Skocz do zawartości

Zdzichsiu

Forumowicze
  • Zawartość

    6
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Reputacja

4 Neutralna

O Zdzichsiu

  • Urodziny 5 Kwiecień

Dodatkowe informacje

  • Ulubione gry
    Array
  • Ulubiony gatunek gier
    Array
  • Konfiguracja komputera
    Array

Sposób kontaktu

  • Strona WWW
    Array

Informacje profilowe

  • Płeć
    Array
  • Skąd
    Array
  • Zainteresowania
    Array

Ostatnio na profilu byli

3156 wyświetleń profilu
  1. Kajko i Kokosz to bez wątpienia kultowa w Polsce seria komiksów tworzona niegdyś przez Janusza Christę. Istniejąca już od roku 1972. Przygody tych dwóch tytułowych wojów dosłownie bawią więc pokolenia. Zarówno kiedyś, jak i dzisiaj są to świetne komiksy zarówno dla dzieci, jak i dorosłych. Jakby ktoś nie miał jeszcze okazji ich czytać, to serdecznie do tego zachęcam. I chociaż twórca umarł w 2008 roku, to teraz w 2016 dostajemy kolejny, pośmiertny album. Stworzony przez innych autorów. I jak wyszło? No... wyszło. Tylko tyle mogę powiedzieć. Szału nie ma, chociaż można miło powspominać dawne czasy. I to z przymrużeniem oka. Na dobrą sprawę w komiksie o Kajku i Kokoszu nie ma Kajka i Kokosza... No dobra, są. Raz. I to w wersji dziecięcej. Średniej jakościowo, warto dodać. Zamiast jednej opowieści dostajemy tu kilka krótkich opowiadań. Mieszanych jakościowo. Jedne są lepsze, drugie gorsze. Najsłabiej wypadł tu Tomasz Samojlik. Nie zrozumcie mnie źle. To dobry twórca, jego, chociażby Ryjówka Przeznaczenia jest świetna. Ale jego kreska nijak nie pasuje do Kajka i Kokosza. A najlepiej wypadł za to Sławomir Kiełbus. Dlaczego? Jego rysunki są przynajmniej podobne do tych od Christy. Nie chcę oceniać tutaj samej fabuły. Chociaż dopowiem, że najbardziej spodobały mi się dwie historie. Pierwsza i ostatnia. Czego mi tu zabrakło? Odwagi. Tak, odwagi. Dokładnie. Przynajmniej próby naśladowania stylu Christy. Przynajmniej próby dopisania nowej historii do znanego już świata. To, co dostaliśmy, nijak ma się do oryginalnego cyklu. Jest po prostu zbiorem chaotycznych opowiastek stworzonych na kanwie dzieła Janusza Christy. Jednak tytuł jawnie coś sugeruje. Są to nowe przygody. No tak. Tylko gdzie? Ktoś tu poleciał z reklamą. Rozumiem, jakby to był komiks inspirowany i jakoby będący hołdem dla oryginalnej serii Christy. Jednak co czytam w opisie? "Teraz pojawiają się nowe przygody mądrego Kajka i żarłocznego Kokosza. Kontynuacji kultowej serii podjęli się znani polscy scenarzyści i rysownicy: Piotr Bednarczyk, Krzysztof Janicz, Sławomir Kiełbus, Maciej Kur, Norbert Rybarczyk, Tomasz Samojlik. [...] W Nowych Przygodach znajdą wszystko to, za co kochali oryginalną serię czary, bijatyki i humor. A także wiele nowych pomysłów, zarówno rozwijających stare wątki, jak i poszerzających świat znany z niezapomnianych opowieści Janusza Christy." A co dostaję? Kilka krótkich opowiadań, które nic nie wnoszą do świata. Jaki jest dla mnie kierunek, którym powinna podążać ta seria? Tworzyć pełne historie, a nie serię krótkich opowiadań. O dorosłych Kajku i Kokoszu. Zachowując styl oryginału. Najlepiej oddać całość Sławomirowi Kiełbusowi. Jego styl zwyczajnie najlepiej pasuje. To, co mamy aktualnie jest... okej. Jednak nic ponadto. Jeśli jesteście fanami cyklu Christy, możecie sięgnąć po ten album. Jednak nie spodziewajcie się po nim wiele. Ja osobiście oczekuję, że kolejne albumy będą lepsze. I bardziej przemyślane.
  2. Team Fortress 2. Gra, która wyszła w 2007 roku dalej żyje. Zapewne sporo osób o niej słyszało. Jest to taki jeden z prekursorów dosyć popularnych dzisiaj tzw. hero shooterów. Czyli można powiedzieć, że to dziadek bijącego dzisiejszą popularność blizzardowskiego Overwatcha. Team Fortress 2 zrobił wielkie boom, jednak potem o nim ucichło. Aż do pewnego momentu, to jest okolic roku 2011. Wtedy tytuł przeszedł na model free to play. Naprawdę masa graczy, niczym jakaś lawina zwaliła się na Steama żeby pograć w tę strzelankę od Valve, twórców serii Half-Life. I wtedy właśnie ja dołączyłem do gry. Przeszło 5 lat temu. Do dnia dzisiejszego mam przegrane jakieś 300 godzin. Można mówić, że z perspektywy osób mających tysiące godzin w League of Legends to mało, ale dla mnie jest to wystarczająca ilość czasu żeby powiedzieć, że coś o tej grze wiem. No i właśnie, mamy rok 2016. Przez czas wejścia w model free to play sporo rzeczy się zmieniło. Team Fortress 2 stale cieszył się popularnością i był zapełniany masą aktualizacji. No ale rynek nie spał i przez ten czas ukazało się naprawdę sporo tytułów multiplayer. Również darmowych, dlatego społeczność TFa zaczęła się kruszyć. Tak, dalej jest jedną z najpopularniejszych gier na Steamie. Ale porównajcie sobie 400 tysięcy osób aktualnie będących w CSie do 60 tysięcy w Team Fortress 2. Kiedyś wyglądało to zupełnie inaczej. No i Valve postanowiło jakoby wskrzesić TFa. Przez lepsze lub gorsze zmiany. Ale co jest dzisiaj bardzo popularne w tytułach multi? Rankingi, rangi, mecze rankingowe, tryb competitive. Twórcy postanowili iść za ciosem i wprowadzić to do swojej gry. Bo dlaczegoż by nie? No i teraz mamy okazję potestować betę, bo chyba tak to można nazwać nowego rozszerzenia Meet Your Match. I żeby nie było. Wielu twierdzi, że Valve po prostu przestraszyło się Overwatcha od Blizzarda, który przecież reprezentuje ten sam gatunek. Może to jest prawda, ale osobiście nie sądzę. Tryb ten był w planach od dawna. Prace poruszały się w mniejszym lub większym stopniu i dopiero teraz możemy w niego zagrać. Tak się złożyło, chociaż strach przed nowym dziełem Blizzarda może jak najbardziej mieć swoje uzasadnienie. W betę Meet Your Match zagrać mogą wszystkie osoby posiadające premium w Team Fortress 2. Dla osób niewiedzących mówię, że owe premium można bez problemu zdobyć kupując obojętnie jaki, nawet najtańszy przedmiot ze sklepu Mann Co. dostępnego grze. Oczywiście za prawdziwą walutę, ale kiedy ostatnio sprawdzałem, to najtańsze przedmioty wahały się w okolicy 30 eurocentów, więc chyba to nie jest jakaś wygórowana cena. Po wejściu do gry od razu widzimy, że zmieniło się menu. Również od razu wita nas napis "Wojna!". O co chodzi? A no o to, że przy okazji Valve dało nam możliwość głosowania na jedną z dwóch klas. W tym przypadku na Pyro bądź Grubego (Heavy w oryginale). Jeśli wypowiemy się po jednej ze stron, a później tą klasą będziemy nabijać punkty w trybie competitive lub casualowej grze, to strona ta wygra i przy okazji następnej aktualizacji dostanie nowe bronie, nowe osiągnięcia i tak dalej. Ale mniejsza z tym, bo jest to tylko ciekawostka. Przejdźmy do najważniejszego dania. Trybu competitive, którego nazwa jeszcze nie doczekała się polskiego tłumaczenia. Z grubsza są to po prostu gry rankingowe. Nabijamy w nich swoje punkty żeby dostawać lepsze, nic nie znaczące odznaki i się nimi chlubić. No dobra... zaciekawiło nas to i chcemy zagrać. Valve chwaliło się nowym matchmakingiem, więc pełni zapału klikamy żeby wybrało nam grę. Czekamy. Mija minuta. Dalej czekamy. Druga minuta. Minimalizujemy grę. Idziemy obejrzeć jakiś krótki, śmieszny filmik na YouTube. Wracamy. Minęło 5 minut, gra dalej wyszukuje nam serwer. W podskokach udajemy się do łazienki. Ponownie wracamy. Myślicie, że możecie już pograć. Oj nie! Przyjdzie wam poczekać ponad 10 minut żeby wreszcie w to zagrać. Słownie: dziesięć. Tak, serio. Przy wybieraniu gier można czekać bite kilka minut. Słyszałem o osobach, którym po dwudziestu nawet się nie załadowało. (Po panelu podsumowań gracze mogą rysować) No ale dobra, wybaczamy. W końcu to beta, wymaga premium, mało graczy i tak dalej. Wreszcie przechodzimy do gry. A gra to nic nadzwyczajnego, jeśli ktoś już grał w Team Fortress 2. Ot zwyczajne tryby z wózkami i punktami kontrolnymi. Gramy, gramy, gramy. Co się dzieje? Nasza drużyna przegrywa. Okej, zdarza się. Gra ładowała się jakieś 10 minut, trwała 15 i nic z tego nie dostaliśmy. Wracamy do menu i... co? Zaliczyło tylko moje śmierci, a innych statystyk nie? Super. Fajny błąd. Klikamy żeby rozegrać kolejną partię. Znowu czekamy i co się teraz dzieje? Gra nie dochodzi do skutku, bo jakiś gracz wychodzi z rozgrywki jeszcze przed jej rozpoczęciem, czyli w takiej jakby rozgrzewce. Wyświetla się napis głoszący, że gracz oczywiście zostanie ukarany, a my możemy grać dalej lub bez żadnych przeszkód opuścić grę. Oczywiście wszyscy opuszczają grę, bo nie chcą grać w nierównym teamie. Znowu rozpoczyna się katorga w postaci oczekiwania. Gramy! Wybieramy jakąś klasę, którą lubiliśmy grać na zwykłych serwerach. I co? Ded. Zmieniamy klasę? Ded. W końcu się wkurzamy i gramy Grubym. Kosimy wszystko. Nasz team wygrywa, przychodzi rozdanie punktów. I nie dostajemy nic z uwagi, że byliśmy poza trzema pierwszymi miejscami. Tak przynajmniej mi się zdaje, bo od tak po wygranej nie dostaję żadnych punktów. A może to jakiś kolejny bug? Mniejsza. Wracamy, oczekiwanie wydaje się być krótsze, bo odkryliśmy, że można namiętnie klikać w odznakę. Trafia się tryb król wzgórza. Oczywiście przyzwyczajeni nie wybieramy jakiegoś Scouta lub Snajpera. Lecimy z grubej rury. Dosłownie. Rozkręcamy swój minigun i zabijamy wszystko, co żyje. Wygrywamy. Nawet na podium, punkty lecą. Cieszymy się, lecimy z jeszcze kolejną grą. Ale tym razem trafił nam się taki dobry team przeciwny, że nie możemy nic ugrać. Gra toczy się i toczy, próbujemy chyba wszystkiego. Kończymy jako piąci w rankingu. Tracimy wszystkie punkty. Nie wiemy o co chodzi, przecież tak nie powinno być. Może to bug? Rage quit... Tak, właśnie tak wyglądało moje testowanie tego trybu przez te cztery dni od jego wejścia w tryb bety. Wkurzałem się nieźle. Przyznaję, najlepiej nie grałem, bo ten rok przerwy od TF2 zrobił swoje. Ale później kolega, który nie ma premium zaprosił mnie do gry na jakimś losowym serwerze w typowym deathmeczu. I Boże... jakie to było dobre. Mogłem skakać na prawo i lewo Scoutem. Nie musiałem przejmować się tym, że zginę. Był instant respawn. Po prostu leciałem i prułem przed siebie. Nawet obojętnie jaką klasą, bo wybór niewiele znaczył. Szybko awansowałem na wysoką lokatę. I zobaczyłem, co tak naprawdę lubiłem kiedyś w Team Fortress 2. Właśnie to. Zwyczajną grę, bez jakichś zobowiązań. Zginę tutaj? Pff, kogo to obchodzi. I tak za sekundę pojawisz się znowu na polu bitwy i będziesz cisnąć. Zginę w rankedzie? Team wyzywa cię od noobów, chociaż jeszcze dwa lata temu sam ich byś rozwalił. Czekasz te dwadzieścia sekund, wracasz mozolnie i giniesz znowu, bo nie było medyka, który zdążyłby cię wyleczyć. Dlatego brakuje mi w tym trybie rankingowym zwykłych deathmeczy. Gdzie gram przez te 30 minut i nie przejmuję się niczym. I jeśli uplasuję się odpowiednio wysoko w rankingu to dostanę odpowiednią liczbę punktów. I ich nie stracę jak przypadkiem zepsuję. A nie, że gram mozolnie w średnio lubianych trybach, pomimo wygranych nie dostaję punktów. No i potem zastanawiam się, czy to przypadkiem nie był jakiś bug. No właśnie, nie wiem, co jest bugiem, a co nie. Jest to beta, więc błędy są zauważalne. Ale kompletnie tego nie rozumiem. System jest nieczytelny. Strasznie. Miałem sytuację, że mój team wygrał, ja na 3 miejscu. 0 punktów. No jak to? To za co oni dają te punkty? A może to kolejny błąd? No i czasem servery wywalają, więc to mogło mieć coś z tym wspólnego. Ale teraz nachodzi pytanie. Czy nie mogłoby to po prostu wyglądać tak, że za mecz zawsze dostajemy ileś punktów doświadczenia? Oczywiście odpowiednio mniej, jeśli nawet przegraliśmy lub zwyczajnie byliśmy niżej w tabeli. A teraz wygląda to bardzo średnio. Tak, po części zachęciłem się do grania w Team Fortress 2. Ale te gry rankingowe mnie denerwują. Najchętniej wszedłbym na dawny serwer, który był oblegany jeszcze 2 lata temu. Trudno było się na niego dostać, ale jeśli udało ci się wejść to wiedziałeś, że będziesz się doskonale bawić. A nie spinał o głupie, mało znaczące odznaki. Niestety tego serwera już nie ma, a Team Fortress się zmienia. Czy na gorsze, czy na lepsze pozostawiam innym do oceny. Te rozszerzenie, bądź też aktualizacja (jak zwał tak zwał) ma naprawdę spory potencjał i szansę na to, że Team Fortress 2 powróci do łask fanów multiplayerowych strzelanek. Jednakże Valve musi sporo nad tym posiedzieć, bo widać tu mnóstwo rzeczy do poprawy. Nachodzi pytanie, czy będzie to się dla nich w ogóle opłacać? Przecież mają maszynkę do robienia pieniędzy jaką jest Steam, mnóstwo, wręcz coraz więcej ludzi gra w Counter Strike Global Offensive. No i jest jeszcze również Dota 2 o największej popularności na Steamie. Parafrazując klasyka możemy zadać tylko jedno pytanie: czy będzie chciało im się chcieć?
  3. Nic nie mam na myśli

  4. Nadeszła ta chwila, kiedy na świat wyszedł ostatni dodatek do trzeciego Wiedźmina. I nie mówcie mi, że nie czekaliście. Na to czekali wszyscy fani tej serii. Czy się udało? A może REDzi tak przypadkiem spoczęli na laurach? Jak najbardziej się udało! Chociaż są pewne zgrzyty. Zacznijmy może od początku. W Toussaint szaleje Bestia. Nikt nie wie skąd przybyło owe monstrum i jak ono wygląda. Lecz działa według planu, jej ofiarą padają jedynie rycerze. Księżna Anna Henrietta postanawia wezwać najlepszego wiedźmina, jakiego zna. Mowa oczywiście o Geralcie z Rivii, który to udaje się na drugi koniec świata do krainy rodem z bajki. Do miejsca nieogarniętego wojną, sielskiego kraju wina i zabaw. To tylko pozór, bo wiemy, iż Toussaint pod przykrywką tej całej bajkowości kryje swoje mroczniejsze tajemnice. Nie chcę nic więcej zdradzać. Mogę powiedzieć jedynie, że fabuła główna rozszerzenia jest... okej. Ale nic ponad to. Nie zrozumcie mnie źle, jak najbardziej może się podobać. Ale mam wrażenie, że pisała ją osoba nie do końca zaznajomiona z uniwersum wykreowanym przez Sapkowskiego. W tym jednym dodatku jest chyba więcej niezgodności z pierwowzorem, niż we wszystkich częściach razem wziętych. Już nie mówiąc o głupotkach i niedorzecznościach, które jak dla mnie nijak nie pasują do tej marki. Ale nic nie zdradzam. Chociaż na odchodne powiem, że zadania fabularne mają jednak swoje świetne momenty. I o dziwo są to te sceny spokojniejsze. Niestety i tutaj czegoś mi zabrakło. Ot chociażby dłuższych wspominek dawnego pobytu Geralta w Toussaint. A także jego dawnej ekipy. Za to z czystym sumieniem stwierdzam, że aktywności poboczne są... genialne! Tak, ten dodatek stoi questami pobocznymi. I to one ratują ten średnio wykreowany jak dla mnie główny wątek. Znajdziecie tu wszystko. Od głębokiej powagi po jajcarski wręcz humor. Twórcy ze studia CDProjekt RED po mistrzowsku opanowali swoją formułę zadań pobocznych. Kiedy trzeba to bawią, a kiedy trzeba to smucą lub zaskakują wyborami. Jest tu także mnóstwo easter-eggów i nawiązań. Jedne bardziej widoczne, drugie trochę mniej. Są oczywiście zadania z serii typowych zapchaj dziur, ale i te wykonuje się przyjemnie. Zresztą tak już było w podstawce. W kwestii mechaniki nie ma się co za bardzo rozpisywać. Osoby podchodzące do Krwi i wina muszą mieć zakupioną podstawkę. Myślę więc, że zdecydowana większość, nawet jeśli nie grała w Wiedźmina 3, to rozpoczyna swoją przygodę od podstawowej fabuły (chociaż oczywiście istnieje opcja nowej gry tylko i wyłącznie w dodatek). Zostało tu niemniej jednak wprowadzonych trochę nowości. Poczynając od nowych form pytajników. Nie są to jakieś gruntowne zmiany, ale twórcy wprowadzili np. silnie ufortyfikowane kryjówki hanz lub krótkie zlecenia dla winiarzy, polegające na zabiciu określonego potwora. Od poprzedniego patcha został przebudowany ekwipunek. Zmiany nie każdemu mogą przypaść do gustu, jednak idzie się do nich bez problemu przyzwyczaić. Tylko powiedzcie mi szczerze. Czy ktoś to testował? Raz, zrezygnowano z oddzielnej przegródki dla książek i teraz są one składowane wraz z rupieciami (jednak na usprawiedliwienie została wprowadzona nowość pozwalająca na czytanie książek i listów od razu po znalezieniu dzięki jednemu kliknięciu). Dwa, ktoś popsuł sortowanie i teraz nie wyświetla ono nowych przedmiotów na samej górze. No i wreszcie trzy, ale... ekwipunek się ścina. Poznajcie te uczucie, gdy gra chodzi wam płynnie bez żadnych przycinek, a panel ekwipunku zdaje się ledwo dychać! Oprócz tego twórcy prowadzili nowe możliwości rozwoju Geralta za pomocą specjalnych mutacji (uprzednio trzeba wykonać zadanie). Dostaliśmy nowe poziomy setów wiedźmińskich. Plus jeden nowy, a właściwie to stary, ale to akurat bardzo miły recykling. Sety można również kolorować. Mi średnio ten pomysł odpowiada. Tym bardziej, że przez to niektóre elementy rynsztunków straciły na szczegółowości na rzecz jednolitego koloru. I z większych zmian to chyba tyle... a nie! Geralt ma własną winnicę, którą może ulepszać. Ciekawostką jest fakt, że podczas tego ulepszania nie następuje zwykła animacja, ale robotnicy normalnie tutaj pracują. Widzimy stawiane rusztowania, malowanie ścian, i tak dalej. Świat dzięki temu staje się bardziej żywy, bo takie rzeczy dzieją się również z np. opuszczonymi miejscami. Jednak dalej nie jest to poziom żywego świata znany chociażby z Gothiców. Ważniejsi NPCe stoją 24h jak kołki. Dlaczego? Nie do końca wiadomo... Ogólnie powiedziałbym, że ten dodatek to oprócz świetnego wykonania również szereg niewykorzystanych potencjałów. Chociażby w winnicy. Przed premierą i w dialogach szumnie słyszymy o możliwości spraszania do niej przyjaciół. I co? Można tam mieć maksymalnie jedną. Tak, jedną... Jedną postać (dobra, dwie, ale druga mało znaczy). I to na domiar nie przybywającą na zaproszenie, a po prostu się wpraszającą. I to po ukończeniu głównego wątku fabularnego. Brakuje mi tu jakiejś imprezy. Wiecie, to miało być pożegnanie z Geraltem. Więc oczekiwałem na koniec wielką pompę. Imprezę w winnicy u Wiedźmina z wszystkimi przyjaciółmi. Jaskrem, Zoltanem, Yarpenem. Ba, może nawet z Percival Schuttenbachem, którego to tak pragnęli fani. Ogólnie rzecz biorąc czegoś w stylu Cytadeli z Mass Effecta. A tu lipa. Nic z tych rzeczy. Podobnie jest z muzyką. Niby to dobre, a nie powala. Osobiście jest to dla mnie chyba najsłabszy soundtrack z wszystkich stworzonych do gier z serii Wiedźmin. Brakuje tu tej werwy, tego klimatu... No nie wiem. Podobno ludzie go chwalą. A dla mnie jest taki nijaki... Podczas eksploracji powtarzają się może ze trzy kawałki. I trwają może po 2-3 minuty. Muzyka eksploracyjna ciągle zapętlająca się i trwająca trzy minuty! Tak się nie robi. Pochwalić trzeba wykorzystanie motywów z jedynki (zwłaszcza podczas jednej sceny z żywo wyjętą muzyką z pierwszej części). Właśnie, jedynki. To chyba będzie niedościgniony cel dla twórców. Najlepszy z całej serii, żadna kolejna odsłona nie może go przebić. Podobno w dodatku są bugi. Co dziwne ja żadnego nie uświadczyłem. Ale na necie widziałem naprawdę dziwne błędy. Dajmy na to z Płotką bez owłosienia. Nie do końca mogę wiedzieć, z czego to się bierze. Ja pobrałem dodatek w dzień premiery z GOG Galaxy i nie miałem większych problemów. Na ten temat z wiadomych przyczyn nie mogę się wypowiedzieć. Nie przedłużając. Czy polecam? Cholera tak! Może tego nie widać w tej recenzji, bo tylko narzekam i narzekam, ale bawiłem się doskonale. Starałem się zrobić wszystko na 100% i zajęło mi to grubo ponad 40 godzin. Czyli więcej, niż jednokrotne przejście Wiedźmina 2. A przypominam, że to tylko dodatek! I również tutaj mamy dwie różniące się ścieżki. Tak, dodatek ma w pewnych aspektach niewykorzystany potencjał. Ale to tylko pobożne życzenia fana, bo pewnie każda inna osoba nawet nie zwróci na to uwagi. Twórcy się postarali. Toussaint wygląda przepięknie, ma świetny i odmienny klimat. Ale co ja tam wam zawracam głowę. Zapewne sami już gracie! No i przejście dodatku wymusiło u mnie napisanie mojej pierwszej recenzji po paromiesięcznej przerwie. Niestety to ten moment, gdy przychodzi mi pożegnać Białego Wilka. To było dobrych kilka lat i równie świetnych gier. Cóż, może kiedyś. Może kiedyś... PS. Fajne nawiązanie do Serc z kamienia w jednym z głównych questów. Wystarczy poszperać głębiej.
  5. Nie zgodzę się. Wystarczy porównać chociażby taką dwójkę z Unity. To trochę tak jakby powiedzieć, że wszystkie hack and slashe są takie same, bo są diablopodobne. Dopiero pod sam koniec. Sam zagrałbym w Beyond Good and Evil 2 albo kolejnego Raymana, ale na to nic nie można poradzić. I gry z serii Assassin's Creed wiele do tego nie mają, bo nad nimi pieczę sprawują inne studia wewnątrz firmy. Co więcej czasami zasłużeni twórcy tych dużych gier dostają od Ubi szanse na stworzenie czegoś mniejszego, np. Valiant Hearts lub Child of Light. Zresztą BG&E2 wszedł w swoją fazę na długo przed wydaniem pierwszego Asasyna. Pisałem z aktualnej perspektywy. A teraz gra działa naprawdę dobrze. Tylko, że niektórzy dalej powołują się na jej stan z momentu premiery.
  6. Chyba każdy zna jakiegoś tasiemca. I wcale nie chodzi tu o pasożyty mieszkające w organizmach niektórych ludzi, ale o tytuły gier, filmów, czy nawet książek, które ciągną się w nieskończoność. Na ten przykład mamy znany wszystkim serial Moda na sukces, czy jakieś książkowe serie typu Zwiadowcy. A w grach? Call of Duty i coroczne wydawanie kolejnych odsłon przez Activision, czy seria Assassin's Creed od Ubisoftu, która to podobno w tym roku ma sobie zrobić przerwę od tytułu AAA. I serią Assassin's Creed chciałbym się dzisiaj zająć. Każdy raczej zauważył, że tego typu ciągnące się tytuły mają mieszane przyjęcie. Jedni je kochają, drudzy wręcz nienawidzą. Jednym z wielu argumentów przeciwko tym seriom jest zawartość, którą kupujemy i ich premierowa cena nie do końca adekwatna do tejże zawartości. Ale tutaj rodzi się pierwszy kontrargument. Przecież nikt nie zmusza gracza do kupienia gry na premierę. Na ten przykład ja dopiero niedawno zacząłem grać w Assassin's Creed Unity. Prawie dwa lata po premierze. Stało mi się coś z tego powodu? Nie! Jak najbardziej można czekać aż gry stanieją, ich ceny staną się przystępniejsze, wyjdą złote edycje z wszystkimi dodatkami, czy jakieś reedycje w tanich seriach. Przecież to nie jest uchybieniem godności, jeśli w dany tytuł zagram jakiś czas po ukazaniu się na rynku. Drugim często powtarzanym frazesem jest rzekoma słabnąca jakość corocznie wydawanych tytułów. Czy tak rzeczywiście jest? No nie do końca... Jak już napisałem, niedawno zacząłem grać w Assassin's Creed Unity. I co z tego wynika? Ano to, że dla mnie jest to jedna z najlepszych części w serii. Nie żartuje! Totalnie nie rozumiem narzekań na ten tytuł. Mam wrażenie, że gracze wyrobili sobie na jego temat zdanie przez pierwotny stan. A teraz po aktualizacjach gra jest bardzo grywalna i zwyczajnie daje radość. Taka jest moja opinia i nie musicie się z nią zgadzać. Moja opinia jest też taka, że wbrew temu, co się mówi żaden główny tytuł z serii Assassin's Creed nie był słabą grą. Panuje wszechobecne narzekanie na Ubisoft, ale tak, żaden Assassin nie był słabym produktem! Pomijając czasem wadliwe babole techniczne, które zostają wyeliminowane w patchach. Chodzi mi o sam projekt rozgrywki i jego wykonanie. Na tym polu żadna gra z serii nie zawodzi. Warto przyjrzeć się rozwojowi serii od początków do aktualnego stanu i samemu wysnuć wnioski. Assassin's Creed Pierwsza odsłona serii była swego czasu czymś przełomowym dzięki zastosowaniom gameplayowym typu mechaniki swobodnego biegu. Jedynka przenosiła nas w klimaty Bliskiego Wschodu, gdzie jako Altair musieliśmy wykonywać zadania dla zakonu asasynów. Nie chcę się zagłębiać w fabułę, więc w tej kwestii to by było na tyle. No, może jedynie trzeba napomknąć, że wszystkie wydarzenia odgrywaliśmy w maszynie zwanej Animusem, gdzie w czasach współczesnych był podłączony do niej Desmond Miles, główny bohater serii. Pierwsza odsłona tej marki była świetna, dlatego gracze z miejsca polubili ten tytuł. Cierpiał on jednak na swoje bolączki, objawiające się na przykład w bardzo powtarzalnych misjach. Assassin's Creed Bloodlines O tym tytule nie będę się nie rozpisywać. Był uboższy od jedynki pod każdym aspektem z racji tego, że był przeznaczony tylko z myślą o konsoli PSP. Nie ma sensu zagłębiać się w szczegóły. Jak ktoś ma PSP i jeszcze nie grał, to polecam to zrobić. Gra kontynuuje wątek z jedynki i w jakimś stopniu powiązuje go z dwójką. Assassin's Creed II No właśnie, dwójka. W mniemaniu niektórych dalej najlepsza część serii. Cóż, tego nie neguję. Bo dwójka naprawdę była świetna. Poprawiała błędy poprzednika, wprowadzała sporo nowości i gwarantowała ciekawą fabułę. Zmieniły się także klimaty gry. W tej odsłonie przenosimy się do Włoch z czasów renesansu, w których mamy okazję pokierować Ezio Auditore da Firenze. Bohater ten także przez niektórych uważany jest za najlepszego protagonistę w całej serii. Assassin's Creed Brotherhood Tak właściwie, to można powiedzieć, że to właśnie od tej części zaczęło się odcinanie kuponów od zarabiającej serii. Ale kto tam na to patrzył? Gra dawała nam ponownie okazję do wcielenia się w lubianego Ezio, pospacerowania do pięknym renesansowym Rzymie i wplątania się w kolejne mniej lub bardziej ciekawe wydarzenia. Ale nie znaczy to, że gra nie wprowadzała nowości, czego przykładem mogą być chociażby obecne do dzisiaj cele dodatkowe podczas misji, czy przejmowanie dzielnic. Assassin's Creed Revelations Część mówi, że ta gra była wepchnięta na siłę. Ja tak nie uważam. Fakt, wątek współczesny był niezbyt dobrej jakości (Clay Kaczmarek za to był miłym akcentem), ale wątek historyczny był jednym z ciekawszych w serii. A to za sprawą powrotu do tego, co znamy z jedynki. Domknięcia tej historii i wymieszania klimatów renesansowych z bliskowschodnim orientem. Starzejący się już Ezio w poszukiwaniu prawd o swoim zakonie podróżuje do Masjafu, dawnej twierdzy asasynów. Gra wprowadziła parę nowości typu obrony dzielnic, czy kombinowania z petardami, ale jakoś się one nie przyjęły i nie pojawiły się w kolejnych odsłonach. Assassin's Creed Liberations W sumie można powiedzieć tu tylko tyle, co przy Bloodlines. Fajny tytuł, wart zagrania, ale nic przełomowego. Polecam zaopatrzyć się w wersję HD. Warto napomknąć, że w tej odsłonie po raz pierwszy mieliśmy okazję pokierować kobiecą protagonistką - Aveline. Assassin's Creed III Ta część miała być domknięciem współczesnego wątku Desmonda. No i tak się stało, chociaż nie do końca... Ale nie spoileruję. Największą nowością tego tytułu było przeniesienie akcji z renesansowej Europy do czasów rewolucji amerykańskiej. Części graczy motyw ten nie przypadł do gustu, ale dla mnie sprawdził się dobrze. Przede wszystkim odmienność klimatów wpłynęła dobrze na mój odbiór gry. Ciekawie było zwiedzać chociażby ówczesny Nowy Jork, a także uczestniczyć w dobrej historii wplątanej w prawdziwe wydarzenia. Tak, mówię to z czystym sumieniem. Historia w AC III mi się podobała. Wiem, że spora część fanów na nią narzeka, ale dla mnie była ciekawa, ot co. Templariusze wreszcie nie sprowadzali się jedynie do tych złych. Mieli po prostu odmienną wizję świata, z którą nie zgadzali się asasyni. Nie dało się stwierdzić, która strona była dobra, a która zła. Misje poboczne były świetne, zwłaszcza te w wątku naszej osady. Wreszcie gra wprowadzała sporo nowości, ale wszystkie zjadła jedna mechanika. Pływanie statkiem. Coś tak dobrego, że Ubisoft postanowił oprzeć na tym motywie kolejną grę. Assassin's Creed IV Black Flag Mowa o tym tytule. Dla jednych zaraz po dwójce najlepsza odsłona serii. Ale ja jakoś tego nie widzę. Tak, mechanika jest świetna. Ale za to kuleje klimat, postacie i fabuła. Edward jest dla mnie najmniej ciekawym bohaterem z serii. Klimat Karaibów też jakoś nie przypadł mi do gustu, a fabuła choć mająca swoje momenty w całym rozrachunku nie powaliła na kolana. Od tej części marginalizowany zaczął być wątek współczesny. Jest on dobry o tyle, o ile zbieramy i czytamy/oglądamy/słuchamy wszystkie znajdźki, skąd można dowiedzieć się sporo o ogólnym lore. Był to drugi tytuł z serii, który ograłem na 100% (pierwszy był Liberations, dwójkę prawie mi się udało, ale nie mogłem zmusić się do szukania reszty piór). Assassin's Creed Rogue Gracze tak ciepło przyjęli czwórkę, że Ubisoft postanowił jeszcze raz posłużyć się podobnym motywem. Tak, znowu pływanie. Ale w porównaniu do czwórki wszystko wychodzi tu lepiej. Fabuła jest ciekawsza (gramy templariuszem!), bohaterowie i sam świat również. Jedynie zadania poboczne są miernej jakości. Ale warto dodać, że ta część spaja do całości trójkę, Liberations, Black Flaga i Unity. I za to automatycznie ma u mnie wiele oczek w górę. No i kolejna odsłona ukończona na sto procent. Assassin's Creed Unity I przechodzimy do najbardziej znienawidzonej w środowisku graczy części Assassin's Creed. Z tym, że ja z wszystkimi zarzutami się nie zgadzam. Jest to prawdziwie next-genowy Assassin. Na moim PC gra chodzi płynnie, grafika jest śliczna, a sam Paryż jest odwzorowany genialne. Wystarczy porównać ten tytuł z wydanym w tym samym roku Rogue przeznaczonym na starsze konsole. Poziom szczegółowości, czy oświetlenia jest zauważalnie wyższy. Gra ma masę zawartości. Sporo misji pobocznych, które w odróżnieniu od tych z Rogue są ciekawe. Zostały tu wprowadzone elementy customizacji bohatera, czyli Arno. Od teraz możemy wybierać każdy element uzbrojenia, a także rozwijać umiejętności postaci. Takie quasi RPG się robi z Assassina, co? Wątek współczesny wprawdzie został olany, ale za to czasy rewolucji francuskiej są wyśmienite. Fabuła i sposób jej przedstawienia tylko do siebie zachęca. Gra oczywiście cierpi na pewne mankamenty typu nie do końca dopracowany nowy system wspinaczki, ale nie zmienia to tego, że gra się w ten tytuł świetnie. Dla mnie jedna z lepszych części serii. Ukończyłem ją i teraz zabieram się za ciekawie zapowiadający się dodatek Dead Kings. Assassin's Creed Syndicate Jedyna odsłona, w którą nie grałem pomimo tego, że mam zakupioną kolekcjonerkę. Przejdę Unity, zrobię sobie miesiąc lub dwa przerwy i zabiorę się za Syndicate. Mam nadzieję, że się nie zawiodę. A co przyniesie przyszłość? Chodzą plotki na temat nowej odsłony o podtytule Empire. Ma ona cofać się sporo czasu wstecz, do starożytnego Egiptu. Część ta ma przynieść sporo nowości. Mają powrócić także konie i swobodna żegluga (w tym przypadku po Nilu). System walki i wspinaczki ma być usprawniony. O fabule nie wiadomo nic, oprócz tego, że wcielimy się w przodka Altaira. Oczywiście są to tylko spekulacje. Gra o takim tytule wcale nie musi wyjść, wieści o niej są tylko plotkami. Ale niemniej jednak zapowiada to się ciekawie. Wielu graczy sądziło, że gry z serii Assassin's Creed będą dążyć coraz bardziej do przyszłości. A tak nie jest i dostaniemy swoistego prequela. No bo po co umieszczać asasynów w naszych realiach? Mamy od tego ubisoftową serię Watch Dogs, która jest w pewien sposób z Assassin's Creed połączona i jest całkiem prawdopodobne, że obie te serie dzieją się w tym samym uniwersum. Ale wracając do tematu. Osobiście sądzę, że seria będzie cofała się coraz bardziej w przeszłość. Dlaczego? Uwaga SPOILER! Robiąc wszystkie misje szczelin z Assassin's Creed Unity mamy okazję poszperać w plikach Abstergo i dowiedzieć się, że dążą oni do zsekwencjonowania całego genomu rasy Prekursorów, co pozwoli im odczytać w Animusie wspomnienia z czasów Pierwszej Cywilizacji. Ciekawie byłoby ujrzeć taką danikenowską wizję bardzo odległej przeszłości. Ale zostawmy te spekulacje. Oprócz głównych odsłon seria jest bombardowana pierdółkami i grami na telefony komórkowe. Tutaj już mam co do tego mieszane uczucia, ale staram się temat ten zrzucać na bok. Nie gram w tego typu gry i nie będę oceniać osób, które w nie grają. A nuż może im się właśnie podobają? Ja osobiście jestem jedynie zainteresowany Assassin's Creed Chronicles, czyli takim platformówkowym spin-offem serii. Pewnie niedługo kupię sobie wydanie zbiorcze z wszystkimi trzema częściami. Nie można powiedzieć, że marka Assassin's Creed się nie rozdrabnia. Tylko, że osobiście nie widzę ku temu przeszkód. Jeżeli gry dalej będą wychodzić dobre, albo zwyczajnie trzymające poziom, to dlaczego Ubisoft ma ich nie wydawać? Nie musimy ich przecież kupować, nikt nam tego nie rozkazuje. To tylko nasza wola, kiedy ten tytuł zakupimy i w jakiej formie. Możemy również odłożyć ten zakup na przyszły termin, kiedy najdzie nas ochota na wcielenie się w asasyna. Gry z serii mnie wciągają. Nawet takie zbieranie znajdziek nie jest dla mnie czymś wielce nużącym. Wiem, że nikt się przez ten tekst do niczego nie przekona i wyprze własnych racji. Ale dla mnie wylewanie pomyj na Ubisoft po prostu jest bezcelowe i poniekąd nie na miejscu. Nie podoba ci się gra? Oceń ją, ale nie szkaluj twórców za to, że mają swój własny plan wydawniczy. To też jest branża zarobkowa, o czym wielu z nas zapomina. A jeśli gra jest zwyczajnie dobra to mi to nie przeszkadza.
×
×
  • Utwórz nowe...