Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

tervaskanto

Machine Head

Polecane posty

http://c.wrzuta.pl/w...3e/machine_head

Machine Head to grupa grająca thrash \ groove metal, powstała w 1991 roku w Oakland w Kalifornii.

Właściwie nie można ich całej twórczości nazwać groove \ thrashem. Zacznę zatem od początku.

Ich pierwszy album, Burn My Eyes, był jednym z największych sukcesów zespołu, jak również wielkim wydarzeniem w historii ciężkiej muzyki. Na płycie muzyka była połączeniem nu-metalu z groove metalem, przypominającą nieco Sepulturę. Sam wokal zaś był niski, gruby, bardzo podobny do Evana Seinfelda z grupy Biohazard. Ich kolejny album kontynuował styl Burn My Eyes, lecz oczywiście nie była to kopia. The More Things Change... oferowało jeszcze cięższe riffy, trochę wolniejsze tempa i w niektórych utworach aż kipiało doom metalem (np. Down to None).

W 1999 roku rozpoczęła się inna era zespołu. W tymże roku Flynn i spółka nagrali The Burning Red, który jedyne co miał wspólnego z poprzednimi nagraniami to charakterystyczne dla zespołu gitarowe natural harmonics, które Flynn "strzelał" swoim najmniejszym palcem. Gatunkowo ten album można określić jako rap-core, nu-metal i groove metal, z naciskiem na te dwa pierwsze. 2 lata później wydano kolejny, również lekki album Maszynowców - Supercharger. Nie był mocno podobny do poprzedniego, mimo swojego nikłego ciężaru muzycznego. Krążek ten prezentował rock\metal alternatywny, połączony z nu-metalem i rapcorem. Niektóre utworu przypominały Drowning Pool i dużo innych podobnych kapel z całego USA.

W 2003 roku nadeszła nowa era Machine Head, która trwa do dziś. Wydany wtedy album odniósł wielki sukces komercyjny, jak również dołączył kolejne grona osób do rzeszy fanów zespołu. Od tamtego czasu MH gra muzykę ciężką, szybką i jest ona thrash metalem w nowoczesnym wydaniu - dlatego mówi się nań groove metal. Ten sam styl kontynuował album The Blackening, przez wielu fanów uważany za najlepszy album zespołu. Natomiast wydany w zeszłym roku Unto The Locust, choć też podobny do dwóch poprzedników, prezentuje muzykę równie ciężką, lecz czasem wolniejszą. Dodano chór - zarówno dorosły, jak i dziecięcy do dwóch piosenek. Co więcej - główną zmianę usłyszec można w tekstach. O ile wcześniej tyczyły się one polityki, religii czy nawet olewania szkoły (American High z albumu Supercharger), o tyle tutaj sa one bardzo dojrzałe. Mówią głównie o miłości i życiu - nawet "Locust", choć zdaje się prymitywną opowieścią o śmiercionośnej szarańczy, ma w istocie znacznie głębsze znaczenie. Osobiście ubóstwiam uwtór Darkness Within, który mówi o tym, że muzyka jest zawsze w ludziach i towarzyszy nam w nawet w złych chwilach. Może się to wydawać banalne, lecz zapewniam, że podczas słuchania utworu wcale tego nie czuć, zwłaszcza oglądając świetny teledysk.

Podsumowując, Machine Head jest jednym z moich ulubionych zespołów. Lubię ich każdą płytę, a kolejnego koncertu w Polsce nie mogę przegapić.

Obecny skład:

Robb Flynn - wokal i gitara rytmiczna

Phil Demmel - gitara prowadząca, wokal wspierajacy

Adam Duce - bas, wokal wspierający

Dave McClain - perkusja

Zapraszam wszystkich do dyskusji!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Aaaah... yes. Machine F---in' Head.

Z zespołem zaznajomiłam się pod koniec kwietnia 2012, kupując - po recenzji znajomego - "Unto The Locust" (wówczas jarałam się tą płytą jak busz w porze suchej, teraz zbywam ją krótkim: "przesadzono-thrashowa"). Potem poszło z górki - genialne "Through The Ashes of Empires" ("Imperium", "Days Turn Blue To Gray", "All Falls Down" <3), nieustępujące mu ani kroku "The Blackening", boleśnie słabe "The Burning Red", całkiem przyjemny, choć nieco rozdmuchany "Supercharger", odrobinę archaiczno-szorstkie "Burn My Eyes". Brak mi jeno "The More Things Change" i dwóch "lajwów" ("Hellalive" z 2003 i nowiutkie "Machine F----- Head Live" z 2012).

Anyways. Trochę martwi mnie fakt, że zespół coraz mocniej celuje w patetyczny thrash miast trzymać się tych szybkich, brutalnych, a zarazem melodyjnych brzmień rodem z "Blackeninga". Widać Flynn i s-ka łagodnieją na starość ("boli mnie szyja, bolą mnie plecy i mam celulit, ale wciąż trudno mi uwierzyć, że ?Kill'em All? wyszło 30 lat temu...", czy jak to Rob określił w swoich ostatnich "Pamiętnikach Frontmana"). Albo znowu odwalają szopkę w stylu "TBR", próbując innych brzmień. Ech.

Najbardziej jednak martwi mnie niedawne odejście Adama Duce'a, basisty i drugiego krzykacza w zespole. Duce grał w MH od założenia zespołu i fakt, że nagle odchodzi... nawet nie wiadomo, dlaczego odchodzi. Czy to wiek? Zdrowie? Powody osobiste?

Tak czy siak, do "emejdża" mam lekki sentyment, bo to właśnie ten zespół niejako oswoił mnie z groove i thrash metalem. Poza tym - to z ich piosenek, ich tekstów ("Imperium", "Left Unfinished", "Now I Lay Thee Down", "White Knuckle Blackout", "Kick You When You're Down" etc.) czerpałam siłę, gdy zdradził mnie i opuścił człowiek, któremu ufałam. Wiem, brzmi naiwnie i głupio - ale byłam wtedy w takim stanie, że trzymały mnie jeno muzyka i wsparcie najbliższej rodziny.

Bywa i tak.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Już wiadomo - Flynn napisał w swoim internetowym dzienniku o sprawie Duce'a. Przytaczając słowa frontmana: Duce'owi od 10 lat chciało się rzygać od tras koncertowych, prób, nagrywań, patrzenia na okładki płyt MH, rzygać mu się chciało od samego angażowania się. Ale miał ze sobą problem, iż odejście z zespołu oznaczałoby porażkę i to, że się poddał. Dlatego też nie odchodził. Jednak inni mieli tego dosyć i na próbie mu to jasno wyklarowali, jednak rozstanie było przyjazne. Rzecz jasna frontman, którego kojarzę jako jednego z najbardziej wylewnych muzyków, twierdzi, że od czasu, gdy odwołał Duce'a ryczy codziennie i wymiotuje no cóż, jego sprawa. Mam nadzieję, że ten dołek psychiczny nie odbije się na nadchodzącej płycie i że nie wydadzą jakiś doom metalowych smutków a la My Dying Bride.

Jak Twoim zdaniem zespół niby celuje w patetyczny thrash dopiero na Unto the Locust? To już się zaczęło na The Blackening - refren Halo, zwrotka przed refrenem Now I Lay Thee Down... Dla mnie w sumie The Blackening jest dosyć dziwne, jakby przekombinowane melodyjnie i szczerze dziwi mnie, że album odniósł taki sukces komercyjny, który znacznie bardziej należał się Through The Ashes... .

Dziwi mnie ta jazda po Burning Red, skoro Supercharger Ci się nawet podobał, IMO to bardzo podobne płyty.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@up - Ja to bardziej odebrałam, że Duce'a zmogły ambicje. Dla niego były albo spektakularne zwycięstwa, albo gigantyczne porażki, a MH nie operuje aż na takim poziomie. Jak to ujął sam Flynn, Maszin wyrzeźbiło sobie niszę w górnych stanach średnich, gdzie są nieco większe sukcesy lub niepowodzenia. Taki status quo doprowadził basistę do tego, do czego doprowadził - miał dość grania w zespole.

Flynn ogółem często jojczy - widać straszny wrażliwiec (opowiedz mi więcej, jak to dziadek cię nie kochał, jak to ćpałeś w liceum i jak zżera cię rutyna bycia frontmanem całkiem znanego i utytułowanego zespołu...) - ale akurat w tej kwestii go trochę rozumiem: kumpel z zespołu, z którym grasz już -naście lat to prawie jak rodzina, więc jego odejście z pewnością mocno da ci po nerwach. Sama przechodziłam coś podobnego po rozstaniu z chłopakiem i wiem, że gigantyczny stres rzutuje na stan fizyczny (mdłości, poczucie rozbicia, osłabienie)... na szczęście chyba się facet otrząsnął i co najwyżej napisze "Devil With The King's Card II"* :P

"Poczernienie" jest dla mnie znakomitą, ale przegrywającą z "TTAoE" płytką. Jeśli się uważniej wsłuchać, to czuć tą przesadną "łepickość", ale poza mocno dla mnie przereklamowanym "Halo", które jest popularne chyba ze względu na kontrowersyjny tekst (aborcyjny nóż wymierzony w łono chrześcijańskiej konspiracji... nigga plz, tych gości stać na coś lepszego), nie jest aż tak źle. W końcu jest zawsze "Now I Lay Thee Down" i "Beautiful Mourning"...

Skoro mowa o "Halo" - dawno mi się przejadło, podobnie jak "Unto..." - podczas gdy "Imperium" mogę tłuc non-stop 24 godziny-siedem dni w tygodniu. I prywatnie liczę, że utrzymujący się jeszcze skład MH pójdzie po rozum do głów i nagra coś w stylu "Through The Ashes...", że dostanę drugie "Imperium". Coś, co powali i nie pozwoli wstać do samego końca.

Cóż... "TBR" brzmiało dla mnie dziwnie... wymuszenie. Jakby muzycy na siłę grali ten nieszczęsny nu-rap-whatever it is-metal. "Supercharger" wypadł odrobinę bardziej znośnie, choć ostatnimi czasy powoli odchodzę od tej płyty i dostrzegam, że mimo wszystko jest słaba i koszmarnie rozwleczona (14 kawałków). I tak słuchałam z niej może... cztery utwory? Nawet mniej.

W ogóle ostatnio odeszłam od Maszin Heda na rzecz DevilDrivera i Disturbed (to ostatnie dla odprężenia i z sentymentu). Choćby dlatego, że DD jest troszkę... mniej rzewno-płaczliwe. Takie jakby bardziej konkretne i mocniejsze. Choć to może znowu ciepłe uczucia wobec zespołu, który wprowadził mnie do metalu, bo mimo wszystko jakaś genialna ta muzyka nie jest.

O "diabełku" bym jeszcze popisała, ale nie chcę offtopu robić. Zatem, podsumowując:

Muszę kupić "The More Things Change", dosłuchać, co mam do dosłuchania i zabrać się za maltretowanie (ahem) Iron Maiden.

*"Devil With...", zamieszczone na "TBR", ma być ponoć utworem poświęconym Loganowi Maderowi, pierwszemu gitarzyście MH, który wyleciał po niezbyt przyjemnej sytuacji na próbach.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja mam zupełnie odwrotnie co do płyt, kiedyś słuchałem Imperium żeby się pobudzić przed szkołą/wyleczyć się z doła, a wśród reszty kawałków z płyty się też coś tam fajnego znalazło, ale mi się trochę znudziło, ale Blackening i Unto... katowałem znacznie dłużej i kocham te płyty (chociaż nienawidziłem przez krótki czas najnowszej dopóki się nie przekonałem i nie wkręciłem -- te dziecięce gang wokale, ehhh...).

Co nieco wtrącę jeszcze o Halo. Zawsze myślałem, że ten utwór jest uwielbiany głównie za solówkę, serio. Ten kawałek jest przecież jak pornos ze szczęśliwym zakończeniem w postaci wyżej wspomnianej...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Solówka? Być może. Ja tam słucham tych 9 minut nie tyle dla solo (zbyt przekombinowanego, przynajmniej dla mnie), co dla krótkiego, kilkunastosekundowego fragmentu: "And I won't pray for you". Podobny patent - łoić dziko przez cały kawałek i nagle wszystko wyciszyć, by Flynn zaśpiewał tym cichym, wysokim wokalem przypominającym kołysankę - zastosowano też w "Slanderous" i tam również zmiażdżył i pozamiatał. Niby troszkę kiczowaty trik, ale działa na emocje.

A chórek we "Who We Are" jest choćby o tyle ciekawy, że śpiewają w nim synowie Flynna... choć z drugiej strony "Clenching The Fists of Dissent" zawiera fragmenty "wrzeszczane" w wykonaniu grupki fanów zaproszonych przez zespół do studia nagraniowego. We wkładce albumu są nawet podane nicki.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Flynn ogółem często jojczy - widać straszny wrażliwiec (opowiedz mi więcej, jak to dziadek cię nie kochał, jak to ćpałeś w liceum i jak zżera cię rutyna bycia frontmanem całkiem znanego i utytułowanego zespołu...)

Też mam takie wrażenie przy czytaniu jego dzienników. Jeździł po Duce'u, że miał dosyć wszystkiego w MH, a on widać sam ma takie same podejście, tyle że on jest frontmanem, więc go nie wywalą. Napisał coś w tym stylu: bycie w zespole przez ponad 20 lat jest niesamowicie trudne, jeżeli jesteś farciarzem to 20% czasu spędzonego w takim życiu może być dobre, a 80% to dno. Dziwi mnie taka postawa - granie na siłę. Gada w wywiadach jak to kocha muzykę, a przyszło co do czego to mówi, że prawie wszystko jest w tym beznadziejne. To po co grać?

Jakoś thrash metalowa legenda o nazwie Testament nie ma raczej z tym problemów. Wystarczy popatrzeć na nich na koncertach, a zwłaszcza na wokalistę - cieszy się jak małe dziecko podczas grania. I bynajmniej nie jest to postawa "Moshpit mothafuckaz!!! Aj łona si ewrybady muw!!!!", widać że szczerze sprawia mu to przyjemność i to od 30 lat.

Może Flynn ma po prostu kryzys wieku średniego...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chciałbym przesłuchać te płyty/kawałki, na których dominuje "czysty" wokal Flynna, jak najmniej darcia. Coś w rodzaju Darkness Within i krążka The Blackening. Polecicie coś?

Zdecydowanie ten utwór

Przy okazji, ktoś już słuchał ostatniego albumu "Bloodstone & Diamonds"? Sądzicie, że przebili i tak już genialny "Unto The Locust"? Powiem wam, że dla mnie jest to idealny mix starego i nowego brzmienia. :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Utwórz nowe...