się kryje ze swoimi upodobaniami. Starannie przeczesywał zakamarki mojego ubrania. Wyczułem w kwaśnym zapachu jego potu subtelną zmianę. Nowa woń wydawała się mieć kolor czerwony- kolor wina, miłości, mięsa. W te rzadkie chwile żałuję, że nie miewam kataru. Skrupulatność strażnika zadziwiła mnie. Mężczyzna gotów był zważyć w dłoni mój mieszek. Dziś nie miałem ochoty dawać łapówki. Pozwoliłem mu nacieszyć się chwilą. Na moje szczęście doszedł do wniosku, że jedyny miecz jaki mam przy sobie nie jest ostry i nie ma zamiaru nikogo nadziać. Otworzono mi bramę do posiadłości. Przede mną pojawiła się malownicza alejka otoczona żywopłotem. Zdziwiło mnie, iż niektóre fragmenty żywopłotu miały kształt antycznych rzeźb. Po mojej lewej stała trawiasta bogini miłości z uciętymi ramionami. Ogrodnik-artysta oddał każdy niuans jej krągłości. Naprzeciwko stał mityczny heros z łbem potwora u boku. A wężowe włosy monstra zdawały wić się na odrąbanej głowie. Zachwycające jak wiele może zrobić czarownik! Bo nie mam wątpliwości, co do tego, iż jest to dzieło sztuki czarnoksięskiej. Kiedy parę lat temu odkryto starożytne ruiny nieopodal Miasta, zachwycono się architekturą starożytnych, pięknymi freskami i płaskorzeźbami. Ludziom przypomniały się mity, opowieści o dawnych bogach, którzy przebywali wśród ludzi. Nagle jak z podziemi wyrośli czarownicy, wiedźmy i tym podobne. Magia ujrzała światło dzienne. Duchowni Kościoła Jedynego klęli z ambon na ludzi, którzy przypisywali sobie boskość, jednak tak naprawdę kapłani przejęli się sytuacją. Co jeśli cuda opisane w Księdze to magiczne sztuczki? Co jeśli Jedyny jest tylko odbiciem magii, czystą energią? Dlaczego oni nie posiadają mocy? A jeśli magiczne zdolności są darem od Jedynego to dlaczego oni ich nie posiadają? Takie pytania mnożyły się w głowach ?pobożnych? kapłanów, zakonników, dogmatyków Kościoła. A tu już na dobre korzenie w świadomości pospólstwa zapuściła się idea wyższości człowieka nad Jedynym. Kwestie duchowe, kwestie wiary i pobożności odchodziły w niepamięć. Skończyła się epoka Jedynego i Jego Kościoła. Ludzie przestali spoglądać w niebo wnosząc modły, przekonali się, że sami są w stanie dokonywać niezwykłych rzeczy. Przynajmniej arystokraci przestali żyć w hipokryzji. Uciechy cielesne i zwrot w myśleniu na własne potrzeby oraz postępujące zmniejszenie znaczenia Kościoła są im na rękę. W końcu mogą jawnie oddawać się zakazanym przez wiarę w Jedynego praktykom- lichwie, symonii, rozwiązłości. A artyści rozwinęli skrzydła. W Mieście zaczęły powstawać przepiękne pałace i budynki grzeszące przepychem, rzeźbiono postaci z Księgi na bluźnierczą modłę antycznych bóstw, malowano freski przepełnione nagimi niewiastami i mężami, oddających się sobie z niespotykaną frywolnością. W końcu doceniono ich pracę. Z magią i starymi wierzeniami przyszedł, o dziwo, postęp. Umysły uczonych odeszły od scholastyki. Powstawały nowe wynalazki- bronie używające prochu jak arkebuzy, pistolety skałkowe i arkebuzy, nowe narzędzia rolnicze, lekarstwa, nie wspominając o pomysłach na drobne zmiany w dotychczasowych sprzętach. A wszystko to stało się za mojego życia. Z trudnością nadążam nad śledzeniem innowacji, szczególnie w Mieście, gdzie nie brakuje ludzi gotowych wystarczająco bogatych by nabywać te sprzęty oraz raczyć się sztuką. Dola artysty-malarza wcale nie stała się łatwiejsza, nie dla ludzi nieużywających magii jak ja. Dlatego przyjąłem zaproszenie dona Ablammo na przyjęcie. Potrzebna mi inspiracja do stworzenia nowego obrazu, pomysł, który odmieni sztukę malarską na zawsze. A najlepiej na moją wyobraźnię działają kobiety. Na schodach prowadzących do willi zatrzymał mnie mój znajomy. ?Oliverotto! Chodź do środka, koniecznie muszę ci coś pokazać! ?Francesco! Widzę, że już co nieco wypiłeś!- odpowiedziałem wstrzymując obrzydzenie jakie ogarniało mnie na widok tego wierszoklety z zadartym nosem i parchem na szyi. Weszliśmy do środka. Francesco Amadori coś mi opowiadał, pewnie jakieś historie z życia towarzyskiego Miasta, nie bardzo mnie to interesowało. Wolałem przyglądać się wnętrzu. Kolumny w stylu jońskim i korynckim, freski, portyki, rzeźby i płaskorzeźby- wszędzie było tego pełno. Nie bardzo wiedziałem na czym na dłużej zawiesić oko- czy na scenie z herosem walczącym z potworem, czy na idealnych proporcjach bogini wyłaniającej się z morza. Dlatego postanowiłem rozglądać się za innymi dziełami sztuki. Na szczęście pięknych kobiet nie brakowało. I nie myślę tu o nagich prostytutkach podających wino. Na przyjęciu pełno było dam z możnych rodzin. Mnogość zapachów używanych przez nie kosmetyków przyprawiała mnie o zawroty głowy. Jedne były słodkie i niewinne, inne pachniały czerwienią i seksem. Wtedy do mych nozdrzy dotarł inny, wybijający się ponad resztę, nawet ponad zapach pieczonej kaczki. Ten zapach przywodził na myśl zieloną łąkę pod otwartym niebem, cykanie świerszczy i delikatny dotyk kobiecych dłoni. Tego szukałem! Natychmiast wyostrzyły się moje zmysł. Krew zaczęła szybciej krążyć, pobudzając we mnie ekscytację. Nic poza niewiastą, będącą źródłem tego zapachu się nie liczyło. Przeprosiłem Francesco i ruszyłem przez salę. W pewnym momencie potrącił mnie jakiś młodzian, pewnie syn któregoś szlachcica. ?Choć Nico, zapoznasz się z dziwką, która robi takie rzeczy, że... Zauważyłem, że Nico nie wyglądał na podekscytowanego słowami przyjaciela. Ale to niezadowolenie było widać tylko przez ułamek sekundy, naraz, gdy kolega obrócił się w jego stronę, Nico przybrał najszczerszy wyraz twarzy jaki widziałem. W jego oczach widziałem spryt i pogardę, ale nikt inny zdawał się tego nie dostrzegać. Wtedy jak spod ziemi wyrosłą przede mną ona. O urodzie porcelanowej lalki, z rumianymi policzkami i blond lokami. Ze spojrzeniem kruszącym mury męskich serc. Skłoniła się. ?Szlachetny panie, zatańczymy? To nie było pytanie. Damy z arystokratycznych dworów, potrafiły zadając pytania wydawać rozkazy, którym nie można odmówić. Tak było i w tym wypadku. Tańczyliśmy ze sobą. Ja urzeczony jej uśmiechem, drobnymi dłońmi i ukradkowo zaglądający w dekolt. Ona perfekcyjnie poruszała się, dostosowywała się do szybkiego tempa muzyki. Zaoferowałem jej spacer po parku. Znałem jedno miejsce, które przepajało mnie nastrojem romantyzmu. Powiedziałem jej o tym, a ona chyba niewłaściwie zrozumiała moje chęci i zgodziła się. Przechadzaliśmy się po alejkach parku, położonego nieopodal willi dona Ablammo. Zatrzymaliśmy się w wybranym przeze mnie momencie. Kąpaliśmy się w blasku sierpniowego księżyca. Położyłem dłoń na jej policzku. Ona przycisnęła ją mocniej do siebie. Spojrzała mi w oczy. Palcem prawej dłoni powiodłem po jej szyi. Serce biło mi szybciej niżbym chciał. Nie mogłem stracić koncentracji. Głosik z tyłu głowy krzyczał już, zrób to, teraz! Nie mogłem sobie odmówić. Objąłem ją i przytuliłem do siebie. Jęknęła. Kiedy od niej odszedłem patrzyła na mnie z wyrzutem, a z jej ust ciekła strużka szkarłatnej krwi. Zakrwawiony nóż, należący do dona Ablammo trzymałem w lewym ręku. Patrzyłem jak upada na trawę brocząc krwią. Była piękna jak nigdy dotąd. Inkwizytor Giordano della Comba nie był zadowolony. Pamiętał czasy w których jego praca była łatwiejsza i szanowana przez innych. Nie to co teraz, gdy Kościół tracił wiernych na rzecz starożytnych bóstw i ludzi wierzących we własną boskość zwących się magami. Najchętniej spaliłby ich wszystkich na stosach. Jednakże gdyby zacząć palić na stosach innowierców i czarodziejów lud by się zbuntował i obalił porządek Jedynego. A tego inkwizytor pragnął uniknąć. Jego nastroju nie poprawiło znalezienie zwłok siostrzenicy Arcykapłana Miasta. Nie dość, że musiał wcześnie zwlec się z łoża, to jeszcze bez śniadania przyglądał się miejscu zbrodni, gdzie odeszła do Jedynego duszyczka jego wiernej służki. A Arcykapłan Miasta, jak można przypuszczać, wcale niemało może, nawet w stolicy plugawych magów i bezbożników cieszył się szacunkiem. A teraz della Comba musiał wyświadczyć mu przysługę i znaleźć zbrodniarza. Mordercami brzydził się jeszcze bardziej niż wiedźmami, czarnoksiężnikami i innowiercami. Bo człowiek, który zabił innego był z całą pewnością podkuszony przez Złego. Dusza tej osoby została skażona nieczystością, a ofiara kogoś kto działał na rzecz Złego mogła nie trafić do Królestwa. I zadaniem inkwizytora było tą zbłąkaną duszę niewinnych ofiar morderstw ocalić przed wiecznością w pustce. W tym celu musiał znaleźć zabójcę i dokonać czynu heroicznego. Musiał mu wybaczyć i ukarać za niecność jakiej się dopuścił. ?Sądząc po stroju ofiary musiała być na jakimś przyjęciu- stwierdził po chwili oględzin. ?Wczoraj don Ablammo urządził bal w swojej willi- podpowiedział mu któryś z gapiów. ?Tam zacznę szukać- to powiedziawszy niezwłocznie udał się do willi dona Ablammo. Inkwizytora po krótkiej wymianie uprzejmości wpuszczono na teren posiadłości. Vicenzo Ablammo już na niego czekał w swoim gabinecie. Przechodząc przez korytarze willi della Comba krzywił się z niesmaku jaki odczuwał w nieznośnym przepychu i bogactwie. Jelenie łby z złotym porożem, obrazy przedstawiające akty i wydarzenia z mitologii, marmurowe kolumny, stylizacje na antyczne posiadłości wprawiały w osłupienie zwyczajnych gości, a nie jego. Dla della Comby, który studiował teologię i historię, który przez pewien czas był biskupem na południu były to zbytki doczesne, graty. Bo za pieniądze wydane na to wszystko mógłby wyprawić krucjatę do Ziemi Świętej, wyżywić biedotę z Miasta, wybudować szpital. Ale mężczyzna, który przed nim stał lubił swoje pieniądze, lubił pozować na potężnego. A potężny jest tylko Jedyny. Kiedy Giordano della Comba wszedł do gabinetu przywitało go troje mężczyzn. Tym pośrodku był don Vicenzo Ablammo, grubas ledwie mieszczący się za biurkiem. Tytuł dona zdobył robiąc interesy z innymi miastami półwyspu oraz z kupcami ze wschodu. Powoli piął się po drabinie społecznej, kupując tytuł szlachecki. Pochodził z ubogiego miasta na południowo-zachodnim cyplu półwyspu. Jak tu przybył? Nie wiadomo, ale był jednym z nielicznych, którzy spełnili tak zwany Miastowy sen, od pucybuta do arystokraty. Obok niego stał wysoki łysy dzikus z wielkim czarnymi kolczykami w uszach, damskim makijażem na twarzy, noszący jedynie luźne spodnie. Inkwizytor rozpoznał w nim Sallareona jednego z wielu magów zamieszkujących Miasto. Drugim towarzyszem dona był Simone Filliato alchemik i czarnoksiężnik, starszy, niski mężczyzna o przenikliwym spojrzeniu i z plamami na twarzy. Don Ablammo z trudnością wstał z fotela i wykonał Znak Jedynego. ?Niech będzie pochwalony- powiedział. ?Teraz i zawsze i na wieki wieków, amen- odpowiedział inkwizytor. ?Dotarły do mnie wieści o siostrzenicy Arcykapłana. Udostępnię ojcu wszelkie możliwe informacje, które pozwolą schwytać i ukarać zbrodniarza. ?Więc niech tak będzie. Potrzebuję pełnej listy zaproszonych gości, strażników posiadłości i służby. Ponadto chcę wiedzieć o każdej kurwie jaka wczoraj odwiedziła pańskie sale, donie Ablammo. ?Ależ ojcze, takie kobiety nie mają wstępu do mojej willi!- oburzył się Ablammo. Della Comba spojrzał na arystokratę spode łba. ?Czyżby? Mógłbym przysiąc, że gdy pana strażnicy eskortowali mnie do gabinetu słyszałem jak ktoś grzeszy w którejś sali. A że mam czuły słuch, był to grzech wyjątkowo ciężki, nie tylko dlatego, że odbywał się za pieniądze, a przede wszystkim dlatego, że grzeszono w anusie. Vicenzo Ablammo skrzywił się i spojrzał na swoich doradców. Sallareon nachylił się i szepnął mu coś do ucha. ?Niech ci będzie! Dostaniesz wszystko o co prosisz- powiedział i rozkazał służącym przygotować listę uczestników przyjęcia. Wychodząc z gabinetu della Comba polecił donowi nie urządzać zabaw w trakcie śledztwa. W końcu chodzi o dobro rodziny Arcykapłana Miasta- rzucił na odchodne. Inkwizytora czekał ciężki dzień pracy- porozmawiać z świadkami, paru przesłuchać na osobności. Przyszedł czas na rozłożenie narzędzi. Pracowałem nad obrazem cały dzień. Czy uchwyciłem jej urodę? Czy dobrałem odpowiednie farby, pędzle? Te pytania nie opuszczały mojej głowy. Ale gdy patrzyłem na blond włosy, lekko rozchylone wargi i niebieskie oczy patrzące się na mnie z płótna w wyrazie rozpaczy wiedziałem, że o to mi chodzi. Omyłem się w balii gorącej wody, włożyłem ubranie i wyszedłem do pobliskiej karczmy. Czas zaspokoić potrzeby ciała. W karczmie w spokoju spożywałem pieczoną gęś i piłem wino. Niestety w pewnym momencie dosiadł się do mnie Francesco. ?Słyszałeś Oliverotto? Wczorajszej nocy ktoś zamordował Florentynę Firenze siostrzenicę Arcykapłana Miasta!- zagadnął mnie podniecony.- Słyszałem, że sprawą nie zajmuje się straż miejska tylko inkwizycja. Podobno przysłali specjalistę od tajemniczych mordów. Jak myślisz co się stanie? Pomyślałem, że nie chciałbym aby znalazł mnie ktoś z inkwizycji. A poeta wiedział za dużo. Cóż w sumie to tylko znał moje imię. Ale to wystarczy żeby mnie namierzyć. Dlatego Amadori dzisiaj pił na mój koszt. Wyprowadziłem zataczającego się mężczyznę z karczmy. Już nigdy do niej nie wrócę. Pijany poeta coś bełkotał i wrzeszczał. Wmawiałem mu, że pójdziemy na dziwki, najpiękniejsze w Mieście. Łatwo było nim manipulować. W końcu dotarliśmy do jednej z miejskich stajni. Skręciłem mu kark i rzuciłem w siano. Następnie za pomocą noża wydłubałem kostkę brukową. Ta śmierć była brzydka. Nie przyniosła mi ani przyjemności, ani satysfakcji. Giordano della Comba nie był człowiekiem, który lubił komplikacje. Dlatego śmierć jednego z gości, będącego na liście od dona Ablammo, Francesco Amadoriego, w dodatku niedługo po przyjęciu i odkryciu ciała Florentyny Firenze go ucieszyła. Zabójca wiedział, że inkwizytor jest na jego tropie i zaczął popełniać błędy. Zapewne ten leżący w sianie trup był jego znajomym. Ktoś mniej spostrzegawczy pomyślałby, że pijak potknął się o wystającą kostkę brukową, ale della Comba zobaczył na niej ślady noża. Upozorowanie dobrze przeprowadzone, ale morderca myślał, że ma do czynienia z amatorem. To z jednej strony bulwersowało inkwizytora, a z drugiej ułatwiało mu pracę. Pytania do gości zacznie od tego truposza. Siedziałem na taborecie w mojej kryjówce, patrząc się na swoje nieukończone dzieło i zastanawiając się co mógłby doń dodać. Jakie symbole? Co ono ma mówić, co przekazywać? Bo przecież nie namalowałem go dla samej sztuki, czy pieniędzy. Może ująć gdzieś z boku jagniątko? Tak to by było... wymowne. Albo krzyżyk na jej piersi? Trzeba się nad tym zastanowić. Obraz trzeba skończyć i to już niedługo. Bo inkwizytor Giordano della Comba deptał mi po piętach. Najwidoczniej zdołał przejrzeć, że śmierć Francesca upozorowałem i teraz szuka kogoś z nim związanego, a kto był na przyjęciu u Ablammo. A co zrobić, żeby nie znalazł mnie, nie zabijając go? Nie mogę tego zrobić, nawet nie chcę, śmierć znamienitego inkwizytora zwróciłaby się przeciwko mnie. Kogo mógłbym podsunąć? Kogoś od dona Ablammo? Czarnoksiężnika? Czarownicę? A może w ostateczności powinienem się ukryć? Gdzieś się zaszyć w miejscu o którym nie pomyśli sługa Jedynego? To by było trafne rozwiązanie, trzeba tylko dokończyć obraz. I nadać mu nazwę. Inkwizytor była na dobrym tropie, wiedział o tym. Ale wszyscy mężczyźni których przesłuchał niewiele wiedzieli o parchatym wierszoklecie. Że dużo pił, zadawał się z kobietami lekkich obyczajów, któryś z przesłuchiwanych nazwał je nawet kobietami wyzwolonymi, co śmieszyło wiernego sługę Kościoła Jedynego. Żaden z nich nie pasował na utalentowanego zabójcę, jakim niewątpliwie był morderca Florentyny Firenze. Brakowało im inteligencji, ogłady i zręczności. Poza tym byli na tyle mądrzy by wiedzieć jak obchodzić się z córką kogoś o tak wysokiej pozycji w arystokracji jak Bernardo Firenze. Brat Arcykapłana Miasta nie raz pokazywał młodym zalotnikom jak nie należy starać się o rękę ukochanej córki. Były to metody skuteczne i znane inkwizytorowi- obcięte dłonie kochasiów wisiały w holu jego rezydencji. A della Comba był tam ponieważ postanowił dowiedzieć się czegoś o samej denatce. Czy jakiś urażony mężczyzna mógł jej to zrobić? Czy miała nietypowe skłonności? I czy miała wspólnych znajomych z Francesco Amadorim? Bernardo Firenze okazał się być potężnym mężczyzną. Był wręcz olbrzymem- o dwie głowy wyższy od innych ludzi, w barach szeroki jak wóz i o wypukłej klatce piersiowej. Nosił krótką bródkę i modną fryzurę. A jego strój był równie imponujący jak on sam- fioletowy wams ze srebrnymi i złotymi zdobieniami eksponował jego siłę fizyczną. Na piersi nosił broszę z symbolem rodu Firenze. Aż dziw brał, że ktoś taki spłodził drobną istotę jaką była Florentyna i wylewał za nią szczere bobrowe łzy. Bernardo powitał inkwizytora jak nakazywał obyczaj. Wskazał mu wolny fotel w gabinecie, a samemu usiadł za biurkiem. ?Żałuję, że nie mogę panu pomóc inkwizytorze della Comba. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić jakich wrogów miałaby mieć moja córka. A ludzie, którzy są mi nieprzychylni nigdy nie posunęliby się do takiego przestępstwa. ?Pojmuję. Nie rozumiem tylko skąd u pana taka pewność? ?Hmm- zamyślił się Bernardo Firenze.- Powiem ojcu, ale jak na spowiedzi. ?Dobrze, proszę kontynuować- zaciekawił się inkwizytor i pochylił się żeby lepiej słyszeć. Każda informacja się przyda, czy to w tym śledztwie, czy w następnym. ?Mam swoich ludzi wśród moich przeciwników. Ot, tak dla własnego bezpieczeństwa. I bezpieczeństwa rodziny, oczywiście. A nic mi nie wiadomo o planowanym zamachu. Mam też kontakty z lokalnymi opryszkami i zabójcami, z których się wyspowiadałem swego czasu. Przyznali oni, że nikomu z nich nie zlecano zabójstwa. ?Ukrywa pan zbiegów, Firenze? ?Ależ skąd, są do pańskiej dyspozycji inkwizytorze. Trzymam ich w piwniczce, pomyślałem, że profesjonalista pana pokroju zdoła wydusić z nich więcej przydatnych informacji. W takim razie proszę prowadzić- powiedział Giordano della Comba. Cieszył się, gdyż nareszcie miał okazję by zbliżyć się do swojego celu. On wiedział!- krzyknąłem do samego siebie. Nieliczni wierni, którzy przebywali w Bazylice San Lorenzo spojrzeli się na mnie z dezaprobatą. Nawiedzony kapłan wrzeszczący w środku świątyni Jedynego zwracał uwagę. A tego nie chciałem, dlatego udałem się do konfesjonału. Zasiadłem wygodnie i czekałem na pierwszych grzeszników. Miałem czas żeby przemyśleć moją sytuację. Nie opuszczało mnie poczucie, że w jakiś sposób inkwizytor della Comba dowiedział się o moim istnieniu i jest o krok, no może dwa od schwytania mnie. Nie uspokajała mnie świadomość, że ten drugi krok będzie cholernie długi. Inkwizycja miała tą jedną wadę, że nie szukała przestępców wśród duchownych co skrzętnie wykorzystuję. A co jeśli to nagle się zmieniło?- zakołatało mi w głowie.- Co jeśli zaczynają brać się za oczyszczanie łona Kościoła Jedynego? Zaczynają od siebie, żeby przeciwnicy- czarownicy i szarlatani oraz każdy kto uwierzył w wyższość człowieka, w jego moc- nie mogli się do nich w żaden sposób przyczepić? Wtedy polecą głowy biskupów, proboszczów, może nawet kardynałów. Zamieszanie potrwa jakiś czas, ale Kościół stanie się mocny jak skała. Mocny jak nigdy dotąd. Wtedy dojdzie do nieuniknionego konfliktu. Moje rozmyślania przerwał pierwszy ochotnik do spowiedzi. Uczyniłem Znak Jedynego i spojrzałem się przez kratki konfesjonału w jego twarz. Nie wiem skąd to wiedziałem, ale nie wątpiłem, że to był ON. Rzuciłem się do ucieczki. Przesłuchanie miastowych zabójców przyniosło skutki oczekiwane przez inkwizytora della Combę. Co prawda przestępcy potrzebowali zachęty do mówienia, a po jej dostarczeniu wręcz krzyczeli to co śledczy pragnął usłyszeć. Oczywiście w przeciwieństwie do amatorów przesłuchań, jakich wynajął Firenze, inkwizytor wiedział jakie zadawać pytania. O samotników, dziwnie zachowujących się ludzi sprawnych fizycznie, uzdolnionych w posługiwaniu się nożem. Po jakimś czasie jednemu z torturowanych przypomniało się imię Oliverotto, później zaczął się dzielić całą swoją wiedzą na jego temat. Potem wystarczyło popytać o rysopis i voila gotowe. Twarz zabójcy inkwizytor zapamiętał z łatwością. Z nowo nabytą wiedzą Giordano della Comba mógł spokojnie działać. Przed ostatnim etapem śledztwa jakim było polowanie na mordercę potrzebował tylko jednego- spowiedzi. Najbliżej znajdowała się Bazylika San Lorenzo. Tam podszedł do pierwszego konfesjonału i w spowiedniku rozpoznał poszukiwanego zabójcę. Jak szalony wybiegłem z konfesjonału. Wtedy coś do mnie dotarło. Inkwizytor della Comba wyglądał dokładnie jak ja. Te same włosy, oczy, rysy, zarost. Wzrost i waga jakby pasowały. Obejrzałem się za siebie chcąc ocenić odległość jaka dzieliła mnie od niego. Nikt za mną nie podążał. Modlący się do Jedynego wierni zdawali się już nie zauważać mojego zachowania. Zabolało mnie w klatce piersiowej. Potwornie ukłuło. Czułem jak coś zżera mnie od środka, pochłania moją duszę. Domyśliłem się skąd wziął się inkwizytor. Byłem załamany. Zaskoczony. I uradowany. Okazało się, że mam sumienie. Położyłem się krzyżem przed Ołtarzem. Siostra zakonna podeszła do szczupłego mężczyzny w habicie, który stał przy wejściu do bazyliki i przyglądał się z ciekawością mężczyźnie leżącemu przed ołtarzem. Skłoniła się mu. ?Przeraża mnie twój dar od Jedynego ojcze della Comba- powiedziała.- Dlaczego postanowiłeś mu to zrobić? ?Czy pasterz potrzebuje powodu by gonić za zbłąkaną owieczką, by móc przywrócić ją do stada?- odpowiedział.- Dar iluzji i docierania do umysłów przydaje się w moim powołaniu siostro Isabello. Mogę go wykorzystać by niszczyć wrogów Jedynego lub by przywracać ich Kościołowi. To drugie rozwiązanie bardziej mi odpowiada.
  13. Żyjemy w do cna zakłamanym świecie. Sami go przekształciliśmy w spaczony obraz, który nijak przypomina dzieło Boga. Z kimkolwiek byś nie porozmawiał/porozmawiała pewnikiem albo zełgasz mu w żywe oczy, albo czegoś istotnego mu nie powiesz. Ucieczka jest łatwiejsza, minimalizuje ryzyko demaskacji intencji, kiedy drugi człowiek jest dla Ciebie jedynie mniej lub bardziej przydatnym narzędziem do osiągnięcia celu. Kłamstwo widoczne (i to dosłownie!) jest zwłaszcza w kobietach. Chodzą w butach na obcasie- wcale nie są takie wysokie. Nakładają makijaż- ich buzie wcale nie są takie ładne. Noszą push-upy- ich piersi nie są takie wielkie. Cały czas grają na męskich umysłach wizualnymi pozorami, udają niedostępne zwłaszcza kiedy jakiś facet im się podoba. Inaczej niż strachem nie da się wyjaśnić tego ostatniego zjawiska. Można zapytać co jest w tym złego, w końcu są słabą płcią w związku z czym mogą sobie pozwolić na tchórzostwo. Nie ma nic łatwiejszego i bardziej wyzwalającego niż powiedzieć komuś prosto w twarz co się do niego czuje i co się o nim myśli. Nawet gdyby miałyby to być straszne rzeczy. Z drugiej strony kobiety nie odczuwają najmniejszych oporów przed mówieniem naprawdę wielkich kłamstw na przykład ?to Twoje dziecko!?. Czego innego możemy po nich Panowie oczekiwać, skoro sami, żeby je zdobyć łżemy jak najęci? Dlaczego? Ponieważ, nie ukrywajmy tego, żaden z nas nie zdobędzie kobiety wyglądając tak jak wygląda, brzmiąc tak jak brzmi, zachowując się tak jak się zachowuje. W kontaktach z kobietami nie możemy okazać słabości, musimy udawać, że w stu procentach spełniamy tradycyjny paradygmat męskości. Związane z nim są takie zachowania jak manifestowanie siły fizycznej (po to żeby wybranka/wybranki wiedziały, że jesteśmy w stanie zadowolić je seksualnie), spożywanie wysokoprocentowych alkoholi i ? właściwie niewiele więcej ponadto mamy im do zaoferowania. Sukces zawodowe, zarabianie pieniędzy by utrzymać rodzinę- jakoś to będzie, w końcu od czego jest opieka społeczna? Gdy kogoś widzimy po raz pierwszy i zapoznajemy się z tą osobą to nie mamy z nią do czynienia, raczej z jej przedstawicielem. W końcu liczy się dobre pierwsze wrażenie! Co by było gdyby choćby przez jeden dzień ludzie mówili sobie prawdę? Czy rzeczywiście żyłoby się lepiej? Rodzice wbijają swoim dzieciom do głów, że trzeba mówić prawdę, bo wtedy pójdzie się do nieba. Należy liczyć się z tym, iż wtedy na ziemskim padole będzie trzeba przejść przez piekło. Ludzie nie lubią kiedy wytyka się im ich błędy i niedoskonałości, dlatego lepiej jest milczeć niż powiedzieć komuś ?ale masz wielgachną krostę na czole!?, ?masz kręcone włosy, pewnie jesteś pedziem? lub zwykłe ?mam Cię w dupie?. Skończyłaby się hipokryzja (mówienie ?pięknie dziś wyglądasz? kończone w myślach ?jak na szmatę?), a zaczęłaby się wojna. Nie byłoby przyjaźni, a przynajmniej z liczby ludzi na tym padole osoby, które są przyjaciółmi dałoby się policzyć na palcach jednej ręki średnio rozgarniętego drwala. Ból spowodowany usłyszeniem szczerych słów jest nieporównywalnie większy niż uczucie zdjęcia ciężaru z serca podczas mówienia prawdy. Pomijając już bratobójcze walki do jakich dojdzie w takim Dniu Szczerości, ludzkość na dobre zaprzestałaby reprodukcji. Dlaczego? Akt seksualny jest w całej swej prostocie obrzydliwy i nikt nie kryłby swojego obrzydzenia odrażającą czynnością, ergo nie byłoby powodu do starania się o uwagę płci przeciwnej. Wszyscy kłamią- te słowa nie raz padały z ust serialowego doktora House jako zarzut. Szczerość jest pożądana, ale we wszystkim trzeba znać umiar. Najczęściej lepiej niektóre fakty przemilczeć, powstrzymać się od komentarza, bądź zwyczajnie skłamać. Nikt z nas nie chce skazywać się na samotność, a każda jednostka, która ma odwagę mówić non stop prawdę skończy sama jak palec. Spójrzmy prawdzie w oczy i łgajmy.
  14. Dłoń, policzek i trzaśnięcie. W pewnym momencie każdy mężczyzna staje się biernym uczestnikiem takiej sytuacji. Pokłóciłeś się kiedyś ze swoją partnerką, ale zabrakło Ci wyrachowania, by przerwać kłótnię, przyznając jej rację? Zapewne zostałeś spoliczkowany. Ta popularna, szczególnie wśród kobiet, forma ekspresji nie powinna być potępiana. W zasadzie można powiedzieć, że wiele jej zawdzięczamy. Policzkowanie przyczyniło się do ukształtowania czaszki u homo sapiens. Nasi poprzednicy (niech im ziemia lekką będzie) homo habilisy i homo erectusy miały jeszcze wysuniętą szczękę. Po tysiącach lat obrywania od niechętnych zalotom partnerek, trylionach ciosów w twarz, ewolucja cofnęła żuchwę uwypuklając policzki (patrz: Marlon Brando w "Ojcu Chrzestnym"). Dzięki poświęceniu naszych przodków jesteśmy w stanie przetrwać niejednokrotne spoliczkowanie. I atrakcyjniej wyglądamy (patrz: Brad Pitt)! Wyjątkiem są niektóre jednostki, którym cofnięta szczęka nie pomaga (np. Robert Pattinson). Najpierw kiepsko to wyglądało. Ukształtowanie policzków było nierówne - płeć przeciwna nie dbała o trzaskanie w oba policzki. Mężczyźni nie przywiązywali większej uwagi do symetrii. Bogu się to nie spodobało, dlatego wśród wielu nauk Jezusa Chrystusa pojawia się ta o nadstawianiu drugiego policzka. Ludzkie twarze osiągnęły stan równowagi. U rosyjskich polityków obserwujemy zwyczaj "obłapiania się" i całowania w policzki. Funkcjonuje to także w kręgach włoskich rodzin mafijnych. Jest to wyraz wsparcia i zrozumienia w relacjach damsko-męskich wśród różnych kultur. Oznacza mniej więcej "wiem przez co przechodzisz, złagodzę Twój ból". Niewykluczone, że niektórym to pomaga, na pewno nie homofobom. Amerykanie natomiast wydają się nie rozumieć tego obyczaju. W serialu "Jak poznałem waszą matkę" naśmiewają się z dostawania w pysk. Zapewne wynika to z faktu, że kultura amerykańska dopiero niedawno się rozwinęła i może tak lekko podchodzić do męskiego cierpienia. Poza tym niektóre kobiety lubią pocieszać facetów, więc nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Jest jeden sposób na uniknięcie bycia spoliczkowanym, a w najgorszym razie na znaczącą amortyzację uderzenia. Obserwując zwyczaje policzkowania można dostrzec pewną prawidłowość - brodaci mężczyźni (tacy porządnie zarośnięci) są rzadziej uderzani. Możliwe, że kobiety po prostu brzydzą się dotykać bujnego owłosienia na męskiej twarzy. Jeśli jesteś ofiarą przemocy policzkowej - zapuść brodę. Lub szukaj partnerki z drobnymi dłońmi.
  15. W zeszły piątek gościłem na XXX Polconie. To był mój pierwszy raz na konwencie, więc wszyscy byli delikatni W sali literackiej uczestniczyłem w spotkaniu autorskim z Mają Lidią Kossakowską, autorką najbardziej różnorodnej i ciekawej polskiej fantastyki. Autorka wspomniała, że może będą anioły, więc opłacało się tam być! Wziąłem autograf od pisarki oraz od prowadzącej spotkanie Elin Kamińskiej (bo jestem chciwym draniem), niestety zamieszczony w notesiku, a nie w książce pióra Kossakowskiej, gdyż wszystkie jej dzieła wypożyczałem w bibliotece. Maja Lidia Kossakowska wspomniała, że może będą anioły, więc opłacało się!Natomiast dzień wcześniej powstał ten tekst. Powieści fantasy często tworzone są w oparciu o jakieś mitologie i wierzenia. W ?Sadze o wiedźminie? Andrzeja Sapkowskiego są to wierzenia tak nam bliskie, bo słowiańskie oraz mit arturiański, w ?Khai z krainy Khem? Briana Lumleya wierzenia egipskie. Maja Lidia Kossakowska sięgnęła natomiast po mitologię jakucką i wierzenia ludów syberyjskich. Tak powstała ?Ruda Sfora?. Głównym bohaterem powieści jest Ergis młody człowiek, który ma zastąpić swojego dziadka Kitej Serkena na stanowisku szamana naslegu. Traf chce, że Dyraj Bogoj odbiera mu tę szansę udając przed ludźmi opętanie przez duchy i przebieg szamańskiej choroby. Na jego nieszczęście duchy zaczęły się gniewać i same wybrały Ergisa na przyszłego szamana. Dyraj wraz ze złowieszczym nożownikiem, Rosjaninem Wasylem otruwa chłopca, ten natomiast umierając przenosi się do zaświatów, jak to się dzieje z szamanami, którzy chcą zdobyć moc i uzdrawiać innych. W Drugim Niebie poznaje swojego rumaka Bębenka, który jest jego szamańskim bębnem (bęben to podstawowy instrument szamana, uosabia wierzchowca przenoszącego szamana w magiczną rzeczywistość) i razem udają się w podróż w poszukiwaniu zaginionej duży Ergisa. Po drodze dołącza do nich tupilak Iwaszka, pieśniarz Ellej i półbogini Tujaryma, razem zostają przez sytuację zmuszeni do uratowania upadającego świata przed tytułową Rudą Sforą. Warto zaznaczyć jak wygląda w wierzeniach jakuckich świat. Otóż głównym elementem świata jest modrzew Ar Łuk Mas, na którym opierają się Dolny Świat (Podziemia), Środkowy Świat (Ziemia) i Górny Świat (Niebo). Całość przypomina gigantyczną piętrową paterę na owoce. Ruda Sfora, czyli zagrożenie jakiego nie znał świat przedstawiony powieści, zaraża jego oś, czyli święte drzewo Ar Łuk Mas, z tego względu Drugie Niebo, po którym podróżuje Ergis, nie wygląda tak jak w zasłyszanych przez chłopca opowieściach. Wierzenia szamańskie są animistyczne, zakładają że w każdym przedmiocie, tworze natury, człowieku i zwierzęciu zamieszkuje dusza. Stąd w powieści nie brak duchów niedźwiedzi czy koni, majestatycznych rumaków Dżosogoja, boga drugiego nieba. Trzeba przyznać, iż szamański świat w jaki wprowadza czytelnika Kossakowska (sama będąca miłośniczką szamanizmu), jest niezwykle interesujący i egzotyczny. Co prawda musi opłynąć kilkadziesiąt stron, zanim odbiorca zdoła docenić i zrozumieć odmienny sposób postrzegania magii przez lud jakucki, ale kiedy już do tego dojdzie, nie pozostaje nic innego jak zachwycać się bogami i abaasami (demonami) zamieszkującymi Zaświaty. Mocnym elementem powieści są postacie z jakimi czytelnik ma do czynienia. Poznajemy historię każdej z nich (oprócz Bębenka, który dopiero został stworzony), dzięki czemu lepiej rozumiemy ich motywacje i zachowania. Głównych bohaterów ukształtowały tragedie ? śmierć rodziny, wiernego rumaka, spędzenie pierwszych lat życia żywcem zakopany, uwięzienie przez najlepszego przyjaciela, powolna śmierć przez wbity w pierś pazur. Jednak mimo to młody szaman i spółka dzielnie walczą z przeciwnościami losu i stają do walki o losy całego kosmosu. Ergis jest młody i jeszcze naiwny, Bębenek to arogancki, gadający konik, Iwaszka jest niezbyt rozgarnięty, Ellej to ołonchosut i bohater gotów walczyć do końca, Tujaryma jest równie wojownicza, harda i uparta jak Ellej. Odbiorcy szybko zaczyna lubić każdego z bohaterów, utożsamiać się z nimi i kibicować na wyprawie. Cała powieść ma jeden cel ? zaskoczyć czytelnika zakończeniem. Maja Lidia Kossakowska od początku dawała drobne sygnały, po których można się domyślać o co chodzi w lekturze, mimo to odbiorca i tak nie może wyjść spod wrażenia jakie wywołuje emocjonująca końcówka powieści, a szczególnie wyjaśnienie istnienia Rudej Sfory, jak się okazuje bardzo alegorycznego adwersarza. Jeśli od wakacji oczekujesz przygody w egzotycznych klimatach, poznania ciekawych ludzi i innej kultury, ale z różnych względów nie mogłeś zwiedzić świata, lektura ?Rudej Sfory? z pewnością Ci to wynagrodzi, w dodatku z nawiązką. PS: Drangirze, nie jestem standardowym przykładem zespołu napisz powitanie i zwiej, po prostu w ciągu dnia mam mnóstwo obowiązków. I tak, wrzuciłem coś starego, odgrzewanego, żeby nie było pusto, a kolejny tekst dodam niedługo, jak go przemyślę. Serdecznie wszystkim dziękuję za powitanie
×
×
  • Utwórz nowe...