Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

EGM

Sopel, Paweł Korniew

Polecane posty

Polecam wszystkim książkę Pawła Korniewa "Sopel". Wiem, co piszę, bo sam ją tłumaczyłem. Dawno nie tłumaczyłem równie ciekawej książki. Przypomina nieco "Piknik na skraju drogi" Strugackich. Korniew to debiutant, ale daj Boże każdemu taki debiut.

Wyobraźcie sobie Strefę, do której nie wiadomo jak się trafia i która ma płynne granice. Wewnątrz Strefy, nazywanej przez mieszkańców Przygraniczem, żyją ludzie, ale można się też natknąć na wampira, wilkołaka czy przemieńca. Czarodzieje i magowie sprzedają sporządzone przez siebie amulety, ale najlepszym przyjacielem człowieka jest niezawodny nóż i kałach. Gangi, narkomani, dziwki... i tajemnicze zjawiska, o których nie wiadomo, czy są wynikiem działań Obcych, czy może do naszego świata usiłuje wtargnąć jakiś inny.

Bohater to taki twardziel o złotym sercu; poznajemy go w dość krytycznym dlań momencie - ni z tego, ni z owego wszyscy zaczynają nań polować. Sopel jednak potrafi sobie radzić w rozmaitych sytuacjach...

Spróbujcie przeczytać tę książkę - od dawna twierdzę, że w rosyjskiej fantastyce dzieją się znacznie ciekawsze rzeczy, niż na Zachodzie. Korniew jest znakomitym przykładem na prawdziwość tej tezy...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A oto fragment książki (zamieszczony tu za zgodą redakcji CDA i wydawnictwa ?Fabryka Słów?)

Sopel wespół z przyjacielem odwiedzają dłużnika tego drugiego.

?Odepchnięty przez nas do łazienki gospodarz milczał, mrugał oczami i wyglądał tak, jakby nie od razu pojął, co się stało. Ależ ryło? bardziej przystojnych do grobu kładą. Pod oczami ciemne podkowy, skóra jakaś taka pomarszczona i nabrzmiała, lewe ucho odmrożone, twarzyczka podobna do lisiej mordy, z białymi plamkami dojrzałych czyraków w czerwonej otoczce. Jasne włosy miał rzadziutkie i przetłuszczone. Wygląd zawdzięczał częściowo matce naturze, ale nad resztą sam starannie popracował. Ne lewej dłoni zauważyłem jeszcze jedną plamę odmrożenia.

- Cześć, Lonia. Kiepsko wyglądasz ? Denis zajrzał do drugiego pokoju, oparł się o futrynę i pokręcił przecząco głową w moją stronę. To, że w kuchni nikogo nie ma, widziałem sam, więc tylko włożyłem ręce w kieszenie i przesunąłem się nieznacznie, żeby klient znalazł się pomiędzy nami. Gospodarz nie zwrócił na nasz manewr najmniejszej uwagi.

- Co tak wcześnie? ? Lońka pojął wreszcie, co się stało i spojrzał na Denisa. Zamrożony jakiś. Naćpał się czegoś, czy od urodzenia taki powolny?

- Ot, przechodziłem obok. Wpadnę, myślę sobie, po co pół godziny na ulicy jeszcze sterczeć ? uśmiechnął się mój towarzysz.

- No to wpadłeś. A teraz możesz sobie już iść. ? Uśmiech, jakim odpowiedział gospodarz przypominał szczerzenie się wilka. Oj, teraz było widać doskonale, że facet miał jeszcze problemy z zębami! Nie mówię o ich barwie, ale o liczbie ? towarzystwo liczyło na pewno nie więcej, niż dwie dziesiątki. Dodajcie do tego nabrzmiałe, zaczerwienione dziąsła. Wyglądało na to, że Lońka wkrótce straci resztę uzębienia!

- Dawaj moją dolę i sobie pójdę.

- Jaką TWOJĄ dolę? ? syknął Lońka.

- Dolę za mój plan ? powiedział Denis powoli, dzieląc słowa na sylaby. Uśmiech znikł z jego twarzy. Odniosłem wrażenie, że nie spodziewał się aż tak wrogiej reakcji.

- Za twój plan?! Ocipiałeś, czy co? Sam wszystko zrobiłem, sam! Ty w ciepełku siedziałeś, a ja sobie jaja odmrażałem! To moje zęby pokruszyły się z zimna, nie twoje! I po tym wszystkim pieprzysz mi tu o jakimś planie! [beeep], ale już! Won! Zrozumiałeś?! ? rozjuszył się odmrożeniec - nie, nie odmrożeniec, ale zamrożeniec, skoro pozwala sobie na takie zachowanie. Tknął Denisa palcami w pierś. Ten nie odpowiedział, tylko zakołysał się na piętach. Lońka rozkaszlał się i opuścił rękę. Poprawił podkoszulek, zatknął kciuk za pas, a drugą dłoń wsunął w kieszeń dresu, a potem ponownie wybuchnął: - I w ogóle, po cholerę przywlokłeś ze sobą tego pajaca. Sam?

Postąpiłem krok naprzód i wyrżnąłem go z prawej nieco ponad skronią. Gospodarz runął na podłogę, z impetem waląc głową w kafelki. Od uderzenia kastetem zapiekły mnie palce. Nie bardzo pasował do dłoni, trzeba by nowy zamówić. Zdjąłem rękawicę z palców, wetknąłem ją w kieszeń i kilka razy mocno zacisnąłem pięść.

- Czemu tak? - mruknął z naganą w głosie Denis. ? Wyładowałby się i oddal po dobroci.

Nie odpowiadając kucnąłem i pociągnąłem za prawą rękę leżącego bez ruchy Leonida. Jego dłoń wysunęła się z kieszeni dresu. Razem z nią na posadzkę upadła cienka, kościana pałeczka. Kiepsko ekranowany amulet, którego promieniowanie wyczułem, zanim Lonia rozsunął błyskawiczny zamek. Ten amulet ? ?Drzazga? ? tworzył ukierunkowane pole siłowe, przy pomocy którego w przeciągu pół sekundy można było zamienić człowieka w krwawą miazgę, naszpikowaną odłamkami kości.

- O kurrrwa! ? wyrwało się Denisowi. Właśnie takie buty! Gdy partner w interesach nie oddaje ci doli, to jedno, ale gdy gotów jest rozwalić ci czerep, to rzecz zupełnie inna.

- A z drugim z nas co zamierzał zrobić? Przestraszyć na śmierć swoimi pryszczami? ? pochyliwszy się, obejrzałem amulet nie dotykając go. Kość była nabita magiczną energią do granic możliwości, ale z powodu taniochy wyrobu twórcy nie przewidzieli możliwości kontroli jej rozchodu. Mówiąc bardziej zrozumiale, cały ładunek rozładowywał się w jednej eksplozji. Lońka mógłby rozmazać po ścianie tylko jedną osobę. Nie spodziewał się, że Denis kogoś ze sobą przyprowadzi? Idiota.

Wstałem i kopniakiem posłałem pręcik w kąt pokoju. Brać go ze sobą raczej nie należało ? za używanie artefaktów bez certyfikatu można było nieźle dostać po karku, a ten promieniował tak, że nawet niedouczony czarownik wyczułby go na pięć metrów.

- A to szczur jeden! ? Denis z rozmachem kopnął leżącego w żebra. ? Z kim to bydlę mogło się związać? Nie pojmuję, jak mogło mu strzelić do łba, żeby opchnąć towar za moimi plecami. Nie, teraz to mu wała zostawię! Niech łapę ssie, biedaczyna.

Szybko obszukał leżącego jak kłoda Lońkę, następnie zajął się penetracją pokoju, specjalnie się się nie certoląc: zawartość szuflad komody wywalił po prostu na podłogę, a potem odsunął dywan w kąt i zaczął obstukiwać klepki podłogi.

- Sopel, a jakżeś ty wyczuł jego ?Drzazgę?? Czarownikiem jesteś, czy jak? ? zawołał, kiedy skończył z podłogą i zabrał się do prucia finką pościeli. Rozciął materac i wsunął dłoń do środka.

- Jaki tam ze mnie czarownik. Ot, czuję co nieco ?przeszedłem do kuchni, wyjrzałem zza firany przez okno. Nic szczególnego, tylko na parapecie karmnik dla ptaków. Okazuje się, że Lonia jest z zamiłowania ornitologiem. Oprócz kuchennego stołu i nieco przekrzywionego i zlewozmywaka z zaciekami rdzy niczego więcej tu nie było. No tak, jeżeli towar został ukryty w mieszkaniu, Denis znajdzie go bez problemów - miejsc nadających się na schowek było tu doprawdy niewiele. Tylko czy muszę być przy tym obecny? Nie mam pojęcia, jakiego ?towaru? szuka, a zresztą po cholerę mi w ogóle ta informacja? Mniej wiesz, lepiej śpisz. ? Słuchaj, Denis. Pojdę się rozejrzeć w bramie.

- Dobra idź. Ja tu sobie z Lonią porozmawiam ? Schował nóż i przeszedł do kuchni.

- Zamknij za mną drzwi ? Wyszedłem z mieszkania, poczekałem na zgrzyt zasuwy i ruszyłem w stronę okna na końcu korytarza. Otwór zabito niepomalowaną płytą z dykty, ale - mimo iż była dziurawa - przez otwory nie można było zobaczyć ulicznego ruchu.

Poszedłem w przeciwległy kraniec korytarza, gdzie w szczytowej ścianie wybito okno. Długo tam Denis będzie się jeszcze grzebał? Zdążyłem już zmarznąć.

Zamyślony niemal minąłem schody, gdy z dołu wychynęli dwaj mężczyźni. Jeden chudy, w długim do pięt skórzanym płaszczu drucianych okularach, brylował świeżo ostrzyżonym czerepem. Gdyby nie ten ogolony niemal na zero łeb i błyszczący w paszczy złoty ząb, można by go nawet wziąć za inteligenta. Drugi był niższy i mocniej zbudowany. Też bez czapki, rudawą zamszową kurtkę miał rozpiętą, a pod nią, na tle czarnej koszuli, widać było masywny złoty łańcuch ze srebrnym krzyżem. Tego już za inteligenta nikt by nie uznał - morda cegłą chrzczona, bandycka w każdym calu. Wrażenia nie mogły w żaden sposób zatrzeć cieniutkie wąsiki nad górną wargą.

Nie zwróciłem na nich uwagi ? różni tu mogą mieszkać. Zareagowałem dopiero na śmigającą do kieszeni dłoń łysego. Skoczyłem przed siebie o mgnienie oka później, niż należało. Dwie kule uderzyły w ścianę tuż za mną, obsypując mnie bryzgami tynku. Za co?!

- Żywcem go! ? ryknął drugi i kolejna kula drasnąwszy mnie lekko w nogę, rozerwała piętę walonka. Wpadłem do pustego mieszkania, w locie zrywając z ramion kurtkę. Przebiegłem przez przedpokój, wpadłem do saloniku i stanąłem obok drzwi, tak, żeby nie zauważyli mnie z korytarza. W lewej kurtka, w prawej nóż. Nikt z mieszkańców pewnie nie wybiegnie na odgłos strzelaniany, ale i Denis powinien ją usłyszeć. Może się z tego jakoś wykręcimy.

Pierwszy do pokoju wpadł byczek, co było zrozumiałe ? w długim płaszczu trudno skakać po stopniach. Zarzuciłem mu kurtkę na łeb, kopnąłem w dłoń z pistoletem ? walonek trafił w nadgarstek, wbił go w futrynę tak mocno, że kolba wysunęła się ze zdrętwiałych palców. Zaraz potem spróbowałem pchnąć nożem przez zasłaniający mu oczy materiał. Nie wyszło - facet, jakby wyczuwszy chłód stali, odskoczył, lewą ręką odrzucił moją kurtkę i zanim zdążyłem zareagować, rąbnął mnie prawą w szczękę. Zadzwoniło mi we łbie, usta wypełniły się krwią, ale nie wypuściłem noża z dłoni i również odskoczyłem. Wąsaty błyskawicznie skrócił dystans, odrzucił mnie pod ścianę hakiem z lewej. Pięść trafiła w skroń, aż zobaczyłem gwiazdy. Chybnąłem się, żeby przepuścić kolejny zamach prawą. Hak w splot słoneczny powinien był wybić ze mnie dech, ale trafił na metalową płytę napierśnika. Bokser syknął z bólu, odszedł w bok, tak że nóż nieszkodliwie prześlizgnął mu się po brzuchu. A żeby cię! Ostrze rozcięło zamsz, ale nie drasnęło skóry Wąsacza.

- Loszka! Na bok! ? krzyknął kompan boksera, który właśnie stanął w drzwiach.

Spróbowałem dać nura za uskakującego Loszkę, ale nie zdążyłem: Inteligent podniósł pistolet i strzelił. Kula trafiła mnie w lewe ramię, nagły ból podciął mi kolana ? osunąłem się po ścianie na podłogę. Loszka szurnął nogą i upuszczony przeze mnie nóż odleciał pod drzwi. Koniec. Teraz mnie zabiją?

Wąsaty obejrzał uważnie rozciętą kurtkę, splunął i przysiadł na parapecie okna. Łysy opuścił lufę pistoletu, ale nie odszedł od drzwi. Nastąpił butem na nóż. Ostrożny, zaraza. Zaciskając ranę dłonią spróbowałem zatrzymać upływ krwi, która zdążyła mi już zmoczyć rękaw swetra. Krwotok się zmniejszył, ale tylko trochę. Całą rękę łamało mi niemiłosiernie, ból niby ciekły żar spływał aż do opuszków palców. Rozwaliło mi kość? Ignorując zawroty głowy i metaliczny posmak w ustach, skupiłem się i zacząłem mamrotać mantrę ? jedno z najprostszych zaklęć na odejmowanie bólu. Jak nie pomoże, to bez pomocy nawet wstać nie zdołam.

- I co, Denisie jeden, doigrałeś się? Powiedzmy otwarcie: jeśli chcesz zdechnąć spokojnie, powiedz, kto ci nadał te brylanciki. ? Loszka odwrócił się ku oknu, wyjrzał na dwór i powiódł paznokciem kciuka po cienkich wąsikach. ? I nie graj chojraka. Nie mów, że nie kumasz, o czym mówimy?

Nie przerwałem mantry, ale myśli skakały mi we łbie, niby pchły w pudełku zapałek. Denis? Oni mnie wzięli za Denisa! Przeszli specjalnie o jedenastej, żeby go przyłapać! Lońka nadał, nikt inny nie mógł tego zrobić. Ale o jakich brylantach mówią?

- Co, bawimy się w milczka? Uważaj, drugi raz nie zapytam ? Loszka zeskoczył z parapetu i wyciągnął dłoń ku łysemu. ? Pew, pióro.

- No, frajerze, toś się doigrał - Złoty ząb błysnął w uśmiechu, łysy przełożył pistolet do lewej ręki i w tejże chwili w jego głowę coś uderzyło. Wyglądało, jakby go rąbnął niewidzialny taran. Ścianę obok okna zbryzgały odłamki czerepu, krople krwi i szczątki mózgu. Ciało runęło pod nogi Lochy, oblewając mu buty chlustającą z pniaczka szyi krwią. Do pokoju, strzepując z dłoni pył resztek kościanego amuletu wpadł Denis. Lewą rękę krył za plecami. Wąsacz ryknął coś niezrozumiale i skoczył na niego, usiłując dosięgnąć go hakiem z lewej i zaraz potem z prawej. Denis przygiął się, uskoczył w bok i ostrzem wydobytej zza pleców finki chlasnął po nadgarstku boksera. Ten cofnął rękę i zwiększając dystans odskoczył ku oknu, ale potknął się o trupa, przez co nie zdołał zablokować wypadu Denisa, który tymczasem błyskawicznie przerzucił nóż do prawej. Klinga weszła mu głęboko w krtań i gdy Sielin wyciągnął otrze, obracając je w ranie, Loszka był już martwy. Do licha, a ja myślałem, że mam szybkie reakcje! No, no? do tej pory widać nie trafiali mi się naprawdę poważni przeciwnicy?

- Co z tobą? ? Denis otarł ostrze finki o zamsz, ale nie schował noża.

- Kiepsko? - Skończyłem prawie mantrę i ból się zniknął niemal całkowicie, ale zupełnie straciłem władzę w ręce. Gdyby nie zaklęcie, pewnie byłbym zemdlał, ale teraz dało się wytrzymać. Ból nie powinien wrócić szybciej niż za pół godziny. Ot, przydały się niemal roczne przygotowania. Mantry szkoda, nie wiem nawet, czy wystarczy mi sił i uporu, żeby ją odtworzyć. Przygotowanie było stosunkowo proste, ale cała procedura okazała się bardzo nieprzyjemna. Wszystko odbywa się bardzo prosto - im więcej wycierpisz bólu, tym dłużej czar trzyma. Można się ciąć brzytwą, biczować grzbiet, przypalać sobie skórę papierosami ? jest mnóstwo wariantów. Niektórzy artyści wsadzali sobie nawet igiełki pod paznokcie. Ja się do takiego fanatyzmu nie posunąłem ? trzymałem po prostu rękę nad płomieniem świecy. Też bolało, ale oparzeliny dość szybko znikały. ? Chyba mi kość rozwaliło.

- Nie ruszaj się. ? Denis kucnął obok mnie, rozpruł finką rękaw swetra, a potem koszuli. Kiedy odsuwał przesiąknięty krwią materiał, pociemniało mi w oczach, ale zaraz potem puściło. Denis wsunął nóż do kieszeni, obejrzał moje ramię i przetarł ranę rozciętym rękawem. ? Nie widzę otworu wylotowego. Wychodzi na to, że kula utkwiła w kości.

- Kurrrrwa mać! ? wyciągnąłem nogi, położyłem rękę na kolanach. Przez prowizoryczny opatrunek powoli przesączała się krew. ? Do kliniki się nie doczołgam. Zaraz mnie ponownie weźmie.

- Zaczarować nie możesz?

- Nie, pusty jestem. ? Miałem ma myśli to, że nie mam już przygotowanych wcześniej zaklęć, ale Denis zrozumiał to inaczej.

- Ja mam prawie nienaruszony karat. Przyda ci się?

- Dawaj! ? zgodziłem się bez namysłu. Na Przygraniczu karatami mierzy się nie tylko wartość klejnotów, ale i magiczną energię. Standardowy karat to ładunek mieszczący się w diamencie bez wewnętrznych skaz o wadze ? odpowiednio ? jednego karata. Co prawda nie miałem gotowych zaklęć, ale z taką porcją energii coś już mogłem wymyślić.

Denis wyjął zegarek, odtworzył paznokciem płytkę z boku i wytrząsnął na dłoń maleńki kamyk. No proszę ? diament! A przecież do zegarka i kwarc byłby się nadał. Zacisnąłem kamień pomiędzy kciukiem i palcem wskazującym, skupiłem się, uspokoiłem oddech i spróbowałem wyczuć zawartą w krysztale moc. Energia chlusnęła zbyt burzliwym potokiem i zaczęła literalnie przesączać mi się przez palce. Uporządkowałem z grubsza jej ruch, ale nie skupiłem się na zaleczeniu rany ? do tego trzeba być doświadczonym czarownikiem, lub mieć talent uzdrawiacza - ale spróbowałem powstrzymać krwotok. Energia nijak nie chciała płynąć w pożądanym kierunku, zaczęła się zapętlać, ponownie zakręciło mi się w głowie, ale moje wysiłki nie poszły na marne: straciłem w końcu czucie w ręce, a o ranie przypominało mi tylko ostre kłucie w nadgarstku. Krew udało się zatrzymać, gdy z diamentu wyciekły ostatnie krople mocy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kupiłem, książka czeka w swojej kolejce na przeczytanie;) Fabryka Słów jest moim ulubionym wydawnictwem i generalnie książki wydawane przez nią kupuje w ciemno;]

Mam do Ciebie prośbę. Jak przeczytasz "Sopla", to skrobnij kilka słów o tej książce, bene?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jestem już po lekturze "Sopla" i zgodnie z obietnicą piszę kilka słów...

Bardzo fajnie napisana, zgrabnie skonstruowana i poprowadzona fabuła. Postacie są wyraziste, świat wykreowany przez autora autentycznie zaciekawia i wciąga. Akcja toczy się wartko, nie ma żadnych dłużyzn. To tyle w warstwie czysto technicznej;)

Teraz pora na odczucia. Powiem wam szczerze, bez żadnego włażenia w rzyć, że warto sięgnąć po tę książkę i dać się porwać w podróż po Przygraniczu. Poznać to miejsce wraz z całym jego dobrodziejstwem inwentarza. Każdy miłośnik fantastyki znajdzie coś dla siebie: wampiry, zombie, wilkołaki, magów. Wraz z głównym bohaterem poznacie co to znaczy być na patrolu i dlaczego strzelba jest lepsza od automatu. Bardzo zacna pozycja. Tylko, że tak mnie wciągnęła, że odczuwam pewien niedosyt i czekam niecierpliwie na drugą część.

Tłumaczenie naszego zacnego EGM stoi na wysokim poziomie, widać, że zna się na rzeczy i czuje klimat powieści (bo czasem czuć że tłumacz nie ma feelingu i tłumaczenie staje się kupą, której czytać nie warto)

Polecam gorąco "Sopla" każdemu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Trochę w "Soplu" irytowały mnie wewnętrzne monologi śliskiego zniechęciło mnie to i pozostałem przy jednym tomie drugi przeczytam jak będe miał chwilę czasu

7+/10 Zdecydowane

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

przeczytałem ostanio właśnie tą książke, zapowiadała się średnio a okazała się genialna. Rosjanie ostanio biją rekordy w dobrych książkach.

I zakończenie też takie dwu znaczne można by powiedzieć. Bo co z nim się stało w końcu? Przeżył walke z tym typem ale chyba umarł?

I dobre w niej jest to że nie jest wytłumaczone w jakim świecie żyje bohater, tylko w kilku miejscach książki o tym mowa jest. Jak starzy wyjadacze pytają maksa co tam się dzieje? I raz napisane było jak się tam trafia, ktoś wyszedł ze sklepu <albo stacji benzynowej juz nie pamięam> i był w tym świecie. TO w sumie nasz świat tylko jakby z domieszką magi, bo mamy miasto stare zniszoczne, czyli ktoś kiedyś je wybudował. Eh fajna książka ;]

ps - serio ją tłumaczyłeś? Dla fabryki snów? To miło poznać tłumacza :D

Proszę spolierować ważne treści.-mateusz(stefan)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja również ukończyłem tą książkę... i na pewno nikogo tego nie zdziwi bardzo mi się podobała w szczególności za klimat wykreowany przez Kornewa, tak jak wspomniał EGM jest bardzo podobna do "Pikniku..." miałem akurat taką okazję, że czytałem je jedna po drugiej więc mogłem oby dwie porównać i nie wiem czy mi się tak wydawało czy wydaje, że rosyjscy autorzy mają swój odmienny klimat i charakter pisania książek ;)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nieśmiało przypominam,

że Sopel nie umarł, tylko zamarzł - a z tego stanu można podobno wrócić do świata żywych.

Korniew (Korniew, psiakrew, Fabrykanci, jak mają węża w kieszeni tak mają, ale mogliby się przynajmniej nauczyć prawidłowego pisania rosyjskich nazwisk!) napisał drugą część, którą przetłumaczył Rafał Dębski. Ta druga część ma tytuł "Śliski".

A ja nieśmiało przypominam o spoilerach ;) Przepraszam za wlezienie do Twojego posta... Już uciekam. [Tur]

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jestem w trakcie czytania drugiego tomu. Wciąga, jak nie wiem co, przez kartki pędzi się szybko, i to nie tylko dlatego, że jest dosyć spory druk;). Książka klimatami rzeczywiście jest podobna do "Pikniku...", tylko tu jest więcej akcji (i dobrze, bo dzięki temu bardziej syci). Trudno uwierzyć, że to debiut autorski. Śliskiego dosyć łatwo polubić, jego monologi mi nie przeszkadzały, w resztę postaci też uwierzyłem. Nigdy nie przepadałem za fantasy (nawet książki Pratchetta jakoś mnie nie mogą zaciekawić), ale w takie połączenie dzisiejszych czasów, współczesnej broni, miasteczek z magią, czarodziejami, dziwnymi stworami i amuletami baardzo przypadło mi do gustu. Nie mogę doczekaś się końca, a on coraz bliżej...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A ja dopiero zacząłem się cieszyć lekturą :) I nie zawiodłem się - książka jest rewelacyjna! Tłumaczenie Generała jest idealne. Naprawdę czuć klimat, opowieść niezwykle wciągająca. Szczerze polecam tym, co się zastanawiają.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Utwórz nowe...