Skocz do zawartości

Knockers

Forumowicze
  • Zawartość

    2188
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Reputacja

95 Znakomita

O Knockers

  • Ranga
    Skalny Troll
    Skalny Troll
  • Urodziny 19.09.1994

Dodatkowe informacje

  • Ulubione gry
    Array
  • Ulubiony gatunek gier
    Array
  • Konfiguracja komputera
    Array

Sposób kontaktu

  • Strona WWW
    Array
  • Skype
    Array

Informacje profilowe

  • Płeć
    Array
  • Skąd
    Array
  • Zainteresowania
    Array

Ostatnio na profilu byli

12923 wyświetleń profilu
  1. Zapraszam na pierwszą część maratonu Quentina Tarantino. Codziennie będę przypominał o kolejnym filmie tego sławnego reżysera z okazji zbliżającej się premiery H8ful Eight w polskich kinach. Głupio składać hołd jednemu idolowi w dniu, kiedy wszyscy dowiedzieliśmy się o śmierci innego. Tak czy siak, pomiędzy Young Americans a Low, warto poświęcić te trzy minutki na chwilę oderwania się od przykrej wiadomości dnia. Tak w ogóle, w moim małym kanale pojawił się pierwszy odcinek podcastu Kultura.mp3 - zapraszam serdecznie, niedługo drugi odcinek
  2. Daredevil obalił mit o pstrokatych ekranizacjach komiksów Marvela. Netflixowa seria pokazała, że w ramach tego samego ekosystemu, w którym Thor wymachuje swoim zaczarowanym młotem i gdzieś tam w kosmosie żyje sobie gadający szop, mają miejsce historie opowiedziane w innym tonie i przeznaczone dla innej grupy docelowej. Jessica Jones to drugie podejście Netflixa do tematu superhero. I w tym problem. Aka Jessica Jones była dla komiksów Marvela nową jakością. Tak przynajmniej słyszałem, bo komiksowego oryginału nigdy nie czytałem. Ma to swoje dobre strony, bo dzięki temu mogłem do serialu podejść bez porównywania go do oryginału, który jest lepszy z zasady. Pilot mnie oszukał, bo zapowiadał serial w którym pani detektyw Jones będzie co odcinek rozwiązywała kolejną sprawę. Tymczasem pozornie błahe zadanie przeradza się w główny wątek, a Jessica musi udowodnić, że zbrodnię, o którą podejrzana jest młoda lekkoatletka, popełnił ktoś inny. Ten ktoś nazywa się Killgrave i robi wszystko, żeby udowodnić, że ta nazwa nie wzięła się znikąd. Wyobraźcie sobie, że wydajecie komuś polecenie, a ta osoba bezwzględnie je wykonuje, choćby miała skoczyć z mostu, oddać dobytek życia albo obejrzeć finał Dextera. Ta moc, chociaż daje nieograniczone możliwości, szybko okazuje się piętnem. Łatwo Killgrave?owi współczuć, co jest o tyle zabawne, że wytrawny manipulant hipnotyzuje widzów serialu, w którym występuje. Każda postać może się okazać jego bezwolnym sojusznikiem, a Jessica, chociaż dysponuje supersiłą, nigdy nie może czuć się bezpiecznie. Zwłaszcza, że miała kiedyś nieszczęście znaleźć się pod jego kontrolą? Skoncentrowanie się na ich pogmatwanej relacji byłoby dobrym motywem na film albo maksimum kilka odcinków, ale rozciągniecie tego na trzynaście odcinków trochę ten wątek rozwodniło. Mimo to, czułem zaangażowanie do samego, przewidywalnego skądinąd, końca. Niestety, serial nie oferował właściwie niczego ponadto. Potencjalnie interesujący Luke Cage służył za żywy banner swojego własnego serialu. Carrie-Anne Moss gra tę samą Trinity co zawsze. Najciekawiej z całego drugiego planu wypadła Reachel Taylor w roli Trish Walker. Była feministyczną statuą, ale ociosaną nieco łagodniej od serialowych koleżanek. Gdyby przetrzymać pojawienie się czarnego charakteru do połowy sezonu, a w zamian pozwolić Jessice na rozwiązanie paru detektywistycznych spraw, serial zyskałby na różnorodności. Może odrobina humoru, niebazującego wyłącznie na jokerowej naturze Killgrave?a , też by nie zaszkodziła. Trudno jednak obruszać się za to, czym serial nie jest. Lepiej docenić to, czym jest - świeżym, momentami przerażającym thrillerem psychologicznym. Nie wiadomo, jaki byłby odbiór Jessiki, gdyby debiutowała przed Daredevilem. Możliwe, że cieszyłaby się większym uznaniem krytyków, ale coś za coś - mogłaby nie wywołać takiego zainteresowania, jakie wzbudziła. Jess nie jest tak ikoniczną postacią jak Diabeł Stróż, a fakt, że jest kobietą, mógłby zniechęcić wciąż patriarchalne grono odbiorców. I wreszcie, pomimo komiksowego rodowodu, supermocy i osadzenia w świecie Marvela, Jessica Jones nie ma z kinem superbohaterskim za wiele wspólnego. Ocenianie serialu przez ten pryzmat to ślepa uliczka, przez którą widz może się rozczarować. Jeżeli dotarłeś do końca, to znaczy, że interesujesz się popkulturą. Jeżeli masz ochotę o niej porozmawiać w podcaście, wejdź na tudominik.pl i daj mi znać. Jedynym warunkiem jest posiadanie mikrofonu
  3. Nawet nie zwróciłem uwagi, jak wiele motywów w tej grze było niedopowiedzianych. Ich ewentualne dopowiedzenie mogłoby rozmydlić główny wątek, zmniejszyć jego znaczenie. Świetny, ryzykowny zabieg!
  4. Kiedy na ekranie pojawiły się napisy końcowe, byłem skonsternowany. Jasne, uczestniczyłem w intensywnych wydarzeniach, o których prawdopodobnie nie zapomnę. Jednocześnie odczuwałem do siebie, znaczy się do Joela, niewymowną odrazę. Fabuła The Last of Us posiada na tyle prosty schemat, że nie mam problemu z opowiedzeniem komuś, o czym jest ta gra. W tym miejscu mam dwie możliwości. Po pierwsze, jest to gra o ocalałych z epidemii pasożyta zamieniającego ludzi w bezmyślne potwory na kształt zombie. Po drugie, podstarzały przemytnik Joel ma doprowadzić nastoletnią Ellie do bazy tajemniczych Świetlików. Oboje, uczestnicząc w interaktywnym filmie drogi, powoli przywiązują się do siebie. Gra o relacji Rodzicielska troska kazała mi obserwować, jak towarzysząca mi Ellie wspina się po drabinie, chociaż niby mógłbym pędzić przed siebie nie zważając na sterowanego przez konsolę bota. Postacie towarzyszące występują w grach odkąd pamiętam. Przeważnie irytują swoim znikomym instynktem samozachowawczym w misjach eskortowych, nieprzypadkowo uważanych za najbardziej upierdliwe Często obdarzeni sztuczną inteligencją towarzysze stanowią atrapę drugiego gracza, który w każdej chwili może przejąć stery. W tych nielicznych scenach, kiedy główni bohaterowie byli od siebie oddzieleni, starałem się jak najszybciej ich ze sobą połączyć. Świat, jaki przemierzają, jest cholernie dołujący. Nie pozwalał mi na długie sesje. Często musiałem odłożyć pada, żeby nabrać trochę dystansu. Jedyną formą ulgi były sporadyczne, ale jakże potrzebne, zaane wymiany zdań. Na przykład w pewnym momencie Ellie, ni stąd ni zowąd, zaczęła czytać książkę z żartami. Nawet jeśli prezentowany humor nie przeszedłby nawet w Familiadzie, uśmiechałem się od ucha do ucha. Gra o przetrwaniu Naczelną mechaniką w grze jest walka. Joel musi szanować każdy pocisk i ciułać napotkane śmieci, żeby potem polepszyć broń albo stworzyć jakiś partyzancki klamot czy apteczkę. Kamera, umieszczona blisko pleców bohatera, wzmaga intensywność starć. Świetne animacje, sterowność i pełne zakamarków lokacje pozwalają na utrzymanie filmowej płynności. Nie ma podziału na sekwencje skradane i otwartą wymianę ognia. Można swobodnie przechodzić pomiędzy dwoma podejściami. Na samym początku darzyłem wroga respektem. Przed zarażonymi uciekałem. Bandytów starałem się nie zabijać, bo słysząc, jak rozmawiają, uznawałem, że w sumie nie są tacy źli i pewnie zyskaliby przy bliższym poznaniu. Rosło doświadczenie, zdobywałem kolejne bronie i respekt przed wrogami powoli ustępował. Bandyci przestali być ludźmi, a zaczęli być zagrożeniem - nie tylko dla mnie, bo też dla mojej Ellie. Toteż prewencyjnie zabijałem wszystkich jak leci. Z kolei zarażeni, z wyjątkiem występującego w kilku miejscach berserkera, przestali mnie obchodzić. Raczej męczyli niż przerażali. Nazywałem to nonszalancją, ale ci, którzy mieli szczęście uchronić się przed śmiercią z mojej ręki, powtarzali wieść i szaleńcu, który podróżuje z dziewczynką. Już wówczas odczuwałem moralny niepokój, a puenta, zamiast usprawiedliwić moją krwawą eskapadę, tylko dolała oliwy do ognia. The Last of Us jest jednym z najbardziej dosadnych growych doświadczeń w moim życiu. Rozgrywa się na długo po napisach końcowych. Pokazuje nieśmiało, że gry nie muszą być rozrywką. Recenzja pierwotnie ukazała się na tudominik.pl
  5. Chwala! Może słabo to opisałem, ale Chorwaci są bardzo mili dla Polaków i mamy na tyle podobne języki, że w niezbyt skomplikowanej wymianie zdań łatwo się porozumieć
  6. W tym filmie jest tyle obleśnych zwrotów, że aż się cieszę, że mi wypominasz ten ostatni
  7. Film i trochę o tym, w jakich bólach powstawał. Wakacje co prawda dobiegły (albo dla niektórych dobiegają!) końca, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby jeszcze chwilę pozostać w letniej atmosferze. Bałkany to piękne i magiczne miejsce. Kraina przedziwnych kombinacji. Słowiańska kultura spotyka śródziemnomorski klimat. Kalmary siedzą sobie na jednym talerzu z ziemniakami. A że na FA, przynajmniej wówczas kiedy spędzałem tu mnóstwo czasu, dominuje techniczne podejście, zabieram się za spowiedź. Mógłbym dłubać nad tym filmem jeszcze z miesiąc, bo jest ewidentnie niedopracowany, ale stwierdziłem, że i tak nie osiągnę wymarzonego poziomu. Bazowałem na ujęciach z telefonu komórkowego, co samo w sobie nie zaprzepaszczałoby szansy na "zadowalający efekt". Zaprzepaściła ją moja głupota, bo oto coś mi strzeliło do głowy i uznałem, że fajnie będzie robić dynamiczne ujęcia. Stabilizacji obrazu w telefonie nie ma i uzyskałem podobny efekt jak Michael J. Fox dokonujący transplantacji na niemowlaku. W rezultacie trzy ćwierci przebitek musiałem poddawać mozolnej, cyfrowej stabilizacji, co i tak nie przyniosło jakiegoś niesamowitego efektu, ale przynajmniej nie przywołuje nikomu choroby lokomocyjnej. Dobre i to. Wreszcie klatkarz - przy renderowaniu pomyślałem sobie, że zmienię ilość klatek na sekundę na bardziej filmową. W efekcie co krótsze ujęcia stały się jeszcze krótsze i przypominają straszydła z, dajmy na to, Five Nights at Freddy's Co jeszcze zmaściłem? Na pewno dźwięk! Możecie uchwycić, że pod koniec w niektórych momentach brzmię dziwnie dobrze - to dlatego, że byłem wtedy bliżej mikrofonu. Cóż, nauczka na przyszłość. Również poziomy ścieżek podkładu są nierówne. A co wyszło? Myślę, że pokazuję na tyle fajne miejsca, że obronią się same
  8. Dwóch okularników, cydr, skype i Wiedźmin. Nie tyle najnowsza, trzecia odsłona co cała seria umówiona do reszty w długiej na dobre półtorej godziny rozmowie. Dobre półtorej godziny - w sensie że trochę ponad Przestrzegam przed dużą ilością spoilerów, więc jeśli nie grałeś albo ałaś w którąkolwiek z części, to najpierw zagraj, a potem posłuchaj Alternatywnie podcast znajduje się na soundcload, ale znając ten serwis, szybko ulegnie samozniszczeniu LINK Stamtąd też można go łatwo pobrać, ale oczywiście są sposoby, żeby to samo uczynić z yt. W sieci figuruje szereg stronek do konwertowania filmów z tuby na empetrójki. Nie wiem, na ile to legalne, ale jako autor udzielam błogosławieństwa. Słuchać w pociągu, aucie, samolocie, podczas sprzątania, plewienia lub w razie problemów z bezsennością
  9. To ptak? To samolot? Nie, to nie ten superbohater. Tylko Batman. Tylko i aż, bo z wielką mocą funduszu powierniczego przypadł mu wielki sukces w branży kultury interaktywnej. Zwieńczeniem wielokrotnie nagradzanej serii Arkham ma być Arkham Knight. Gra zadziwiająco kontrowersyjna, nawet pomimo faktu, że w większej mierze przytacza formułę poprzedników. W mojej recenzji skupiłem się na rzeczach, które Batman robi po staremu i tym, co Arkham Knight wniósł do serii. Ciągle pracuję nad konwencją moich recenzji. Jeśli macie jakieś sugestie i pomysły, przyjmę je z radością.
  10. Pierwszy odcinek podcastu, który poświęciliśmy największemu świętu graczy. Nie zabrakło śmiechów. Nie zabrakło wzruszeń. Polecam słuchanie podczas sprzątania/koszenia/jazdy pociągiem/zmywania naczyń/gotowania/jazdy tirem i bezsennych nocy, jeśli pokończyły się wszystkie seriale. Tematem odcinka są targi gier wideo, wiadomo, co ja wam będę. Relacja prosto z Los Angeles! Tak jakby. Podcast możecie ściągnąć stąd: DOWNLOAD Albo posłuchać na YouTube
  11. W sklepie PlayStation pojawiła się wielkanocna wyprzedaż gier. Przeglądam ofertę, widzę Tomb Raidera za 50zł, Metal Gear Solid: Ground Zeroes za 30, widzę parę innych gier w niezłych cenach i już mam je sobie kupić, kiedy nagle coś mnie od tego odwodzi. Chwila moment, myślę sobie, przecież te wszystkie gry za moment dostanę w PS+! Subskrypcja PS+ daje za regularną opłatę dostęp do trybu multiplayer w niektórych grach, obniża ceny w sklepie i przede wszystkim co miesiąc udostępnia kilka gier do pobrania. Zwykle są to mniejsze produkcje, ale często trafi się coś grubszego. Ba, zdarza się, że jakaś gra pojawia się w tym pakiecie już w dniu swojej premiery. Skoro ich twórcy idą z Sony na takie deale, musi im się to opłacać. Fajna sprawa, ale wolałbym nie czuć wątpliwości, kiedy zastanawiam się nad zakupem gry. Jasne, mógłbym sobie tłumaczyć, że będę mógł w nią grać niezależnie czy mam opłaconą subskrypcję. Albo że to ja decyduję, kiedy ją nabędę i nie zdam się na łaskę Sony. Niestety, tylko tłumiłbym wątpliwości. Bez plusa konsola jest upośledzona. W multi nie pogram, dane nie zapisują mi się w chmurze? Czułbym się użytkownikiem drugiej kategorii. Po co mam kupować gry, skoro za jakiś czas dostanę je tak czy siak.
  12. Deskorolka mknie coraz prędzej. Skejter ugina nogi, żeby wybić się z progu. W powietrzu obraca deską plując Newtonowi w twarz, żeby wylądować w poślizgu na szynie. Sypią iskry. Skejter wyskakuje z szyny, znów żongluje swoim pojazdem w przestworzach, aż ląduje na dwóch tylnych kółkach wykonując odmianę manuala. - Co? Lądowanie było tylko ok? Sędzia kalosz! Skejter, niezniechęcony osobistą porażką, rozpoczyna ponownie. I potem znów. I raz jeszcze, bo inaczej nigdy nie dojdzie do perfekcji. OlliOlli 2 to gra o porażkach, bo na te bez mała dziesięć godzin, jakie z nią spędziłem, ponosiłem je przez większość czasu. Każda z nich służyła szlifowaniu mojego wirtualnego talentu, żebym z każdą próbą był coraz bliżej sukcesu. Tu jawi się największy szkopuł - pojęcie sukcesu jest w tej grze względne. Jasna rzecz, co jakiś czas wygrywamy wprawdzie imponujące bitwy, ale z przeświadczeniem, że dzieją się one w szerszej wojnie. Wytłumaczę to prościej, bez ucieczki w jakieś nieadekwatne analogie: pierwszym celem, jaki staje przed naszym dwuwymiarowym amatorem deskorolki, jest przejechanie przez nędzną liczbę torów w niepowalającej ilości scenerii. Stąd początkowo uznałem, że moja przygoda z OO2, nawet jeśli całkiem przyjemna, długa nie będzie. Szybko, z prędkością pojazdu wiadomego, zorientowałem się, że przejechanie trasy to płotka, podczas gdy płetwal błękitny grywalności czai się w zdobywaniu angrybirdsowych pięciu gwiazdek. A wszystko to żeby uzyskać dostęp do sumetmeatboyowego, trudniejszego wariantu toru z kolejnymi pięcioma gwiazdkami. - 20 000 punktów? Chyba oszaleliście. Tysiąc robię co najwyżej i to w przypływie talentu - śmiałem się do konsoli. Kilka plansz później śrubowałem wyniki sortu 200 000 z palcem wiadomo gdzie, a wyzwania przyjmowałem z pokorą samuraja. A to wszystko w skondensowanej, minimalistycznej formie. Niebywałe, że wszystkie tricki wykonuje się przy użyciu jednej gałki, przycisku X i cod biedy triggerów i bumperów. Niebywalsze, w ilu kombinacjach można z tej dwójki korzystać. Najniebywalsze, że mimo prostoty sterowania, okiełznanie deski jest szalenie wymagające. Gra jest bezlitosna. Nie wybacza błędów i oczekuje wyłącznie perfekcji. Szybko zacząłem wymagać tego samego od siebie. Zdobywałem kolejne gwiazdki. Przekraczałem kolejne bariery. I wtedy ujrzałem liderboardsy, gdzie mój wynik w najlepszym wypadku plasował się w pierwszej dziesiątce? ? tysięcy. Stąd zabawa, która miała trwać kilka wieczorów, może stać się długim zajęciem. Codziennie pojawiają się nowe wyzwania, a na ich wykonanie liczące się do rankingu grający ma jedną szansę. Kiedy sprzykrzy mi się te kilka chwytliwych kawałków ze ścieżki dźwiękowej, odpalę sobie własną. Na przykład z któregoś z Tonych Hawków. Serii, za która dzięki tej małej, zdawać by się mogło, gierce, nijak nie tęsknię.
  13. W tym roku postanowiłem, że wezmę się za YouTube'a. Pierwszego filmiku nawet tu nie postowałem, bo określenie, że był robiony na kolanie byłoby obraźliwe dla kolana. Tym razem postarałem się trochę bardziej. Format momentami mnie przerósł, więc film jest dosyć nierówny, ale generalnie jestem z siebie zadowolony. Zrobiłem coś, co sobie zaplanowałem, a to dla mojego słomianego zapału jest nie lada wydarzeniem. W każdym razie, na kanale nie będą się pojawiać wyłącznie filmy o grach czy o popkulturze. Będzie raczej miszmasz. Oczywiście z czasem coraz lepszy, bo z g*wna, jak mawiał klasyk, bicza nie ukręcę. *ó Knockers, albo raczej Dominik
  14. Wcale nie spam! Szczegóły w notce! Zawsze wiedziałem, że skończę jako osoba, której warto pomagać i wystarczy wysłać esemesa pod numer z siódemką na początku. Tylko wywróżyłem sobie inne okoliczności. Że to będzie po jakimś wypadku z udziałem tramwaju, a niekoniecznie ogólnopolskie głosowanie na uwaga, uwaga blog roku! Onet od iluś tam lat organizuje tego typu konkurs i jedną z jego faz jest wyłonienie dziesięciu blogów, które wezmą udział w dalszym etapie. Wiecie, tym z jury, galą z miliardem gości i czerwonym dywanem. tudominik.pl ma szanse znaleźć się w tej dziesiątce, relatywnie niewielkie, ale jakieś tam ma (na pewno większe, niż Waldemar Deska w wyborach na prezydenta Polski). Żeby nie być zbyt bezczelny w żebractwie, pójdźmy na niniejszy deal: Jeden głos - jeden browar ode mnie i to bez względu, gdzie mieszkacie. Umowa jak najbardziej wiążąca, z notariuszem i całą resztą. Jak ktoś nie pije piwa, dostanie sok porzeczkowy. Jak nie lubi tego ani tego, niewiele poradzę, ale i tak może zagłosować. To tylko 1,23zł, a tyle radości.
  15. Nieszablonowa interpretacja czy tylko polityczna poprawność? Jak każde zdrowe na ciele i umyśle dziecko, bywałem na placu zabaw. Mama siedziała na ławce i pilnowała, żebym nie zrobił sobie za dużej krzywdy, a ja bawiłem się w najlepsze wspinając się jak Asasyn po różnych niebezpiecznych konstrukcjach i czasami z nich, jak to głupie dziecko, zlatując. Kiedy zabawa zdawała mi się sprzykrzyć, szedłem do mamy z gotowością odwrotu. Pewnego razu wracam do ławki, a tu mama siedzi z jakimś, pal licho polityczną poprawność, obcym murzynem. Co najgorsze, bezczelnie się do niej dowalał. Pamiętam, jak nazwał ją Matką Polką, co jest chyba najgorszym tekstem na podryw, jaki słyszałem. Bez takich, kolego - pomyślałem sobie i zainterweniowałem - Mamoooo, niech ten murzyn sobie pójdzie. W ten sposób zburzyłem kiełkujący romans i sprawiłem, że nieszczęśnik poszedł sobie ze smutkiem, żeby nigdy nie wrócić. Domyślam się, że wrócił skąd przybył (do Radomia). Nie myślcie sobie, że oberwało mu się z faktu, że był czarny. Gdyby był Azjatą, Czechem czy innym Eskimosem, zachowałbym się podobnie. A jeśli byłby polskim Januszem - tym bardziej. Sabotowałem zapędy mamowych zalotników bez względu na wszystko, taka rola pasożyta. Rasiści z natury Tak czy owak, epizod fajnie pokazuje, jakimi rasistami jesteśmy z natury. A przynajmniej ja jestem, tylko sobie mniemam, że jest nas więcej, co by nie czuć się jak ostatni buc. Moje mniemanie ma spore pokrycie. Bo widzicie, internet składa się z rasistów. W jakichś dziewięćdziesięciu dziewięciu koma dziewięciu procentach. Częścią internetu, w której siedzę, jest ta popkulturowa. Wiecie - filmy, gry i takie takie. I ile tam jest rasizmu! W nowej produkcji o Supergirl pojawi się czarny Jimmy Olsen. Ale jak to czarny, przecież w komiksach był rudy! Skandal i bojkot! Przecież to taka ważna postać! W obsadzie nowej inkarnacji Fantastycznej Czwórki ludzką pochodnią będzie murzyn? Nie może być! Przecież ma być biały i koniec! Albo najlepsze? Nowy Bond. Kadencja Craiga nie może trwać w nieskończoność i w końcu musi doczekać się godnego następcy. Jednym z kandydatów jest Idris Elba. Świetny, brytyjski aktor z głębokim głosem i pamiętną rolą w Lutherze. Jak oglądałem ten serial, widziałem w facecie świetnego Bonda. Przystojny, potężny, budzący respekt, wreszcie z wielką klasą. Niestety, jest czarny, więc internet zawrzał. Kolejna laurka ku politycznej poprawności! Może jeszcze stwierdzicie, że Jezus był? Cóż, istnieją takie? Z takimi ludźmi nie pogadasz. Mityczna poprawność polityczna Widzą w telewizji kogoś innej rasy, płci, orientacji, religii czy koloru koszuli od nich? - Lewactwo, gender, polityczna poprawność. Doszukują jej się w tak absurdalnych rejonach jak popcornowe kino. A ja załamuję ręce przed ich argumentami typu ?nie bo nie?. Przecież tylu było Bondów, ilu aktorów, którzy się w niego wcielali. To nie jest jedna, spójna postać, tylko pewien symbol, archetyp, pewien ogólny zarys postaci. Myślę, że powyższy argument nie będzie na nich nadto nośny, więc posłużę się czymś bardziej obrazowym. Nick Fury, brawurowo odgrywany przez Samuela L. Jacksona dyrektor agencji S.H.I.E.L.D. tak samo w filmach, jak i w komiksach, nie zawsze był czarny. Oto, jak wyglądał pierwotnie. Wraz z nadejściem rebootu uniwersum Marvela pod nazwą Ultimate, przyszła nowa interpretacja popularnego agenta. Jasne, pewnie było wielu takich, co wyzywali, że jak mogli zrobić z ich ulubionego bohatera murzyna. Że to profanacja i potwarz wobec kanonu. Wątpię, żeby mieli coś przeciwko obecnemu Fury?emu. To największy kozak i chyba ostatnie, co można mu zarzucić, to ta śmieszna, polityczna poprawność.
×
×
  • Utwórz nowe...