Skocz do zawartości

CaliforniaRepublican

Forumowicze
  • Zawartość

    11
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Reputacja

1 Neutralna

O CaliforniaRepublican

  • Ranga
    Hobbit
    Hobbit
  • Urodziny 14.07.1992

Dodatkowe informacje

  • Ulubione gry
    Array
  • Ulubiony gatunek gier
    Array

Sposób kontaktu

  • Strona WWW
    Array

Informacje profilowe

  • Płeć
    Array
  • Skąd
    Array
  • Zainteresowania
    Array

Ostatnio na profilu byli

2707 wyświetleń profilu
  1. Ciepłe zimowe popołudnie za oknem. Nie ma mrozu, który pokryłby całą okolicę, otulając białą szadzią każdą z igieł świerku na moim podwórku. Nie ma nawet zera. Niestety, ale nie nadeszła pełnoprawna zima. Ale gdyby rzeczywiście była to czy cieszylibyśmy się z tego? Chyba każdy z nas ma tak, że nienawidzi i kocha ją jednocześnie. Zakładanie piętnastu tysięcy warstw ubrań na cebulkę, łażenie w zaspach, odśnieżanie przed domem czy codzienny rytuał rozpalania w piecu nie należą do rzeczy, które sprawiają, że miło wspominamy tę porę roku. Jednak na święta coś nie coś by się przydało, nieprawdaż? Zima ma w sobie coś niezwykłego i chyba wszyscy to czują. Gdy braknie jej za oknem udajemy się do takich źródeł gdzie ona występuje i odda nam chociaż namiastkę swego klimatu. Zaprzęgając siły chłodnej natury do jakichś cudownych opowieści sprawiamy, że dzieją się rzeczy niezwykłe, wręcz magiczne. Poczynając od kultowych, książkowych powieści takich jak: Łowca Snów czy Lśnienie Stephena Kinga, Góry Szaleństwa Lovecrafta, Zimowy Księżyc, Deana Koontza, po gry takie jak Skyrim i jego wspaniałe zorze czy Penumbra lub ostatnie Until Dawn. Gdyby wspomnieć filmy to nie mogło by zabraknąć Coś, Carpentera, Fargo braci Cohen czy też Stacji Arktycznej Zebra. Wszystkie te dzieła łączy wspólny mianownik zimowych opowieści, których klimat tnie naszą wyobraźnie, ostrym jak siarczysty mróz nożem wchłaniając nas w przedstawiane historie. Jednak jest to punkt widzenia osoby jaką jestem teraz. Trochę lat się zebrało i wiele różnych opowieści wyparło inne. Przestałem się zachwycać bajkami, bo w końcu przecież wyrosłem z tego (podkreślam, nie dorosłem, na razie mi się nie chce ) i gdy mam wybór czy sięgnąć po 101 Dalmatyńczyków czy Podziemny Krąg nie zastanawiam się (wiadomo, że 101 Dalmatyńczyków ) Jednak istnieje jedna bajka, którą bardzo dobrze zapamiętałem będąc małym- Królowa Śniegu, Andersena. Nie była to zwykła bajeczka którą można poczytać, ale jakby się głębiej przyjrzeć, mroczna opowieść o mroku jaki może zapanować w ludzkich sercach, tu za pomocą mocy tytułowej Królowej Śniegu jak i diabelskiego kawałka rozbitego zwierciadła. To również opowieść o wspaniałej przyjaźni Kaia i Gerdy, która została wystawiona na próbę. Dzieło Hansa Christiana Andersena z roku 1844, zostało wydane 21 grudnia, co idealnie podkreślało surowy, zimowy okres jaki wówczas panował w Danii na dzień przed ogłoszeniem astronomicznej zimy. Zainspirowany tą bajką postanowiłem stworzyć utwór do niej nawiązujący (wiem, że szaleństwo bo powstały już przepiękne wariacje muzyczne na ten temat, ale kilka uderzeń w klawisze dało mi poczucie tego, że to właśnie tą opowieść chce zawrzeć w moim nowym motywie muzycznym) i bazujący na klimatach zimowych, które teraz w końcu nadeszły do naszego przepięknego i wspaniałego kraju (jak kto chce może podciągnąć to pod sarkazm ). Tak powstał 15 minutowy moloch, mój najdłuższy utwór- The Snow Queen. Trochę trwało obrobienie go w różnych programach, ale po dwóch i pół tygodnia pracy w końcu go skończyłem i prawdę mówiąc sam jestem z niego dumny. Nie wiem jak wam się spodoba i to mnie trochę denerwuję, ale chcę się dzielić tym co tworzę. Także o to jest- Królowa Śniegu. Jak wam się podoba, jak oceniacie? Jakie są wasz ulubione książki / filmy / gry dziejące się zimą? Piszcie, komentujcie. Pozdrawiam, CaliforniaRepublican.
  2. Opowieść, którą wam dziś zaserwuje dotyczy pomysły, mozolnej pracy i w końcu klęski mojego pomysłu znanego jako Aqua Novium. Jest rok 2006 gdy wraz z moim przyjacielem jedziemy razem do Danii na wycieczkę. Podczas nudnej podróży rozmawiamy o różnych pierdołach, między innymi o grach, analizując świeżo zakupiony przeze mnie wraz z "gazetą" () CD-Action- Tipsomaniak, zredagowany i stworzony pod pomysłem Eugeniusza Siekiery. Gdy trzymam go teraz na kolanach wspominając przewspaniałe czasy z nim związane, jest już nieco wyświechtany, a strona ze spisem treści i połową tekstu o Aliens vs Predator notorycznie z niego wypada. Jest to "Kompendium Grozy, czyli o 100 najlepszych horrorach na PC i konsole" liczące 196 stron, co dumnie zapisane jest po prawej stronie okładki, tuż obok uroczo prezentującego się Ducha z Silent Hill 4, który manifestuje się na naszych oczach na sugestywnym czarno-czerwonym tle. W tym momencie musicie wiedzieć kilka rzeczy o mnie- jestem ogromnym fanem horrorów i rpgów (tych komputerowych, jaki i rzeczywistych typu Call of Cthulhu czy D&D), oraz to, że uwielbiam zimowe klimaty. Dobrych parę lat wcześniej, na przełomie okresu bodajże 2004/2005, nie jestem pewien, byliśmy wraz z klasą na feriach w Zakopanem. Wszyscy zachwycali się stokami i zjeżdżaniem na nartach- prócz mnie. No mnie i mojego przyjaciela z którym później wyruszyłem na podróż do Danii. Nie lubiliśmy jeździć na nartach. Zazwyczaj zostawaliśmy na stoku i rozmawialiśmy o grach, fajnych dziewczynach, filmach i książkach Deana Koontza, które starałem się mu wciskać (z miernym skutkiem). Jednak gdy pomysły na zabicie nudy na ośnieżonych stokach powoli zaczynały się kończyć, a samo picie gorącej herbatki z sokiem malinowym nie wystarczało. Dodatkowo było za zimno, by brać ze sobą GameBoya i wystawiać go mroźne powietrze. Więc trzeba było sobie radzić. Wymyśliłem grę RPG z cyklu co by było gdyby i umieściłem ją na Antarktydzie. "-Dobra, twój samolot rozbił się na Antarktydzie. Co robisz?" Nie miałem wtedy nawet pojęcia jak kultową zabawą okaże się ten motyw w gronie moich przyjaciół, gdy przychodziło nam zmierzyć się z niegościnnym i wrogim środowiskiem lodowych pustkowi, szalonych naukowców i opuszczonych baz polarnych. Piszę o tym, bo gdy jechałem z moim przyjacielem do Danii znowu złapała nas nuda i zagraliśmy w tą grę, tylko, że wtedy coś się zmieniło. "-Dobra, ale tym razem nie Antarktyda i nie tropiki, coś innego." No dobra, pomyślałem i przypomniałem sobie o streszczonej w "Kompendium..." grze System Shock 2, która wywarła wówczas na nas ogromne wrażenie. Zaproponowałem więc by działa się w kosmosie. "-Trochę sztampa." No dobra, to niech się dzieje na Antarktydzie, ale... podwodą. To był pierwszy zalążek pomysłu na Aqua Novium, chociaż wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem. Przez kilka miesięcy dopracowywałem pomysł, aż w końcu zabrałem się za jego realizację, biorąc na warsztat silnik w... PowerPoincie. Tak, dokładnie, nie pomyliłem się, nic nie ćpałem, nic nie piłem (no dobra jeden Keinehen, to żadne picie ), robiliśmy wówczas z tym gościem od Danii gry w PowerPoincie. Aqua Novium miało być w ogóle dowodem, że można robić pełnoprawne FPSy w PowerPoincie, a nie zwykłe Mouse Maze'y. Plan trochę spalił na panewce, bo nie było odpowiednich grafików, jednak sam pomysł rozpalił wyobraźnię innych na tyle, że zaangażowaliśmy się w kolejnych 19 wersji (!) gry z czego 8 bazowało na różnie przerabianych pomysłach budowanych w PowerPoincie, 4 wersje w FPS Creator, 2 wersje w Unity i 2 ostatnie w jakichś bliżej nieokreślonych programach, o których już zapomniałem. Historia opowiadała o człowieku zamkniętym w podwodnej bazie z której musi uciec- nic więcej nie zdradzę, może to jeszcze kiedyś wyjdzie, ale z tego co mi kumpel mówił, to niestety SOMA wyprzedziła mnie. Gdybym pewnie nie czekał 9 lat, to może o Aqua Novium by się teraz mówiło (pobożne życzenia...). No nic. Robiliście kiedyś gry w PowerPoincie? Zdarzyło wam się w ogóle tworzyć własne gry? Czy kiedykolwiek wasz pomysł został zrealizowany przez kogoś innego, kto właśnie pławi się w luksusie przez nieszczęśliwy zbieg okoliczności? I w końcu, czy podoba wam się kawałek o strasznym żebropławie? Komentujcie, bo w ten sposób ratujecie moje nadwątlone zdrowie psychiczne Pozdrawiam, CaliforniaRepublican. P.S. Przepraszam za tytuł jak z onetu- Żebropławy tak naprawdę nie pijają herbaty, wybaczcie za kontrowersję.
  3. Kiedy myślicie grunge, myślicie o czterech rzeczach. 1.Nirvana. 2.Alice in Chains 3.Pearl Jam 4. ... oni wszyscy mieszkali w Seattle! No dobra, możecie też myśleć o pięciu bo jest co prawda jeszcze Soundgarden, ale... możecie mnie nienawidzić, ale mi on po prostu nie pasuje (Co innego mariaż tegoż zespołu z Rage'ami w wyniku którego powstał Audioslave, który naprawdę mi się podoba ) Dlatego chciałem tutaj popisać o tych trzech gigantach grunge'u, którzy tworzyli w epoce lat '90. W czasach gdy modne (i nawet wskazane!) było noszenie łatwobrudzących się, grubych białych skarpetek, w mieście tak ponurym, mokrym i chłodnym tworzyli ludzie, którzy dziś są gwiazdami i postaciami z zapisanym udanym samobójstwem w CV. Być może to właśnie ten klimat (białe skarpetki w połączeniu z beznadziejną pogodą mogą doprowadzić do stanów depresyjnych) sprawił, że Seattle stało się swego rodzaju katalizatorem przemian w różnych młodych ludziach na przestrzeni tego okresu. Zaczęła powstawać muzyka inna niż wszystko co do tej pory, rodził się nowy gatunek- grunge, czyli jak to nazwał mój kumpel: "smutny metal". Myśląc smutny można powiedzieć, że depresyjny (Something in The Way, Nirvany chociażby), ale też i piękny i bogaty muzycznie (tu bardziej myślę o dokonaniach Alicji w Łańcuszkach i Perłowym Dżemie, jak o Nirwanie). Niesamowity pod względem kreowania emocji (Nutshell, Alice in Chains) ale i po prostu rasowego łupnięcia z niesamowitą solówką (Alive, Pearl Jam). Te trzy zespoły przyjęły różne mechaniki działania. Nirvana postawiła na wokal Cobaina i świetne w swej prostocie riffy. Alice in Chains na skomplikowaną aranżację, potępieńcze solówki i harmonizujący głos Layne'a Staley'a z Jerrym Cantrellem. Pearl Jam zrobił podobnie jak Alice in Chains, ale w kompletnie innym, własnym ciepłym stylu, który tak bardzo odcinał się od mrocznych i smutnych tekstów Lorda Veddera. Pytanie pozostaje, kto jest z tej trójcy najbardziej znany? Proszę Cię, pewnie że Nirvana. Ok, a najlepszy? No to pewnie też Nirvana, skoro jest najbardziej znana... tak? To pytanie do was- Nirvana, Alice czy Pearl? Ja osobiście skłaniam się ku Alice in Chains, ponieważ jest dużo ciekawsze w aranżach i w ogóle ma to co zawsze bardzo cenię- czyli solówki. Kurt Cobain był spoko, nie wyobrażam sobie by nie było takich kawałków jak Smells Like Teen Spirit, In Bloom, All Apologies czy Heart Shaped Box. To jest fakt. Gdyby jednak nie było Alice In Chains czułby jeszcze większy smutek. Przesłuchiwaliście Dirt? Ta płyta jest tak kultowa jak Nevermind czy Ten, jeśli nie bardziej. Wiem, wiem, stąpam po cienkim lodzie i Ci miłośnicy grunge'a którzy mają plakaty Cobaina, Novoselica i Grohla ulokowane po pokojach w całym domu już nie tylko przestępują z nogi na nogę by rzucić we mnie mięsem ale i trzasnąć mi w twarz. To samo dotyczy również fanów Lorda Veddera i jego paczki o których beznamiętnie tu przeszedłem (Soundgarden ma jeszcze gorzej, nie narzekajcie). Dlatego właśnie postanowiłem zrobić małą zabawę. Wyobraźcie sobie, że stawiacie dowolnego członka z tych zespołów na miejsce innego, ale grającego oczywiście na tym samym instrumencie. Zamieńmy przykładowo Cobaina z Vedderem w Pearl Jam. Gryzie się? Ok, wokal to sprawa najbardziej dyskusyjna. Jednak przypuśćmy, że Jerry Cantrell wchodzi do Nirvany, a Cobain zostaje tylko na wokalu. Czujecie to? Wyobrażacie sobie jakie niesamowite kombinacje można by w ten sposób osiągnąć? Tak każdy z tych zespołów miał coś dobrego i złego do przekazania, bo tak się tworzy styl. Dla niektórych ważna jest gitara, dla innych słowa i tekst, a jeszcze innych brzmienie basu czy perki. Dla mnie pewnym jest jednak to, że muzycznie Alice in Chains i Pearl Jam miażdżyły przyrodzenie, podczas gdy Nirvana była tylko bardzo dobra. Choćby wspomnieć partie gitarowe w Jeremym, Even Flow czy Alive i wiemy, że ekipa Veddera znajdowała się o kilka poziomów wyżej od trójcy z Cobainem na czele, która przypominała bardziej zespół punk rockowy jak typowy grunge. Wciąż mi nie wierzycie? Ok, to może w takim razie napiszcie co sami uważacie na ten temat. Czy tak jak mnie cieszy was głębia i rozbudowanie utworów w wykonaniu Alicji w Łańcuszkach, wolicie ascetyczne brzmienie prostych riffów wykonaniu Nirvany czy też lubicie mariaż światła i mroku jak u Pearl Jamu? A może w ogóle jesteście fanami Soundgarden i właśnie wolelibyście bym spłonął na stosie? Piszcie komentarze i brońcie swoich racji Z mojej strony wypada przedstawić jeszcze moich top 5* ulubionych utworów każdego z rywalizujących w zestawieniu ze sobą zespołów. I tak: ALICE IN CHAINS 1. Would (nie mogło być nic innego, niezaprzeczalnie zaj$#&ste) 2. Man in The Box 3. Them Bones/ Rooster (nie mogłem się zdecydować, więc dałem ex aequo) 4. Nutshell/ Down in a Hole 5. Stone *6. Phantom Limb (nie mogłem się powstrzymać, przepraszam ) PEARL JAM 1. Alive 2. Jeremy 3. Even Flow 4. Black/ Yellow Ledbetter 5. Daughter/ Release NIRVANA (wbrew pozorom pojazdu po tym zespole w tym artykule, miałem ostry zgryz z doborem utworów, stąd tak wiele podwójnych miejsc) 1. Heart Shaped Box 2. Come As You Are/ All Apologies 3. Lithium/ About a Girl 4. Smells Like Teen Spirit/ In Bloom 5. Something in The Way *6. D-7 Pozdrawiam, CaliforniaRepublican. P.S. Jak odbieracie starą-nową płytę Alice in Chains z Dinozaurami w tytule i na okładce?
  4. Współpracowałem z wieloma ludźmi. Robiłem filmy swego czasu, gry, teraz zajmuję się muzyką. Na studiach z grafiki projektowej poznałem mojego kumpla z którym ruszyliśmy do kilku wspólnych projektów- tak growych (jak Aqua Novium czy Midnight Express, o których jeszcze kiedyś poczytacie) jak i filmowych. Mówię tu właśnie o projekcie wymyślonym swego czasu właśnie przez niego i jego kumpla, jeszcze za czasów gimnazjum. Mówię o Amulet Saga. Ludzie którym nie są obce pojęcia takie jak brak kablówki i dar jaki przydarzył się w postaci zaserwowania RTL 7 jako szóstego programu w TV (sześć programów!!!) pamiętają zapewne złote czasy gdy oglądało się jedno z najbardziej zarąbistych anime w historii bijatyk. Dragon Ball. Wspominam o nim, gdyż mój kumpel też kochał to anime (są w ogóle ludzie, którzy go nie kochali?) i właśnie Amulet Saga jest mocno nim inspirowana. Sam jeden podjął się wyzwania stworzenia filmu animowanego wykorzystując do tego postaci tworzone przez niego w Blenderze i jak na efekt samodzielnej, amatorskiej pracy efekt jest powalający. Odsyłam tu do bezpośredniego linka, który prezentuje jego dotychczasowe prace na jego kanale: https://www.youtube.com/channel/UCSXkKnLcseMtHw0CzI6ZgWQ?feature=iv&src_vid=lHSxbB2wljQ&annotation_id=annotation_3445413549 Polecam się przyjrzeć jego pracom Ja zaś właśnie stworzyłem jak na razie jeden motyw muzyczny do tego dzieła. Cóż nic więcej dodać nic więcej ująć. Historia przedstawiona w Amulet Saga opiera się o walce dobra ze złem. Banał? Że klasyka? Może. Ale w większości wypadków tak właśnie jest. Zawsze mamy jakiegoś protagonistę i The Bad Guya który "coś tam planuje bo coś". Tu mamy grupę superbohaterów zwanych Arlenderami. Przypisane są do nich różne aspekty żywiołów, które kontrolują. Głównym bohaterem jest właśnie Kiro Airess, którego motyw muzyczny właśnie zamieściłem i który ma zamiar walczyć ze złym skurczybykiem w postaci demona Hresvelgra. Więcej nie zdradzę! I nie róbcie maślanych oczu, nic więcej nie powiem! Tzn. nie napiszę. Jeżeli oglądaliście Dragon Balla to może być coś dla was. Jeżeli zaś wychowaliście się tylko na Kill La Kill (które ubóstwiam swoją drogą ) to możecie się trochę zawieść, bo to nie te klimaty. Z nowych anime jakie oglądam polecam One Punch Mana, jak nikt z was jeszcze nie widział, genialny klimat i superbohater jakiego jeszcze nie było Dużo śmiechu, genialne walki i ogólnie zarąbiste wszystko. Ze starszych (ale nie to, że gorszych oooo nie!) bijatyk anime mogę zarekomendować oczywiście Full Metal Alchemista Brotherhooda. Czysta poezja. Walki, fabuła- perfekcja. Nie raz pocieknie wam łezka w oku tak jak przy odcinku z chimerą (ludzie którzy oglądali wiedzą o co mi chodzi) i nie raz będziecie tarzać się jak Tarzan po ziemi gdy Edward Elric będzie wkurzony z powodu swojego wzrostu. FMA to 10/10 jak dla mnie choć jeśli lubicie mniej poważne anime obejrzyjcie Kill La Kill (trochę zboczone momentami, ale ogólnie ekstra ) a jeśli wolicie totalnie się zrelaksować puśćcie sobie One Punch Mana. Jeżeli jednak czytacie tego bloga obejrzyjcie też dzieło mojego kolegi. Pamiętajcie, że animacje i postacie robiła jedna osoba a nie całe studio jak w przypadku tych poważnych (i mniej poważnych ) produkcji o których wam tu napisałem. Innymi słowy- może warto dać mu szansę? Piszcie komentarze co uważacie na temat mojego motywu Kiro Ariessa, Amulet sagi i które anime dla was jest lepsze: dziadek Dragon Ball, FMA, czy też zwariowane Killa La Kill i One Punch Man? Pozdrawiam, CaliforniaRepublican
  5. Ostatnio miałem dość sporą przerwę w grze z moim zespołem i zacząłem sam nagrywać różne kawałki, głównie na keyboardzie. Założyłem nawet kanał na którym zacząłem publikować nowe kawałki i to jedna właśnie z pierwszych prób tego nowego podejścia. Elektroniczny kawałek podkreślający scenę do wszelakiego rodzaju pościgu sci-fi- mnie osobiście skojarzył się nieco właśnie z bieganiem po ścianach w cyberpunkowym klimacie. Kocham Bladerunnera, tak film jak i książkę (różnią się jak diabli, ale i jedna i druga jest świetna. Ogólnie jak ktoś lubi klimaty cyberpunku i wszelakiego dziwnego rodzaju sci-fi to polecam Philipa K. Dicka jak diabli jeśli nikt jeszcze nie czytał. Raport Mniejszości, Ekipa Dostosowawcza, no i przede wszystkim Ubik i moje ukochane Trzy Stygmaty Palmera Eldritcha, które ma najbardziej zwariowane i cudowne pomysły. Niewiele zekranizowano jego powieści, ale dużo więcej opowiadań. Ciekawym przykładem jest natomiast Przypomnimy To Panu Hurtowo, wyreżyserowane po mistrzowsku przez Paula Verhoevena jako kultowa już (pierwsza, ta stara) Pamięć Absoultna z Arniem "The Governor of California" Schwarzeneggerem. I o ile opowiadanie miało kilka stron i było zaledwie ciekawym pomysłem, Verhoevenowi udało się uzyskać tu połączenie tajemnicy, doskonałego kina akcji (w końcu to lata '90!) i świetnych jak na owe czasy efektów specjalnych. No i nawiązując do muzycznych klimatów, motyw muzyczny Jerry'ego Goldsmitha z napisów początkowych należy do jednych z moich ulubionych Czułbym się jednak jak zdrajca gdybym miał pisać na forum CD-A tylko o muzyce, książkach i filmach nie wspominając w tym wypadku o świetnym dorobku wśród gier. Oczywistym jest co pierwsze ciśnie się na usta. DEUS EX. To logiczny spadkobierca, wnuczek i lśniąca gwiazda na growym tle zrodzona z marzeń ludzi tak samo zakochanych jak ja i wielu innych właśnie w książkach i opowiadaniach mistrza Dicka. Nie będę umniejszał naszym rodzimym autorom takim jak Lem czy Zajdel (Cylinder van Troffa ), ale bądźmy realistami- to Phil Dick (jakby nie patrzeć przez wzgląd na jego przykro kojarzące się w dzisiejszych czasach nazwisko) ukształtował podwaliny naszych współczesnych dylematów moralnych co do naszego ulepszania się. Deus Ex od początku żył tym pomysłem który zrodził się już w Łowcy Androidów. Czy ludzie mogą być bogami? Mogą tworzyć a potem niszczyć, negować? Jeśli gracie teraz w nowego Fallouta 4 wiecie też o czym mówię. Dylemat stwórcy. Dylemat życia. Jak daleko nasze tworzenie może wychodzić poza obszar naszej własnej moralności? Jak daleko jesteśmy w stanie się posunąć by udoskonalić samych siebie i być jeszcze sobą? Odsyłam do Ghost in The Shell, świetnego anime i do bardziej lekkostrawnego i w miarę świeżego Chappie, pana Blomkampa., jeśli interesują was takie dywagacje. No i teraz przechodzimy do najważniejszego. Czy warto by coś takiego wam pisał? Chcecie wysłuchiwać mojej muzyki? Jest do bani? Ekstra? Czy może jednak wolicie placki? Jakich autorów sci-fi czytacie i kochacie? Czy istnieją granice których powinniśmy przestrzegać? Matko ile pytań jak na pierwszy start nowego bloga! Piszcie i komentujcie Pozdrawiam, CaliforniaRepublican.
×
×
  • Utwórz nowe...