Skocz do zawartości

ReadyToFall

Forumowicze
  • Zawartość

    54
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Reputacja

4 Neutralna

O ReadyToFall

  • Ranga
    Ork
    Ork
  1. Chciałbym napisać, że cały ?Doktor Sen? Kinga to taki trochę ?Enter Sandman*? Metalliki ? ciężki, klimatyczny skurczybyk. Jednak to porównanie bardziej pasowałoby do poprzednika ?Doktora?? ? ?Lśnienia?. Sam King mówi o tym, że ?Lśnienie? i ?Doktor Sen? to książki pochodzące od trochę innego autora. To pierwsze napisał alkoholik, a to drugie napisał człowiek, hmm? szczęśliwy? Osobiście nie życzę Kingowi źle, niech mu się wiedzie i szczęści, ale wydaje mi się, że w całym tym szczęściu i sielance istnieje cały problem. Wszystko to przelewa się na papier, na jego książki. W ?Doktorze? czuć klimat, ale jest to klimat nowych książek Kinga, które zalatują, o ironio, lekkością. Pomysły Kinga są naprawdę ciekawe, typowe tylko dla niego, wydawać by się mogło, że jest w nich materiał idealny na mocną, oldschoolową powieść, ale niestety potencjał nie zostaje wykorzystany. King w swojej powieści wyjaśnia co stało się z Danem Torrancem ? synem Jacka z ?Lśnienia?. Mówi się, że niedaleko pada jabłko od jabłoni, w tym przypadku było podobnie, lecz nie do końca, gdyż Dan zdołał się otrząsnąć z alkoholowego nawyku. Mimo to często przeczytamy przemyślenia Kinga na temat alkoholizmu oraz ?przeżyjemy? niejedno spotkanie AA wraz z Danem. Główny temat przewodni stanowi jednak to, co w tej książce jest najlepsze ? dar jasności. Dan pomimo swojej dojrzałości nie stracił swojego daru, który z resztą chciał zagłuszyć przy pomocy alkoholu, z biegem lat jego jasność jedynie delikatnie zbladła. Dzięki temu poznał wyjątkowo mocno jaśniejącą dziewczynkę ? Abrę. Abra od najmłodszych lat była dzieckiem niezwykłym, telepatia, telekineza czy przewidywanie najbliższej przyszłości było czymś całkiem normalnym w jej życiu, na tyle, że zdołała przyzwyczaić do tego swoich rodziców. Jako inteligentna i ciekawska dziewczynka dzięki swojemu nietypowemu darowi wpadła w kłopoty. Ukazała swoją jasność Prawdziwemu Węzłowi, który żywi się nią (jasnością), przez co ?ludzie? należący do Prawdziwego Węzła są długowieczni. Dla Prawdziwego Węzła nastały ciężkie czasy, w których każda okazja pożywienia się jest na wagę złota, dlatego Abra jest dla nich jak ?wygrana w totka?. Od tego momentu rozpoczyna się polowanie na Abrę, walka toczy się zarówno w umysłach Abry i Rose Kapelusz ? przywódczyni PW, jak i na płaszczyźnie realnej. Jest to klasyczna walka dobra ze złem, walka kilkunastoletniej dziewczynki, której na pomoc przychodzą: Dan, emeryt Billy, doktor John oraz ojciec David, przeciwko Prawdziwemu Węzłowi ? bandzie pozorowanych, kilkuset letnich emerytów. Coś takiego mógł wymyślić tylko King. Za to należą się brawa. Braw ode mnie niestety jednak King nie dostanie za wykonanie oraz kreację bohaterów. Ustalmy jedno ? mistrz jest mistrzem - wiadomo, profanacji nie będzie. Jest jednak coś we współczesnym kreśleniu bohaterów i klimatu, co mocno zmienia moje podejście do książki oraz jej odbiór. Mogą to być źle dobrani bohaterowie, o łagodnym, dowcipkowatym sposobie bycia. Kolejny już raz King stosuje postać emeryta, starca, który zgrywa bohatera. Pierwsze skojarzenia jakie mnie dopadają na myśl o staruszkach: Billym Freemanie z ?Doktora?? lub Billu Hodgesie z ?Pana Mercedesa? to staruszkowie z familijnego, niedzielnego filmu komediowego, którzy starają się udowodnić, że jeszcze coś znaczą. Kiedy dodamy do tego dość przypadkową postać doktora Johna i ojca Abry, to powoli tworzy nam się parszywa, każualowata ekipa wsparcia. Robiąc notatki potrzebne do napisania tej recenzji, napisałem, że początek jest lekko przynudny, przydługi i brakuje jakiejś akcji ? głównie królowały opisy obyczajowe. Zaznaczyłem 105 stronę, ot tak, żeby zobaczyć jak długo King będzie trzymał mnie w tej niezręcznej sytuacji. Z wielkim bólem dopisałem ?strona 200 ? wciąż?, ze łzami w oczach i bólem serca nakreśliłem kolejne trzy cyfry ? 310. Zaniechałem dalszych badań i obserwacji, gdyż coś zaczęło się dziać, ale na Boga, to połowa książki! Połowa książki bez zakreślonej konkretnie osi fabularnej, bez konkretnego problemu i zadania. Kiedy nastąpiła wyczekiwana akcja i konkretne działania, byłem już zbyt głodny by w pełni móc cieszyć się tym, co mam. Wypadałoby jeszcze zahaczyć o korelację między ?Lśnieniem?, a ?Doktorem Snem?. To zdanie ma dość niechlujny i przypadkowy wydźwięk, bo taka relacja zachodzi też pomiędzy wspomnianymi książkami. Istnieje kilka nawiązań, ale właściwie to tyle. Z pewnością znajomość ?Lśnienia? nie jest niezbędna, by móc cieszyć się (lub nie) ?Doktorem??. Czytanie obu tych książek, w odwrotnej kolejności również nie gryzie się jakoś specjalnie, poza zdradzeniem finału ?Lśnienia?. Jednak czy pozostała część tego kultowego horroru nie jest mimo to warta przeczytania? Mówiąz już o nawiązaniach, King zaczął wspominać o dziełach dzisiejszej popkultury takich jak: Gra o Tron, Harry Potter (?Doktor Sen? w niektórych aspektach jest do niego podobny), Władca Pierścieni czy Synowie Anarchii, co cieszy. Pomimo moich gorzkich słów, które przeważały w recenzji, czytelnik wciąż sporo otrzymuje od mistrza gatunku. Może nie tyle, co na przykład po przeczytaniu kolosalnego, kultowego ?To?, które może na własny sposób zmienić sposób patrzenia na przeszłość, ale wciąż jest to cenny prezent. Z resztą zapewne każdy może odebrać tę książkę inaczej i co innego z niej wyciągnąć ? a jestem pewien, że jest co. Bo właśnie to w Kingu jest piękne, może straszyć, może nudzić, może napisać fenomenalną książkę, albo wprost przeciwnie, ale zawsze jest w niej coś, co zapamiętujemy, choćby to jedno przemyślenie, choćby to jedno zdanie. *Skojarzenia nasuwają się same z oczywistych względów ? Sandman to postać, która sypie piachem w oczy ludzi, przez co zasypiają. Dan Torrance ma z nim coś wspólnego.
  2. Dobrze, że Glukhovsky nie pisał w ?Futu.re? o ludziach potrafiących latać, bo bym mu uwierzył i spróbował tej sztuki. Pisał natomiast o nieśmiertelności ludzi? póki co nie miałem okazji przekonać się o tym, jednak gdy oglądałem ?Grę o Tron? stwierdziłem, że teraz to i tak już nie ma sensu bo bohaterowie są nieśmiertelni. Chyba pierwszy raz dałem się tak zmanipulować i wsiąknąć w świat wykreowany w książce. Za to właśnie należą się ogromne brawa dla Glukhovsky?ego. Stworzył on żywy, futurystyczny, ale i tak znajomy nam świat, mimo, że przenosimy się w czasie o jakieś 400 lat w przyszłość. Miejsce akcji toczy się w bliżej niesprecyzowanym miejscu zwanym Europą. Gdzieś tam pod fundamentami wszechobecnych wieżowców zdychają dzisiejsze państwa i miasta. W świecie ?Futu.re? nie ma sensu ich wyznaczać, skoro wszystko wszędzie jest takie samo. Wszelkie dobra kultury stały się nic nieznaczącymi ciekawostkami. Masowość, industrializm, anonimowość i nieśmiertelność to słowa klucze. Najważniejszym z nich jest jednak nieśmiertelność. Ludzie zapanowali nad życiem, możnaby ich nazwać ?królami życia?. Jednak z biegiem książki bliższe prawdy staje się stwierdzenie, że ludzie zapanowali jedynie nad śmiercią. Długowieczność ludzi przyczyniła się do wzrostu populacji, a następnie do wielkiego przeludnienia naszej planety. W efekcie pięknemu, wiecznemu życiu ludzi zaczęły towarzyszyć ograniczenia. Poczynając od bardzo ciasnych pokoi mieszkalnych, przez zakaz płodzenia dzieci, po odbieraniu ludziom nieśmiertelności za złamanie wspomnianego zakazu. Tak właśnie wygląda wspaniałe, wieczne życie! Kontrola narodzin stała się fundamentem funkcjonowania świata opisanego przez Glukhovsky?ego. Za kontrolę odpowiedzialna jest organizacja Nieśmiertelnych, a główny bohater, Jan Nachtigall jest jednym z jej członków. Oddziały Nieśmiertelnych zajmują się wykrywaniem niezarejestrowanych i nielegalnych narodzin, po czym jednemu z rodziców mają za zadanie zaaplikować zastrzyk przyśpieszający starzenie się i śmierć w ciągu 10 lat. Nie ma co ukrywać, dość przykra robota, ale członkowie organizacji w młodości przeszli długoletni kurs. Ten kurs i właściwa praca Nieśmiertelnego to dwie różne płaszczyzny czasowe, jednak jedna z drugą jest połączona w jakiś sposób i nie mogą bez siebie istnieć. Tak więc dzielnie towarzyszymy Janowi podczas kursu i jego lat młodzieńczych, a Janowi jako Nieśmiertelnemu zostaje zlecone zadanie specjalne przez osobowość z wyższych sfer, które oczywiście szybko się komplikuje. Pośród fabuły i całej akcji kryje się wiele wątków, które interesują każdego współczesnego człowieka. Naturalną rzeczą jest to, że Futu.re stało się również książką o Bogu, bo komu potrzebny jest Bóg skoro ludzie nie umierają? Jeśli byłbym ojcem odebrałbym całą historię jeszcze inaczej, bo rodzicielstwo również odgrywa tutaj sporą rolę. Glukhovsky nie snuje długich rozmyślań, przeważnie zaledwie zaznacza kwestie aborcji, religii czy ojcostwa, ale jak on to robi! Czyni to w sposób zwięzły, ale bardzo trafny, sposób i perspektywa myślenia tego autora jest unikalna. Glukhovsky stosuje różne metafory, posiłkuje się porównaniami, które na pozór do siebie nie pasują, a jednak oddziałowują na czytelnika. To wszystko pozwala spojrzeć na coś bardziej z boku, a czasami olśniewa odmiennym podejściem do tematu. Mówi się, że coś zmusza do myślenia, ale tutaj to się dzieje po prostu samo. Kiedy miałem ochotę myśleć to rozmyślałem, a kiedy nie czułem takiej potrzeby, nie byłem do tego zmuszany. W trakcie czytania ?Futu.re? byłem już po maturze, w perspektywie kilkamiesięcy odpoczynku i względnego spokoju, a jednak ta książka wzbudziła we mnie uczucie jakiegoś wybrakowania, braku spełnienia. Prawdopodobnie zadziałała na mnie marzycielskość i tęsknota Jana za dawnym, normalnym światem, pełnym kolorów, natury, dzikiej przyrody i człowieczeństwa. Do mojej nostalgii z pewnością przyczynił się też wątek miłosny. Zdaję sobie sprawę, że jedni mogą go nazwać tanim lovestory, innym może się on zaś spodobać. Ja należę do tych drugich, gdyż to ?romansidło? całkowicie mnie pochłonęło. Glukhovsky trafił do mnie przede wszystkim prostymi, ludzkimi emocjami, które w jakiś fantastyczny sposób udało mu się umieścić na kartach swojej powieści. Rzadko zdażało mi się czytać książki, w których narrator bezpośredni mówiłby o sobie, że jest ?wieśniakiem?. Narracja często jest dobitna, pełna sceptyzmu i w niektórych fragmentach przypomina niedoścignioną narrację rodem z Max Payne?a. Bardzo podobały mi się niedopowiedziane myśli, które łatwo można było samemu sobie ?domyślić?, czerpiąc z tego satysfakcję i nie gubiąc się w wycieczkach umysłowych autora. Pozostając jeszcze przez chwilę w temacie gier, w niektórych momentach akcja przypominała mi gry przygodowe, szczególnie Runaway. To wszystko świadczy o dużej różnorodności i wielu zawartych nawiązaniach do przeróżnych znanych nam zjawisk kultury. Najbardziej zaskakującym z nich jest serial o życiu Jezusa, który stał się wielkim hitem. Do tej pory wszystko co napisałem było tęczowo-kolorowe, moje ?ochy? i ?achy? być może nawet były słyszalne z kolejnych akapitów. Nic nie jest jednak idealne, w każdej pięknej melodii znajdzie się jakiś fałsz. Tutaj fałszem jest końcowa faza książki. Niesposób napisać co konkretnie nie zagrało, bez zdradzania ważnych wydarzeń, ale ja dostrzegłem niekonsekwencję, nieumotywowanie poczynań bohatera. Poczułem się odrobinę oszukany przez autora. Nie było to bolesne, nie odłożyłem książki przed ostatnią stroną, dalej czytałem z ciekawością, ale już z mniejszym podziwem. Ciekawym dodatkiem i przerywnikiem od perypetii Jana są ilustracje, które pojawiają się co 160 stron. Jeśli ktoś nie obejrzał ich od razu, a nie warto, gdyż mogą być w nich spoilery, to te ilustracje stają się swego rodzaju ?checkpointami? w całej podróży przez książkę. Obrazki wykonane są w specyficznym stylu, który pasuje do klimatu powieści*. Odniosłem wrażenie, że motyw budynków pojawia się na nich trochę zbyt często, przez co przestają one być czymś naprawdę ciekawym. Odwrotnie natomiast jest z postaciami Nieśmiertelnych, którzy noszą maski. Pojawiają się one stosunkowo rzadko, ale zakapturzona osoba nosząca twarz Apollina czy Zeusa robi duże wrażenie. Cały ten motyw masek obecny jest w całej książce, a nawet na okładce? i bardzo dobrze, bo chwyta on czytelnika i sprawia, że opowieść nabiera więcej charakteru. Paradoksalnie do głównego wątku Futu.re nie opowiada o nieśmiertelności czy śmierci, przeciwnie, mówi o życiu i jego sensie. Czytając odniosłem wrażenie, że obecny świat choć jest zepsuty, to jest w nim wiele piękna i zawsze może być gorzej. Wydaje się, że może być to książka ponadczasowa. Jaki temat pozostanie wiecznie aktualny, jeśli nie ludzkie życie i jego sens? * Wspomniane obrazki, bez szczególnego spojlerowania możecie zobaczyć pod adresem www.futu.re/#pl
  3. Gadając z kolegą o książkach i mówiąc mu już po raz któryś od 3 miesięcy, że czytam "To", zdenerwował się na mnie i zażądał, bym normalnie mówił tytuł, nie uciekając do żadnych skrótów i gierek słownych. Stwierdził bowiem, że używając zwrotu "To" prawdziwy tytuł tej książki uczyniłem tematem tabu. To trochę tak jak z imieniem Sami Wiecie Kogo. Teoretycznie mój przyjaciel Błażej mylił się bo dość oczywistym jest, że "To" to tytuł obszernego tomiska, które zamieszkuje klown Pennywise, autorstwa Stephena Kinga. Jednakże patrząc z innej perspektywy, świetnie określił on nastrój jaki mi towarzyszył podczas czytania tego... Tego. Nie było łatwo. Było cholernie długo. Opowieść o Tym czytałem od lutego, aż do 22 maja. Usprawiedliwiam to między innymi tym, że w tym czasie miałem maturę i czas poświęcony na książki wybrane przeze mnie był mocno ograniczony. Z drugiej strony, czas na seriale miałem zawsze. Sądzę, że to rozmiar powieści stanowił przeszkodę. Miało to być dla mnie wyzwanie, które zawsze chciałem podjąć. "To" wydawało się idealne do tego. Napisane przez Kinga, sam, wielki Pennywise w roli głównej, to musi się udać! Coś jednak nie zagrało, przytłoczyło mnie TO. Nigdy nie czytałem dłuższej książki. Nie wiem ile konkretnie moja wersja miała stron, gdyż była podzielona na 3 tomy. 3 rozpadające się na części tomy. Internet sugeruje liczbę 1100-1200 stron. Bez obrazków co najgorsze. Ale cóż to, kiedy podczas lektury sam je stwarzasz! Największą zaletą Tego są dla mnie wspomnienia. Najważniejszym dla mnie jest samo ukończenie. Kolejne to sceny, które mnie przeraziły i wryły się w pamięć. Mnie prześladuje lodówka. Jestem pewien, że każdy, kto przeczyta "To" znajdzie swoją scenę, która go obrzydzi, którą zapamięta. Nie jestem jednak pewien czy jak na tak obszerną ilość stron będzie to dla kogoś satysfakcjonujące. Dlatego cieszę się, że udało mi się odnaleźć moją własną naukę płynącą z tego tytułu. Jak już wspomniałem, czytałem "To" w maturalnej klasie. Nauki i stresu miałem pod dostatkiem, tak jak nigdy wcześniej w życiu. Było ciężko, głównie psychicznie. Wtorkowa godzina 19 była dla mnie przekleństwem, o tej porze chodziłem na korki z matematyki. W tym okresie marzyłem tylko o tym, żeby napisać tę [beeep] maturę, nie przejmować się tym nigdy więcej i mieć w końcu nieograniczony czas na własne przyjemności. To było marzenie, które wiedziałem, że się ziści, więc czekałem na ten moment nieomal bliski erekcji. Dobra, wszystkie egzaminy napisane, ustne pozdawane. Wolne! To ten moment! No i jest fajnie, było warto. Co mnie zdziwiło? Gdy już miałem kompletnie wolne i przyszedł wtorek, kompletnie go nie zauważyłem, nie mówiąc o znienawidzonej godzinie 19. Jak się okazało, nie tylko nie zauważam już tego, że we wtorek o godzinie 19 nie muszę nigdzie iść i mogę robić co tylko zechcę, ale też powoli zapominam cały trud i mękę przygotowań do matury. To, co było kiedyś dla mnie straszne, trudne czy przykre traci znaczenie, traci w ogóle swoją postać. Tylko dlatego, że teraz jest inaczej, że jest już po wszystkim. Pewnie za jakiś czas rozmawiając o "To" nie będę myślał o miesiącach i trudnościach czytania, tylko o przeczytaniu w ogóle. Nie jestem pewien czy zdołałbym to zauważyć bez pomocy Kinga. "To" czyta się ciężko, topornie, zdaje się nie mieć końca. Nie będę wdawał się w szczegóły fabuły, nie to mam na celu w swoim wpisie. Chciałbym tylko uświadomić potencjalnych czytelników na co się piszą. Zdaję sobie sprawę, że wielu ludzi "To" uważa za arcydzieło, jeszcze inni pochłonęli książkę w tydzień lub dwa. Nie sposób ocenić ani zarekomendować tę powieść komukolwiek. Osobiście nie żałuję poświęcenia tej książce kilku miesięcy mojego życia, aczkolwiek nie jestem pewien czy drugi raz dokonałbym takiego samego wyboru. Wydaje mi się, że z czytaniem i zadowoleniem z Tego jest tak jak na loterii - nie ma absolutnej pewności ani gwarancji na "wygraną". Może złotym środkiem byłoby tutaj obejrzenie filmu/mini-serialu? Nie wiem, jeszcze nie oglądałem. Wiem natomiast, że warto zapoznać się z samą postacią Pennywise'a, którą wielu uważa za najbardziej przerażającą. Całkiem słusznie. Posłużyłem się tym jegomościem do przyciągnięcia Was, a może przeciwnie - odstraszenia?
×
×
  • Utwórz nowe...