Skocz do zawartości

pavlaq89

Forumowicze
  • Zawartość

    1152
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Reputacja

11 Neutralna

O pavlaq89

  • Ranga
    Skalny Troll
    Skalny Troll
  • Urodziny 13.10.1989

Dodatkowe informacje

  • Ulubione gry
    Array
  • Ulubiony gatunek gier
    Array
  • Konfiguracja komputera
    Array
  • Wyróżnienia Smugglerkowe
    Array

Informacje profilowe

  • Płeć
    Array
  • Skąd
    Array
  • Zainteresowania
    Array
  1. [media=] Byłem w kinie na "Marsjaninie" Tak się składa, że uwielbiam filmy sicence-fiction i często są one pierwszym moim wyborem, kiedy mam coś obejrzeć. Tym bardziej w kinie. Wczoraj takim właśnie sposobem obejrzałem z moją lepszą połową "Marsjanina" i, chociaż nastawiałem się sceptycznie, film urzekł mnie prawie w każdym aspekcie. Aktorzy dawali z siebie wszystko, nawet Matt Damon, który o dziwo był bardzo przekonujący w swojej roli. Fabuła to, jak w przypadku Fury Road, reprezentant kina "W tę i z powrotem". Muzyka jest nawet nastrojowa - miejscami bardzo przypomina soundtrack z Mass Effecta. Bardzo ładnie prezentują się widoki marsjańskiej okolicy, kręcone pewnie na pustyni w Teksasie i przepuszczone przez czerwony filtr. Wnętrza bazy i statku są bardzo futurystyczne, ale realistycznie odwzorowują potencjalny rozwój technologii w niedalekiej przyszłości. Uważaj, bo to, co możesz za chwilę przeczytać nie jest spoilerem, ale może zepsuć Ci zabawę. No i jak to w science-fiction bywa, żeby film trzymał się kupy trzeba coś zmyślić. Kilka ciekawostek o czerwonej planecie, które tkwiły mi w głowie skutecznie mi o tym przypominały. Co zatem zostało przekłamane na potrzeby filmu? Mars jest martwy nie bez powodu. Pomimo, że znajduje się w strefie przyjaznej dla życia w Układzie Słonecznym, nie posiada pola magnetycznego, które by to ewentualne życie ochroniło przed wiatrem słonecznym i wszędobylskim promieniowaniem kosmicznym. Ryzyko wystawienia na to ostatnie wymienione są w filmiku promocyjnym z Neilem deGrasse Tysonem i wygodnie wytłumaczone kosmicznym smalcem. W porządku, a reszta? Zacznijmy od marsjańskiej atmosfery. Jej ciśnienie to zaledwie 7-9 hPa. W porównaniu do naszej normy 1013 hPa to prawie próżnia. Tak cienka atmosfera złożona w większości z dwutlenku węgla nie chroni absolutnie przed promieniowaniem UV, którym bombarduje słońce. Sama planeta znajduje się z 1,5-krotnie dalej od naszej gwiazdy niż my, ale skutki opalenizny byłyby o wiele gorsze. W trailerze widzimy okoliczności, w jakich nasz główny bohater zostaje rozdzielony z załogą - burza piaskowa. Świetnie pokazane zniszczenia a latające naokoło kawałki wyposażenia robią wrażenie zagrożenia i dodają dramatyzmu. Tyle, że nie odwzorowują rzeczywistości. Owszem, wiatry na Marsie są w stanie osiągnąć prędkość 300 km/h, jednak przy tej gęstości powietrza, nie miałyby one siły nawet załopotać amerykańską flagą, wbitą w marsjański grunt. Jedyne co zostaje porwane na wietrze to malutkie drobiny pyłu, które są w stanie wisieć w powietrzu dzięki niskiemu przyciąganiu planety. Widać to najlepiej na zdjęciach lądownika marsjańskiego Opportunity, który niestety nie był wyposażony w szczotkę do paneli słonecznych i musiał wyłączyć część funkcji w dalszej części misji z powodu niedoboru prądu. Selfie po 3 latach od lądowania I po 7 latach Największym problemem jest ziemia. Nie, nie Ziemia, a ziemia na Marsie. Jego gleba. Nie dość, że sama ma niewielką pojemność termiczną przez co na planecie jest tak cholernie zimno (to po części też zasługa mało funkcjonalnej atmosfery) to jeszcze jest trucizną dla człowieka. Dosłownie. W 2008 lądownik Phoenix dostarczył dane o tym, że Marsjańska gleba jest jeszcze bardziej obca niż nam się wydawało. Jest tak przez zawartość nadchloranów w jej składzie (ok 1%), które są mocnymi utleniaczami i w kontakcie ze skórą powodowałyby poparzenia, a wdychane - poważne uszkodzenia płuc. To nie jest coś, co chciałbyś przekopywać gołą ręką, tudzież trzymać w swojej kabinie. Plusy są takie, że dałoby się używać ich jako paliwa. Z tego powodu ziemniaki raczej by na marsjańskiej glebie nie wyrosły i główny bohater filmu najprędzej umarłby z głodu. Jeżeli w ogóle. Biorąc pod uwagę fakty, Mark i jego załoga nie mieliby w ogóle problemów z burzą piaskową i misja szłaby dalej jak z płatka. Dosłownie, ponieważ wszystko waży tam 1/3 tego, co na Ziemi. Film ma też kilka niekonsekwencji, ale to typowe dziurki w scenariuszu. Gdyby twórcy trzymali się absolutnego realizmu, nie mógłbym obejrzeć tej niesamowitej walki astronauty z przeciwnościami losu. Postać wykreowana przez autora powieści przejawia świetnie tok myślenia i pracę eksploratora kosmosu. "Marsjanina" nie czytałem, ale wiem to z innej lektury: "An astronaut's guide to life on Earth" Chrisa Hadfielda, którą bardzo polecam. Zadziwiająco twórcy pokazali Hermesa, który wiózł astronautów w tę długą podróż - cała stacja kosmiczną z kompletem przestrzennych modułów, które zapewne latami były montowane na ziemskiej orbicie i przygotowywane do najdłuższego, najdalszego lotu ludzi z dala od ich rodzimej planety. A czym jest kosmiczny smalec? Dawno temu, jeszcze w czasach gimbazy, czytałem internetowy komiks "LOSUX". Opowiadał on o trudach i zmorach licealnego życia (które po części się sprawdziły). Jednym z bohaterów był bałwanem, który bardzo lubił pić wódkę. Dziwicie się pewnie jakim cudem się nie roztapiał? Kosmiczny smalec jak dla mnie brzmi lepiej. Tak od tamtej pory nazywałem to, co jest opisywane jako plot device, czyli zasada, rzecz lub czynnik, który popycha fabułę dalej. Bez niej kluczowe elementy historii rozproszyłyby się a akcja nie dotarłaby do oczekiwanego finału. Tak więc kiedy będziecie się zastanawiać czemu pewne bzdurne rozwiązania są zawarte w aktualnie pochłanianej przez Was fikcji, wiedzcie, że to był moment, w którym twórca scenariusza musiał zasięgnąć po czerwony przycisk z napisem "plot device", żeby ją dokończyć. Im rzadziej przycisk jest wciskany, tym historia toczy się bardziej naturalnie. W moim odczuciu jeżeli twórcy przynajmniej wytłumaczą istnienie takiego urządzenia to wybaczam im jego użycie - w tym przypadku nieroztapiajacy się bałwan stał się w komiksie wiarygodną postacią, bo twórca określił zasadę, która działa w jego świecie i nikt nie może tego podważyć. Jednak w innych przypadkach, np. ktoś bełkocze o wielgachnym mechu, który utrzymuje się w pionie bo ma tytanowy szkielet i napędzany jest silnikami diesla(!) to krew mnie zalewa. Tak, mówię o Tobie, Pacific Rim. Koniec końców polecam każdemu obejrzeć "Marsjanina", bo to po prostu dobre kino sci-fi. Nawet jeżeli nie płaczecie ze wzruszenia na bliski widok startującej w kosmos rakiety, albo nie przechodzą Was ciarki kiedy postać w skafandrze stawia kroki na nieznanym gruncie, zapewniam, że nie będziecie się nudzić.
  2. ...z nudy wygooglałem "pavlaq89". Wujek pokazał mi jasno, że większość mojego sieciowego jestestwa zawieszona jest na FA. - Ile to już? 6 lat? 3 lata od ostatniej aktywności? Ilu ludzi zdążyło zapomnieć o moim istnieniu? Nie dziwię im się - byłem tylko jedną z tysięcy wirtualnych osobowości, zawieszonych na tym skrawku serwera. Jeżeli czytając te znaki spodziewacie się tego, co było kiedyś, to muszę Was rozczarować. Tak jak teraźniejszy 'ja' nie potrafi zasymulować stanu 'siebie' w przyszłości, tak samo te 6 lat temu nie miałem zielonego pojęcia kim będzie moja osobowość. Taka prawda, że nikt z nas nie potrafi. Podkładamy jedynie swoich obecnych 'nas' jako niezmienną do końca życia stałą. Oczywiście nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. - Czemu czuję się przywiązany do ciemnego ekranu z jasnymi znakami? Czemu ten widok uderza w dawno zapomnianą nutę nostalgii? Dlaczego zależy mi, żeby poświęcić czas na napisanie kilku setek słów w przestrzeni, do której już dawno straciłem poczucie przynależności? 6 lat to 2191 dni. Dni w których czas przytomności wykorzystuję na dziesiątki aktywności, które w jakiś sposób przygotowują mnie na jeszcze jeden kolejny dzień. Dają mi wiedzę, umiejętności, przyzwyczajenia, wspomnienia. Z każdym dniem jestem kolejną iteracją siebie z wczoraj. W ten sposób coś, co określam mianem 'siebie' codziennie znaczy co innego, jednak nieznacznie zmienionego. Jednak nakładając na siebie 2191 nieznacznych zmian można natrafić na wynik zaskakująco różny od stanu początkowego... - Co ja robiłem te 6 lat temu, że znalazłem się tutaj? Co podpowiada mi pamięć o tym okresie? - Po co w ogóle zacząłem odzywać się na forum pełnym obcych nicków i awatarów? No jasne, one mnie nie będą oceniały, nie wiedzą nic o mnie tak jak ja nie wiem nic o nich. Nie muszę wcale poznawać nowych ludzi, z resztą nienawidzę tego robić. Lepiej mi pisać niż mówić. Lepiej czytać niż patrzeć w oczy. Lepiej słuchać ciszy niż obcych śmiechów. Tak było lepiej przez chwilę. Zacząłem angażować się mocniej, obserwować więcej, pisać, czytać, tworzyć w głowie głosy dyskutujących osobowości. Wtedy zacząłem szukać siebie, w tej całej zasłonie dymnej po ewakuacji z płonącego budynku mojego dotychczasowego życia. Trzeba było rąk do pomocy, do noszenia wiader z wodą, potem cegieł i zaprawy. - No chodź, to jedyna taka okazja. - Nie wiem, nie lubię tłumów i zgiełku. - Przestań tak gadać, przecież będą grać za darmo! Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że koncert mojego najulubieńszego zespołu to spełnienie marzeń i przeżycie, które wtargnie do mojej świadomości jako niezapomniany stan największej euforii jakiej nawet nie byłem w stanie sobie wyobrazić. Oni towarzyszą mi do dzisiaj. Kilka miesięcy temu nawet miałem okazję im o tym opowiedzieć. Każde kolejne takie zdarzenie to dla mnie wielki czerwony punkt w kalendarzu z gwiazdkami i wykrzyknikami. Moje osobiste święto. - Czas najwyższy odświeżyć kilka kontaktów... Nie sądziłem, że ma numer gg. Heh, zabawne, on to samo sądził o mnie. Jeszcze ty, ty i ty. Może w coś pogramy razem? Codzienne zmagania z kolejnymi przedmiotami, kolokwiami, egzaminami mijały szybko, bo jedynym na co czekałem po powrocie do pustawego, ciasnego pokoju akademika było otwarcie pokrywy, wciśnięcie przycisku zasilania, założenie słuchawek na uszy. - Ale to było dobre! Dawno nie widziałem takiej dobrej animacji. Dzieło sztuki. Ciekawe czy ktoś jeszcze ma podobne zdanie. Nikt z osób, które widuję na co dzień nie podziela moich hobby. Może w internetach znajdzie się ktoś z okolicy... Nie przypuszczałem, że w bezpośredniej okolicy znajdę tylu zakręconych ludzi. Nie przypuszczałem nawet, że spędzę z nimi wiele długich wieczorów i godzin śmiechu. Nie sądziłem, że niektórzy z nich będą towarzyszyć mi jeszcze do czasów obecnego mnie. Poznałem ich sporo. Zjedliśmy nieco soli, wyrobiliśmy swoje własne żarty, znamy swoje charakterystyczne powiedzonka. W tamtym czasie dorwały mnie szalone nieokreślone uczucia nastolatków (mówiłem już, że nie lubię nastolatków?). Teraz są dla mnie trywialne i śmiechu warte. Skończyły się tak nagle jak się zaczęły. - Czas na nerdowanie! Kto ma największą chatę? Rozkładamy się u niego ze śpiworami, zasłaniamy okna i gramy w co popadnie! Erpegi, planszówki i oglądanie ekranu do późnej nocy leżąc pokotem w barłogu. Tak rozpocząłem znajomość z drugą częścią mnie. Tyle czasu minęło, a dla mnie to jak wczoraj. Do dzisiaj lubimy zwolnić tempo z jakim pędzimy przez codzienność, poleniuchować, dotknąć błogiej beztroski i zapomnieć o całym świecie. - Nie, nie wracam. Okres, po którym miałem zakończyć studia (te drugie) był ciężki. Z pustą kieszenią i CV w ręku łaziłem w tę i nazad po drodze dorabiając za marne grosze na czynsz. Ale to było jedyne słuszne wyjście. Jak miałbym zostawić wszystko i wrócić na stare śmieci? Przecież tyle trudu kosztowało mnie podniesienie się na nogi i wyruszenie stamtąd naprzód. Dalsza droga zaowocowała w stałe zajęcie przynoszące stały pieniądz, nawiązanie nowych kontaktów, uczenie się nowego środowiska, łapanie nowych nawyków i zwracania uwagi na to, co wcześniej uchodziło niezauważone. - Drugi stopień? Bring it on! Dam radę. Od tego momentu należy dodać liczne przeżycia, koncerty, wyjazdy, komiksy, gry, zakupione dobra różnego rodzaju, obejrzane godziny mówiących do mnie twarzy i oto jesteśmy tu i teraz. Cześć, jestem pawlak. Miło Cię poznać.
×
×
  • Utwórz nowe...