Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

alexiej

Iron Maiden

Polecane posty

Dance of Death wcale nie była jakąś złą płytą, ale była bardzo nierówna. Dla starych, zatwardziałych fanów owszem, nie była niczym nowym a wręcz małym krokiem wstecz, ale dla kogoś, kto pierwszy raz słuchał IM była to płytka bardzo przystępna, dość melodyczna, łatwo zapadająca w pamięć, co już o nowym dziele powiedzieć nie mogę. Znakomite Dance of Death, Paschendale, No More Lies, Rainmaker czy Juorneyman to naprawdę niezłe kawałki, aspirujące nawet do jednych z najlepszych w historii zespołu.

A Matter of Life and Death to płyta dość trudna do odbioru. To najbardziej progresywna płyta i nie każdemu musi się podobać, chociaż ja ją bardzo lubię. W końcu chłopaki spróbowali czegoś nowego i chwała im za tą próbę. Płytka posiadała niestety jedną wadę, była po prostu za długa. Czasami myślę, że gdyby odpowiednio pociachać utwory, wyszło by jej to na dobre.

The Final Frontier niestety jak na razie mnie nie przekonuje. Po pierwszym przesłuchaniu zapadło mi jedynie w pamięć Mother of Mercy (kto słuchał, i pamięta refren, załapie o co chodzi).

Generalnie płytka po kilku pierwszych przesłuchaniach prezentuje wyższe stany średnie. Brakuje powiewu świerzości, jakiś soczystych rifów i błyskotliwych solówek (a te niestety wyglądają na układane na chwilę przed nagraniem). Może i za bardzo negatywnie podchodzę do oceny płyty i trzeba będzie czasu na dokładną recenzję, ale na płycie ciut się zawiodłem. Niestety odnoszę wrażenie, że była robiona na odwal, ale może po kilku dniach je zmienię.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Płytka posiadała niestety jedną wadę, była po prostu za długa.

To jest w ogóle jakaś plaga ostatnio, żeby upychać na płytach ile się da. Ciężko jest nagrać prawie półtorej godziny dobrego materiału i przez to mamy mnóstwo płyt pozapychanych przeciętniakami i przez to strasznie nudnych. Gdyby z tych nowych Ajronów wywalić ze trzy utwory to całość na pewno brzmiałaby zupełnie inaczej. Posłuchajcie nowego Toma Jonesa - niecałe 40 minut ale za to JAKIE NIECAŁE 40 MINUT. :)

Po pierwszym przesłuchaniu The Final Frontier mam raczej negatywne odczucia, chociaż katastrofy nie ma. Strasznie bezpłciowa mi się wydała. O ile Brave New World i A Matter of Life and Death były bardzo konkretne i spójne, tak Final Frontier bardziej przypomina mi Dance of Death czyli zbiór zupełnie przypadkowych i niepowiązanych kawałków. No i kurcze jakoś strasznie mało tu rąbanki. :D Większość utworów jest powolna i przyciężkawa.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jak ktoś ładnie gdzieś powiedział, trzeba zaakceptować zmiany w muzyce Maiden, bo od grania w kółko tego samego (acz nie należy tego traktować jako minusa) są AC/DC i Motorhead. Według wielu AMOLAD było zbyt rozciągnięte i progresywne, ale co przeszkadza malkontentom zapuścić choćby "Numbera" wypełnionego chwytliwymi przebojami? Prawda jest taka, że niektórzy cały czas sądzą, że Ironi wrócą do korzeni, a tak się nie stanie, bo poszli w nieco innym kierunku i chwała im za to, przynajmniej się nie powtarzają i mamy spore zróżnicowanie, dzięki czemu przy słuchaniu całej dyskografii nikt nie powinien zasnąć. :) "TFF", mimo podobieństw technicznych z poprzedniczką, nie jest aż tak progresywny, mamy tutaj dwa całkiem fajne rockery (The Alchemist i otwieracz, a raczej druga część otwieracza), a i w reszcie utworów fani mocniejszego uderzenie znajdą parę interesujących fragmentów.

Im więcej słucham "TFF", tym bardziej mi się podoba, momentami piejący Brus absolutnie mi nie przeszkadza (spróbujcie tak śpiewać w jego wieku), a uwielbienie do When the Wild Wind Blows wzrosło do takich rozmiarów, że w mig przyswoiłem tekst i sobie tak razem z Dickinsonem śpiewamy. :P

Did you know, did you know?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No When the Wild Winds Blow pokochałem i chyba nie przestanę jej słuchać dopóki mi się nie znudzi ... czyli do śmierci, choć moją uwagę przykuł inny kawałek na najnowszej płycie - Starblind bo Bruse nawet nie skrzeczy w nim za mocno i ma całkiem miłe ciężkie brzmienie.

Choś na przestrzeni ostatnich lat najpiękniejsza długa piosenka jaką nagrali to For the greater good of God i WWWB bardzo mi ją przypomina :wub:

********************************************************************************

*****************************************

Tak sobie myślę, że jeśli ja grając i tworząc historię muzyki będąc muzykiem IM miał kończyć karierę to czymś jeszcze więcej niż tym albumem. Nagrałbym jeszcze jedną piosenkę jako Epilog pięknej historii. Pal licho że progresywną i długą, ale taka aby każdy grający miał swoje kilka chwil. Janick, Dave i Adrian mieliby swoją solówkę tak samo Harris i Nico ... aby każdy spełniony wniósł do ostatniego utworu fragment swojej duszy. Pal licho, że połowa ludzi by nie zrozumiała tego. Jakbym był którymś z nich to bym to zrobił ...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Widzę, że niektórzy łyknęli tę plotę o końcu kariery Maidenów. Nie ma żadnego końca kariery - to jakaś bzdura wyssana z tytułu nowej płyty. Chyba w każdym wywiadzie zespół jest o to pytany i zawsze dementuje te pogłoski. Przykład pierwszy z brzegu: http://www.roadrunnerrecords.com/blabbermo...wsitemID=144709

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@ Cormac

Ja jej nie łyknąłem od kogoś tylko z koncertu pamiętam, że przebąkiwali o ostatniej płycie i duże trasie koncertowej na zakończenie :) A jak Pan Redaktor ocenia płytę? Pytam bo (błaga o rozgrzeszenie) nie zakupiłem nowego numeru a zapewne w nim jak to zwykle bywa znajduje się mini recenzja albumu ...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No to chyba nie kupiłeś też kilkunastu wcześniejszych numerów, bo działu Magazyn z recenzjami filmów/książek/płyt nie ma już od dawna. :) Album mi się nie podoba - jest za długi, przekombinowany, bez energii i polotu, wtórny względem poprzednich (przy wielu melodyjkach gitarowych mam wrażenie, że słyszałem je już wcześniej), słabawo zaśpiewany (są momenty, w których wyraźnie słychać, że Dickinson ledwo zipie - np. refren "Mother of Mercy"), pozbawiony charakterystycznych riffów i solówek. Po kilkunastu przesłuchaniach nie kojarzę ani jednej solówki, a pamiętam może ze 4 riffy. Na 76 minut muzyki! Na płycie nie ma żadnego porywającego kawałka. Słowem - sztampowy album "nowego, ambitnego do zarzygania, progresywnego Iron Maiden". Gdybym recenzował, postawiłbym 6/10, po części z sentymentu dla zespołu.

Po Fear of the Dark Maideni nagrali tylko jeden album, którego lubię sobie czasem posłuchać - Brave New World. Ale w przypadku tej bardzo dobrej płyty na zespół chwilowo ożywczo podziałał powrót Dickinsona i Smitha oraz entuzjazm wywołany tym "nowym otwarciem".

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Moze ja się wypowiem.. płyta mi się podoba, rzekłbym nawet że bardzo.. nie jest to coś co włączam na mp3 idąc do szkoły, a gdy nie mam dużo czasu wolę włączyć coś konkretniejszego np. Testament. Muzyki słucham głównie używając komputera, lub idąc gdzieś. Nie podoba mi się chyba tylko Coming Home. Nie wiem czemu narzekacie na wokal, że się wypalił, że Bruce nie śpiewa tak jak kiedyś.. Fakt - The number of the beast to to nie jest, ale i tak radzi sobie świetnie i nie mam nic do zarzucenia. No więc.. idę słuchać When the Wild Wind Blows :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A ja się przyznam, że płyta nabiera wartości z każdym kolejnym przesłuchaniem, ale na poważną recenzję trzebaby jeszcze parę dni poczekać, dać sobie kilka dni na ochłodnięcie i ze spokojem zabrać się za pisanie, może i pojawi się na forum.

Prawdę mówiąc nowa płyta bardzo mi się podoba... jeśli chodzi o własną radosną twórczość. Nie ma nic lepszego, jak chywcić za wiosło i zagrać sobie (i poprawić co się nie podoba :P) TFF czy Alchemika :serduszka2:

Coś pięknego.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A ja się przyznam, że płyta nabiera wartości z każdym kolejnym przesłuchaniem

I pod tym się podpisuję obiema rękami, a nawet nogami! Po pierwszym przesłuchaniu byłem lekko zaniepokojony, bo - poza znanymi wcześniej El Dorado i TFF - wbiło mi się w pamięć jedynie nietuzinkowe intro, refren Mother of Mercy, riff z The Alchemista i oczywiście WTWWB. Ale im dalej w las, tym zaczynamy kojarzyć coraz więcej, doceniać poszczególne rozwiązania i melodie, acz nadal nie mogę powiedzieć, że przesłuchałem album na wylot (słucham niemal w kółko od soboty), bo co jakiś czas zdarzają się momenty typu "o, jaki fajny riff chłopaki wymyślili" - i takie poznawanie płytki jest fajne! Do tego oczywiście należy dodać rozkminianie tekstów, dzięki którym poszczególne utwory nabierają dodatkowej miodności. "TFF" nie jest albumem, który się kocha od pierwszych nutek, zatwardziali fani typowo Maidenowego grania mogą znaleźć kilka powodów do psioczenia, a nieobeznani niekoniecznie pokochają Ironów dzięki najnowszemu dokonaniu - jednakowoż błędem jest skreślanie go już na wstępie.

Co do recenzji "na chłodno", to powoli się do jej zmajstrowania zabieram, ale posłucham sobie jeszcze parę dni, tak na wszelki wypadek. :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wczoraj słyszałem Final Frontier i faktycznie jest słabo - widać, że mieli ochotę do grania, ale cała koncepcja to porażka. Mogli przecież bez trudu nagrać Piece of Mind A.D. 2010, a tu niestety takie coś. Bruce nie daje rady. Wg mnie taki Sting in the Tail (2010) Scorpions po prostu miażdży nowe Iron Maiden. Mogę najwyżej stwierdzić, że Frontier jest lepszy od AMOLAD (chyba), ale od pozostałych słabsza.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mogę najwyżej stwierdzić, że Frontier jest lepszy od AMOLAD (chyba), ale od pozostałych słabsza.

Akurat nietrudno być lepszym od AMOLAD... Problem w tym, że TFF nie jest o wiele lepszy od poprzedniej płyty, a niewątpliwie byłby, gdyby skrócić utwory o jakieś 40-50%.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Co Wy macie do AMOLAD?? Dla mnie jest to genialna płytka z super dobranym tekstem i klimatem do lat w jakich się ukazała. Z całym szacuneczkiem, ale twierdzenie że jest to zła płyta mija się dla mnie z sensem :P

WWWB ... ach! :wub: Polip od soboty słucha a ja od poniedziałku i chyba mamy tak samo banana na twarzy :D

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zgodzę się, że jest źle. Niektóre melodie są fajne, jest dość klimatycznie, ale prawie nic nie zostaje w pamięci. I ze smutkiem, muszę przyznać rację opiniom, że Bruce już nie wyciąga nut z taką łatwością. W wyższych partiach po prostu pieje, co było już słychać na poprzedniej płycie albo Flight 666. Niestety, ale starość nie radość, i głos już nie ten sam. W niższych partiach jest o niebo lepiej i słychać, że chłop jest świetnym wokalistą, ale imo słychać, że głos mu się postarzył. Faktycznie nowi Scorpionsi to świetna płyta i Klaus lepiej zniósł upływ czasu (i śpiewa naprawdę dobrze). Ale to offtopic, więc nie dyskutujmy o innych zespołach.

Ja jej nie łyknąłem od kogoś tylko z koncertu pamiętam, że przebąkiwali o ostatniej płycie i duże trasie koncertowej na zakończenie

Wiele razy na różnych portalach natknąłem się na taką informację. Jak dla mnie Dickinson powoli już wysiada, więc może rzeczywiście powinien przestać tak forsować głos. I tak znajdzie się na świecie parę milionów fanów Maiden, którzy stwierdzą, że ich idol nadal śpiewa świetnie i i tak na koncertach będą tłumy. Gdyby używał tylko niższych i średnich rejestrów, byłoby lepiej.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

I ze smutkiem, muszę przyznać rację opiniom, że Bruce już nie wyciąga nut z taką łatwością. W wyższych partiach po prostu pieje, co było już słychać na poprzedniej płycie albo Flight 666. Niestety, ale starość nie radość, i głos już nie ten sam.

To właściwie nie jest problem z Brucem tylko z jakimś osiołkiem który to produkuje, albo to dyktatura chorego Harrisa. Już na Brave New World - Bruce śpiewał jak dziadek, tak samo na Dance Of Death.

Zgodziłbym się z tą teorią, ale nie do końca chce mi się wierzyć. Dance Of Death wyszło w 2003, ale solowe "Tyranny of Souls" w 2005 czyli Dickinson o 2 lata starszy. Posłuchajcie sobie choćby "Soul Intruders" - formą wokalną zjada nawet starego Ozziego.

Jak dla mnie jakiś baran zajmuje się produkcją :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Co do gardłowo-przeponowych poczynań Bruce'a. Jego struny głosowe są fenomenalne - byłem na koncercie Mejdenów 2 lata temu w Warszawie i śmiało można rzec, że facet śpiewa fantastycznie. Na najnowszej płycie faktycznie słabuje w tej kwestii, ale pytanie czy to z jego winy, czy też brzmienie płyty nie zostało do końca dopracowane.

@up: No właśnie. :D

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jak dla mnie "Mother Of Mercy" jest świetne, ale w refrenie Bruce trochę zawodzi, lecz poza tym jeden z najlepszych utworów na płycie.

Według mnie palma pierwszeństwa należy się dla The Alchemist, dopiero później jest wspomniany przez ciebie utwór, który swoją drogą nazywa się Mother In Mercy ;)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

dopiero później jest wspomniany przez ciebie utwór, który swoją drogą nazywa się Mother In Mercy ;)

Szybki rzut oka na płytkę przyniósł szokujące wieści: utwór 03 to Mother of Mercy, nie mam pojęcia (i wiedzieć nie chcę!), skąd masz takie błędne info. A najlepszym utworem na płytce jest WtWWB i basta! :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...