Skocz do zawartości

MajinYoda

Zwycięzcy Smugglerków
  • Zawartość

    1156
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    95

MajinYoda wygrał w ostatnim dniu 20 Kwiecień

MajinYoda ma najbardziej lubianą zawartość!

Reputacja

942 Znakomita

1 obserwujący

O MajinYoda

  • Ranga
    Skalny Troll
    Skalny Troll
  • Urodziny 27.06.1990

Dodatkowe informacje

  • Ulubione gry
    Array
  • Ulubiony gatunek gier
    Array
  • Wyróżnienia Smugglerkowe
    Array

Sposób kontaktu

  • Strona WWW
    Array

Informacje profilowe

  • Płeć
    Array
  • Skąd
    Array
  • Zainteresowania
    Array

Ostatnio na profilu byli

23504 wyświetleń profilu
  1. Data 20 kwietnia wydaje się być dość pechowa dla świata. Między innymi właśnie tego dnia, 25 lat temu, doszło do wydarzenia, które dotknęło także branżę gier wideo. To był zwykły wtorek dla niemal dwóch tysięcy uczniów [3] Columbine High School w Littleton w stanie Kolorado. Temperatura wynosiła 19 stopni Celsjusza [35]. Szkoła znajduje się na przedmieściach obszaru metropolitalnego Denver. Fakty Spokojny dzień został zakłócony, gdy tuż po godzinie 11 czasu lokalnego Brooks Brown usłyszał „głośny trzask w oddali” [5, s. 15]. Początkowo nie wiedział co się dzieje, uznając, ze to dźwięk pistoletu do gwoździ. Jednak już po chwili zdał sobie sprawę, że kolejne dźwięki brzmią „jak eksplozje” [5, s. 15]. To właśnie w tym momencie rozpoczęła się masakra, której dokonali Eric Harris (18 lat) i Dylan Klebold (17 lat). W tym celu użyli też materiałów wybuchowych, z których część odpalili podczas strzelaniny, ale porozkładali też miny-pułapki. Łącznie ponad 30 bomb [10]. Po masakrze policja znalazła: Innymi słowy, obaj sprawcy przygotowali się do masakry, nie była to „spontaniczna” decyzja. Z tego względu przypomina inną szkolną strzelaninę, którą opisywałem na blogu. Wróćmy jednak do przebiegu akcji. Pierwszy telefon pod 911 został wykonany około 11:25. Dopiero ok. 15:30 policja weszła do biblioteki szkolnej. Tam znaleziono ciała obu nastolatków. Obaj popełnili samobójstwo, wcześniej montując na sobie miny-pułapki [33]. Przebieg całej akcji można zobaczyć na poniższej mapce kampusu: [32] Bilans masakry: 15 osób zabitych, w tym obaj sprawcy, oraz 23 ranne [13]. Sprawcy W tym momencie warto przyjrzeć się obu mordercom, czyli Dylanowi Kleboldowi i Ericowi Harrisowi. Dylan Klebold urodził się w Lakewood (Kolorado), skąd niedługo później jego rodzina przeniosła się do Littleton [5, s. 32]. Jego rodzice byli opiekuńczy, ale nie podobała im się przemoc w jakiejkolwiek formie. Do tego stopnia, że Dylan nie miał zabawkowej broni, ani nie mógł grać w gry komputerowe, by były zbyt brutalne [5, s. 32]. Rodzice Brooksa Browna wspominali, że Dylan był słodkim, ale jednocześnie wstydliwym i wrażliwym dzieciakiem [5, ss. 32-33]. Judy Brown dodatkowo podkreślała jego introwertyzm i trzymanie wszystkiego „w sobie”, przez co nigdy nie mówił rodzicom o swoich problemach [5, s. 33]. Dylan był zdolnym uczniem. Jeszcze przed rozpoczęciem nauki w Columbine High School udało mu się dostać do programu przyspieszonego nauczania (advanced learning program) w Jefferson County Public Schools. W tamtejszym programie o nazwie CHIPS – skrót od „Challenging High Intellectual Potential Students” – udział brał także Brooks Brown. Jak wspomina: Łatwo się domyślić do czego prowadziło takie podejście do przyjmowania uczniów. Program miał też jeszcze jedną wadę, mianowicie do jego uczestników pozostałe dzieciaki z okolicy przypięły łatkę „kujonów”, co także prowadziło do prześladowania [5, s. 34]. Z kolei Eric Harris, jak podaje Brooks Brown, bardzo często przeprowadzał się z rodzicami, co prowadziło do ciągłej utraty kontaktu z przyjaciółmi [5, ss. 44-45]. Do tego nie pochodził z Kolorado [5, s. 44], był niski – miał mniej niż 180 cm wzrostu – oraz jego klatka piersiowa była lekko zapadnięta [5, s. 48]. Podobnie jak Dylan, Eric był „cichym, niepozornym nastolatkiem, który rzadko wchodził w interakcje z sąsiadami” [18]. Jako syn pilota wojskowego, był zafascynowany wojną [23]. Warto podkreślić, że Eric i Klebold byli outsiderami, przebywającymi praktycznie jedynie wśród przyjaciół. Grupa nazwała się „mafią długich płaszczy” (ang. Trench Coat Mafia*). Jest to o tyle istotne, że właśnie w długich, czarnych płaszczach obaj dokonali masakry. Telewizja WABC w programie „Eyewitness News” doszukiwała się inspiracji między innymi filmem „Matrix” [12, 5:31-5:41]. Całość możecie obejrzeć tutaj: [12] Z kolei The Denver Post, powołując się na anonimowego ucznia, powiązało ubiór „mafii” z Marilynem Mansonem i Adolfem Hitlerem [15]. Jednakże, Brooks Brown dementuje te plotki, pisząc, że: Trudno jednoznacznie określić jaka była prawda w tej materii. Szczególnie, że dyrektor szkoły, Frank DeAngelis, zaprzeczał, że jakakolwiek „mafia długich płaszczy” w ogóle istniała [26]. Obu sprawców łączyło jednak coś jeszcze: miłość do komputerów i gier wideo. Jak wcześniej wspomniałem, rodzice zabraniali grać Dylanowi w gry wideo z powodu ich brutalności. Jednak, nie kontrolowali co robił u znajomych, czyli na przykład Brooksa Browna [5, ss. 32, 36]. Grał u niego między innymi w „Mortal Kombat” [5, s. 36-37]. Sam Brooks Brown wspomina także, że on i obaj sprawcy uwielbiali gry takie jak „Duke Nukem” oraz „Doom”. Dodatkowo, Eric „czasami wspominał o o zarabianiu na życie projektowaniem gier” [5, s. 47]. Pozwy Oczywiście, śmierć obu sprawców nie zakończyła sprawy. Poszkodowani oraz rodziny zamordowanych domagali się odszkodowań. Dzień przed drugą rocznicą strzelaniny, 19.04.2001 roku, podano do wiadomości publicznej, że otrzymali do podziału 2,5 miliona dolarów, głównie od rodzin Erica i Dylana [19]. W listopadzie tego samego roku sąd oddalił pozwy przeciwko biuru szeryfa oraz okręgowi szkolnemu w hrabstwie Jefferson, ze względu na spełnienie wymogów rządowego immunitetu [9]. Wyjątkiem był pozew dotyczący jednak działań policji, która zbyt późno wysłała pomoc do nauczyciela, który zmarł [9]. W sierpniu 2002 roku córka nauczyciela otrzymała od biura szeryfa odszkodowanie w wysokości 1,5 miliona dolarów [22]. W czerwcu 2001 roku rodziny zamordowanych pozwały także firmy z branży rozrywkowej, między innymi ID Software, Paramount, Sega i Eidos [2]. W tym ostatnim przypadku gra „Final Fantasy VII” miała prowadzić do maskary, bowiem twórcy takich gier: Wszystkie te pozwy zostały oddalone już rok później, w maju 2002 roku [34]. Sędzia Lewis Babcock stwierdził wówczas, że producenci filmów i gier nie mogli w żaden sposób przewidzieć, że ich produkty doprowadzą do masakry. Dodał także, że: W tym momencie warto przyjrzeć się nieco bliżej różnym czynnikom, które mogły doprowadzić do tej masakry, Zacznę od kwestii gier komputerowych. Winne: gry Faktem jest, że obaj sprawcy uwielbiali tę formę rozrywki. Wcześniej przytoczyłem słowa Brooksa Browna na ten temat. Jednakże, o stosunku Erica i Dylana do gier komputerowych tuż po tragedii pisały praktycznie wszystkie amerykańskie gazety. Przykładowo, już dwa dni po zajściu na łamach „Washington Post” pojawiły się takie słowa: Co ciekawe, na ten artykuł powołał się senator Sam Brownback (Republikanin z Kansas) w czasie swojego wystąpienia podczas 106. Sesji Senatu 26 kwietnia 1999 roku [7, 5:47]. Jednocześnie, prasa dość często podkreślała że obaj zabójcy tworzyli własne poziomy do „Dooma”. Przykładowo, artykuł z 10 maja 1999 roku, który został opublikowany na łamach czasopisma „Time”: Tego typu teksty doprowadziły do jeszcze większej demonizacji gier wideo przez świat naukowy. Najstarsza wspominająca o tym publikacja pochodzi już z 2000 roku. Autorzy, czyli Craig A. Anderson oraz Karen E. Drill, powołują się na początku na wspomniany wyżej artykuł z magazynu „Time” [1, s. 772]. W tym przypadku warto zwrócić uwagę, że autorzy przepisali cały fragment z artykułu słowo w słowo, ale chyba nas to nie dziwi, prawda? Z nowszych tekstów mogę wymienić jeszcze opisywany przeze mnie na tym blogu wpis ze strony ciekawe.org, autorstwa niejakiego Nawaka [25]. Podobnie, w książce „Dzieci konsoli. Uzależnienie od gier”, Hilarie Cash i Kim McDaniel zamieściły takie słowa: Wprawdzie miło, że autorki zauważają inne przyczyny szkolnych strzelanin, ale szkoda, że mimo to widzą głównie winę gier. Warto jednak spojrzeć na to z innej strony – samych zabójców. W internecie można znaleźć pamiętniki Harrisa i Klebolda, choć nazwiska niektórych osób zostały ocenzurowane przez szeryfa. Spójrzmy najpierw na fragment tekstu napisanego przez tego pierwszego (ten fragment zaczyna się małą literą): Jak widać na powyższym przykładzie, Harris porównywał osoby, które chciał zastrzelić, do potworów z gry. Najprawdopodobniej w ten sposób chciał poczuć się „jak w grze”. Co także warto zauważyć, w tym samym pamiętniku wspomina, że swoją strzelbę nazwał „Arlene” na cześć Arlene Sanders, która pojawia się w nowelizacjach gry „DOOM”. Z kolei Dylan Klebold w części zatytułowanej „My Quotes!!!” napisał coś takiego: To zdanie także potwierdza, że obaj zamachowcy starli się porównywać swoje przyszłe ofiary do postaci z gier. Może to wskazywać na ich zatracenie zdolności odróżniania świata rzeczywistego od fikcji. Co ciekawe, 23 kwietnia serwis informacyjny Salon opublikował tekst pod tytułem: „Doom, Quake and mass murder”. Jego podtytuł brzmi: Te słowa wskazują, w jakim tonie napisany został cały tekst. Jednakże, oto co możemy przeczytać w środku: Jak widać, nawet wówczas niektórzy zauważyli, iż gry komputerowe nie są tu winne. Warto zatem przyjrzeć się innym, bardziej prawdopodobnym przyczynom tej tragedii. Bullying Najlepiej zacząć od problemu, który może dotknąć każdego ucznia, czyli szkolnego znęcania się (tzw. bullyingu). Obaj sprawcy byli ofiarami takich zachowań. Jak podałem wyżej, Dylan Klebold brał udział w programie przyspieszonego nauczania. Oto jak te czasy wspomina Brooks Brown: Z kolei o życiu w Columbine High School pisze tak: W pamiętniku Harrisa możemy z kolei znaleźć taki fragment (cenzura moja): Szperając w necie znalazłem coś jeszcze w tym temacie. Regina Huerter, dyrektorka ds. sprawiedliwości naprawczej nieletnich (Juvenile Diversion) przy Biurze Prokuratora w Denver (District Attorney's Office), rok po tragedii (ściślej pisząc: w dniach 14.10-29.11 2000 roku [17, s. 2]) odwiedziła ze swoim zespołem Columbine High School. Na podstawie rozmów przeprowadzonych z 43 osobami (w tym 15 byłymi uczniami szkoły) [17, s. 2] powstał raport, który został opublikowany w przez Columbine Review Commission w grudniu 2000 roku***. Możemy tam przeczytać między innymi, że: Łatwo się domyślić, które grupy uczniów były faworyzowane. Raport dość dokładnie to opisuje: Jak widać na powyższym przykładzie, problemy uczniów z „mięśniakami” były bagatelizowane. Nie pomagały nawet interwencje rodziców. Sprawdziłem losy trzech panów wymienionych w tym punkcie. Pozostali na swoich stanowiskach w Columbine High School. Pierwszy w 2024 roku otrzymał nagrodę „NFL's 2023 Don Shula High School Coach of the Year” [11]. Z kolei dyrektor DeAngelis przeszedł na emeryturę w 2013 roku [30]. Brad Butts, pedagog szkolny, także jest już emerytem [31]. Żeby było jeszcze ciekawiej, DeAngelis także był trenerem piłkarzy [20], przez co szkolni sportowcy mogli być traktowani lepiej od innych [17, s. 20]. Jednakże, dyrektor konsekwentnie twierdzi, że żadnego prześladowania w szkole nie było [26] [27]. Można podejrzewać, że dyrektor tak twierdził, bo który dyrektor przyzna się, że w jego szkole istnieje prześladowanie jednych uczniów przez drugich? Niemniej, warto przyjrzeć się jeszcze jednej prawdopodobnej przyczynie tej strzelaniny. Psychoza Doktor Jerald J. Block zauważa w swoim artykule, że ani Harris ani Klebold nie byli psychopatami w rozumieniu medycznym. Nie słyszeli głosów ani nie mieli halucynacji [4, s. 5]. Jednakże, według Blocka, Eric Harris był leczony psychiatrycznie, choć nigdy nie brał leków przeciwpsychotycznych [4, s. 6]. Jednakże, zażywał leki antydepresyjne – sertralinę, którą odstawił z powodu braku tolerancji na nią [4, s. 6], oraz fluwoksaminę. Ślady tego drugiego znaleziono w jego ciele podczas sekcji w „ilościach terapeutycznych”, czyli 390 ng/ml [4, s. 6] [14]. Sam Harris też o tym wspomina w swoim pamiętniku, choć nie podaje nazw leków [16]. Z kolei według portalu Police1, Harris był „bezlitosnym, zimnym psychopatą”, przy czym chodzi o osobowość, a nie stan psychiczny [29]. Ponownie, dziennik Harrisa najlepiej pokazuje jego sposób rozumowania i to już od pierwszych zdań, które brzmią: W przypadku Dylana Klebolda jest nieco gorzej. Prawdopodobnie cierpiał na depresję. W pamiętniku czterokrotnie wspomina o samobójstwie. Dodatkowo, napisał także takie słowa: Może to oznaczać, że Klebold miewał depresyjne myśli, a nawet paranoję [29]. Zakończenie Moim zdaniem na tę strzelaninę złożyły się wszystkie wymienione wyżej czynniki. Przemysłowi rozrywkowemu (w tym grom) oberwało się, bo trzeba było znaleźć kozła ofiarnego. Wprawdzie nie był to cios finansowy, ale wizerunkowy, lecz nie zmienia to faktu, że zostały w to wciągnięte. Dla mnie osobiście najgorsze jest jednak to, że nawet w obliczu tak wielkiej tragedii szkoła nie potrafiła powiedzieć prawdy o prześladowaniach uczniów na jej terenie. Zapewne chodziło o względy finansowe – rodziny zabitych mogłyby domagać się od szkoły rekompensat. Z całej sprawy nie wyciągnięto żadnych wniosków i, jak doskonale wiemy, kolejne osoby z dostępem do broni dokonywały masakr przez kolejne lata. Do zobaczenia! ======================================================================= Przypisy: * Wiem, że „trench coat” to po polsku „prochowiec” lub „trencz”. Jednak uznałem, że „mafia prochowcowa” oraz „trenczowa mafia” brzmią dziwnie. ** Brooks Brown oraz Regina Huerter używają słowa „jocks”, które oznacza entuzjastę sportu. Uznałem jednak, że w języku polskim lepsze będzie pejoratywne określenie „mięśniak” niż neutralne „sportowiec”. *** Korzystałem z wersji opublikowanej przez CRC, ale na stronie można znaleźć też pełen raport, który wcześniej nie został opublikowany. **** Harris zrobił literówkę, pisząc „to” zamiast „too”. ------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------ Źródła: [1] Anderson, Craig A., and Karen E. Dill. “Video Games and Aggressive Thoughts, Feelings, and Behavior in the Laboratory and in Life.” Journal of Personality and Social Psychology, vol. 78, no. 4, 2000, pp. 772–90. Dostęp dnia: 10 Marca 2024. [2] Arthur, Charles. “School Massacre Families to Sue Creators of Violent Games.” The Independent, 6 June 2001. Dostęp dnia: 24 Marca 2024. [3] Bingham, Janet. “The Denver Post Online.” , Denver Post, 21 Apr. 1999. Dostęp dnia: 3 Lutego 2024. [4] Block, Jerald J. “Lessons from Columbine: Virtual and Real Rage.” American Journal of Forensic Psychiatry, vol. 28, no. 2, 2007. Dostęp dnia: 16 Marca 2024. [5] Brown, Brooks, and Rob Merritt. No Easy Answers : The Truth behind Death at Columbine High School. Lantern Books, 2002. Dostęp dnia: 4 Lutego 2024. [6] Brown, Janelle. “Doom, Quake and Mass Murder.” Salon, 23 Apr. 1999. Dostęp dnia: 3 Marca 2024. [7] C-SPAN. “Senate Session | April 26, 1999 | C-SPAN.org.” Www.c-Span.org, 26 Apr. 1999. Dostęp dnia: 17 Marca 2024. [8] Cash, Hilarie, and Kim McDaniel. Dzieci Konsoli. Uzależnienie Od Gier. Media Rodzina Sp. z o.o., 2014. [9] CBSNews.com staff. “Most Columbine Lawsuits Dismissed - CBS News.” 27 Nov. 2001. Dostęp dnia: 24 Marca 2024. [10] Chronis, Peter G., et al. “The Denver Post Online.” 22 Apr. 1999. Dostęp dnia: 3 Lutego 2024. [11] Denver Broncos. “Columbine High School Football Head Coach Andy Lowry Named AFC Recipient of NFL’s 2023 Don Shula High School Coach of the Year Award.” 31 Jan. 2024. Dostęp dnia: 24 Marca 2024. [12] Eyewitness News ABC7NY. “1999 Columbine Massacre News Coverage (WABC-TV).” 18 Apr. 2018. Dostęp dnia: 23 Marca 2024. [13] Federal Bureau of Investigation. “Columbine High School Part 1 of 4.” FBI, 2011. Dostęp dnia: 24 Marca 2024. [14] Galloway, Ben. “Dylan Klebold Autopsy Report.” Columbine Guide, 22 Apr. 1999. Dostęp dnia: 24 Marca 2024. [15] Greene, Susan, and Bill Briggs. “Columbine High School Shooting Focuses on ‘Trench Coat Mafia.’” The Denver Post, 21 Apr. 1999. Dostęp dnia: 23 Marca 2024. [16] Harris, Eric. “Columbine Shooter Eric Harris’ Journals and Writing.” A Columbine Site, 4 Sept. 2015. Dostęp dnia: 24 Marca 2024. [17] Huerter, Regina. “‘The Culture of Columbine.’” Research Columbine, 6 Oct. 2000. Dostęp dnia: 17 Marca 2024. [18] Hughes, Jim. “Descriptions Vary of Suspects.” Denver Post, 21 Apr. 1999. Dostęp dnia: 3 Marca 2021. [19] Janofsky, Michael. “$2.53 Million Deal Ends Some Columbine Lawsuits.” The New York Times, 20 Apr. 2001, p. 10. Dostęp dnia: 24 Marca 2024. [20] Jeffco DeAngelis Foundation. “Frank DeAngelis.” Jeffco DeAngelis Foundation. Dostęp dnia: 24 Marca 2024. [21] Klebold, Dylan. “Dylan Klebold’s Journal and Other Writings.” School Shooters, edited by Peter Langman, 7 Mar. 2019. Dostęp dnia: 24 Marca 2024. [22] L.A. TIMES. “Columbine Killing Suit Is Settled.” Los Angeles Times, 21 Aug. 2002. Dostęp dnia: 24 Marca 2024. [23] Lenoir, Andrew. “The Real Story of the Columbine Massacre the Media Didn’t Cover and the Police Don’t Want You to Know.” All That’s Interesting, edited by John Kuroski, 11 July 2021. Dostęp dnia: 16 Marca 2024. [24] Merida, Kevin, and Richard Leiby. “ WHEN DEATH IMITATES ART.” Washington Post, 22 Apr. 1999. Dostęp dnia: 16 Marca 2024. [25] Nawak. “10 Przestępstw Powiązanych Z Grami Komputerowymi.” Ciekawe.org, 28 May 2018. Dostęp dnia: 10 Marca 2024. [26] Pankratz, Howard. “Colorado News and Denver News: The Denver Post.” Denver Post, 3 Oct. 2000. Dostęp dnia: 24 Marca 2024. [27] Pilkington, Ed. “‘It’s Just America’: Columbine’s Former Principal on Gun Control and Trauma.” The Guardian, 19 Apr. 2019. Dostęp dnia: 24 Marca 2024. [28] Pooley, Eric. “Eric Harris and Dylan Klebold: Portrait of a Deadly Bond.” Time, 10 May 1999. Dostęp dnia: 10 Marca 2024. [29] Sancier, Greg. “Looking into the Minds of Eric Harris and Dylan Klebold.” Police1, 18 Apr. 2014. Dostęp dnia: 24 Marca 2024. [30] Simpson, Kevin. “Columbine Principal Frank DeAngelis to Retire after 2013-14 School Year.” The Denver Post, 13 Aug. 2013. Dostęp dnia: 23 Marca 2024. [31] The Christadelphian Tidings. Facebook, 7 Jul 2020. Dostęp dnia: 24 Marca 2024. [32] The Denver Post Staff. “How the Rampage Unfolded.” The Denver Post, 1999. Dostęp dnia: 2 Marca 2024. [33] The Denver Post Staff. “Partial chronology of tragedy.” The Denver Post, 21 Apr. 1999. Dostęp dnia: 24 Marca 2024. [34] Wadhams, Nick. “Columbine Suit against Game Dismissed.” Midland Reporter-Telegram, 4 Mar. 2002. Dostęp dnia: 24 Marca 2024. [35] Weather Underground. “Denver, CO Weather History | Weather Underground.”  20 Apr. 1999. Dostęp dnia: 24 Marca 2024.
  2. Dziś miał być wpis o „mądrej książce”, którą niedawno wypożyczyłem z biblioteki, ale, niestety, jeszcze go nie skończyłem… Dlatego postanowiłem zamieścić recenzję drugiego anime, które obejrzałem w tym sezonie. Tym razem jednak byłem bardziej zadowolony, niż poprzednio. Jednak The Apothecary Diaries też osiągnęło całkiem niezłą oglądalność, choć mniejszą niż przygody Frieren. Ale do rzeczy. Źródło Pałacowe intrygi W fikcyjnych starożytnych Chinach tytułowa zielarka - młoda dziewczyna o imieniu Maomao -zostaje porwana i trafia do Pałacu Cesarskiego. Tam pokazuje swój geniusz, zarówno jako zielarka, ale i w innych aspektach. Sama postać jest dość ciekawa i intrygująca – wielu rzeczy dowiadujemy się o niej z czasem, jej postać jakoś się „rozwija”. Choć i tak po tych 24 odcinkach czuję, że jest tego więcej. Drugą ważną postacią jest Jinshi. Ten przystojny i młody mężczyzna jest zarządcą części pałacu, do której trafiła Maomao. Spodziewałem się między nimi wątku romansowego i pomyliłem się jedynie w 50%. To znaczy, wątek jest, ale jednostronny. Niemniej, ich interakcje są zwykle najciekawszymi i najbardziej zabawnymi w całym serialu. Jednocześnie, Jinshi skrywa jeszcze więcej tajemnic niż Maomao. Dość powiedzieć, że jego pozycja w Pałacu jest podejrzanie wysoka. Od czasu do czasu widzowie dostają drobne wskazówki, co do jego tożsamości. Wśród postaci drugo- i trzecioplanowych pojawiają się cesarskie konkubiny (jednej z nich już w pierwszym odcinku zaczyna służyć Maomao), wojskowi, inne służące i służący, a także „pracownice” lokalnych „domów uciech”… Przekrój i barwność tych bohaterów jest dość spora. I choć w większości stanowią tło, to dowiadujemy się o nich różnych rzeczy – o ile jest to potrzebne fabularnie. Musze przyznać, że twórcy całkiem nieźle balansują między poważnymi tematami a komedią. Choć nie jest też idealnie, ale o tym za chwilę. Podobały mi się tła, animacje i modele postaci. Szczególnie, gdy się „zmieniały” – a to „malały”, a to Maomao stawała się bardziej „kocia” (w końcu jej imię pochodzi od „miau miau”). Trochę standard dla anime, ale jednocześnie te „zmiany” powodowały każdorazowo uśmiech na mojej twarzy. Ciekawy też był odcinek pokazany z perspektywy osoby, która cierpi na prozopagnozję. W warstwie dźwiękowej nie mam zastrzeżeń do tej produkcji. Pałacowi idioci Mam jednak całkowicie inną uwagę – dlaczego w Pałacu Cesarskim pracują sami idioci? W pierwszej części sezonu jeszcze tak tego nie dostrzegałem (choć i wówczas pojawiły się już pewne oznaki), ale w drugiej twórcy trochę przegięli. Maomao, jak na zielarkę, jest zbyt genialna. W pewnym momencie czułem się, jakbym oglądał kolejne isekai z OP protagonistą, bo Maomao potrafi wszystko. I to dosłownie, bo nie mam tu na myśli tylko zielarstwa czy ziołolecznictwa, ale na przykład florystyki czy obróbki metalu. Miałem wrażenie, że przed przybyciem Maomao wszyscy w Pałacu Cesarza Chin biegali jak kurczaki z urżniętymi głowami. Cud, że pałac przetrwał tyle czasu. Pierwszy z brzegu przykład: protagonistka musiała pokazać jednemu z wojskowych, że nagromadzenie gazu w niewielkiej przestrzeni i zapalenie tam ognia może spowodować wybuch. Dlaczego ten idiota, ani najwyraźniej nikt inny w pałacu, o tym nie wiedział? Dlaczego dopiero nastoletnia zielarka musiała mu to uświadomić? Przecież to nie ma sensu! Twórcy zawalili też jeden z wątków, który chyba miał być tajemniczy i jego ujawnienie miało wywołać efekt „wow, tego się nie spodziewałem!”. Nie chcę zdradzić szczegółów, więc napiszę tylko, że pewna prawda została ujawniona tak nagle, że miałem takie „to już, tak szybko?”. Szkoda, bo można było wokół tego zbudować naprawdę ciekawą intrygę. A tu klops. Na koniec zostawiłem kwestię wspomnianego balansu. W pierwszej połowie sezonu jest on niemal idealny – wątki zabawne przeplatają się z poważnymi i tajemniczymi tak, że nie czuć przytłoczenia przez żaden z nich. Niestety, w drugiej twórcy nieco się pogubili i wątki te zestawili ze sobą nieco dziwnie. Ot, poważna sytuacja związana z utraconą miłością została dosłownie utopiona w zabawnej scence z pewną substancją Po czym, jakby nigdy nic, wrócono do „poważnego” wątku. Podsumowanie Osobiście uważam The Apothecary Diaries za najlepsze anime 2023/2024. Ma swoje wady, owszem, ale w ogólnym rozrachunku jest o wiele ciekawsze i lepiej przemyślane niż Frieren: Beyond Journey’s End. Dlatego postawiłem taką ocenę, jaką widzicie. 9/10
  3. Gdyby w Sèvres dodać kategorię „najbardziej przehype’owane anime 2023” to ta produkcja powinna się tam koniecznie znaleźć. Choć pewnie narażę się fanatykom tej produkcji to postanowiłem wyrazić swoją opinię w formie niniejszej recenzji. Nie zrozumcie mnie źle, nie uważam, że jest to jakieś bardzo słabe anime, bo tak też nie jest. Nawet początkowo porównywałem je z przygodami Kino, które swego czasu mnie urzekły. Jednak z każdym kolejnym odcinkiem zaczynałem dostrzegać mankamenty podróży Frieren: Beyond Journey's End. Ale po kolei. Źródło Po zakończeniu podróży… Główny wątek anime kręci się wokół ponadtysiącletniej elfki-maga Frieren i towarzyszącym jej osobom. Serial rozpoczyna się od celebracji ich zwycięstwa nad Królem Demonów. Zwykle w takim momencie dostajemy retrospekcje, ale nie w tym przypadku. Zamiast tego, Frieren rusza w dalszą podróż… A potem w następną, osiemdziesiąt lat później, już z nową ekipą. Generalnie, idzie po swoich śladach, wspominając co się działo za tamtym razem. Od początku jednak jest jasne, że podróż do tamtego miejsca jest „króliczkiem” i nie dotrą tam w 28 odcinków. To zrozumiałe. Niestety, praktycznie każdy odcinek w pierwszej połowie sezonu ma ten sam schemat: drużyna gdzieś dociera, Frieren przypomina sobie jak poprzednio tu dotarła (pierwsza retrospekcja), coś się dzieje związanego bardziej lub mniej z demonami i/lub poprzednią drużyną, retrospekcja uzupełniająca pierwszą, nowa drużyna coś robi, trzecia retrospekcja pokazująca, że poprzednio stało się coś bardzo podobnego. Ot, taki schemat fabularny. Rzecz w tym, że o ile w przypadku wspomnianego na początku Kino's Journey - the Beautiful World - the Animated Series dostawaliśmy jakieś informacje o miejscu, do której dotarła tamta protagonistka, tak tutaj tego mi brakowało. W większości nie interesowałem się co to za miejsce i kim są ci wszyscy ludzie. Szczególnie, że setting to standardowy świat fantasy. Nic nowego, ani nadzwyczajnego tu nie ma. Z kolei druga połowa sezonu całkowicie odeszła od wątku podróży. Przestój ten nazwałem „Turniejem Trójmagicznym”, choć z tym z Harry’ego Pottera ma niewiele wspólnego… Poza tym, że składa się z trzech części i dotyczy magów. Niemniej, taki arc ma sens, choć – jak na mój gust – był zdecydowanie zbyt długi. Jasne, nieco urozmaicił fabułę, ale też niewiele do niej wniósł. Do tego twórcy przepełnili go niepotrzebnymi fillerami. Podczas oglądania miałem wrażenie, że twórcy pozazdrościli Turniejowi Mocy z DBS i próbowali zrobić coś podobnego… Tyle, że skondensowali to w 10 odcinkach. ...należy zebrać drużynę. No dobrze, omówiłem z grubsza fabułę, pora pomyśleć nad postaciami. Sęk w tym, że praktycznie wszystkie są płaskie i brak im charakteru. Dotyczy to także protagonistów, między którymi brakuje także jakiejś chemii. Frieren, jak napisałem, ma ponad tysiąc lat, jest elfką i magiem. I w zasadzie tylko tyle mogę o niej napisać, ale nie będę taki. Z całą pewnością jest pełna sprzeczności. Z jednej strony stała się znana, ponieważ pomogła pokonać Króla Demonów, po czym przez jakieś 80 lat podróżowała samotnie po świecie. Z drugiej strony, jej bezmyślność (np. wpadanie ciągle w tę samą pułapkę, co zakrawa o głupotę) i różne wady (np. lenistwo czy kupowanie zbędnych rzeczy) sprawiają, że nie mam pojęcia jak tego dokonała. A, jej hobby to zbieranie dziwnych przedmiotów, eliksirów oraz zaklęć i ten wątek przewija się gdzieś w tle, najczęściej jako element humorystyczny. Druga osoba z drużyny, czyli nastolatka o imieniu Fern, także jest magiem. Mimo różnicy wieku, to ona jest tą „rozważną” w drużynie i często „matkuje” Frieren. Z grubsza, Fern ma 3 nastroje: 1. jest neutralna lub szczęśliwa, 2. jest o coś wkurzona lub obrażona, 3. żre lub wybiera żarcie na poprawę swojego nastroju. Oczywiście, ma też swoje momenty „powagi”, ale są dość rzadkie. Właściwie jej rolą jest bycie przy Frieren, choć między nimi nie widać żadnej konkretnej relacji. Niby ma być uczennicą elfki, a tak naprawdę tylko kilka razy jest to jakoś widoczne. Uzupełnieniem trio jest czerwonowłosy chłopak imieniem Stark, który jest wojownikiem. O jego osobowości mogę napisać jeszcze mniej. Poza tym, że jest tchórzem, który potrafi zebrać się na odwagę… Stark jest tu tylko po to, by pojawił się jakiś wątek romantyczny między nim a Fern. Innej roli dla niego nie widzę. Niestety, przez taki dobór postaci w pewnym momencie zacząłem się zastanawiać czy faktycznie są one potrzebne. Równie dobrze można było wykreślić ze scenariusza Frieren i puścić w świat tylko Fern i Starka… Albo wykreślić ich oboje i co jakiś czas dawać elfce tymczasowego kompana… Albo zrezygnować z wątku romantycznego i opisać podróż jedynie Frieren i Fern. Każde z tych rozwiązań nieco Warto też kilka słów poświęcić innym ważnym postaciom, czyli poprzedniej ekipie Frieren. Króla demonów pokonali: Himmel – typowy bohaterski bohater, do tego zakochany w Frieren (przypominam: ponadtysiącletniej elfce); Heiter – kapłan-pijak oraz Eisen – krasnolud-wojownik (a jakże). I to, w sumie, tyle ile jestem w stanie o nich napisać. Tylko Himmel ma jakąś osobowość, odgrywa jakąkolwiek większą rolę i czuć chemię między nim a Frieren. Heiter niby też jest na początku nieco lepiej przedstawiony, ale wciąż przez większość czasu ekranowego jest pijany. Niemniej, ta ekipa byłaby dużo ciekawsza i wolałbym obejrzeć ich wspomnienia z podróży i walki niż perypetie Fern i Starka. Co do pozostałych postaci to, cóż, jak pisałem nie bardzo przejmowałem się tymi, które protagoniści mijali po drodze. Jednak druga połowa, ta z „Turniejem Trójmagicznym” jest pod tym względem inna. Tutaj dostajemy kilkunastu magów, którzy mają własną historię, cele i pragnienia. Nawet zaryzykowałbym stwierdzenie, że mają osobowość. Ale co z tego, skoro ani wcześniej ich nie ma, ani nie wiadomo czy pojawią się później. Innymi słowy – kompletnie nie interesowałem się nimi. Warto też przyjrzeć się kwestiom technicznym. Podobały mi się animacje i efekty wizualne, zwłaszcza podczas walk lub po prostu używania magii. Podobały mi się także tła i wygląd miejsc odwiedzanych przez bohaterów. Niestety, tego samego nie mogę powiedzieć o twarzach postaci. Szczególnie od boku wyglądały dziwnie. Do tego praktycznie jeden i ten sam zestaw min dla wszystkich (choć z drobnymi wyjątkami). W kwestii udźwiękowienia nie mam żadnych zastrzeżeń. Podsumowanie Mimo moich narzekań, przygodę Frieren i spółki oglądało mi się całkiem nieźle. Jednakże, jestem daleki od zachwytów, które pojawiły się w świecie anime. Uważam ten serial za solidnego średniaka, stąd ocena, którą widzicie. 6,5/10
  4. Ostatnio publikuję niewiele treści o „życiu NPCów”. Najwyższa pora to nadrobić ;). W grach komputerowych zwiedzamy różne światy. Jedne wydają się nam bardziej niebezpieczne niż inne. Smoki, trolle, bandyci, mutanty, policja – wszystko zdaje się chcieć wyrządzić krzywdę Bohaterowi. No właśnie, a co z przeciętnym NPCem? Żeby było jasne, nie mam tu na myśli questgiverów czy kowali albo sklepikarzy, lecz szarych, bardzo często bezimiennych NPCów, którzy są po prostu statystami. Standardowo, nazwijmy takiego gostka Stanley i przyjrzymy się jego życiu. Wydaje się, że światy z typowego RPGa są najbardziej niebezpieczne dla naszego Stanleya. Nic bardziej mylnego. Jeśli ma gdzie spać to wstaje rano (jeśli nie to po prostu jest cały czas na nogach), idzie zrobić swoje i wraca do domu lub błąka się bez celu po mieście/wiosce. Bandyci go nie interesują, bo ci trafiają się na szlakach. Smoki? Jeśli nie zaatakuje miasta to też go nie obchodzą. Jedynym zagrożeniem może być Bohater. Jednakże, z powodu swojej ogólnej bezużyteczności, Stanley może co najwyżej zostać okradziony przez początkującego Bohatera. No, chyba, że ten akurat zrobił quicksave i chce sprawdzić czy da się zabić wszystkich Stanleyów na mapie… Ale po quickloadzie wszystko wraca do normy, więc można się przyzwyczaić. O wiele bardziej niebezpieczne wydają się być gry z serii GTA. Tutaj faktycznie, taki Stanley nigdy nie wie kiedy Bohater postanowi zacząć strzelać na lewo i prawo. I nie ma tu quickloada (albo bywa bardzo rzadko), więc taki Stanley jest zagrożony w każdej chwili. Jasne, policja prędzej czy później zneutralizuje Bohatera… ale ten, w przeciwieństwie do biednego Stanleya, trafi do szpitala/aresztu i wyjdzie szybko. A Stanley? Jeśli ma szczęście to załoga karetki go uratuje. Jeśli ma pecha, zniknie jak wielu innych wokół niego. Ktoś mógłby powiedzieć, że Stanley nie ma się czym przejmować w RTSach i one są dla niego najbezpieczniejsze. Otóż nie. Bowiem tam Stanley nawet nie ma swojej cielesności. Jest zaledwie cyfrą, określającą wielkość państwa lub (w niektórych przypadkach) miasta. W przypadku wojny nikt nawet się nie przejmie czy taki Stanley zginął czy nie. Co ciekawe, jednymi z najbezpieczniejszych światów dla Stanleya są te z serii Assassin’s Creed. Jedyne co może go w nich zabić to nuda i monotonia, bowiem Bohaterowie mają najczęściej zakaz mordowania postronnych. Stanley może zatem łazić bez celu po mieście i liczyć, że nie zabije go skrypt lub jakiś złoczyńca. Choć światy z AC i tak ustępują jeszcze innym – z gier sportowych. Ot, Stanley jest zaledwie jednym z kibiców, spędzającym cały swój żywot na trybunach. Jego jedyną rolą jest podrygiwanie i zakładanie odpowiednich koszulek. W czasie meczu nikt nawet nie zauważy, że Stanley zmieni strój i stronę trybun w zależności od tego, kto akurat wygrywa. A który świat według Was jest najlepszym miejscem dla NPCa? Do zobaczenia za trzy tygodnie!
  5. Dziś miał być zupełnie inny wpis. Jednakże, wczorajsza informacja wydała mi się ważniejsza. W zeszły piątek, 1 marca, w wieku zaledwie 68 lat zmarł Akira Toriyama, twórca Dragon Balla, a. Ponieważ mam ogromny sentyment do tej serii – szczególnie do „Zetki” – uznałem, że muszę napisać kilka słów. Choć lepiej nazwę to „wspomnieniami”. Pierwszą styczność ze stworzonym przez Toriyamę światem miałem gdzieś w 1998 roku. Nie był to jeszcze DB, lecz Dr Slump, który także jest całkiem znanym anime. Jednakże, niewiele z niego pamiętam, prawdopodobnie nie zaciekawiło mnie (w końcu miałem już wtedy na swoim „koncie” m.in. Daimosa ;)). Jeśli chodzi o DB to na początku, oczywiście, oglądałem go na RTL7. Co ciekawe, zacząłem oglądać dopiero od „Zetki”, z pierwszą serią zetknąłem się dopiero po jakimś czasie. Niemniej, od razu polubiłem bohaterów tej produkcji – Goku, Vegetę (który, jak widać po moim awatarze i połowie mojego nicku, szybko stał się moją ulubioną postacią), Bulmę, Trunksa, Gohana, Piccolo… I poszło ;). Obejrzałem także GT (tak, wiem, że nie do końca stworzył je Toriyama, ale świat był jego, nie?) oraz Super. Jednakże, nigdy nie przeczytałem mangi. Próbowałem wielokrotnie, ale jakoś mnie nie pociągała… Jednak, co też muszę dodać, zawsze najbardziej podobała mi się logika nadawania imion postaciom. Jasne, w większości pochodzą od jedzenia (Kakarotto, Vegeta, Gohan itp.), ale są też wyjątki. Mam tu na myśli przede wszystkim Videl (czyli anagram słowa „Devil”, jakby ktoś nie wiedział :P) i Pan (czyli po japońsku chleb, ale także grecki bóg-satyr). Oraz, oczywiście, pochodzące od nazw bielizny Bulma, Trunks czy Bra… Mógłbym tak wymieniać bez końca ;). Nie bardzo wiem co napisać na koniec wpisu o takiej informacji. Chyba najlepiej będzie prosto i od serca – dziękuję Ci, Mistrzu, za stworzenie świata, który towarzyszy mi od dzieciństwa.
  6. Trochę dziwnie się czuję z tym, że zdominowałem tutejszą blogosferę :P. Wcale mi to nie przeszkadza ;). Do tego, najwyraźniej, ktoś z CDA dokonał zmian na Forum i wreszcie jest jakaś nawigacja do strony głównej 😮
  7. Jakiś czas temu, przy okazji jakiegoś MSMa, obiecałem, że pojawi się tu publikacja prezentująca przeciwne stanowisko. Sądzę, że wreszcie nastał czas, by tak się stało :). Przed Wami książka „Komputer a rzeczywistość” autorstwa Marty Koplejewskiej z 2023 roku. Sama pozycja skupia się na wykorzystaniu gier komputerowych do rozwijania zdolności poznawczych dzieci z „niepełnosprawnością intelektualną w stopniu umiarkowanym”. Co oznacza, że jest kierowana głównie do nauczycieli i rodziców, czyli osób mających styczność z takimi dziećmi. Tym bardziej uważam, że warto pochylić się i – w pewnym stopniu – promować tę pozycję. Ale po kolei. Rozdział 1, podrozdział „Zalety gier komputerowych w pracy z dzieckiem neurotypowym”: Po części zgadzam się tu z Autorką (czy raczej, z osobą, na którą się powołuje ;)). Niemniej, jak wynika z moich doświadczeń, traktowanie gier jako coś najgorszego nie jest jedynie domeną „cyfrowych imigrantów”. Najlepszym przykładem jest opisywany przeze mnie jakiś czas temu artykuł dziewczyny urodzonej pod koniec lat 90. Ponownie, jest w tym sporo prawdy. Ale też nie oszukujmy się - czego mógł nauczyć taki Pong? Nie zagłębiałem się w historię gier edukacyjnych, więc mogę jedynie przypuszczać, że nie od razu stały się dość popularne, by przyciągać uwagę badaczy. Co o tym sądzicie? Źródło Tutaj, choć wiem, że Autorka chciała dobrze, muszę się przeczepić doboru literatury. Pierwsze zdanie pochodzi z 2003 roku, z kolei reszta z 2000 (!) roku. Przydałyby się nowsze badania… Szczególnie, że mam teraz kontakt z osobami urodzonymi na początku XXI wieku, które – choć mogłoby się wydawać inaczej – mają problemy z czymś takim jak rozpakowanie pliku zip… I mam tu na myśli także graczy… W tym miejscu Autorka daje przypis do tekstu z 2015 roku, więc jest lepiej :). Niestety, w kolejnym fragmencie, który pominę, Autorka opisuje badania, ale nie daje żadnego źródła… Szkoda, bo chciałem się z nimi zapoznać. Przejdę teraz dalej, do właściwego badania. Autorka poświęca cały rozdział („Opis podstaw metodologii badań własnych”) na opisanie czego użyła i dlaczego. Trzeba przyznać, że to, niestety, rzadkość w tego typu badaniach (spychologowie nie lubią zdradzać szczegółów ;)). Dowiadujemy się między innymi, że: I ma to jak najbardziej sens. Oczywiście, przez to skala badania się zmniejsza. W tym przypadku badanych było 70 dzieci (32 chłopców i 38 dziewczynek) z klas I-III, przy czym podzielono je na równe grupy: eksperymentalną i kontrolną. Cóż, moim zdaniem, jest to niewielka liczba i nie można przekładać tych wyników na ogół uczniów z umiarkowaną niepełnosprawnością intelektualną. Szczególnie, że wszystkie dzieci chodziły do tej samej szkoły. Kilka słów o wybranych grach: Pewnie spodziewaliście się „DOOMa”, co? A tak serio, z ciekawości zacząłem szukać tego producenta gier… Niestety, nie udało mi się znaleźć nawet jednej, a ich strona na Google Play jest pusta. Jednak z tego, co czytałem, są to produkcje na tablety przeznaczone dla dzieci z autyzmem. Za jedno konto trzeba zapłacić 150 złotych. Jak ktoś miał styczność z ich produktami to proszę dać znać ;). Dalej Autorka dość szczegółowo opisuje wyniki. Jednakże, nie bardzo mam co napisać na ich temat – po prostu badanie zostało dobrze przeprowadzone, choć na niezbyt dużej grupie. Dlatego przejdę do rozdziału 10, czyli „Podsumowania badań własnych”, w którym, z jakiegoś powodu, Autorka pisze więcej niż tylko o swoich badaniach…: Ten fragment jest bardzo ciekawy. W przeciwieństwie do typowego MSMa, Autorka przy każdym z tych punktów dała przynajmniej jeden przypis! Wręcz zastanowiłem się nad jakością tekstów, które do tej pory czytałem, skoro ucieszyła mnie tak podstawowa rzecz ;). Jedyną kwestią jest to, że najstarszy tekst pochodzi z 2004 roku – jednakże, dotyczy obsługi komputera, więc mogę to przyjąć. Choć, jak pisałem, przydałoby się powtórzyć takie badania. Czas na faktyczne omówienie wyników badań: W tym miejscu znowu warto to, moim zdaniem, podkreślić – gry muszą być odpowiednio dobrane. Sam się, oczywiście, często śmieję, że po zagraniu w GTA nie staję się mordercą. Ale zdaję sobie sprawę, że produkcje dla dzieci (szczególnie tych o specjalnych potrzebach edukacyjnych) spełniają określoną funkcję w uczeniu, a nie tylko są traktowane jak rozrywka. O czym wielu spychologów nie wie, zapomina lub wciska ludziom ciemnotę ;). I pojawił się zgrzyt – „większość”… Muszę, niestety, Autorkę zganić za ten fragment z jeszcze jednego powodu – nie wiem co ma na myśli pisząc o „indywidualnych cechach dziecka”. Czy ma na myśli nabyte wcześniej zdolności? Czy może chodzi o przejawiane przez nie zachowania trudne? A może oba te czynniki? Zabrakło dosłownie kilku słów… A szkoda, bo, moim zdaniem, jest to bardzo ważna pozycja nie tylko z punktu widzenia „obrony gier komputerowych”, ale także edukacji. Wiem, że wcześniej się czepiałem, ale to są drobnostki, które po prostu nie pasują do całości. Bowiem widać, że Autorka włożyła sporo pracy, przyłożyła się do researchu oraz samych badań. Do zobaczenia! PS. Przez jakiś czas wpisy mogą pojawiać się nieregularnie.
  8. Cóż, zdaję sobie sprawę, że pewnego dnia forum zniknie razem z moimi blogami. Trudno ;). Jednak, jak już kiedyś pisałem, nie chcę być tym, który "gasi światło" tutejszej blogosfery. Wciąż też czuję pewien sentyment do "starego" CDA i Forum Actionum. Więc, póki forum istnieje, będę tu publikował choćby dla archiwum czy garstki ludzi, którzy tu zaglądają ;). Jednocześnie szukam jeszcze innego miejsca, poza PPE, gdzie mógłbym się przenieść
  9. Niedawno postanowiłem odświeżyć sobie Dragon Age Inquisition. Ogrywając, przypomniałem sobie o mechanice, która już wcześniej mnie zastanawiała – Bohater, który zostaje przywódcą. Uwaga – spoilery! Skoro już zacząłem od DAI to zostanę na chwilę przy tej produkcji. Dość szybko Bohater zostaje tu przywódcą inkwizycji, czyli dość siły militarnej i politycznej w krainie. Jak na taką potęgę przystało, wpływamy na to, co się dzieje wokół. A to na przywództwo w Cesarstwie Orlais, a to na wybór nowej Boskiej. Do tego działania przy Stole Narad gdzie-tam wpływa na stosunki Inkwizycji z postaciami, których najczęściej potem nigdzie nie ma... Innymi słowy, zrobiono to świetnie… z jednym wyjątkiem. Tak naprawdę i tak 90% rzeczy Inkwizytor musi robić sam. I nie mam tu na myśli nawet biegania po krainie, bo jest to jakoś wyjaśnione (w końcu tylko bohater może zamknąć te „dziury”, nie?), ale właśnie te działania przy Stole Narad. Przecież Cullen, Josephine i Leliana większość z tych decyzji mogą podjąć samodzielnie. Tymczasem, Inkwizytor musi przyjść, pochylić się nad tym i podjąć decyzję, choć tak naprawdę na nic nie wpływa. Ale, jak napisałem, DAI jeszcze nieźle do tego podchodzi. Dlatego zastanowiłem się – co z innymi produkcjami? I tu jako pierwsze przyszło mi na myśl zaginione Fable 3, w które udało mi się zagrać tylko raz, niestety… Ale do rzeczy. Bohater w pewnym momencie zostaje królem. Jako władca, musi podjąć pewne decyzje, które wpłyną pozytywnie lub negatywnie na jego odbiór… I tu pamiętam, że były schody. W większości przypadków ograniczeniem był budżet, który – ponownie – samemu trzeba było zdobyć. Oczywiście, władcą możemy też zostać w Mount & Blade: Bannerlord. Jednak nasze pole manewru bardzo często jest ograniczane przez naszych lenników. Wielokrotnie trzeba przystąpić do wojny, bo uznają, że walka na dwa albo trzy fronty jest świetna. Oczywiście, możemy próbować powiedzieć „nie!”, ale mogą się obrazić na nas… Skoro już mowa o władzy to zastanowiłem się jeszcze nad grami, w których przejmujemy władzę nad pomniejszymi frakcjami. Ale i tutaj nie jest zbyt kolorowo. W każdej znanej mi grze Bethesdy, poprzedni dowódcy mają o wiele większą kontrolę nad tym, co się dzieje, niż Bohater. Zawsze mnie to zastanawiało. Weźmy taki Instytut z Fallout 4. Shaun ma tam praktycznie nieograniczoną władzę, może decydować o każdym aspekcie działania frakcji. Jednak, gdy Bohater zostaje jego następcą nie może zrobić absolutnie nic. Jasne, nie mamy doświadczenia, jakim dysponował Shaun. Ale chociaż kilka wyborów (typu: przestańcie porywać ludzi, bo ludzie nie lubią, gdy nagle znikają ich znajomi) byłoby wskazanych. A tu nic z tego. Źródło Na koniec zostawiam RPGi, bo jest jeszcze jedna, trochę niesłusznie porzucona produkcja, w której też gracz przejmował władzę – The Godfather The Game. Dotarcie na szczyt Rodziny Corleone jest tam bardzo wymagające, ale klimatyczne. Jednak, gdy już zostaniemy donem… nic się nie zmienia. Nadal jesteśmy „chłopcem na posyłki” i nie mamy na nic wpływu. Nie dostajemy nawet głupiego ochroniarza… Na szczęście nie grałem w „dwójkę”, bo tam podobno jest jeszcze gorzej… A jakie Wy znacie gry, w których bohater staje się władcą? Do zobaczenia za tydzień!
  10. Wprawdzie drugi sezon Spy X Family nieco mnie zawiódł, ale nie oznacza to, że nie było w tym samym czasie lepszych anime. Dziś przedstawię Wam jedno z nich. Naturalnie, Tearmoon Empire pod żadnym względem nie może równać się na przykład z wciąż trwającym Apothecary Diary (recenzja po premierze ostatniego odcinka ;)), ale i tak oglądało mi się to całkiem przyjemnie. Szczególnie, gdy zacząłem się zgłębiać w fabułę i zastanawiać nad tym, czego twórcy nam nie pokazali bezpośrednio, a jedynie zasugerowali. Ale po kolei. Płacz, głupia, płacz Według opisu, który sprawił, że zainteresowałem się tym anime, serial opowiada o głupiej, leniwej i samolubnej księżniczce imieniem Mia Luna Tearmoon. Zgodnie z opisem, fabuła zaczyna się od jej śmierci w wieku 20 lat (sprawcą nie jest truck-kun, lecz guillotine-chan). Jednak zamiast trafić do jakiegoś isakei’owego świata, protagonistka budzi się 8 lat wcześniej, otrzymując od losu drugą szansę i swój zakrwawiony pamiętnik. Czas, który otrzymała, Mia postanawia poświęcić na uniknięcie ścięcia, bo jest to zbyt bolesne. Tyle dał mi sam opis fabuły i w większości zgadza się to ze stanem faktycznym. Ale, jeszcze podczas oglądania, zrozumiałem, że nie jest to w 100% prawda (no, chyba, że w mandze wygląda to inaczej). Przede wszystkim, nie nazwałbym Mii głupią. Jasne, nie jest zbyt bystra i niekiedy udaje jej się coś osiągnąć przez łut szczęścia albo nieporozumienie. Jednakże, sam fakt, że próbuje nie powtórzyć swoich dawnych błędów świadczy o tym, że nie jest tak głupia, jak można sądzić na początku. Dodatkowo, potrafi się czegoś nauczyć, o ile ją to interesuje. Leniwa to też nie jest dobre słowo, by ją określić. Raczej jest to kwestia rozpieszczenia przez ojca-króla. Nawet w kilku retrospekcjach jest pokazane w jaki sposób przebiegało jej wychowanie. Po prostu zabrakło jej dobrych wzorców do naśladowania. Jej egoizm wynika dokładnie z tego samego. Przy czym, wraz z biegiem wydarzeń (zarówno tych obecnych, jak i przeszłych/przyszłych) zacząłem jej współczuć. Ale szczegółów nie podam, bo to byłby spoiler ;). Napiszę jednak, że fabuła ogólnie mi się podobała. Choć na pierwszy rzut oka może się wydawać, że więcej tu śmiechu, to jednak sama wspomniana rewolucja, jej przyczyny i skutki jednak czasem dają do myślenia. Także w kontekście prawdziwych rewolucji. W moim odczuciu, twórcy bardzo dobrze zbalansowali te różne motywy. I za to należy im się plus. Współpłaczący O protagonistce i historii obudowanej wokół niej mógłbym jeszcze trochę napisać, ale trzeba napisać kilka słów o pozostałych postaciach. Tych jest całkiem sporo, choć nie bardzo umiałem przywiązać się do większości z nich. Tak naprawdę interesuje nas tylko Anne – zaufana pokojówka Mii. Nawet wspominany w opisach Ludwig – zajmujący się finansami – w anime pojawia się dość rzadko i miejscami o nim zapomniałem. Oczywiście, poza nimi pojawia się całe mnóstwo postaci, które w ten czy inny sposób wpłynęły na protagonistkę w tym i poprzednim czasie. Są tu „przyszli” przywódcy rewolucji, uczniowie Akademii, do której uczęszcza Mia, szlachcice, nowobogaccy, kupcy… Przekrój jest spory, ale raczej tylko w górnych sferach społecznych. Aczkolwiek, dla postaci z „nizin” też jakieś miejsce się znalazło. Pod tym względem nie mogę serialowi nic zarzucić. Choć, niestety, w większości te postacie są mocno płaskie i pozostają w swoich sztampowych rolach przez cały czas. Z drugiej jednak strony, wspomniani „przyszli” przywódcy rewolucji pokazani są tak, iż zastanawiałem się jak doszło do tego, że stanęli na czele rebelii przeciwko protagonistce i jej rodzinie. Serio, jak na mój gust, niewiele się od niej różnią. Ciekawą rolę pełni też narrator. Pojawia się dość rzadko, ale jego komentarze (zwykle złośliwe dla protagonistki) mocno podbijały komediowy aspekt serialu. Normalnie bym o tym nie wspominał, ale po prostu lubię, gdy narrator jest (w pewnym stopniu) wredny dla bohatera/ki ;). Na koniec tej sekcji warto wspomnieć o antagonistach. Ci się tu pojawiają, choć nie są tak oczywiści, jak mogłoby się na początku wydawać. Przez większość czasu rolę „głównego wroga” pełni wspomniana na początku guillotine-chan, pojawiając się głównie w wyobrażeniach Mii. Oczywiście, są tu także inni „złoczyńcy”, ale, ponownie, nie chcę spoilerować. Dodam tylko, że ich obecność rzuca nowe światło na pewne wydarzenia. Twórcy też płakali Generalnie, graficznie i animacyjnie serial nie jestem w stanie się niczego przyczepić – ładne tła, normalnie wyglądające postacie… Szkoda, że nie zawsze jest tak kolorowo. W kilku miejscach pojawiają się paskudne sekwencje 3D CGI. Gdy takowa została zaprezentowana po raz pierwszy, miałem flashbacki z drugiego sezonu BOFURI. Sprawdziłem i okazało się, że miałem rację – Tearmoon Empire jest produkcją tego samego studia (SILVER LINK.). Już tam wyglądało to sztucznie, ale tutaj przebiło wszystko. Jeszcze rozumiem, że użyli tego w scenie pędzącego powozu - trudno to zanimować „tradycyjnie” i wspomogli się w ten sposób. Ale scenę tańca można było po prostu inaczej zmontować. Bo tutaj zamiast postaci pojawiają się „manekiny” z nałożonymi teksturami ubrań. Skojarzyły mi się z mini-gierką, w którą grałem gdzieś we wczesnych latach 2000 – symulatorem spadania ze schodów. Tyle, że tam miało to sens… Przechodząc do kolejnego problemu tego anime, muszę wspomnieć o dziurach fabularnych. Są to w zasadzie drobiazgi, ale czasami dość widoczne. Niestety, nie mogę ich opisać zbyt dokładnie, ale jeśli chcecie poznać przykład to macie pod spoilerem: Na koniec napiszę jeszcze kilka słów o moich doznaniach dźwiękowych. Nie będę się rozpisywał, więc zaznaczę jedynie, że podobał mi się zarówno opening, jak i ending. Głosy postaci także zostały świetnie dobrane. I tzw. „mafia antydubbingowa” powinna być zadowolona, bo, póki co, to anime nie ma angielskiego dubbingu :P. Podsumowanie Cóż mogę napisać, Tearmoon Empire jest całkiem niezłym anime. W większości lekkim, nastawionym głównie na komedię, ale zawierającym elementy, nad którymi trzeba się zatrzymać i pomyśleć. Do tego o wiele lepiej się to ogląda niż SxF sezon 2 – ale to nic nadzwyczajnego... Dlatego uważam, że wystawiona ocena jest słuszna. I liczę na kolejny sezon (pewnie ze 2 lata poczekam, patrząc po BOFURI). PS. Za tydzień wpisu nie będzie. 8,5/10
  11. Doskonale to rozumiem. Fora jako takie umierają i nie da się z tym nic zrobić...
  12. To dość normalne w spychologii :D. Spisz, zmanipuluj, podpisz się ;). W którymś z MSMów spotkałem się nawet z przepisaniem całego zdania, słowo w słowo, z innego tekstu. Oryginał i "plagiat". Ale najwyraźniej spychologom to pasuje, skoro takie ewidentne spisania są przepuszczane na etapie recenzowania i sprawdzania programami antyplagiatowymi, a następnie puszczane w obieg bez jakiejkolwiek żenady. W sumie, mnie też to zastanowiło. Zwykle jest jakiś porządek w tych tekstach, a tu jest on mocno zachwiany. Nie pisałem jednak o tym, bo Autor najwyraźniej taki ma styl pisania ¯\_(ツ)_/¯
  13. Przyznam szczerze, że szukając kolejnych materiałów na MSMy znajduję ich coraz mniej. Nawet mnie to cieszy, bo będę mógł skupić się na tekstach „chwalących” gry. I taki tekst pojawi się za jakiś czas na blogu ;). Niemniej, na dziś przygotowałem tekst spychologiczny, choć nie jest jakiś bardzo tragiczny. Przed Wami dr hab. Piotr Zawada z artykułem pt. „Uzależnienie od internetu jako wyraz patologii społecznej”, który został opublikowany na łamach czasopisma „Seminare. Poszukiwania naukowe” w 2020 roku. Mam nadzieję, że jesteście gotowi. Zacznę od fragmentów „Wstępu”: Cóż, skoro internet pojawił się na przełomie XX/XXI wieku to nic dziwnego, że nie rodził problemów na przykład w XIV wieku, prawda? Choć bez wątpienia wtedy mieli inne patologie i problemy ;). Źródło Trochę tego nie rozumiem – dlaczego spadek czytelnictwa miałby być zrównywany (jako patologia) na przykład z narkomanią? Autor w tym miejscu powołuje się na tekst z 2011 roku. Wierzę, że tak tam napisano. Jednakże, w raporcie Biblioteki Narodowej za rok 2019 możemy wyraźnie przeczytać, że: Tego jednak Autor nie zechciał zauważyć, bo by mu do tezy nie pasowało. Mnie to, oczywiście, nie dziwi. Choć Autor wielokrotnie jeszcze będzie wracał do tej kwestii. Oczywiście, ktoś może mi zarzucić, że raport mógł powstać po wysłaniu przez Autora tekstu do druku. Od razu napiszę – nie, ponieważ Autor powołuje się także na raport z badania CBOS, opublikowanego w lipcu 2019 roku. A to oznacza, że wstępny raport BN także mógł bez problemu znaleźć, ale tego nie zrobił. Cóż, jako zwolennik gier powinienem się zgodzić z większością tez stawianych w tym fragmencie przez Autora. Jednakże, mam pewne wątpliwości, bo Autor nie dał tu jakiegokolwiek przypisu. Null, zero. Zatem nie wiem czy faktycznie tak jest. Dodatkowo, przydałoby się napisać w jaki sposób gry edukacyjne mogą stać się źródłem uzależnienia od gier. Autor pisze tu trochę na zasadzie „domyśl się”. Szkoda. Tak wiele mądrych słów, by napisać, że napisało się artykuł na podstawie tekstów znalezionych u innych autorów… Naturalnie, nie ma w tym nic złego, ale można by było jednak napisać wprost, a nie kluczyć ;). Choć w 2021 roku tekst w tym czasopiśmie był wart 40 punktów, więc może jakaś dokładniejsza analiza by się przydała? A przynajmniej lepszy dobór źródeł, co wykazałem podając pominięty przez Autor raport. Pora na pierwszą część artykułu: „Nadmierne i niekontrolowane korzystanie z Internetu”: Tu z kolei zrobiło się całkiem ciekawie. Bowiem Autor powołuje się na badania ponoć przeprowadzone przez firmę Nokia, ale daje przypis do książki prof. Spitzera z 2016 roku. Tak, tego samego prof. Spitzera, którego nie tak dawno temu na blogu określiłem mianem technofoba i w dwóch wpisach wykazałem jego manipulacje (link do 1 części wpisu). I teraz mam zagadkę – dlaczego Autor powołał się na artykuł, a nie bezpośrednio na te badania? I się nie pomyliłem. Zaciekawiony znalazłem książkę prof. Spitzera (w PDF), odszukałem odpowiedni fragment i co się okazuje – sam technofob odniósł się do artykułu ze strony Phone Arena. Według tego tekstu, Tomi Ahonen z Nokii stwierdził, że przeciętna osoba gapi się w telefon 150 razy dziennie (tylko nie wiem czym jest "statistic fist?" - ktoś-coś?). Nie ma tam ani słowa o młodych ludziach, więc nie wiem skąd prof. Spitzer i Autor to wzięli. I dlaczego Autor nie zweryfikował słów techonofoba, tylko wziął je za pewnik. Ba, spójrzcie sami, jak opisał to niemiecki „badacz”: Mogę to skomentować tylko w jeden sposób: Ten tekst Autor wziął z… 2002 roku! Najwyraźniej nie wie, że 18 lat w technologii to wieczność. Istnieją sposoby zabezpieczania - ot, choćby Google Family Link. Oczywiście, to tylko aplikacja i może okazać się niewystarczająca. Dlatego najlepszym zabezpieczeniem jest właściwa relacja rodzic-dziecko… ale i przetestowanie rożnych opcji nie zawadzi, nie? BTW – ktoś testował tego typu aplikację? Jestem ciekaw czy działają/mają sens i czy w tej materii jest jakiś postęp od tego 2002 roku ;). Są to pierwsze mądre słowa, które Autor napisał. Czemu nie zbudował swojego tekstu wokół nich? Byłoby o wiele lepiej i sensowniej. Co do zagrożeń – dzieci mogą w internecie trafić na przykład na teksty spychologiczne i potem powielać to, myśląc, że uprawiają „naukę” :D. Czytam ten fragment (oraz wyciętą przeze mnie część) i oczom nie wierzę. Autor zaczyna pisać z sensem! Ale… nie pasuje do do tytułu tej części artykułu. Zatem ten fragment powinien trafić na przykład do wstępu… W sumie to mniejsza z tym, pora na drugi punkt: „Ambiwalentne oblicze Internetu”: Czyli jakie, Autorze? Proszę o konkrety. No, chyba, że faktycznie chodzi o teksty spychologiczne :P. Kafejki internetowe? Coś takiego jeszcze istnieje? Pytam serio, bo już dawno żadnej nie widziałem… Oczywiście, widzę ludzi, którzy siedzą w kawiarniach czy restauracjach z laptopami, ale trudno to określić mianem „kafejki internetowej”. Co gorsza, Autor nie dał tu żadnego przypisu. Więc nie wiem czy skądś wziął ten tekst czy nadal żyje na początku lat 2000… Źródło (przepraszam, że to Kwejk :D) Wyczuwam tu… wyczuwam tu… hipokryzję. Przecież Autor sam na początku zaznaczył, że prowadził „badania” metodą „zza biurka”. Do tego korzysta z zasobów internetowych. Nie wspominając już nawet o wrzucaniu niemal 1 do 1 fragmentu tekstu innego autora. Z przypisem, ale jednak. Nie ładnie Autorze, oj, nie ładnie. Chętnie bym się dowiedział ska Autor wziął tę mądrość. Bo nie dał tu żadnego przypisu. Czy to jego widzimisię? A może akurat spojrzał przez okno i zobaczył scenę rodem z GTA? Czy ktoś ma jakiś pomysł? Te fragmenty następują bezpośrednio po sobie, ale nie ma między nimi żadnego związku. Przechodząc do samej treści – Autor nie dał tu przypisu, więc nie wiem kto szacuje i na jakiej podstawie. Ale bez kozery powiem, że „800% spychologów nie zna podstaw uprawiania nauki”. A co! Dlaczego w takim krótkim fragmencie Autor skacze sobie bezmyślnie między grami a internetem? Czy ktoś może mi to wyjaśnić w jakiś sensowny sposób? Co ciekawe, dalej Autor pisze całkiem sensownie o różnych zagrożeniach, które można napotkać w internecie (np. utrata danych osobowych, wirusy itd.). Jednak pod sam koniec tej części tekstu musiał cały dobry wizerunek zepsuć: Tu niby nie jest tak źle – wiadomo, uzależnienia (od używek, filmów, książek, gier itd.) wpływają na życie jednostki w bardzo negatywny sposób. Tu jednak o wiele ciekawszy jest przypis do badań CBOSu „Dzieci i młodzież w internecie – korzystanie i zagrożenia z perspektywy opiekunów”. Autor odwołuje się do stron 8-9, ale tam nie ma nic, co by potwierdzało słowa Autora… A wręcz przeciwnie, bowiem: Więc czemu to znalazło się w przypisie? Nie mam zielonego pojęcia. Autor prawdopodobnie założył, że nikt nigdy nie zajrzy do źródła, więc może wstawić byle co… Na tym zakończę dzisiejszy wpis. Generalnie, gdyby wyciąć lub mocno zmodyfikować przytoczone powyżej fragmenty to tekst byłby całkiem niezły i ominąłby MSMa. Niestety, Autor nie przyłożył się zbytnio i wyszło to, co wyszło. Link do całości. Do zobaczenia za tydzień!
  14. Jest to, niestety, smutna prawda. Forum Actionum (i razem z nim blogi) są już praktycznie martwe. Sam wrzucam tu wpisy już tylko na zasadzie archiwum, bo niewiele osób tu publikuje, czy choćby zagląda
  15. Witajcie po przerwie zimowej ;). Swego rodzaju tradycją staje się już dla mnie pisanie recenzji kolejnych odcinków Spy X Family na początku mojego powrotu do blogowania. Nie inaczej jest także teraz, po 12 odcinkach 2 sezonu tego anime. Trzeci raz to samo Miałem problem, by napisać całkowicie nową recenzję, skoro twórcy dali nam właściwie to samo. Mamy zatem szpiega o pseudonimie „Twilight” (udaje dr. Loida Forgera), jego adoptowaną (na potrzeby misji) córkę o imieniu Anya Forger (nadal ukrywa, że jest telepatką) oraz udawaną żonę – Yor Forger (z zawodu zabójczynię). Plus jest jeszcze pies Bond (ze zdolnością do przewidywania możliwej przyszłości), ale o nim możemy praktycznie zapomnieć, bo jakąkolwiek rolę pełni w zaledwie dwóch odcinkach. W poprzednich 12 odcinkach poznaliśmy bliżej otoczenie szpiega, więc teraz twórcy zaserwowali nam postacie związane z Yor. Nie chcę spoilerować, ale pojawiają się jej szefowie – ten oficjalny, z urzędu oraz „Shopkeeper”, czyli człowiek, który zleca jej zabójstwa. Niestety, twórcy postanowili pokazać jak ten drugi wygląda i byłem mocno rozczarowany. Wolałem go jako tajemniczy głos w słuchawce. A tak cała jego tajemniczość prysła. Poza nimi nie pojawia się nikt nowy, kto by nas w jakikolwiek sposób obchodził. I to jest chyba największy mankament tego sezonu. Ship is Not Enough W przeciwieństwie do poprzednich odcinków, fabuła zmieniła się nieznacznie. Niestety, na gorsze. Najważniejszym wydarzenie tego sezonu – czyli arc na statku wycieczkowym. Przyznaję, te pięć odcinków (6-10) ogląda się świetnie i autentycznie czekałem na kolejne. W ich trakcie możemy przyjrzeć się bliżej działaniom Yor oraz jej zdolnościom walki i przetrwania. Niestety, choć te odcinki niewątpliwie lśnią, to byłoby o wiele lepiej, gdyby pozostałe trzymały jakikolwiek poziom. Tymczasem, są one jedynie obudową dla tego arcu i niczym więcej. Szkoda, bo liczyłem, że dowiem się czegoś więcej o pracy, którą wykonuje Yuri, brat Yor. Albo jak Anya radzi sobie w szkole. Albo chociaż o tym jak Frankie podrywa kobiety na Bonda… A tu nic z tego. Ale miałem takie przeczucia po pierwszym odcinku tego sezonu, który chyba najlepiej oddaje pozostałe 11 odcinków. Yor pokazuje w nim, że nie dość, że nie jest zbyt bystra to jeszcze jest nieprofesjonalna. Związany jest z tym gag (dostała z pistoletu w tyłek i teraz ją boli), który staje się ograny w połowie odcinka. I normalnie powinien właśnie tyle trwać, ale twórcy go sztucznie przeciągnęli. Po co? Nie mam pojęcia. Potem jest różnie, nadchodzi arc na statku… i wracamy do średniactwa. Plus dostajemy kontynuację wątku z „miłością” sześcioletniej (!!!!) Becky to Loida. Czułem się bardzo niekomfortowo oglądając tę abominację. Przynajmniej mam nadzieję, że konkluzja tego odcinka definitywnie zakończy ten pogrzany wątek. W tym miejscu napiszę jeszcze o utworach początkowych i kończących. Cóż, moim zdaniem są najsłabsze z dotychczasowych. Każdy z nich zobaczyłem raz i nie miałem zamiaru oglądać ich ponownie. Podsumowanie Poprzedni sezon otrzymał ode mnie (choć w kawałkach) ocenę 7/10. Podtrzymuję tamten werdykt. Jednocześnie, ze względu na ogólną słabość, drugiemu sezonowi Spy X Family muszę dać ocenę zdecydowanie niższą. Szkoda, bo sam arc na statku zasługuje na co najmniej 9. Ale oceniam całość. 5.5/10
×
×
  • Utwórz nowe...