Skocz do zawartości

bielik42

Forumowicze
  • Zawartość

    2636
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    19

bielik42 wygrał w ostatnim dniu 15 Kwiecień 2016

bielik42 ma najbardziej lubianą zawartość!

Reputacja

3842 Znakomita

O bielik42

  • Ranga
    Synu, jedziemy na wykopki
    Ent
  • Urodziny 30.01.1994

Dodatkowe informacje

  • Ulubione gry
    Array
  • Ulubiony gatunek gier
    Array
  • Konfiguracja komputera
    Array
  • Wyróżnienia Smugglerkowe
    Array

Sposób kontaktu

  • Facebook
    Array
  • Strona WWW
    Array

Informacje profilowe

  • Płeć
    Array
  • Skąd
    Array
  • Zainteresowania
    Array

Ostatnio na profilu byli

21788 wyświetleń profilu
  1. To dobrze, że zachęciłem kilkoro z was, a pozostali i tak mieli iść. Dla mnie to murowany klasyk.
  2. [+18]Podążając za? Quetninem Tarantino ? Krew na Śniegu (Nienawistna Ósemka/Hateful Eight) Niemalże trzy lata temu, ze złamanym sercem i nieziemskim podnieceniem usiadłem przed komputerem. Me serce łkało, gdyż piękna kruczowłosa dziewoja nazwała mnie dziwakiem i nie wybrała się ze mną do kina. Lecz ja nie płakałem wraz z mą urażoną dumą ? byłem w zbyt wielkim szoku. Trzy lata temu, z wielkimi oczami i nieskończonym zachwytem wyszedłem z kina, by kilka dni potem opisać swe wrażenia i zyskać wartość. Trzy lata temu obejrzałem ?Django? i napisałem pierwszy wpis o filmie. Historia lubi się powtarzać. Niewiele filmów obecnie wzbudza we mnie potrzebę powiedzenia sobie i wszystkim dookoła ? ?Ten film jest genialny?. Jestem zmęczony taśmowym Marvelem, przydługą epiką, nieskończonymi wybuchami i komputerowymi sztuczkami. Rok 2015 dał nam Mad Maxa, który znacznie odświeżył me kinowe doświadczenie tylko po to, by 6 miesięcy potem pozwolić mi wpaść w depresję po obejrzeniu najnowszego odcinka interagalaktycznej telenoweli ze stajni Disneya. Ale. OTO STAŁ SIĘ CUD. Nie spodziewałem się niczego, a otrzymałem praktycznie wszystko, o czym marzyłem od momentu, gdy Jules powiedział: ?Does he look like a bitch??. ?Nienawistna Ósemka?, znana szerzej jako ?The Hateful Eight? (albo żartobliwie ?H8ful 8?) jest ósmym filmem Quentina Tarantino i szczerze mówiąc ? oczekiwania nie były wysokie. Po nieco dłuższej przerwie od kręcenia Tarantino uderzył w publikę zaskakująco dynamicznymi ?Bękartami Wojny?, by zabrać się za nieco zakurzony gatunek westernu wyśmienitym ?Django?. Teraz zaś wychodzi na to, że ?Django? było tylko rozgrzewką ? patrząc z perspektywy czasu ów film jest hołdem dla westernów klasy B, z typowo Tarantinowską akcją, dialogami i wieloma odniesieniami do klasyków. Oglądało się to świetnie, bo i przynosił on pewien rodzaj świeżości. Nie był jednak niczym nowym. Czym zaś jest ?Hateful Eight?? Bóg mi świadkiem ? sam się nad tym zastanawiam. Daisy Domergue ma zawisnąć ? tak postanowił łowca nagród zwany ?the Hangman? (Kurt Russel), i w mig wprowadził swój cel w życie ? niestety w trakcie dostarczania schwytanej do najbliższego miasteczka Red Rock los nie potraktował go łaskawie, nie tylko zsyłając ogromne zaspy śniegu i potężną zamieć za plecami, lecz także stawiając na jego drodze ?Majora? (Samuel L. Jackson) ? kolegę po fachu w potrzebie. Chcąc nie chcąc dwaj łowcy dzielą powóz, by z czasem zabrać po drodze kolejnego ?przechodnia? ? nowego szeryfa miasteczka Red Rock (czy na pewno?), którego koń potknął się na zaspie i połamał kopyto. W ten sposób nasza przyjemna czwórka (wraz z woźnicą) trafia do gospody w samym środku białej pustki, by przeczekać nadciągającą wichurę. Lecz nie będą tam sami? ? bowiem czekają na nich kolejni aktorzy tej krwawej sztuki ? nowy kat Red Rock (Tim Roth), tajemniczy Meksykanin, stary generał armii południa oraz kowboj, udający się w odwiedziny do starej matki (Michel Madsen). Brakuje jednak właścicieli przybytku, a mroźny wiatr i śnieg niemal całkowicie zakrywają tą stronę góry. Cała ósemka musi przetrwać noc pośród pustki, gdzie wyjście na zewnątrz oznacza śmierć, a pozostanie w środku wcale nie jest bezpieczniejszą opcją, odkąd jeden z łowców zaczyna podejrzewać, że ktoś w tej gromadzie jest wspólnikiem Daisy. Pytanie tylko ? kto? Szczerze mówiąc zapowiedzi mocno mnie zmyliły ? poszedłem na film oczekując, iż stawką krwawej rozgrywki będzie nagroda za parchatą głowę Daisy Domergue, lecz gdy akcja zaczęła nabierać tempa, reżyser wrzucił do rozgrywki czysty Hitchcockowski trik, a w pewnym momencie jest nam dane oglądać najzabawniejszy gejowski seks w historii kina ? straciłem swoją pewność. I straciłem ją na dobre. Dzięki temu oglądanie reszty filmu stało się prawdziwie emocjonującą jazdą bez trzymanki, gdzie nie ufamy absolutnie nikomu, gdyż każdy z ?bohaterów? budzi w nas obrzydzenie. Wszyscy w tym filmie są obrzydliwi, pozbawieni współczucia i jakiejkolwiek etyki. I tu zaczyna się geniusz. Widzicie ? ?Hateful Eight? przypomniało mi o czymś, co od dawna było dla mnie zapomnianą miłością. Owym czymś zaś jest ten wspaniały moment, gdy myślisz sobie ?tak być nie może?. Ale tak będzie. I tak jest. Ten moment, gdy Bruce Willis strzela przestraszony odgłosem tostera, ten moment gdy Michael Madsen odcina ucho policjantowi, ten moment gdy człowiek jest rozszarpywany przez psy. I to się dzieje. I nikt nie musi się z tego tłumaczyć. Ciężko jest mi wskazać jedną właściwą rzecz, którą nazwałbym powodem, dla którego powinno się ten film określić ?dziełem geniusza?. Wszystko jest doskonale złączone: wspaniałe zdjęcia, dużo spokojniejsze od wcześniejszych pokazów Tarantino, kapitalna ścieżka dźwiękowa Enio Morricone, brzmiąca bardziej jak ścieżka do horroru niż do westernu, przytłaczająca atmosfera zimna i buzującej krwi, doskonałe, wulgarne i wstrząsające aktorstwo całej ekipy, przesadzona brutalność i hektolitry krwi. To jest po prostu piękne, nie mogę przestać się zachwycać. I ten wicher, wyjący cały czas. Ten film przekroczył wszystkie moje oczekiwania, zaprezentował sceny i dialogi, o których nawet nie marzyłem. Kipiący humorem, kipiący brutalnością, kipiący wściekłością. I obrzydzeniem. Pierwszy film, w którym widok krwi sprawił, że poczułem się źle. To jest prawdziwy szczyt zdolności Tarantino. Jeżeli narzekaliście na brak nowinek w nowych Gwiezdnych Wojnach ? oto najlepsze lekarstwo. Przepiękny film, świetna historia, szok i niedowierzanie. Jestem oczarowany. Brawo. Prawdziwy ?Bad MotherFuc**r The Movie?. PS: Polecam oglądać w kinie typu IMAX, o ile macie tą możliwość ? film był kręcony na taśmie 70mm, przez co jest szerszy. W zwykłym kinie obraz będzie ucięty po bokach.
  3. A może by nad morze?

  4. bielik42

    League of legends

    Ja lubię grać w ślunską mobę
  5. to jakaś odmiana Kill a Kill? (nie oglądałem tego, lel)
  6. No to se avka teraz walnął. 0_0

  7. Doskonała inicjatywa szerzenia kultury w luźnej! ^^

  8. Podążając za... Timem Burtonem - Disney daje, Disney zabiera (Vincent, Frankenweenie) Wspomnienie Tima Burtona bez wzmianki o Disneyu byłoby czynem niegodnym i krzywdzącym, bowiem drogi tych dwóch gigantów kreacji wielokrotnie się przeplatały, tworząc coraz to zdziwniejsze i zdziwniejsze produkcje. Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że Burton nie zawsze był dla Disneya kurą znoszącą złote jajka ? całkiem przeciwnie, Disney wyrzucił go na zbity pysk po zaledwie dwóch produkcjach. Vincent Rok: 1982 Występują: Vincent Price (głos) Kwintesencja i geneza Burtonowskiej twórczości ? tymi słowyma można określić Vincenta. Jest to pierwsza w pełni zrealizowana animacja krótkometrażowa w wykonaniu tego reżysera i do dziś pozostaje wyznacznikiem jego stylu. W jaki sposób ta zaledwie 6-minutowa produkcja pozostała w pamięci widzów? Vincent Malloy jest nietypowym chłopcem ? żyje w dwóch różnych światach. W jednym jest małym chłopcem, żyjącym gdzieś na przedmieściach, razem archetypową rodziną (rodzice, córka, syn, pies), natomiast w drugim świecie jest szalonym naukowcem, który tworzy potwory, wspomina zmarłą żonę, zna poezję i czyta Edgara Allana Poe. Przez 6 minut mamy przyjemność poznawać jego życie w takt niby-dziecięcego wierszyka, czytanego przez narratora. Oczywiście nie muszę wspominać, że całość jest wykonana w typowo mrocznym i jednocześnie kreskówkowym stylu? Podkrążone oczy, groteskowo wychudzone bądź otyłe postacie, zdeformowane potwory, paski, widma, zjawy i mary. Prawdziwa gratka dla amatorów posępnych klimatów. Warto się z tą animacją zapoznać, bo pokazuje początki nadchodzących produkcji, z których Burton jest już bardziej znany. Frankenweenie Rok: 1984 Występują: Joseph Maher, Jason Hervey, Shelley Duvall, Paul Bartel, Barret Oliver Nie mylić z wydaną nie tak dawno temu pełnometrażową animacją! ?Frankenweenie? to uroczy i bardzo przyjazny trybut do legendarnego ?Frankensteina? z 1931 roku z Borisem Karloffem w obsadzie. To również pierwszy pełnoprawny film krótkometrażowy Burtona. Całość rozpoczyna się dosyć oryginalną prezentacją ludzi odpowiedzialnych za ten film ? otóż nazwiska twórców są pokazane? na nagrobkach! Tim Burton powtórzył ten trik w latach 90?tych, ale już przy okazji tej krótkometrażówki robi to dość ponure, lecz jednocześnie zabawne wrażenie. W następnych minutach ?Frankenweenie? nadal nie przypomina czegokolwiek, co wcześniej wyszło z wytwórni Disneya. Mały chłopak o niezwykle znajomym imieniu i nazwisku (Victor Frankenstein) przeżywa pewnego ranka tragedię ? jego ukochany pies wpada pod samochód. Nie brzmi to jak typowe wprowadzenie do Disneyowskiej produkcji, czyż nie? Dalej jest jeszcze lepiej ? jesteśmy świadkami legendarnej amerykańskiej lekcji biologii, podczas której małe dzieci patrzą, jak nauczyciel puszcza prąd przez ciało martwej żaby. Zainteresowany tą ideą Victor postanawia sprowadzić swojego najlepszego przyjaciela z powrotem do świata żywych, czego rezultatem jest zgraja przerażonych sąsiadów, goniąca nieumarłego psa ? oraz chłopca ? na wzgórze z miniaturowym młynem, gdzie odbywa się znany lincz na potworze, choć w tej wersji dosyć odmienny? ?Frankenweenie? doczekał się nowszej wersji, na dodatek wykonanej we wspaniałym plastycznym stylu i ze zmienioną, poszerzoną fabułą. Film ten jest jeszcze przede mną, lecz i tą krótkometrażową wersję mogę polecić z całego serca. Nie trwa długo, jest całkiem zabawna i oryginalna. No i Tim Burton wyleciał z Disneya za sprawą tej produkcji, gdyż ?marnował czas i pieniądze Disenya, tworząc filmy nieprzeznaczone dla młodszej publiczności?.
  9. Podążając za... Timem Burtonem - chichoczący w ciemnościach (krótkometrażówki) Tim Burton W obecnym światku kina nie brakuje dziwaków, pomyleńców, snobów i skończonych artystów, aczkolwiek najczęściej większość z nich kończy swoje twórcze działania po stworzeniu pierwszej produkcji, która to wywiera na producentach tak wielkie wrażenie, że reżyser wylatuje za drzwi z hukiem. Kiedyś, ci wariaci i pomyleńcy nie potrzebowali producentów, a świat kina był kształtowany wyłącznie wyobraźnią i poczuciem stylu. Tak było około 100 lat temu. Tim Burton jest reliktem. Całkiem żwawym zresztą. Tim Burton ? któż nie zna tego pana? Jego filmy są tak zróżnicowane, że zapewne każdy kinoman lubi co najmniej jeden jego film. Przy czym musimy wspomnieć o tym, iż Burton nie jest Kubrickiem ? każde z jego dzieł cechuje pewien charakterystyczny styl, rozpoznawalny po zadziwiającej mieszance stylistyki gotyckiej z surrealizmem, do tego przyprawione porządną porcją czarnego humoru. Przez długi czas Burton był uznawany za jednego z największych wizjonerów, a przynajmniej najbardziej oryginalnych reżyserów współczesnego kina. Dziś jego gwiazda nieco przygasła, co zresztą sami zobaczycie w kolejnych odcinkach tej serii. Zaczniemy jednak od pierwszej fali produkcji krótkometrażowych. Mówimy o dekadzie pomiędzy rokiem 1971 a 1982 (premiera ?Vincenta?). W tym czasie Burton dał się poznać jako dosyć oryginalny reżyser filmów amatorskich i niedokończonych animacji. Podobnie jak inni twórcy filmów rysowanych jego wczesne dzieła również posiadają ten mroczny urok, który czujemy w następujących głośniejszych produkcjach. Niestety nie mogę tego powiedzieć o jego pierwszej produkcji, zatytułowanej ?Wyspa Doktora Agora?, bowiem film ten nie jest dostępny w dystrybucji bądź internecie. Według dostępnych danych jest to animacja na podstawie słynnej książki ?Wyspa Doktora Moreau?, stworzona przez zaledwie 13-letniego Burtona wraz z kolegami. Temat ten (szalony naukowiec i jego kreacje) został zresztą wielokrotnie przez Burtona powielony. Houdini: The Untold Story Rok: 1976 Występują: Tim Burton Pierwszy (możliwy do obejrzenia) film Burtona jest raczej mało spektakularny ? młody Tim Burton gra w nim Houdiniego, który w magiczny sposób uwalnia się z więzów i ucieka przed nadciągającym pociągiem, by następnie uderzyć złoczyńcę i tym samym wybawić damę w opałach. Całość trwa mniej niż minutę i jest w pewnym sensie hołdem dla filmów z początku XX wieku. King and the Octopus Rok: 1978 Krótki wycinek z nigdy niedokończonej animacji. Ten filmik również trwa krócej niż minutę, ale za to prezentuje nam charakterystyczny styl Burtona w ruchu, bez kolorów i wyłącznie za pomocą linii. Urocze, nawet jeśli pozbawione jakiegokolwiek sensu. Doctor of Doom Rok: 1979 Występują: Brad Bird, Chris Buck, Cynthia Price Pięknie dzieło, trwające nieco ponad 10 minut. Burton wreszcie dorwał się do kamery z prawdziwego zdarzenia i postanowił stworzyć krótkie i do bólu amatorskie przedstawienie. Całość jest przesiąknięta typowo Burtonowskim humorem ? mamy więc chudego szalonego naukowca o przyciemnianej oczach, który pewnego wieczoru pojawia się na kolacji u przyjaciela. Przyjaciel ów ma siostrę (córkę?), w której się nasz naukowiec podkochuje, lecz ta ma już narzeczonego. Po bardzo obfitym posiłku (taco) Doktor Doom opuszcza wieczerzę z zamiarem pozbycia się rywala przy pomocy stworzonego potwora. Plan niestety nie wypala, bowiem potwór pada na deski i opuszcza dom ze wstydem, ale Rosita (ukochana) wciąż jest w niebezpieczeństwie. Nawet biorąc pod uwagę fakt, że jakość obrazu i dźwięku jest tragiczna, aktorstwo przerysowane, a dialogi niezrozumiałe, wciąż warto się z tym filmikiem zapoznać, bowiem posiada pewne cechy, które powtarzają się w późniejszych, znacznie bardziej popularnych, dziełach Burtona. Po pierwsze mamy wysokiego i chudego szalonego naukowca, z cieniami pod oczami, i z przetłuszczonymi włosami. Następnie mamy Rositę ? dziewczę o wielkich oczach i jeszcze większej fryzurze, wydające z siebie dziwaczne, niemal nieludzki piski. Ostatecznie zaś mamy potwora, którego jedyną potwornością jest gumowa maska, wyglądająca jak skrzyżowanie biedronki ze słoniem, co wychodzi zresztą niezwykle śmiesznie. Burton próbuje stworzyć napięcie poprzez zastosowanie szybkich ujęć i ?strasznego? podświetlenia (czyt. światło od dołu), ale sama akcja jest zbyt bezsensowna, by wykrzesać jakieś poważne uczucia u widza. Najlepszym momentem filmu jest scena w pokoju Rosity, gdzie w lustrze odbija się kamerzysta. Stalk of the Celery Monster Rok: 1979 Pierwsza porządnie wyglądająca animacja spod Burtonowskiego znaku ? całość zachowała się wyłącznie w fragmentach, ale wciąż pozostaje rozpoznawalna. Burton przenosi nas do pracowni szalonego naukowca, który przy pomocy swego zmutowanego służącego przeprowadza szereg stomatologicznych eksperymentów na zniewolonej kobiecie, drącej się w niebogłosy. Akcja nie jest zbyt rozbudowana (bo trwa zaledwie 2 minuty), ale całość wciąż śmieszy, a kreska Burtona pozostaje charakterystyczna. Hansel and Gretel/Jaś i Małgosia Rok: 1982 Występują: Jim Ishida, Michael Yarna, Andy Lee, Alison Hong Bardzo interesująca adaptacja słynnej baśni braci Grimm pt. ?Jaś i Małgosia?. Co ją wyróżnia na tle setek tysięcy innych adaptacji? Po pierwsze: Tim Burtona za kamerą i scenografią, po drugie ? zastosowanie wyłącznie japońskich aktorów. W tym niepozornym filmie, wyprodukowanym dla telewizji po raz pierwszy możemy zobaczyć czysty styl Burtonowski, a to za sprawą zastosowanej w filmie scenografii. Jaś i Małgosia mieszkają razem z rodzicami w małym domku w środku głębokiego lasu. Brzmi jak sielanka, lecz życie w uroczym zakątku uprzykrza wszystkim Macocha ? paskudna, ubierająca się na czarno baba (grana przez faceta), zmuszająca dzieci do jedzenia zielonej papki, a ojca do niewolniczej pracy nad zabawkami. Owe zabawki właśnie są wyznacznikiem Burtonowskiego stylu ? zdeformowane zwierzęta o ogromnych oczach i wyszczerzonych ustach, pomalowanych na czerwono-białe paski. Słonie, świnie, kaczki i inne dziwaczne stwory kręcą się po domu, a wyglądają tak cudacznie, że aż dziw, iż Jaś i Małgosia nie mają koszmarów sennych od samego przebywania w tym samym domu co twory ich Ojca. Macocha dzieci nie znosi, więc wyprowadza je do lasu, by się zgubiły. Na szczęście Jaś zostawia za sobą szlak różowych pianek(?), dzięki czemu dzieci wracają do domu jak po sznurku. Niestety nie udaje się to im kolejnym razem i zagubione rodzeństwo trafia do domku Czarownicy, zrobionego w całości z niesłychanie słodkich łakoci. Co następuje później ? wie każdy. Właśnie domek z ?Czegoś? (bo piernikiem bym tego nie nazwał) jest kolejnym typowo Burtonowskim cudem ? stoły z białej piany z zielonym syropem w środku, ludki z piernika z maniakalnym uśmiechem i wytrzeszczem, długie, pasiaste łapy, chwytające dzieci (łapy te powróciły w słynnym ?Soku z żuka?) ? wszystko śmieszy i przeraża, a zwłaszcza miękkie, pękate ściany, które po przekłuciu wypluwają z siebie kolorowy syrop, co przypomina wyciśnięcie pryszcza. Sam film nie jest zbytnio odkrywczy, ani dobrze zagrany, ale wywołuje uśmiech na twarzy, a mroczna estetyka tylko dodaje mu uroku. Czy jest to film, który musicie zobaczyć? Raczej nie, ale jeśli mało wam burtonowskich klimatów, to polecam z całego serca. Luau Rok: 1982 Występują: Brian McEntee, Harry Sabin, Tim Burton, Ben Burgess, Susan Frankenberger Ten film to amatorskie dziwadło ? brak mu jakiegokolwiek ładu i składu, a całość przypomina szalone wakacje z dziwacznym tematem ?zróbmy jak najgłupsze skecze, bawiąc się przy tym wyśmienicie?. Podejrzewam, że w przypadku tego filmu Burton wraz z przyjacielem Jerrym Reesem wybrali się na wakacje na jedną z tropikalnych hawajskich wysp i przy okazji nakręcili ?film?. Jest to najdłuższy projekt z całego początkowego okresu twórczości Burtona (31 minut), ale też najbardziej pokręcony i w sumie pozbawiony Burtonowskiego smaku. Obserwujemy grupę przyjaciół. Chyba. Grupa przyjaciół poszukuje zagubionego przyjaciela Kahuny, którego nigdzie nie ma (wyczuwam nawiązania do surferskiego slangu). Jest też tropikalna piękność, nieudane zaloty i zdrada. Jest parodia i groteska. Jest w tym filmie wiele, ale praktycznie nic nie ma wartości. Znaczna część produkcji to nieudane naśladownictwo absurdalnego poczucia humoru, kojarzonego zazwyczaj z Monty Pythonem, kiepskie aktorstwo i świadomość, że Ci ludzie mieli więcej zabawy w ciągu jednego tygodnia niż 75% mieszkańców polskiej wsi przez całe życie. Dlaczego tropiki są tak daleko? W każdym razie najciekawszym momentem w filmie jest pojawienie się tajemniczej głowy istoty absolutnej, potrzebującej nowego ciała. Głowa wyzywa jednego z bawiących się imprezowiczów na pojedynek surferski? Tak, głowa ?wsiada? na deskę i ujeżdża fale. Nie wychodzi to jednak jej najlepiej, więc korzystając ze swych mistycznych mocy przejmuje kontrole nad zabójczym krabem, który atakuje drugiego surfera. Cała sekwencja jest warta zobaczenia, ale to tylko jedna sekwencja na przestrzeni całego 31-minutowego filmu. Kończąca film bójka jest mało interesująca.
  10. Gdy Indie, których nie mogę się za żadne skarby pozbyć I ? Duck Game Nowa (i raczej krótka) podseria, traktująca o grach od niezależnych twórców, które z jakiegoś powodu wciąż tkwią na moim dysku i co jakiś czas je odpalam, zamiast jak normalny człowiek próbować ukończyć Wiedźmina 3. Duck You ? czyli Kacza Gra Duck Game W latach 2000-2006 miałem niesłychaną (nie)przyjemność uczęszczania do jednej z publicznych szkół podstawowych, w niewiele znaczącej mieścinie, nieprzekraczającej liczebnością 20 tysięcy mieszkańców, gdzieś na zachodnim krańcu Polski. Szkoła jak szkoła ? klasa zróżnicowana, były dupki, byli ludzie cisi, były dziewczęta i kilka lekcji na krzyż ? nic szczególnego. Jednak pewien dzień w tygodniu był specjalny ? dzień z informatyką w rozkładzie. Wtedy to zblazowana pani nauczyciel miała okazję zająć się swoimi sprawami, gdy tymczasem 30 wrzeszczących dzieciaków biegało od stolika do stolika (komputerów było 10), by wepchnąć się w kolejkę do zagrania w ?króliki?. Kilka lat później na własnym komputerze grałem z braćmi w ?Robaki?. Dziś gram z nieznanymi mi ludźmi w ?Kaczki?. Jazz JackRabbit 2 - Worms World Party - Duck Game ? ciąg gier, które wyznaczają dla mnie szczyt możliwości rozrywki wieloosobowej. W pierwszej człowiek biegał jak oszalały, próbując zdobyć flagę i uniknąć morderczych pocisków innych królików, w drugiej zaś liczyła się taktyka i wyczucie, w ostatniej liczy się tzw. ?pure skill?, czyli po prostu umiejętności. ?Duck Game? to wydana nie tak dawno temu produkcja, o której mało kto słyszał, bowiem znaczna część graczy pochłonięta była wielkimi wydarzeniami, no i E3 na karku. Z tego też powodu jestem zmuszony promować tą grę, by nie stała się kolejnym przeoczonym majstersztykiem, jakich wiele znajdziemy w otchłani internetu. Musimy jednak trzymać się natury tej gry ? będzie więc szybko, zwięźle i zabójczo: ?Duck Game? to gra, której w żadne ramy wpisać się nie da, bowiem jest to zarówno platformówka, strzelanina wieloosobowa, i gra taktyczna. Styl tej gry przypomina środek lat 90-tych, gdy na komputerach królowały takie gry, jak Jazz JackRabbit czy Earthworm Jim. Oznacza to, że grafika ma już mocno wyeksploatowany styl pixelowy, ale na szczęście jest to styl wysublimowany, a nie leniwy, muzyka zaś jest jeszcze lepsza ? porządna elektronika/rock, również stylizowane. W Kaczej Grze wcielamy się w ? niespodzianka ? kaczkę i stajemy przed możliwością zagrania trybu single (podobnego do wyzwań z Wormsów, który ma za zadanie szkolić nas w różnorakich trikach) oraz głównym i dominującym trybem wieloosobowym. Tam to stajemy w szranki z czterema innymi kaczorami (można łączyć się w drużyny), by zwyciężyć międzygalaktyczne zawody na najlepszego kaczego wojownika. W jaki sposób przeprowadzone są zawody? Cztery kaczki w głupich czapkach (gracz sam je wybiera, by łatwiej odróżnić swoją postać) trafiają na różnych rozmiarów areny, a ich głównym celem jest zlikwidowanie oponentów i pozostanie przy życiu minimum 2 sekundy po ostatnim fragu, by zaliczyć punkt. Rund jest 10 i zależnie od ustawień zakładającego do zwycięstwa potrzeba 10 wygranych map. Mapy są mocno zróżnicowane pod względem dostępnego uzbrojenia, potrzebnego do eliminacji kaczek ? a broni tych jest mnóstwo (broń biała, granaty, miny, pistolety, karabiny laserowe, snajperki, bazooki, miotacze ognia etc.), większość z map ma też własną tematykę, jak np. mapa z instrumentami muzycznymi na środku, malutka mapa pełna broni zamrażającej, mapa z pilami łańcuchowymi, mapa świąteczna? Cóż więc jest tak ekscytującego w tej grze? Wszakże wszelkie powyższe słowa nie zdradzają żadnej rewolucji, wszystko to zostało już sprawdzone i zaprezentowane graczom. Sekret Kaczek polega na tym, iż w tej grze to wszystko zostało zmieszane i doskonale pomyślane. Rozgrywka jest szybka, satysfakcjonująca i miejscami chaotyczna. Zginąć można na wiele sposobów ? wypaść za krawędź mapy, wysadzić się granatem, trafić samego siebie granatnikiem, spłonąć ? i na tym polega zabawa, by nie zginąć zbyt szybko, ale przyspieszyć śmierć innych graczy. Dzięki dostępnemu wachlarzowi uzbrojenia oraz całej gamie różnych ruchów wprawiony gracz jest w stanie wyczyścić całą mapę w pół minuty, a zmiana mapy trwa jeszcze mniej, dzięki czemu emocje nie spadają ani trochę. Gracze mogą skakać, szybować, ślizgać się, udawać trupa i kwakać ? trzeba opanować każdą z tych opcji, jeśli chce się zwyciężać w Kaczej Grze. To, co cenię najbardziej w ?Duck Game? to połączenie nostalgii z emocjonalną rozgrywką ? nasze umiejętności zostaną sprawdzone, każda porażka przynosi minimalną poprawę u każdego gracza, bo tu zasada ?co nas nie zabije, to nas wzmocni? zamienia się w ?co nas zabije, to nas nauczy tego unikać w przyszłości?. Do sterowania trzeba się przyzwyczaić (powrót do ?strzałeczek?, aż mi się Rayman 3 przypomniał), na drodze do kaczego pucharu staną wprawieni wrogowie, potrafiący się ślizgać, unikać pocisków w locie i zabijać nas w najmniej oczekiwanym momencie, ale sama rozgrywka jest tego warta. Tak jak i ten moment, gdy w kompletnie przypadkowy sposób wygrywasz rundę i z nieustanną dumą pozwalasz sobie na dwusekundowy festiwal kwakania. TL;DR: + Zabij cztery kaczki zanim zabiją ciebie + Coś jak wormsy/jazz jack rabbit 2 + Masa odniesień do klasycznych gier + Głupie czapki, kwakanie, humor + Diabolicznie szybka rozgrywka + Świetna muzyka - Do sterowania trzeba się przyzwyczaić - Problemy z kodem sieciowym (co jakiś czas) - Niewielu graczy
×
×
  • Utwórz nowe...