Skocz do zawartości

Bazil

Forumowicze
  • Zawartość

    507
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Reputacja

36 Neutralna

O Bazil

  • Ranga
    Elf
    Elf
  • Urodziny 26.06.1988

Dodatkowe informacje

  • Ulubione gry
    Array
  • Ulubiony gatunek gier
    Array

Sposób kontaktu

  • Discord
    Array
  • Strona WWW
    Array

Informacje profilowe

  • Płeć
    Array
  • Skąd
    Array
  • Zainteresowania
    Array

Ostatnio na profilu byli

6667 wyświetleń profilu
  1. Szczerze powiedziawszy, ogarnęło mnie przedziwne poczucie deja vu po tym, jak KM zamieścił kiedyś na forum, w dziale Proza, pewno opowiadanie o smokach... Mam nadzieję, że Kefcia tym razem nie odczuwa potrzeby wbicia sobie gwoździa w oko. Nie ma problemu. Ja też niby powinienem pokazać ciąg dalszy już wkrótce, ale... coś nie mogę się za to zabrać. Poza tym przez najbliższe dwa tygodnie nie będę miał na to czasu - aktualnie zaczynam pracę o 7:30, a wracam do domu dopiero około siódmej wieczorem. Przepraszam, ale to mi wygląda na - jak to określił kiedyś Kefcia - czepianie się nieistotnej semantyki. Wiadomo przecież o co chodzi, a określenie "kupić" to w tym wypadku wręcz przenośnia. Opis bazy pojawił się w jednym ze wcześniejszych rozdziałów - tym, w którym omawiali gotowy plan akcji - więc zakładałem, że jakieś wyobrażenie jej layoutu u czytelnika jest. Może bym się w tym miejscu odniósł zarówno do wątpliwości twoich, jak i Martiusa... Chyba faktycznie aż tak skupiłem się na oddaniu "fachowości" całej tej operacji (gadanie szyfrem i te sprawy), że nie poświęciłem dostatecznej uwagi oddaniu emocji. Przyznałbym, że - co było chyba z mojej strony kardynalnym błędem - miałem zakończyć rozdział kawałkiem pisanym z punktu widzenia Zery, który dawałby jednoznaczną wskazówkę, że zaraz wszystko pójdzie się pie... kochać, ale postanowiłem, że przerzucę go do kolejnego rozdziału. Na tej decyzji zaważył też zwyczajny pośpiech - nie chciałem już odkładać w czasie publikacji nowego kawałka, a ponieważ to, co już napisałem (co wynika z przedmowy) i tak szło mi opornie... to chciałem sobie na razie odpuścić użeranie się z kolejnym fragmentem, który nie byłem wciąż pewien, jak ugryźć. Pomyślałem o czymś takim, ale nie chciałem tworzyć wrażenia, że poszedłem z tą całą akcją po łebkach. Że niby nie miałem pomysłu ani nawet wyobrażenia, jak ci komandosi powinni właściwie działać. Znów - skupiłem się na próbie zbudowania jakiegoś realizmu, nie na emocjach. No... siły specjalne. Jak to powiedział jeden GROM-iarz, w prawdziwych operacjach specjalnych żołnierze wolą, aby nie było gorąco, aby wszystko szło zgodnie z planem. Rozważałem nawet taki scenariusz w "Wilczym stadzie", ale uznałem, że to nie będzie dobry pomysł. Skoro już i tak znienawidziłeś ten rozdział osiemnasty, to co to by było, gdyby cała akcja miała mieć taki przebieg? Oj, czepiasz się, czepiasz... Myślę, że odnalezienie takich śladów w trawie, w dodatku z dużej odległości, byłoby skrajnie trudne. Gdyby chociaż ci wartownicy wiedzieli, czego się spodziewać. A tak... Nie takie znowu półprodukty. Nie zapominaj, że rasy w moim uni radośnie korzystają z technologii druku 3D w produkcji uzbrojenia czy sprzętu (czyli w praktyce - mają mniej radykalną wersję tego, czym posługiwały się strony konfliktu w Total Annihilation czy też Supreme Commanderze), więc zbudowanie instalacji zdolnej wyprodukować osprzęt dla zwykłych klonów (który to osprzęt z założenia jest tani i łatwy w produkcji) - zakładając, że mieli odpowiednie dostawy surowego materiału do "druku" - nie jest wielkim problemem. Raffard słyszy te komunikaty poprzez głośniczek przytknięty do ucha. Pod zamkniętym, uszczelnionym hełmem. Mało prawdopodobne, aby usłyszał takie cichutkie brzęczenie, które nawet dla samego Raffarda nie jest nazbyt głośne. OK, w takim razie jakiego terminu mam użyć na określenie tego, co komputer przechowuje w bebechach? Danych, plików, informacji? Ech... to przecież oczywiste, że są na zewnątrz. Nie doszliby do tego centrum medycznego, teleportując się między budynkami. Ani nie mieli żadnego interesu w tym, żeby włazić po drodze do wszystkich budynków koszar (wyjąwszy te, które przerobili na "kostnice"). Przyjąłem, że nie. Że mogą nie ogłaszać jeszcze alarmu, ale tak czy inaczej wezwać do siebie dodatkowe straże, na przysłowiowy wsiaki pażarnyj słuczaj. Ale... czy to w takim razie błąd, czy nie? Też nie jestem pewien. Taki, że jest to wtedy mniej oczywiste (szyfr)? Nie krzycz. Już poprawiłem.
  2. No, więc... Trochę już późno, ale tak czy inaczej chciałbym w pierwszej kolejności życzyć wszystkim wesołej Wielkanocy, mokrych jaj, malowanego zająca i bogatego dyngusa... hm, może niekoniecznie w tej kolejności... Po prawdzie, miałem te życzenia złożyć bardziej o czasie, ale każdy miał już chyba możność spostrzec, iż ostatnimi czasy plany rzadko kiedy układają mi się tak, jakbym tego chciał. Kiedy sobie pomyślę, że "Wilcze stado" powstaje w bólach tak naprawdę już czwarty (!) rok, szlag mnie trafia. Szczególnie jak sobie przypomnę, że "Bramy Neoterry" napisałem w rok, podobnie jak "Pierwszą krew" i "Niezdobyte drogi", a "Niebo i piekło" w dwa lata. Swoją drogą, skoro już wspomniałem o "Niezdobytych drogach" - mówiłem wcześniej, że rozważam opublikowanie tego opowiadania na blogu, ale kiedy po nie sięgnąłem, chcąc ocenić zakres poprawek, jakich będzie wymagało... no, zakres ów jest znacznie szerszy, niż się spodziewałem. I czeka mnie nad nim trochę pracy (jeżeli w ogóle zdecyduję się już za nią zabrać), zanim uznam, że mogę je pokazać bez wstydu. A do "Bram Neoterry" to już w ogóle boję się wracać. Ten niedorobiony jeszcze styl, sztuczne i drętwe dialogi, bezsensowne motywy fabularne... ech, to były czasy. Do obecnego rozdziału podchodziłem zrywami - pisałem, zacinałem się, nazajutrz znów pisałem, zacinałem się... Koszmar. Ze dwa razy (w tym wczoraj, znaczy w sobotę) siedziałem do późna, licząc, że wreszcie napiszę go do końca, lecz i tak mi się nie udawało. No, ale wreszcie jest. Cóż innego mogę jeszcze rzec... N'Joy. ====================================================================================== - XVIII - - Tu Katai jeden – ponownie odezwał się Akode – Alpha, Charlie, kod zielony na pozycjach T1 i T2. Czarni jeden do trzy, dołączyć. Czarny cztery i pięć, przygotować się do otwarcia wejścia numer dwa. Soreviański oficer w gruncie rzeczy nie musiał wydawać tych instrukcji. Żołnierze znali swoje zadania i poderwali się z miejsc, by je wykonać, kiedy tylko zaczął mówić. Matson i jego oddział bez słowa podążyli w kierunku bazy, idąc po śladach żołnierzy Jaworskiego. Tuż za nimi szła sekcja Perrina, a na samym końcu jaszczurzy zabójcy – Zhack, Zera i Kilai. Richard wiedział jednak o tym tylko z informacji, jakie otrzymywał z sieci bojowej – żaden z operatorów Sekcji Gamma, ani Genisivare, nie był teraz widoczny. To sprawiało, że podążali teraz lekkim truchtem, w ogóle nie obawiając się o wykrycie. Zwolnili przy wyrwie w ogrodzeniu, gdzie wciąż pozostawali żołnierze Jaworskiego, obserwujący okolicę. Przylgnęli do ścian budynków koszar, z bronią wymierzoną w głąb uformowanych między nimi alei. W czasie, gdy sekcje Alpha i Charlie podchodziły do bazy, kolejny auveliański patrol przeszedł tuż obok członków oddziału Bravo, ale wartownicy w ogóle ich nie zauważyli. Wykorzystując fakt, iż chwilowo znów jest czysto, pozostający wciąż na zewnątrz bazy żołnierze Gammy przeszli przez lukę w ogrodzeniu – po kolei, jeden po drugim, aby uniknąć bałaganu. - Charlie, tu Alpha jeden – rzekł Matson – Osiągnąć obiekt numer zero i przystąpić do neutralizacji. Bravo, dołączyć w drodze do obiektu numer jeden. Czarny jeden i dwa, osiągnąć obiekt numer trzy i czekać. Czarny trzy, pozostań na pozycji. - Tu Charlie jeden, przyjąłem – odparł Perrin. - Tu Bravo jeden, przyjąłem – potwierdził Jaworski. - Tu Czarny jeden – odezwał się Zhack – Zrozumiałem i podchodzę. W pobliżu nie było chwilowo żadnych wartowników, więc żołnierze, którzy jeszcze przed chwilą pilnowali świeżo otwartego wejścia do bazy, teraz poderwali się z miejsc i przyłączyli do sekcji prowadzonej przez majora. Wszyscy razem podążyli w głąb obozu, idąc alejami pomiędzy budynkami koszar. Oddział Perrina odbił w lewo, początkowo idąc wespół z dwójką Sorevian, jednak wkrótce się rozdzielili, podążając ku swoim celom. Obiekt numer zero – centrum komunikacyjne – wchodził w skład kompleksu budynków sztabu, lecz był usytuowany w innej jego części, niż kwatery mieszkalne dowództwa, będące obiektem numer trzy. Tymczasem sekcje Alpha i Bravo musiały jak najszybciej osiagnąć własny cel – zakłady klonerskie. - Tu Czarny cztery – odezwał się jeden z zabójców Genisivare, Akurave – Potwierdzam otwarcie wejścia numer dwa. - Tu Katai jeden, zrozumiałem – ponownie odezwał się Akode – Katai, Geri, Dakei, kod zielony na pozycji S1. Czarni, kod zielony na pozycjach od S2 do S5, przygotować się do usunięcia obserwatorów. Delta, Echo, Foxtrot, kod zielony na pozycji T3. Suvore również i w tym wypadku wydawał rozkazy w zasadzie czysto formalnie. Żołnierze znali procedurę. Teraz zabójcy Genisivare ustawiali się do odstrzału wartowników, zajmujących cztery wieże obserwacyjne, natomiast Marines oraz komandosi OSA zaczęli podchodzić pod bazę, z zamiarem wtargnięcia odpowiednio przez północne i południowe wejście. Matson miał szczerą nadzieję, że uda im się uniknąć wykrycia. Ich kombinezony miały wprawdzie zewnętrzne powłoki, nadające im w razie potrzeby kolor odpowiedni dla otoczenia, lecz była to jedynie namiastka całkowitej niewidzialności, jaką gwarantowały pancerze wspomagane Sekcji Gamma, czy też stroje używane przez Genisivare. Wkrótce oczom Matsona ukazały się zakłady klonerskie – wielki kompleks budynków, w skład którego wchodziły zarówno te wyposażone w aparaturę służącą do hodowli nowych żołnierzy, jak i niewielka fabryczka broni i kombinezonów, w jakie można byłoby ich wyposażyć. Richard widział to nie po raz pierwszy. Auvelianie zawsze budowali takie zakłady na powierzchniach atakowanych planet i major uczestniczył już w bitwach, w wyniku których były one niszczone. Teraz jednak miał to zrobić bardziej efektywnie, nie angażując całej armii. Żołnierze Gammy nie zamierzali wchodzić do kompleksu od frontu. Zamiast tego, obeszli główny budynek, zajmując pozycje w pobliżu jednego z wejść serwisowych – wjazdu dla gąsienicówek dostawczych. - Tu Alpha jeden – powiedział Matson, gdy jego żołnierze zalegli już na strategicznych pozycjach, uważnie obserwując wartowników – Alpha i Bravo, potwierdzam kod zielony w punkcie T2. - Tu Katai jeden, zrozumiałem, Alpha – odrzekł Akode – Czekać na neutralizację obiektu numer zero. Zaraz po nim gotowość zgłosili zabójcy Genisivare. Marines i komandosi OSA mieli trudniejsze zadanie – musieli zająć takie pozycje, aby przygotować się do natychmiastowego odstrzału wszystkich wartowników w zasięgu, tak, by nie pozostał już nikt żywy, kto mógłby dostrzec ich wejście do bazy. Nie wolno im było jednak strzelać, dopóki brak strażników mógł zostać łatwo dostrzeżony przy pomocy systemu komunikacyjnego. Teraz wszystko zależało od oddziału Perrina. * * * - Charlie dwa, jak wygląda sytuacja? – rzucił Jean. - Tu Charlie dwa, przedział konserwacji czysty – odrzekł porucznik Suarez – Skutecznie dokonaliśmy zdalnego włamania do sieci i monitorujemy komunikację Omegi. Jesteśmy gotowi do wprowadzenia wirusa. - Czekać na rozkaz, Charlie dwa – nakazał Perrin w odpowiedzi – Dławik nie jest jeszcze gotowy do instalacji. Kapitan odłączył się na chwilę od sieci, by móc zwrócić z bezpośrednim pytaniem do towarzyszącego mu sierżanta Raffarda. - Eric, ile jeszcze czasu zajmie ci zdejmowanie zabezpieczeń z tej instalacji? - Już kończę, panie kapitanie. Dwadzieścia do trzydziestu sekund. Obaj żołnierze tłoczyli się we wnętrzu centralnego przedziału serwisowego, do którego wślizgnęli się niepostrzeżenie przez awaryjny właz. Było to małe, owalne pomieszczenie, oświetlone słabą, błękitną poświatą.. Znajdował się tutaj główny przekaźnik, odbierający i wysyłający transmisje od i do członków personelu bazy. Wrażliwe podzespoły urządzenia zostały zabezpieczone przed sabotażem, jak i skutkami ewentualnego, nieszczęśliwego wypadku. Do jego wnętrza można było się dostać jedynie przy użyciu elektronicznego klucza konserwacyjnego. Z zewnątrz ochraniała je osłona, wykonana zapewne z magnaelu – stopu bardziej trwałego i jednocześnie droższego w produkcji, niż standardowo używany keliath. Nie było to jednak nic, z czym komandosi z Sekcji Gamma nie mogliby sobie poradzić. Nadając do urządzenia piracki sygnał, Raffard w końcu odblokował zewnętrzną osłonę i otworzył ją. Teraz nic nie stało już na przeszkodzie zainstalowaniu w przekaźniku dławika, zakłócającego przepływ transmitowanych danych. Sierżant wyjął niewielkie urządzenie i bez słowa podłączył je do pamięci komputera sterującego funkcjami przekaźnika. Uruchomił zasilanie dławika, lecz nie aktywował go jeszcze. Łączność należało zerwać dopiero na wyraźny sygnał dowódcy. - Dobra – rzucił Jean – Teraz zamykaj z powrotem tę osłonę i zablokuj. Raffard wiedział, co powinien zrobić. Kiedy tylko na powrót zamknął pokrywę, dokonał jeszcze sabotażu czytnika elektronicznych kluczy. Teraz, choćby nawet został tu przysłany jakiś technik, nie będzie mógł dostać się do podzespołów przekaźnika – urządzenie odrzuci kod dostępu jako nieprawidłowy. Jeżeli coś poszłoby nie tak, ten zabieg miał zyskać terrańskim i soreviańskim komandosom nieco więcej czasu. Auvelianie nie będą mogli natychmiastowo stwierdzić, iż doszło do sabotażu, a nie zwykłej awarii. - Charlie dwa, tu Charlie jeden – rzekł Perrin – Dławik zainstalowany i gotowy do aktywacji. Czy pozostajecie w stanie gotowości do wprowadzenia wirusa? - Tu Charlie dwa – odrzekł Suarez – Potwierdzam, Charlie jeden, czekamy na rozkaz. Porucznik wraz pozostałymi członkami oddziału – starszym sierżantem Bergiem oraz kapralem Hassanem – zajmował pomieszczenie konserwacyjne, z zapasowym stanowiskiem komputerowym, służącym do diagnostyki podzespołów instalacji komunikacyjnej. Kiedy Auvelianie zorientują się, że ich łączność szwankuje, będzie to zapewne jedno z pierwszych miejsc, jakie odwiedzą. Należało zatem utrudnić im zadanie wykrycia rzeczywistej przyczyny „awarii”. A jeżeli zajdzie taka konieczność, po prostu ich wyeliminować. - Dobrze – mruknął Jean, znów odłączając się chwilowo od sieci – To którędy teraz? Nie czekał na odpowiedź Raffarda – i tak się jej nie spodziewał, gdyż obydwaj wiedzieli, że każdy z uczestników operacji studiował rozkład pomieszczeń w budynkach, które mieli infiltrować. Od razu skierował się do jednego z tuneli serwisowych, wchodzących do pomieszczenia. W lekkim pancerzu wspomaganym, mieścił się w nim z ledwością, lecz wciąż mógł się poruszać. Sierżant podążał jego śladem, podczas gdy Perrin wznowił kontakt z pozostałymi oddziałami. - Katai jeden, tu Charlie jeden, obiekt numer zero jest gotów do neutralizacji – oznajmił rzeczowo – Monitorujemy komunikację i możemy dać sygnał, kiedy nadejdą już standardowe raporty. - Tu Katai jeden – odrzekł Akode – przyjąłem, Charlie. Zajęliśmy pozycje i czekamy. W tej chwili Jean dotarł do włazu, usytuowanego poziom poniżej pomieszczenia, które zajmował Suarez. Szybki rzut oka na odczyty sensorów pozwolił mu stwierdzić, że na korytarzu chwilowo nikogo nie ma, więc po cichu odblokował wyjście. Wyszedłszy na zewnątrz, rozejrzał się jeszcze dla wszelkiej pewności w lewo, w głąb korytarza. Po prawej znajdowały się drzwi, wiodące do bocznej klatki schodowej. Wolał nie poruszać się windą, jako że jej użycie mogło zostać dostrzeżone. - Czysto – oznajmił, kiedy dołączył do niego Raffard, ostrożnie zamykając za sobą właz – Idziemy na dół. Drzwi wiodące do schodów nie były w żaden sposób zablokowane i otworzyły się natychmiast, gdy Jean – wyłączając na ułamek sekundy maskowanie optyczne rękawicy swojego kombinezonu – pozwolił, by czujnik odkrył jego obecność. Po schodach poruszali się ostrożnie, nie chcąc robić hałasu. Przeszli dwa poziomy niżej, powtarzając następnie operację otwarcia drzwi. Po chwili znajdowali się już wewnątrz kolejnego korytarza. Krótko po tym, jak przejście już się za nimi zamknęło, przeszedł tędy jakiś Auvelianin – klon w uniformie technika – lecz w ogóle nie dostrzegł obecności dwóch Terran. - Idziemy, zanim pojawi się tutaj ktoś jeszcze – zarządził Perrin. Ich celem był w tej chwili pokój ochrony i system bezpieczeństwa. Cały obiekt był monitorowany i woleli pozbyć się obsługujących aparaturę strażników. Jeżeli nikt nie będzie obserwował odczytów czujników czy też kamer, nikt nie będzie mógł również ogłosić alarmu. Do tej pory unikali robienia czekogolwiek podejrzanego w obszarze widzenia kamer, lecz do dalszego wykonania zadania potrzebowali większej swobody. Obserwując poprzez sensory ruchy Auvelian przebywających w obiekcie, zaczęli się ostrożnie przemieszczać w głąb piętra. Znali rozkład pomieszczeń i wiedzieli, dokąd powinni teraz iść. Musieli jednak zająć pozycje jak najszybciej – trzeba było zneutralizować wartowników zaraz po zerwaniu łączności – tymczasem musieli jeszcze przejść obok kwater strażników, ominąć posterunek strzegący przejścia do centrali systemu bezpieczeństwa i dopiero wtedy zająć pozycje. Jakby było tego mało, okazało się, że mieli mniej czasu, niż Jean przypuszczał. Kiedy ich oczom ukazało się strzeżone przejście, ze stanowiskiem wartownika oraz zwieszającym się z sufitu, zautomatyzowanym działkiem, nadszedł nowy komunikat od Suareza. - Tu Charlie dwa, zgłaszam nadejście standardowych raportów od pierwszych drużyn warty – oznajmił rzeczowo – Sugerowany moment neutralizacji obiektu zero nastąpi w przybliżeniu za jedną minutę. To już, pomyślał Perrin. Lada chwila mieli zakłócić łączność Auvelian i rozpocząć właściwą fazę akcji. Tymczasem on i Raffard nie byli jeszcze na miejscu. Kapitan zachował jednak spokój. - Zrozumiałem – odrzekł beznamiętnie – Aktywuję dławik w oznaczonym czasie i daję znać wszystkim drużynom. Czekam na sygnał. Jednocześnie dał znak Raffardowi, by ten poszedł przodem, w kierunku posterunku ochrony. Mieli już mało czasu, ale sierżant poruszał się powoli. Hałas był w tej chwili jedyną rzeczą, która mogła zdradzić ich obecność, a chcąc przedostać się do centrali systemu bezpieczeństwa, musieli przejść bardzo blisko auveliańskiego wartownika. Eric minął go niedostrzeżony – także czujniki przy bramce go nie wykryły – jednak zaledwie to zrobił, a Perrin otrzymał spodziewany sygnał od Suareza. - Tu Charlie dwa – rzekł porucznik – Raport kompletny. W swoim obecnym stanie, Jean nie mógł odczuwać zdenerwowania – jego modyfikacje genetyczne pozwalały zablokować w razie potrzeby niepożądane emocje – ale nie było mu wcale do tego aż tak daleko. Wiedział, że powinien wydać rozkaz uruchomienia dławika już teraz, ale to wymagało komendy głosowej. Raffard był wciąż za blisko wartownika i ten mógł go usłyszeć. Perrin wahał się zatem, tracąc kolejne cenne sekundy. Musiał podjąć decyzję. Przeszedł mu przez myśl pomysł przeczekania do nadejścia kolejnych rutynowych raportów, ale wolał tego nie robić. Drużyny Marines i OSA były już na pozycjach i czekały. Im dłużej tam pozostawały, tym bardziej rosło prawdopodobieństwo ich wykrycia. Pozwolił, by sierżant przeszedł po cichu jeszcze kilka kroków, nim wreszcie wydał rozkaz. - Charlie cztery, zdalna aktywacja dławika – rzucił szeptem. Nie otrzymał od Erica słownego potwierdzenia, ale po kilku sekundach dostrzegł, za pośrednictwem sieci bojowej, że Raffard uniósł w górę kciuk lewej dłoni. Jego uwagę zwróciło też coś mniej optymistycznego – tkwiący dotychczas bezczynnie na swoim stanowisku wartownik zaczął rozglądać się po korytarzu, patrząc do w prawo, to w lewo. Chyba jednak usłyszał szept sierżanta, kiedy ten aktywował dławik. Perrin najchętniej uciszyłby go na dobre, ale nie mógł tego zrobić. Jeszcze nie teraz. Korytarz był pod obserwacją kamery i o ile nie dało się dostrzec poprzez nią doskonale zamaskowanych Terran, o tyle śmierć strażnika i zniszczenie działka byłyby już skrajnie trudne do przeoczenia. Na całe szczęście, poza chwilowym i ledwie słyszalnym dźwiękiem, Auvelianin nie mógł już dostrzec żadnych wyraźnych oznak tego, że w pobliżu znajdują się intruzi. Miał więc powody do lekkiego niepokoju, ale nie do wszczynania alarmu. - Tu Charlie dwa – ponownie odezwał się Suarez – Czekam na komendę wprowadzenia wirusa. - Zostań na pozycji, Charlie dwa – odrzekł Perrin – Obserwatorium nie jest jeszcze zneutralizowane. Żołnierze z oddział Suareza monitorowali już przepływ komunikatów wroga, ale robili to zdalnie, nie ingerując w bazę danych. Żeby użyć wrogiego terminala bezpośrednio, musieli go uruchomić i operować nim – a to zostałoby już dostrzeżone przez kamerę. Raffard był już po drugiej stronie korytarza i czekał na dowódcę. Ten miał ochotę po prostu przebiec przez korytarz – synchronizacja poczynań członków oddziału już zaczynała się sypać. Musiał jednak poruszać się powoli. Miał jeszcze odrobinę czasu. Ich plan uwzględniał sytuację, w której nie zdołają w pełni wykorzystać okna czasowego pomiędzy rutynowymi raportami warty. W pewnej chwili spojrzał nagle na pełniącego straż Auvelianina, kiedy ten zaczął nadawać jakiś komunikat. Perrinowi przemknęło przez myśl, że jednak ogłasza alarm, ale nic na to nie wskazywało. Nie rozległ się żaden sygnał, nic nie zdradzało, iż cały budynek został postawiony w stan pogotowia. Wyglądało na to, że wartownik wzywa po prostu patrol ochrony, by ten przeszukał okolicę. Jean miał wrażenie, że upłynęła wieczność, kiedy dołączył wreszcie do Erica przy wejściu do centrali systemu bezpieczeństwa. Spojrzał na chronometr i stwierdził, że mają już prawie dwie minuty opóźnienia. Pomimo sytuacji, wciąż pozostawał opanowany i teraz sprawdzał odczyty sensorów, chcąc ocenić, ilu strażników znajduje się wewnątrz pomieszczenia. On i Raffard musieli ich zastrzelić jak najszybciej, nie dając im czasu na reakcję. - Tu Charlie jeden, Omega cztery w obserwatorium – oznajmił – Biorę lewą. Charlie cztery, prawa. - Przyjąłem – odrzekł sierżant. - Charlie dwa, wprowadzić wirusa za dziesięć sekund. Skinął głową Raffardowi, który w odpowiedzi uniósł broń i otworzył drzwi do centrali systemu bezpieczeństwa. Perrin wpadł do środka, poruszając się błyskawicznie, w ułamkach sekund, niczym maszyna. Dwukrotnie pociągnął za spust, w niemal niewyczuwalnym odstępie czasu. - Tu Charlie dwa – usłyszał w sekundę po tym, jak ostatni z trafionych Auvelian osunął się już na podłogę – Wprowadzamy wirusa. Teraz mogli użyć przeciwko nieprzyjacielowi jego własnego sprzętu komunikacyjnego. Emitowany przezeń sygnał dławika mógł zagłuszać także łączność pomiędzy poszczególnymi żołnierzami. Systemy monitorowania zdrowia, wbudowane w kombinezony auveliańskich wartowników, nie zawiadomią centrum dowodzenia o śmierci swoich użytkowników. Nic już nie zdradzi Auvelianom, że coś jest nie tak. Nie było czasu do stracenia. I tak stracili już grubo ponad dwie minuty. - Tu Charlie jeden, obiekt zero zneutralizowany – oznajmił – Okno czasowe: T minus cztery minuty, dwadzieścia sześć sekund. - Zrozumiałem, Charlie jeden – odrzekł Akode; jeżeli nie był zachwycony niewielką ilością wolnego czasu, jakim dysponowali, to nie dał tego po sobie poznać – Katai jeden do wszystkich, kod żółty. Akcja oddziałów specjalnych rozpoczęła się teraz na dobre. * * * Suvore Akode gwałtownie przypadł do pleców auveliańskiego wartownika, który szedł tuż przed nim. Owinął ciasno ogonem jego talię, wraz z opuszczonymi, dzierżącymi broń ramionami, i w tej samej chwili gładkim ruchem poderżnął mu gardło. Towarzysząca mu mai derian Nosuvara zrobiła to samo z drugim strażnikiem. Zanim jeszcze Auvelianie wykrwawili się w objęciach gadów, dwaj inni komandosi z sekcji Katai – karisu Tanoka i mai faze Hasukei – wystąpili przed pobratymców i krótkimi seriami skosili kolejną parę wartowników, zaledwie ci wyszli zza rogu. Nie mieli szans zareagować. - Dalej, dalej – ponaglał Akode przez komunikator, ostrożnie opuszczając martwe ciało na ziemię – Sekcja Dakei, uprzątnąć zwłoki. Sekcja Geri, postępować lewą ścieżką. Krok po kroku. Dwa pomniejsze oddziały komandosów OSA poruszały się równolegle, wyznaczoną uprzednio drogą, kierując się odpowiednio do centrum logistycznego oraz przylegającego doń parku maszyn – gdzie znajdowały się także lądowiska dla patrolowców Akile. Trzeci, który pozostawał z tyłu, zacierał ślady, przenosząc zabitych wartowników do pobliskich, starannie wybranych budynków koszar. Zabijali we śnie przebywających tam auveliańskich żołnierzy, aby nie mogli podnieść alarmu, a zaraz po wyjściu blokowali drzwi wejściowe. Niemal dosłownie zamieniali koszary w grobowce dla nieprzyjaciół. Sorevianie trzymali się przede wszystkim z dala od głównej drogi. Byliby na niej łatwiej dostrzegalni. Zamiast tego, kluczyli między zewnętrznymi, modułowymi kwaterami żołnierzy wroga. Tylko trzy ich rzędy oddzielały tyły centrum logistycznego – stanowiącego szereg połączonych ze sobą magazynów – od perymetru bazy. Patrole warty na terenie zajętym przez koszary były jeszcze stosunkowo rzadkie, toteż komandosi OSA przedostali się tamtędy bez trudu, unikając wykrycia. Znali na pamięć trasy przemarszu wrogich strażników i za każdym razem mogli doskonale wybrać czas i miejsce ich zabicia. Celowali w głowy i nigdy nie chybiali, toteż Auvelianie ginęli natychmiast, bez szansy na jakąkolwiek reakcję czy też zasygnalizowanie obecności intruzów. Sytuacja przedstawiała się jednak inaczej w okolicy centrum logistycznego. To właśnie tam skupiła się większość strażników i było ich więcej, niż zakładały pierwotne informacje od wywiadu. Soreviańscy komandosi zatrzymali się pod budynkami koszar trzeciego rzędu, obserwując stąd okolicę poprzez sensory oraz obraz orbitalny. - Dakei, dołączyć do Katai natychmiast po zatarciu śladów – zarządził Akode. Teraz potrzebował wszystkich żołnierzy, aby oczyścić teren. Kompleks logistyczny, widziany z góry, przypominał kształtem ogromną literę L. Jej podstawę stanowiły garaże, gdzie dokonywano konserwacji i serwisowania pojazdów. Część z nich, głównie gąsienicówki służące do transportu materiałów, była ustawiona wewnątrz budynku, reszta konstytuowała park maszyn, ze stojącymi w równych rzędach bojowymi wozami piechoty Tal’sathel oraz auveliańskimi odpowiednikami czołgów – Tal’envaiami. Były tam również lądowiska dla Akile – hangar, gdzie mieściły się dodatkowe maszyny, przylegał do garaży. Pozostałą część kompleksu stanowił rząd magazynów. Jako że była już noc, żadni członkowie zwykłego personelu nie pracowali teraz w kompleksie. Gdyby nie obecność kilkudziesięciu pilnujących go strażników, można byłoby rzec, iż miejsce to jest całkiem opustoszałe. - Czarni cztery i pięć, tu Katai jeden – odezwał się Akode – Zapewnijcie wsparcie snajperskie sekcji Geri w parku maszyn. Sekcja Dakei, obejść kompleks od lewej strony. Katai, od prawej. Sivume rozdzielił swój oddział, zamierzając wziąć Auvelian w dwa ognie. Atakując ich z dwóch różnych kierunków, komandosi OSA mieli większe szanse na zajęcie takich pozycji, aby mieć w zasięgu wszystkich wrogich wartowników jednocześnie – co umożliwiłoby im błyskawiczne ich wyeliminowanie. Przy okazji od razu pozbyli się części z nich – kilkunastu strażników patrolowało tyły kompleksu, przez co natknęli się na Sorevian. Nie mieli jednak szans ich dostrzec, zanim sami zostali zastrzeleni. Akode zaczynał się denerwować. Mieli już naprawdę mało czasu – chronometr wskazywał, że Auvelianie powinni się spodziewać kolejnej porcji rutynowych raportów za mniej, niż jeden enelit. Tymczasem jego wojownicy dopiero zajmowali dogodne pozycje, by móc przystąpić do oczyszczenia terenu. Na całe szczęście, nie trwało to już długo. - Tu Dakei jeden – oznajmił garave Zafure – Jesteśmy na pozycji, czekamy na rozkaz. - Tu Geri jeden – odezwała się garave Dakura – Na pozycji, czekam na rozkazy. W parku maszyn przebywała mniejsza część strażników, a zabójcy Genisivare mieli nań doskonały widok oraz pole ostrzału z wież strażniczych. Z tego względu, Akode postanowił powierzyć zadanie oczyszczenia tej części bazy Dakurze, sam zaś wziął większość komandosów do zajęcia pilniej strzeżonego obiektu. Należało się idealnie zgrać. Teren był otwarty i każdy z Auvelian mógł dostrzec śmierć któregokolwiek ze swoich towarzyszy, co dałoby mu szansę na podniesienie alarmu. Dlatego Akode, chcąc mieć stuprocentową pewność, po prostu sprawdził oznaczenie kodowe poszczególnych strażników, po czym zużył resztę okna czasowego na ich numeryczne przydzielenie do poszczególnych członków swojego oddziału. Każdy sivantien miał do zabicia po dwóch, trzech przeciwników. Powinni zdążyć ich zabić, przy posiadanym wyszkoleniu oraz osprzęcie. Tymczasem czas wolny już minął. Auvelianie w ichnim centrum dowodzenia mogli już mieć powody do niepokoju. - Tu Katai jeden, ruszamy na mój sygnał – zarządził Akode – Trzy… dwa… jeden… już! * * * Kiedy Marines wreszcie mogli ruszyć do akcji, Samuel McReady wkrótce się przekonał, że będą mieli mniej roboty, niż się spodziewał. Nie miał jednak nic przeciwko temu. Dwójka jaszczurów zabójców – Zhack i Zera – podążała przed nimi, sprawnie oczyszczając teren z większości oddziałów wroga. Najpierw zlikwidowali patrole w bezpośrednim sąsiedztwie wyrwy w perymetrze, korzystając z faktu, iż są niewidoczni. Dzięki temu znacznie ułatwili ludziom wejście do środka. Później postępowali wraz z Marines w kierunku kwater auveliańskiego sztabu, mordując znaczną część wartowników, jacy stali im na drodze. Terrańscy żołnierze szli w ślad za nimi, eliminując niedobitki – głównie oddalone pary żołnierzy, którzy mogli dostrzec z dystansu śmierć własnych towarzyszy. Potem pozostawało tylko uprzątnąć ciała, czym zajmowali się Marines z sekcji Foxtrot. Ludzie i dwójka jaszczurów początkowo postępowali równo, jednak z czasem te ostatnie wyrwały naprzód. Okolice centrum dowodzenia były patrolowane bardziej intensywnie, niż obszar z kwaterami zwykłych żołnierzy, toteż Marines nie mogli tak po prostu wejść i zacząć strzelać. Z kolei zabójcy Genisivare mieli do wykonania inne zadanie, więc oddzielili się od terrańskich towarzyszy i korzystając z własnej niewidzialności, szybko przedostali się do kwatery sztabu. McReady pocieszał się myślą, że nie musi się tak spieszyć, jak para Sorevian. Zhack i Zera musieli jak najszybciej zneutralizować obiekt numer dwa – ergo, zlikwidować wrogich oficerów – natomiast zadanie Marines polegało na zabezpieczeniu terenu i niedopuszczeniu doń ewentualnych posiłków wrogiej straży. Samuel miał niewiele czasu, by pozbyć się pozostających już na miejscu strażników, a potem przygotować zasadzki na tych Auvelian, którzy mogliby przyjść z odsieczą. Wiedział, jak to zrobić. Marines ćwiczyli już wcześniej te manewry, i to wielokrotnie. Tyle że mieli wtedy dwa razy mniej przeciwników do zabicia. - Tu Delta jeden – rzucił McReady, wychylając się ostrożnie zza rogu modułowego budynku koszar, który jako jedyny oddzielał go w tej chwili od auveliańskiego centrum dowodzenia – Echo, obejść obiekt od strony południowo wschodniej. Foxtrot, zachód. - Tu Czarny jeden – odezwał się Zhack – Weszliśmy. McReady zerknął na chronometr, sprawdzając, ile czasu im zostało. Komunikat zabójcy oznaczał, że auveliańscy wyżsi oficerowie już wkrótce zaczną ginąć, w dodatku niebawem nieprzyjaciel mógł niebawem zacząć coś podejrzewać, stwierdziwszy, iż cała łączność przestała funkcjonować. To wszystko naraz oznaczało, że sztabowcy wroga – tak, jak to zakładały wcześniejsze symulacje – mogą lada chwila wezwać do siebie dodatkowe straże dla własnego bezpieczeństwa. - Tu Delta jeden – rzucił Samuel, ze słabo skrywanym zniecierpliwieniem – Echo, Foxtrot, pospieszcie się. * * * - Alpha trzy, pytam o status wewnętrznego systemu bezpieczeństwa – rzucił Matson. - Tu Alpha trzy, potwierdzam neutralizację personelu odpowiedzialnego za kontrolę kamer systemu bezpieczeństwa – odrzekł starszy sierżant Stackmann – Włamuję się do sieci, w razie potrzeby będę mógł unieszkodliwić cały system. - Zrozumiałem. Alpha dwa, masz to? - Tu Alpha dwa – odezwał się Scott – potwierdzam, Alpha jeden. Wykonuję zadanie. Major dał znak towarzyszącemu mu kapralowi Bowerowi, by ten ruszył za nim. Obaj znajdowali się teraz w korytarzu serwisowym, wiodącym wprost do jednego z dwóch reaktorów, zasilających zakłady klonerskie. W tym samym czasie, kapitan Scott i kapral Rosen podchodzili pod ten drugi. Zadanie obydwu par żołnierzy było proste – pozbyć się personelu wroga w dyspozytorniach obydwu reaktorów, a następnie podłożyć ładunki wybuchowe pod same reaktory. To powinno całkowicie zniszczyć kompleks. Oddział Jaworskiego już im nie towarzyszył. Sekcja Bravo pomogła tylko Alphie dostać się do budynku, a następnie wycofała się, odesłana przez Matsona do pomocy Sorevianom. Richard wahał się przed podjęciem tej decyzji, ale ostatecznie postanowił zrobić tak, jak zakładał od początku. Nie kierowała nim jednak wyłącznie duma oraz przeświadczenie, iż jego żołnierze mogliby własnoręcznie wykonać całe zadanie. Ostatnie wydarzenia, zwłaszcza zmiany związane z przybyciem do auveliańskiej bazy wysokiej rangi kapłana Avn’khor, sprawiały teraz, że miał złe przeczucia. Obawiał się, że komandosi OSA mogą naprawdę potrzebować wsparcia. Nie chciał też, żeby ziścił się feralny scenariusz, jaki wciąż pamiętał z jednej z symulacji. Żołnierze Jaworskiego mogli obserwować obrzeża ośrodka logistycznego od północnej strony i nie dopuścić do tego, żeby trafili tam jacyś zabłąkani wartownicy. - Tu Alpha dwa – powiedział w pewnej chwili Scott – Omega sześć zneutralizowany. Przygotowuję przesyłkę numer dwa. - Zrozumiałem, Alpha dwa – odrzekł major – Kontynuuj. Tymczasem Matson i Bower dopiero podeszli pod drzwi dyspozytorni i sprawdzali właśnie odczyty sensorów. Wykazywały, iż także tutaj znajduje się sześć osób. Żołnierze ustawili się po obu stronach drzwi. - Wkraczamy za trzy... – szepnął Richard – dwa… jeden… Otworzył wejście i jako pierwszy wpadł do środka. Znał pozycje wrogów, więc wodził celownikiem karabinu od jednego do drugiego w ułamkach sekundy. Auvelianie – czterej technicy obsługujący reaktor oraz dwaj strażnicy – odwrócili się wprawdzie odruchowo na dźwięk otwieranych drzwi, ale nie mieli szans zareagować, nawet krzyknąć. Zapewne nie wiedzieli nawet, co ich zabiło, gdyż zarówno terrańscy żołnierze, jak i wiązki laserów z ich broni były niewidoczne. - Tu Alpha jeden – oznajmił Matson, gdy drzwi już się za nimi zamknęły – Omega sześć zneutralizowany, przesyłka numer jeden w drodze. - Tu Katai jeden – odezwał się Akode – Potwierdź, Alpha. Gotowy do neutralizacji obiektu numer jeden? - Zaprzeczam – odrzekł Richard – W przybliżeniu za dwie minuty, Katai. - Zrozumiałem. Zawiadamiam, sekcje Katai, Geri i Dakei także przygotowują własne przesyłki. Do Czarnych, status neutralizacji obiektów dwa i cztery? - Tu Czarny jeden, zgłaszam szesnaście koma sześć procent – rzucił Zhack. - Tu Czarny dwa, osiem koma trzy procent – oznajmiła Zera. Matson przeliczył pospiesznie te dane. Oficerów na liście było dwunastu, wyłączając samego kapłana, którego mieli uprowadzić. Oznaczało to, że Zhack zabił już dwóch, a Zera jednego. Znając profesjonalizm zabójców Genisivare, dziewięciu pozostałych Auvelian nie miało już szans. - To idzie łatwiej, niż się spodziewałem – mruknął Richard. Po chwili zaczął zastanawiać się, czy nie powiedział tego w złą godzinę. * * * Zera nie potrafiła powstrzymać triumfalnego uśmiechu, kiedy trzymała w objęciach konającego auveliańskiego oficera, z rękami uwięzionymi pod splotami jej ogona. Szarpał się słabo, ale nie miał najmniejszych szans wyrwać się z uścisku jaszczurzycy. Była dla niego o wiele zbyt silna, poza tym zaaplikowała mu środek odurzający w chwili, kiedy go pochwyciła, zachodząc od tyłu. Środek ów nie tylko uniemożliwiał mu koncentrację, ale także sprawiał, że Auvelianin nie czuł, że umiera, kiedy wbite w jego szyję urządzenie powoli pobierało jego krew do przygotowanej, termoszczelnej flaszki. Zabójczyni rozejrzała się jeszcze raz po pomieszczeniu, ale zrobiła to machinalnie, tak naprawdę bez potrzeby. Gdyby ktoś znalazł się w pobliżu, wyczułaby to. Pokój nie był ponadto zbyt ciekawym obiektem obserwacji, jako że cechowała go typowa dla Auvelian asceza. Kwatera mieszkalna oficera, który lada chwila miał umrzeć, zawierała tylko najbardziej niezbędne, surowo zaprojektowane meble, a wyjście zeń wiodło do większej, centralnej komnaty – można by rzec, pokoju gościnnego. Po jego przeciwległej stronie mieścił się drugi pokój mieszkalny. Zajmujący go Auvelianin był już martwy. W końcu Idrack wyczuła, że także jej druga ofiara nie wykazuje już oznak życia. Nie pozostało zatem więcej krwi do zebrania. Puściła więc oficera, pozwalając jego ciału opaść bezwładnie na podłogę. Odłączając termoszczelną flaszkę od cewki, przesunęła nią sobie tuż przy płaskich nozdrzach, by móc poczuć zapach świeżej posoki. Z najwyższym trudem utrzymywała w ryzach ogarniające ją podniecenie i poczucie triumfu. Była drapieżnikiem. Zwyciężyła i uśmierciła swoją ofiarę, nie dała jej żadnych szans. Po powrocie z akcji posmakuje jej krwi, niczym prawdziwy drapieżca. Jak zwykle w takich sytuacjach, odzywał się w niej także cichy szept, jaki musiało w niej wykształcić wychowanie w ramach ułożonego, kierującego się szczytnymi ideałami społeczeństwa. Ów głos przypominał jej o barbarzyństwie, jakiego się dopuszcza oraz przypominał o tym, co właściwe. Niemniej, był to w dalszym ciągu tylko szept. Sprawiał, że nie przekraczała pewnych granic, które nawet ona sama uznawała za nienaruszalne oraz pozwalał jej zachować honor. Nie umniejszał jednak jej radości z aktu zabijania, ani też nie powstrzymywał od rytuału picia krwi pokonanego wroga. Czuła się zwycięzcą – wszyscy pozostali byli albo potencjalnymi ofiarami, albo innymi drapieżnikami, którzy dysponowali jednak mniejszą siłą, niż ona. Tak czy inaczej, nawet Zera rozumiała, że ową siłę należy kierować tylko i wyłącznie wobec tych, którzy na to zasługują. Nie było żadnej chwały ani powodu do dumy w zabijaniu kogoś, kto nie jest wojownikiem, ani też w pastwieniu się nad ofiarą, która została już pokonana. Tak postępowali wyłącznie tchórze. Idrack nie zamierzała zostawać jednym z nich. Chowając termoszczelną flaszkę do pustej ładownicy – zarezerwowanej właśnie na ten cel – Zera nie mogła się jednak oprzeć ogarniającemu ją powoli wrażeniu, że coś jest nie tak. Tłumiło to jej poczucie triumfu, przywołując jednocześnie do porządku i nakazując ponownie uszczelnić hełm. Przyjemność przyjemnością, ale miała zadanie do wykonania. Opanowując wcześniejsze podniecenie, mogła na powrót wejść w głębszy stan skupienia, co bardziej uwrażliwiało ją na to, czego osoby nie mające za sobą szkolenia w Genisivare wyczuć nie mogły. Przede wszystkim aurę, jaka nieodłącznie towarzyszyła Auvelianom czy też psychouzdolnionym Terranom. Jak gdyby przyciągana przez jakąś siłę, skierowała spojrzenie na leżącego u jej stóp oficera. Był martwy, to nie ulegało wątpliwości. Lecz pomimo tego, wydawała się wciąż coś wyczuwać – słabą emanację, w jej odczuciu dość nietypową. Umysły emitowały wprawdzie jeszcze aurę krótko po śmierci ich właścicieli, ale to w ocenie Zery wyglądało inaczej. Kucnęła przy zabitym, sięgając jednocześnie po nóż. Rozdarła uniform przy jego szyi, a potem ostrożnymi, precyzyjnymi ruchami rozcięła mu kark. Wiedziała, gdzie i czego powinna szukać. Przeszła trening w dziedzinie zwalczania wrogich psychotroników i choć sama nie korzystała z podobnych urządzeń, to jednak dysponowała wiedzą na temat optymalnych lokalizacji implantów, stymulujących zdolności psioniczne. Emanacje, jakie wyczuwała, przybrały na sile akurat wtedy, gdy odsłoniła – dostawszy się w pobliże rdzenia kręgowego Auvelianina – ich prawdopodobne źródło. Nie było to coś, co widziałaby wcześniej, a jednak pojęła w lot, czym jest i do czego służy. - Sihe – syknęła – Tego nie było w planie. Stanęła na nogi dość gwałtownym ruchem, chowając nóż i sięgając do boku głowy, by nadać ostrzeżenie. Miała jednak graniczące z pewnością przeczucie, że jest już za późno. Pogłębiło się tylko, gdy Zhack wszedł jej w słowo w ułamek sekundy po tym, jak się odezwała. Najwyraźniej on sam również odkrył, co się dzieje. To be continued...
  3. Wody. Koniec listy. Do tego wchłaniali ją przez skórę. Chyba "kumulacja". Kiedy z listy lecą kolejne punkty - bo naciągany, bo oparty na fałszywych przesłankach, bo rzecz bazuje w rzeczywistości na czymś kompletnie innym - to ta kumulacja coś się nam wykrusza i pozostają smętne resztki. Które trudno traktować już jako poważny dowód powiązania jednego z drugim. Ale to wciąż idea czysto ludzka, wychodząca od ludzi i właściwa ludziom! To, że prawdopodobieństwo takiego zdarzenia jest praktycznie zerowe - jako że w naturze Auvelianie, przez wzgląd na swoje psioniczne zdolności, są właściwie bezkonkurencyjni - nie ma żadnego znaczenia? Zważywszy na długość ich życia, myślę, że chyba jednak każdy dostałby swoją szansę. Przepraszam bardzo - nie wydaje mi się, by wprowadzenie czegoś takiego jako kolejnego mechanizmu, mającego zapobiec przerostowi populacji Auvelian, było oparte na "bo tak". Mając na względzie ich sytuację, przeludnienie grozi im na dłuższą metę o wiele bardziej, niż wspomniane powyżej wymarcie kilku samic. To rzeczywiście jest uzasadnienie "bo tak". Chyba żebyśmy mieli przyjąć, iż starożytni faktycznie tak zrobili z tego względu, że kierowali się podobnym myśleniem, co ja teraz. Postacie w utworze mogą popełniać błędy, autor nie. Eldarów, w chwili tworzenia własnego uni, znałem dość słabo - głównie z WH40k:DoW - i brałem od nich przeważnie elementy dość powierzchowne, w tym oparte na błędnej interpretacji tego, co widziałem. Moją uwagę zwróciło na przykład to, że Eldarzy jako wojownicy są fizycznie wątli i mało odporni - toteż Auvelianie prezentują się pod tym kątem podobnie, tyle że uczyniłem ich nawet jeszcze słabszymi, ginącymi wręcz masowo i z tego też względu korzystającymi z klonów. Fakt, iż Auvelianie polegają na maskowaniu i lubią przy jego pomocy atakować z zaskoczenia, to też rzecz zapożyczona od Eldarów. Powiązany z tym mało romantyczny stosunek Auvelian do walki też upodabnia ich do Eldarów, którzy, jak sami twierdzą, walczą tylko wtedy, kiedy muszą. Podobnie przedstawia się ich stosunek do "niższych ras", tyle że Auvelianie ingerują w ich losy jeszcze bardziej, niż Eldarzy. Wygląd Auvelian też jest inspirowany tym, jak pod tym kątem przedstawiają się Eldarzy - chodziło mi tu o stworzenie rasy, zewnętrznie przypominającej ludzi, ale za to diametralnie różnej pod kątem mentalności, bardziej chłodnej, bardziej bezdusznej. Toteż Auvelianie nie są wprawdzie kosmicznymi elfami w sensie dosłownym, ale i tak mają pod tym kątem wiele wspólnego z Eldarami. Ba, nawet ten motyw, iż Auvelianie chodzą zamaskowani, wziął się tak naprawdę wprost od Eldarów. O ile wiedziałem, że ci ostatni są zasadniczo futurystycznymi elfami, o tyle zwróciło moją uwagę to, że niechętnie się pokazują. Podczas grania w DoW, ani razu nie widziałem twarzy Eldara. Przeglądając arty w internecie, też z rzadka natykałem się na te, które pokazywały oblicza przedstawicieli tej rasy. Ależ tajemniczy. W dodatku te hełmy, które noszą, też są tak specyficznie zaprojektowane, jak gdyby w sposób toporny oddawały ludzkie rysy twarzy. I to właśnie przez to mi się pomyślało "a czemu Auvelianie by nie mogli też być tacy tajemniczy... i to na całego, nawet w życiu codziennym"? Dopiero później zacząłem się zastanawiać nad wewnętrznym uzasadnieniem tego motywu - początkowo było to podyktowane po prostu tym, iż wydało mi się cool, że Eldarzy nie pokazują twarzy. Awwrrr... Otóż nie - u Protossów w ogóle nie chodziło o kontrolę nad mocami. Tym to się akurat nie przejmowali. Chodziło o to, aby połączyć ich w jedną wspólnotę, żeby zapobiec przyszłym konfliktom, żeby zaprowadzić wśród nich harmonię. To była płaszczyzna czysto filozoficzna, a nie praktyczna. Jeżeli Khala coś im na dłuższą metę dała w kwestii ich mocy, to uczyniła je wręcz jeszcze bardziej destruktywnymi. Różnica jest kolosalna. Przede wszystkim kasty dzielą społeczeństwo w wymiarze funkcjonalnym, a nie pozycji na drabinie społecznej. Owszem, kasta zajmująca się polityką będzie miała w praktyce najwięcej do powiedzenia, ale generalnie taki system opiera się na tym, że dana osoba i dana kasta spełniają określoną rolę w społeczeństwie, a nie stoją jedna nad drugą. Tak, jak to jest w moim uni u Xizarian, gdzie sivt na ten przykład są wojownikami i nie mogą być nikim innym. Mogą najwyżej awansować w wojskowej hierarchii, ale żaden z nich nie zostanie robotnikiem czy politykiem. Nie może. Za to Auvelianin może się zajmować w życiu, czym tylko chce, o ile nie są to dla niego zbyt wysokie progi. Poza tym, może zmieniać swoją pozycję w ramach systemu klasowego, co w systemie kastowym jest niemożliwe. U Protossów masz z kolei trzy kasty - khalai, czyli pospólstwo, templariuszy, czyli wojowników, oraz sędziów, czyli polityków. Jeżeli ktoś przynależy do danej kasty, to po prostu sprawuje przeznaczoną mu funkcję w ramach społeczeństwa. Jak to się niby ma do Auvelian, gdzie przykładowo taki Aer'imuel może w każdej chwili zrezygnować z kariery wojskowej i zająć się pracą w administracji? To "w backstory" jest wciśnięte gdzieś tam, w sposób lakoniczny i odgrywa znikomą rolę w lore całej rasy. Na pewno nie jest to coś dla nich charakterystycznego, na czym można opierać tezę, że Auvelianie niby postępują tak samo. Skoro o tym mowa, to nadal zastanawiam się nad wprowadzeniem do uniwersum pomniejszej rasy - lub kilku - które byłyby już pod "opieką" Auvelian. Eh? Nie chodzi o nazwę, tylko o funkcjonalność. U Auvelian to po prostu laser - a zatem broń faktycznie strzelająca fotonami - tyle że podrasowany. U Protossów to całkowicie inna broń, miotająca pociskami z antymaterii, opakowanymi w ochronną barierę, żeby nie doszło do anihilacji jeszcze przed dotarciem do celu. Na chwilę obecną widzę całe mnóstwo problemów. Na czele z tym, że po prostu nie mam nazw zastępczych, przykładowo dla tej broni fotonowej. Skoro nie broń fotonowa, to jak to nazwać? Z góry mówię, że te "hiperlasery" i tym podobne bzdety nie wchodzą w grę. Albo "konklawe" - powiedziałem chyba, że mierzi mnie myśl o wprowadzaniu w jego miejsce jeszcze jednej "rady". A ze znanych nazw organów o charakterze kolegialnym "konklawe" pasuje mi najbardziej, z powodów, o których wcześniej mówiłem (no, chyba że - nie wiem - "kapituła"?). Albo ostrza psioniczne - skoro nie one, to co mam im dać do walki wręcz? Zwykłe noże bojowe odpadają, a gdybym im dał miecze (czy jakąkolwiek inną broń białą) z metalu, przewodzące jedynie energię psioniczną, wtedy oskarżyłbyś mnie o zrzynanie z energomieczy noszonych przez Space Marines. Przy tym mnie najbardziej z kolei irytuje, że czepiasz się nazwy - tylko i wyłącznie jej - jak gdyby to właśnie nazwa, a nie faktyczna warstwa merytoryczna, miała decydujące znaczenie. Konto zawieszono mi 15 września ubiegłego roku. Odwieszono dokładnie miesiąc później. Sam uznaj, czy to było niedawno. I tak, to miało związek z tą sytuacją, aczkolwiek rzeczony moderator miał czelność wysnuć jeszcze parę wniosków dalece wykraczających poza bieżący problem, niepopartych żadnymi faktami (a nawet czyniącymi im wbrew) i opartymi na jego imaginacji, że moje postępowanie względem Paoliniego i jego "twórczości" jest regułą, jeśli idzie o stosunek do innych pisarzy. Otóż muszę wysłuchiwać takich oszczerstw (i to jeszcze ze świadomością, że ten facet ma prawo wymierzać mi na forum kary w oparciu o te banialuki), bo jemu się zwyczajnie uroiło, że nic innego nie robię, tylko latam po różnych forach i dowodzę, że taką czy inną książkę napisałbym lepiej, bo przecież jestem taki genialny. Ot, co! Zapytałem, co w takim razie robią na forum założone przeze mnie tematy, gdzie chwaliłem taką czy inną książkę (jako przykład podałem ten traktujący o serii "Niszczyciel"), ale nie raczył się do tego ustosunkować. Nie raczył też podać jakiegokolwiek przykładu - poza "Eragonem" - gdzie faktycznie dowodziłem, iż jakąś książkę napisałbym lepiej. Jest, jak on mówi, bo tak mu się po prostu ubzdurało i już. Jak już powiedziałem - gdybym usłyszał od niego coś takiego w realu, prawdopodobnie dostałby ode mnie w twarz. Nawet teraz, jak o tym piszę, chce mi się krzyczeć, a na usta cisną mi się same najgorsze zniewagi. Patrz dwa akapity wyżej. Poza tym - dla ciebie wymiana "konklawe" na kolejną "radę" to tylko drobna wolta w terminologii, a dla mnie kolejny raz, kiedy muszę przeszukiwać wszystkie swoje teksty i wszystkie sajty, gdzie je zamieszczałem, by wyłuskać poszczególne przestarzałe słówka i zamienić je na aktualne. Przechodziłem już przez to kilka razy i z każdym kolejnym mam na to coraz mniejszą ochotę. Oraz coraz większą szansę, że przeoczę przestarzały termin tu i tam - co sen mi później z powiek spędza, bo taki już jestem drobiazgowy.
  4. Bezpośrednio - nie. Ale nic nie stoi na przeszkodzie, by soreviański wojownik zinterpretował przykazanie o okazywaniu dobroci i współczucia w ten sposób, iż powinien je okazywać w sposób bardziej bezpośredni, niż tylko walka w czyjejś obronie.
  5. Ci, którzy pamiętają starożytne czasy, to też ogół Auvelian... zawsze jest to jakiś ogólny dorobek rasy, cała ta wiedza. O, Jezu... mówię przecież - ja czytałem książkę (a raczej książeczkę), gdzie o tym było. Chcesz, to mogę ci równie dobrze pokazać jej zdjęcie (oraz skan strony, gdzie to stoi napisane). No, widzisz - a Auvelianie nie żywią się fotosyntezą. Poza tym, nie są mimo wszystko tak całkiem samowystarczalni, bo wciąż potrzebują niektórych składników mineralnych, by prawidłowo funkcjonować. Dlaczego? Przecież to w zasadzie to samo słowo, pochodzące od nazwy naszego gatunku, tyle że w innym języku. Tylko że tempo przyrostu naturalnego zależy przede wszystkim od ilości samic, nie samców. Mimo wszystko, to kobiety rodzą dzieci, a nie mężczyźni. Jeżeli w społeczności A jest więcej samic, niż w społeczeństwie B, to po upływie czasu X społeczeństwu A przybędzie naraz więcej potomstwa, niż społeczeństwu B. Z kolei samiec, jak sam zauważyłeś, może obsłużyć kilka lub kilkanaście samic - oznacza to, że równie dobrze mógłby być tylko jeden facet na te kilkanaście kobiet, żeby dało to solidny przyrost naturalny (abstrahuję oczywiście w tym momencie od faktu, że stwarzałoby to w praktyce problem z pulą genetyczną). W odwrotnej sytuacji przyrost naturalny będzie wielokrotnie wolniejszy. Problemem jest też to, że są to w większości wątłe analogie, nawiązujące do motywów występujących także w innych settingach, a niektóre z nich opierają się wręcz na fałszywych przesłankach. Jak "argumentacja", że Avatar to tak naprawdę klon Pocahontas. Albo że Protossi to z kolei zrzyn z Eldarów (którzy mieli swoją drogą większy wpływ na wizerunek Auvelian, niż rasa Blizzarda). Ona, i jeszcze Eldarzy, i jeszcze pewnie nie wiadomo ile innych ras. Nawet w "Son of Nor" natknąłem się na ów motyw. Wojna domowa u Auvelian wybuchła całe eony po odejściu starożytnych i oba te wydarzenia nie są ze sobą w żaden sposób powiązane. Z kolei Protossi w czasach Eonu Gniewu tak naprawdę nie mieli jeszcze żadnego imperium, co to można byłoby je zdruzgotać, a wybuch wojny domowej zbiegł się w czasie z odejściem Xel'Nagi i był zresztą dla nich tak naprawdę zachętą, żeby porzucić Protossów (jako że niektóre z ich plemion obróciły się przeciwko samej Xel'Nadze). Nie, no... naprawdę? To, że po zakończeniu wojny domowej i związanych zeń perturbacjach musiał się w końcu wyłonić jakiś rząd, to twoim zdaniem koniecznie muszą być Protossi? Poza tym, pierwsze słyszę, żeby władza tych ostatnich sprawowała ścisłą kontrolę nad psionicznymi mocami - Protossom nigdy nie przyszedł do głowy pomysł, żeby się pod tym względem ograniczać, natomiast postanowili wykorzystać swoje zdolności do zbudowania tej więzi, Khali, która miała zapewnić im pokój i harmonię. A nie tłumić ich zdolności. I znowu - ona, i jeszcze nie wiadomo ile innych ras. To jak ma się nazywać? Znowu "rada"? Terranie mają radę, Sorevianie mają radę, Xizarianie mają radę... nie chcę w kółko nadużywać jednego określenia, dałem Auvelianom to "konklawe" również dlatego, żeby zrobić wreszcie jakieś odstępstwo od tej reguły. Oraz podchwyciwszy fakt, że Avn'khor tytułują się kapłanami. A jeśli StarCraft mi w ogóle przyszedł na myśl, to tylko jako jedno z iluś tam uniwersów, gdzie tę nazwę stosuje się dość swobodnie, jako określenie organu o charakterze kolegialnym (jak już onegdaj powiedziałem, Kirin Tor z Warcrafta też został określony w manualu jako "konklawe magów"). Auvelianie nie mają społeczeństwa kastowego. Mają społeczeństwo klasowe. Jest to zresztą wprost stwierdzone w rubryce "system społeczny". Społeczeństwo klasowe, a społeczeństwo kastowe, to dwa całkowicie różne zjawiska. Pierwsze słyszę, żeby Protossi uważali, iż ich rolą jest opieka nad młodszymi rasami. Owszem, jest coś tam przebąkiwane, że kiedyś próbowali się tak bawić (dlatego ingerowali w politykę ras Tagal oraz Kalathi), ale już od dawna się tym nie zajmują. Wolą raczej eksterminować te rasy, które uznają za zagrożenie, albo po prostu za wymykające się ich standardom doskonałości (konklawe nie miało żadnych skrupułów, żeby podczas sterylizacji zainfekowanych kolonii niszczyć Terran na równi z Zergami) - coś, co Auvelianom, pomimo wszystkich ich wad, nigdy by przez myśl nie przeszło. Czyli - w rzeczywistości - tak naprawdę zwykły laser, tyle że podrasowany. Broń, której Protossi nie używają w ogóle (preferują psionikę oraz antymaterię). Może i rzeczywiście do wymyślenia ostrzy psionicznych popchnęła mnie obecność takich ostrzy u Protossów - ale znowu, ile takich energetycznych ostrzy już było w fantastyce? Wprawdzie nie zawarłem tego w mini-kompendium (może jednak powinienem był to zrobić?), ale Auvelianie tylko w teorii mogą przenosić dziesiątki tysięcy myśliwców w pojedynczej flocie. W praktyce, większość ich okrętów - w tym na przykład Relai'kaele - jest wykorzystywana jako transportowce wojska, dla przewiezienia tych wszystkich miliardów klonów, a ta poszerzona przestrzeń hangarowa jest często zapełniana nie myśliwcami, ale dodatkowymi desantowcami. Okręty Auvelian nie opierają się na przenoszeniu myśliwców, tylko są po prostu mało wyspecjalizowane (za wyjątkiem Adanai'kaeli oraz Nemaphaeli) i każdy z nich jest pomyślany tak, by mógł w razie potrzeby posłużyć i jako okręt artyleryjski, i jako lotniskowiec, i jako transportowiec wojska. I znowu - Eldarzy, ileż razy... Sprzęt Auvelian nie jest wrażliwy na EMP. Impuls elektromagnetyczny jest ogólnie bezużyteczny przeciwko rasom mojego uni. Wrażliwe u Auvelian są tylko te pola maskujące. Pomyślałem to jako słaby punkt tej technologii (żeby nie była zbyt doskonała), który byłby zarazem w miarę łatwy do wykorzystania i nie czynił tego cacka bezużytecznym. A nie jako coś, co występowało u Protossów (bo nie występowało). Grrr... Mogę cię tylko po przyjacielsku uprzedzić, że ja się wręcz gotuję, kiedy mówię coś zgodnie z prawdą, a dana osoba zarzuca mi kłamstwo, albo wciska w usta coś, czego nie wypowiedziałem. Niedawno miałem nawet ochotę udusić pewnego moderatora - tutaj, na FA - po przeczytaniu jego PW, w której zawarł żałośnie płytką psychoanalizę mojej osoby i przypisywał mi skrajnie małostkową i samolubną motywację moich zachowań. Motywację, która w rzeczywistości nawet przez myśl mi nigdy nie przeszła. Całe szczęście, że ochłonąłem, zanim wziąłem się wtedy za odpisywanie - gdyby miał czelność powiedzieć mi coś takiego w twarz w realu, możliwe, że po prostu bym go spoliczkował. I wydarł ryja. Tobie z mojej strony nic nie grozi, bo mam dla ciebie sympatię i wiele ci zawdzięczam, ale wolałbym, żebyś do mnie nie wyjeżdżał z takimi tekstami. Moje pomysły krytykuj, ile dusza zapragnie - ale powstrzymuj się od bezpośredniego oskarżania mnie o kłamstwo. Powtórzę zatem - NIE, NIE KOPIUJĘ PROTOSSÓW. Nie bardziej, niż jakąkolwiek inną rasę czy uniwersum, którymi się inspirowałem. A już na pewno z nich nie zgapiałem, wymyślając takie oczywiste rzeczy, jak to, że po zakończeniu wojny domowej i rozpadzie państwa, siłą rzeczy musiał powstać jakiś nowy rząd, dążący do ponownego zjednoczenia narodu. Świadomie zaczerpnąłem od Protossów tylko pojedyncze motywy, jak wspomniana broń fotonowa (którą i tak zaczerpnąłem, myśląc, że to broń podobnie wszechobecna, jak na przykład broń jonowa), ostrza psioniczne, czy też kryształy Khaydarin (tyle że te pierwotnie pojawiły się u Terran, a nie u Auvelian; im chciałem dać jakąś zupełnie inną substancję, ale ostatecznie uznałem, że skoro jest już sobie taki kryształ, to dlaczego nie miałby znaleźć powszechnego zastosowania). Bez wątpienia. - Protossi to najbardziej zaawansowana technologicznie rasa z tych obecnych w StarCrafcie, w moim uni ten zaszczyt przypada Terranom, a nie Auvelianom. Z kolei jeśli idzie o samych Terran, to w ich wizerunku o wiele poważniejszym źródłem inspiracji było JDA z Dark Reign 2, niż ich odpowiednik ze StarCrafta. Nawet moje pierwotne wyobrażenie szeregowego piechura GTF było w gruncie rzeczy kalką Guardiana od JDA. - Swoją drogą, gdzie te wszechobecne tarcze energetyczne, tak charakterystyczne dla Protossów? Dostały się Terranom. Zresztą nie od Protossów, ale od wspomnianego JDA (którego jednostki - nawet piechota - też były co do jednej chronione tarczami energetycznymi). - Protossi wyznają etos mężnego i honorowego wojownika, a kasta templariuszy cieszy się u nich niemałym poważaniem reszty społeczeństwa. Auvelianie nie widzą w tym nic romantycznego, a ci przedstawiciele ich rasy, którzy decydują się zostać wojownikami (Arm'imdel), spotykają się nie z szacunkiem, lecz z ostracyzmem wśród rodaków. - Protossi są też odpowiednio stworzeni do tego, aby być wojownikami - silni, odporni i sprawni fizycznie, bardziej, niż ludzie. Całkowite przeciwieństwo Auvelian. Z tego w dużej mierze wynika fakt, iż walka wręcz jest u Protossów normą, natomiast Auvelianie unikają jej, jak ognia. - W związku z powyższym, Protossi nie widzą nic zdrożnego w tym, żeby walczyć własnoręcznie. Jeśli już korzystają z pomocy, preferują wszelkiej maści roboty - a nie klony, jak Auvelianie. - Poza tym doktryna wojskowa Protossów stawia na siłę jednostki, a nie na masę. U Auvelian tendencja jest dokładnie odwrotna - Arm'imdel są tylko wyjątkiem od reguły. - Protossi, choć egzaltowani i inaczej myślący, niż ludzie, są jednak do nich bardzo podobni. Tak samo odczuwają emocje, miewają nawet podobne poczucie humoru (vide Fenix i jego relacje z Raynorem). - Poza tym Protossi mają ogólnie inną mentalność, niż Auvelianie. Tak jak przypomniałem powyżej, wcale nie widzą siebie w roli przywódców reszty ras rozumnych. Auvelianie nie mają też żadnej ideologii, która byłaby porównywalna chociażby z tą narosłą wokół Khali. Postępują w tej materii wręcz odwrotnie, jak Protossi - zamiast pozostawać ze sobą w jakiejś wspólnej więzi, są skryci i starają się nie okazywać innym własnych myśli czy też emocji. - No i, jak mówiłem, Protossi wcale nie są tak wstrzemięźliwi, jak Auvelianie, jeśli idzie o korzystanie z własnych psionicznych zdolności. - Mógłbym jeszcze powtórzyć te różnice, które omówiłem powyżej, w odpowiedzi na twoje próby doszukiwania się podobieństw. Na przykład jakich? Żeby Auvelianie w ogóle nie przypominali ci Protossów, musieliby chyba przestać być tacy starożytni i stracić zdolności psioniczne.
  6. Piszę właśnie rozdział osiemnasty... ale już wiem, że dziś go nie dokończę. A to jednego z drugim nie da się połączyć? Ten ich kodeks wojownika propaguje przecież rozmaite humanitarne zachowania, w tym (niczym bushido) dobroć i współczucie - w tej sytuacji mogą postępować tak, jak im nakazuje serce, a przy okazji wypełniać swoje zobowiązanie wobec ichniego boga wojny.
  7. To już swoją drogą. Ale ewakuacja cywilów, niezależnie od związanych z tym problemów natury logistycznej czy strategicznej, tak czy inaczej była Sorevianom, pod kątem PR, o wiele bardziej na rękę, niż... bo ja wiem... zostawianie ich na pewną śmierć? To jednak nie oznacza, że soreviańscy żołnierze wykonujący takie rozkazy musieli to robić z entuzjazmem. A Isake i jego kameraden mieli na tyle silne poczucie misji, że starali się także nawiązać bliższą więź z ludźmi, których ochraniali. Przede wszystkim, niewidzialność żołnierzy z Sekcji Gamma (jak i podobnych formacji, np. Genisivare) wynika ze specjalnej konstrukcji powłoki ich kombinezonów, a nie z roztaczania jakiegoś magicznego pola niewidzialności. To, czy broń do ich ciał przylega, czy też nie, nie ma żadnego znaczenia - to wszystko też kwestia odpowiedniej konstrukcji ich ekwipunku. Na dokładkę ich kombinezony, jak i broń i cały sprzęt, są naszpikowane elektroniką i można je bez problemu ze sobą "sprząc" w jedną sieć, na podobieństwo tego, jak działa współczesny bluetooth.
  8. Gdybym miał cię znielubić po przeczytaniu tego typu komentarzy, już dawno byłbyś na mojej czarnej liście. I pomyśleć, że kiedy po raz ostatni skomentowałeś to mini-kompendium (w oryginale, na DA), pochwaliłeś mnie za ładne uzasadnienie tego, dlaczego Auvelianie - pomimo faktu, że są rasą tak bardzo wiekową - nie przewyższają technologicznie ludzi, ani też nie zdołali skolonizować całej galaktyki. Nie widzę potrzeby. Kwestia motywacji, jaka skłania ich do atakowania innych nacji, jest przejawem tego, iż uważają siebie za wyższą rasę. Raczej od Szarych. To oni mają usta takie cienkie i nieduże, bo nie służą im ani do jedzenia stałych pokarmów, ani do mówienia (ba, niektórzy z nich - całkiem jak Auvelianie - nie mają nawet nosów!). Jeśli chcesz, to przy twojej kolejnej wizycie pokażę ci książeczkę, gdzie to wyczytałem. No to jakiego byś chciał określenia? Mimo wszystko, jesteśmy tylko ludźmi, nie znamy innych gatunków istot rozumnych, które kierowałyby się podobną naszej moralnością, więc "człowieczeństwo" to w zasadzie jedyne słowo, które nadaje się do określenia ogółu wartości, jakimi się kierujemy. Założyłem, że po prostu władza im z czasem uderzyła do główek, a szczytne wartości się wypaczyły. Z czasem chcieli coraz większego rządu dusz i coraz ściślejszej kontroli nad resztą Auvelian. To się zdarza, a oni mieli naprawdę mnóstwo czasu, żeby im się w głowach poprzewracało. Nie-e. "Setki zostało"? Jak w ogóle by to brzmiało? To kolejna forma, z którą zetknąłem się gdzie indziej - więc przyjąłem, że jest w użytku. Inna sprawa, że kiedy wpisałem teraz tę frazę w Google, nie znalazł mi przykładów jej użycia. Na przykład dla podkreślenia swojej odrębności czy statusu społecznego. Aer'imuel w aktualnie tworzonym (w bólach, już od blisko czterech lat...) "Wilczym stadzie", w jednym z początkowych rozdziałów narzekał na niepotrzebne zdobnictwo w kwaterze swojego wodza z Avn'khor, na ten przykład (przy czym warto pamiętać, że to, co Auvelianinowi wydaje się objawem przepychu, nam - niekoniecznie). Szczerze, nie zastanawiałem się nad tym głębiej... Po prostu uznałem, że to może być konsekwencja ich relatywnie niewielkiego zapotrzebowania na przyrost naturalny (skoro nie umierają ze starości, to szybko staliby się plagą, gdyby rozmnażali się w naszym tempie). Jeśli idzie o klony, to wśród nich w ogóle nie ma kobiet. Jak to z kim? Pomiędzy sobą. Auvelianie dzielą się na różne klany, które może i niekoniecznie się lubią, ale wcale nie są w stanie wojny. Jeśli chodzi o pozostałe rasy, to wojna nie trwa przecież permanentnie, jak to ma miejsce w uniwersum WH40k na przykład. Są przerwy w działaniach zbrojnych, podpisuje się zawieszenia broni, poszczególne rasy wykorzystują okresy pokoju pomiędzy konfliktami na zatkanie dziur w budżecie (bo warto pamiętać, że wojna jest niezwykle kosztowna - i wizja uniwersum, gdzie ileś tam ras bije się przez całe stulecie bez przerwy, a ich gospodarka jakimś cudem to wytrzymuje, byłaby... cokolwiek idiotyczna), zregenerowanie sił i przygotowanie się do kolejnej wojny. Powiem więc, że... nie jest to wprawdzie "kanoniczne", ale rozważam wymyślenie czegoś takiego, że w okresach pokoju prowadzona jest (chociażby na czarno) jakaś wymiana handlowa pomiędzy rasami. Szczególnie że auveliańskie klany nie są wcale w stanie wojny z Terranami czy Sorevianami. A niektóre z nich wręcz im sprzyjają. Tym razem ci się udało. Tę nazwę rzeczywiście podwędziłem od Protossów, tu nie będę zaprzeczał. Aczkolwiek zrobiłem to częściowo pod wpływem przeświadczenia, że broń fotonowa (podobnie jak np. działa jonowe, których nie buchnąłem z żadnego konkretnego settingu, a raczej z ogólnego dorobku militarnego sci-fi) występuje także w innych uniwersach. Kiedy się zorientowałem, że tak nie jest, a mechanika działania tej broni w wydaniu Protossów mnie nie urządza (nie mówiąc już o tym, że nazwa "broń fotonowa" tak naprawdę nie ma u nich sensu... już bardziej ten "phase disruptor"), nazwę postanowiłem zachować, ale mechanikę działania wymyśliłem po swojemu - podchwyciwszy fakt, że wiązka lasera to w gruncie rzeczy nic innego, jak strumień fotonów. Czyli w sumie od Protossów pożyczyłem tylko nazwę, nic więcej. Nosiciele to inna kwestia, wielce cierpiętnicza. Pierwotnie pisałem to kompendium po angielsku, aby móc je wlepić na DA. Wtedy odkryłem, że terminologia angielska w gruncie rzeczy pasuje tutaj o niebo bardziej, niż polska, ze względu na swoją dwuznaczność. Angielskie "carrier" tłumaczy się bowiem jako "lotniskowiec", ale w gruncie rzeczy to słówko oznacza też (dosłownie) "nosiciel". Tak więc stanąłem przed dylematem, czy pisząc toto po polsku, przetłumaczyć auveliańskie słówko na "lotniskowiec" czy "nosiciel". Zdecydowałem się na to drugie, choć w gruncie rzeczy żadna z tych nazw mnie nie urządza. Poza tym, dubluje się z nazwą desantowca (tu z kolei daje o sobie znać ubóstwo języka polskiego w niektórych kwestiach), choć w oryginale (i po angielsku), nazywają się inaczej.
  9. Ech... mają też swoją nazwę na port jachtowy. Przy odrobinie dobrej (albo złej - zależy, jak patrzeć) woli można dosłownie we wszystkim doszukać się inspiracji. Przy czym ci konkretni kolesie - poza podobnie brzmiącą nazwą - nie mają nic wspólnego z marines. Jak przestawię literki i zrobię na przykład "Manirę", wtedy przestanie to brzmieć jak zrzynka? Czy może wtedy z kolei się okaże, że to brzmi jak "Manila"? Może nie zwróciłeś na to uwagi, ale z dalszej rozmowy między Jaworskim, a Kilaiem wynika, że takie sytuacje nie były wśród jaszczurów normą - ostatecznie obydwaj dochodzą do wniosku, że Sorevianie strzelali sobie w plecy, nie propagując ani nie nagłaśniając takich zachowań. Czy zatem przecukrzyłem? Może, ale zarazem podkreśliłem, że była to niecodzienna sytuacja. Myślę, że cały sprzęt noszony przez tych z Gammy jest niewidoczny - inaczej problem rodziłyby też unoszące się (najwyraźniej) w powietrzu pistolety i karabiny.
  10. Normalnie zaczekałbym z odpisywaniem, aż się Kefcia odezwie, ale obawiam się, że w tym wypadku nieprędko to nastąpi. Moje narzekanie we wstępie bierze się głównie z przypuszczenia, że to nie był jednak dobry pomysł, aby wykładać przeszłość i moralne rozterki Jaworskiego w ramach pojedynczej sceny i pojedynczego dialogu. Oraz z obaw, czy przedstawiony przeze mnie przebieg wydarzeń jest w ogóle realistyczny i czy coś takiego mogłoby się stać w rzeczywistym świecie - mam tu oczywiście na myśli psychologię postaci, a nie fakt, że spotykają się ludzie i jaszczury z kosmosu. A ja zakładałem, że jest oczywiste, iż nie należy wyciągać z tej konstatacji tak daleko idących wniosków i że nie chodzi o absolutnie każdą, ale to każdą sytuację. Akurat tutaj składnia jest poprawna, ale chyba nie zrozumiałeś mojego zamierzenia. Chodzi o to, że tutaj zostało użyte sformułowanie o "czyimś własnym". Tak jak "moja własna opinia" albo "jego własna opinia" - rzeczownik bądź zaimek występuje tutaj w dopełniaczu. Dlatego w tym wypadku termin Marina jest nazwą "Sorevian własną".
  11. A ten znaczek "+18" to właściwie skąd? Przez otwierającą rozdział sceną ciachanka? Przecież to zostało zasugerowane na tyle mgliście, że jest, jakoby tego nie było. OK, dawno nie słyszałem tego dowcipu - prymitywny, koczowniczy lud używa określenia "barbarzyńca" na nazwanie kogoś obcego. Naprawdę nic ci nie zgrzytało, jak piasek między zębami, kiedy kazałeś im tak mówić? Czy mógłbyś przestać się silić na taką formę... zwłaszcza w sytuacji, kiedy nie ma to tak naprawdę sensu? Przecież to jest samo w sobie nazwą potoczną tej rasy, a nie rzeczywistą (bo nie wyobrażam sobie, aby faktycznie mieli nazywać sami siebie "jaszczurami" - to tak, jakbyśmy my mieli o sobie mówić "małpoludowie"). A jaka to różnica jest? Co... co niewchodzenie do jeziora ma wspólnego z szacunkiem wobec otoczenia, w którym się żyje? Były te "urwy", teraz doszło jeszcze przekleństwo pochodzące wprost z języka niemieckiego, ech... Swoją drogą, czy sam Drenzok uważa siebie za barbarzyńcę? Narracja jest mimo wszystko prowadzona z jego punktu widzenia... I nie wydaje mi się, żebyś używał tego słowa tylko dla uniknięcia powtórzeń, bo pada ono notorycznie, dużo częściej, niż jego imię czy też określenie przynależności rasowej. Pominę już fakt, że (co zasugerowałem powyżej) nie widzę powodu, żeby go nazywać właśnie "barbarzyńcą". Też mi sensacja. Ja też jestem umięśniony. I każda inna osoba, jaką znam. A właściwie to każda istota żywa. W końcu, bez tego nie moglibyśmy się poruszać... I znów - naprawdę uważasz, że taki rubin pasuje do szamana dzikiego plemienia? Spodziewałbym się prędzej ludzkiej czaszki zatkniętej na czubie. Lub czegoś w tym stylu. Albo w ogóle samej laski, bez niczego. A zabroniono? Czemu? Awwwrrr... Skąd tu nagle... No dobra, po kolei - wszystko, co do tej pory usłyszałem w kwestii smokowców, wskazywało jednoznacznie, że byli istotami cywilizowanymi, zamieszkującymi zorganizowane państwo i żyjącymi w miastach czy wsiach. A tutaj pojawiają nam się - ni stąd, ni zowąd - jakieś plemiona, co to walczą o terytorium jak te dzikusy. To jak w końcu wyglądała ta ich Iklestria? Właściwie to jakie reguły rządzą tutaj imionami żeńskimi? Wcześniej poznaliśmy tę Tan'iss, więc myślałby kto, że u nich literka "a" na końcu nie ma w tej materii znaczenia... a tu jednak ma. Chyba raczej "omal się nie zderzył", albo "omal nie wpadł" na niego. Mieliśmy już Kalderana pyszczącego na Einusa, który chce mu jedynie pomóc, teraz Drenzok fikający wodzowi plemienia... to mi pomału zaczyna wyglądać na jakąś cechę rasową twoich smokowców. Już widzę, jak Kefcia nadaje mu całkiem inną ksywę. ZNIECIERPLIWIENIE! Jak by ci to powiedzieć... cała ta dyskusja jest nierealistyczna. Zdajesz się zapominać, że mamy tutaj do czynienia z prymitywnym, koczowniczym ludem, żyjącym na niskim poziomie cywilizacyjnym, który nie traktuje (a w każdym razie - nie powinien) w związku z tym swoich wierzeń jak jakiejś religii. Dla nich, to jest po prostu coś, co oni przyjmują jako prawdę - jest nierealne, by mieli odnosić się do religijności w sposób naukowy, dyskutować na ten temat czy też przyjmować do wiadomości, że inne ludy wierzą po prostu w coś innego i że należy to akceptować. Czemu więc wódz jaszczurów w ogóle rozmawia z Drenzokiem o jego "religijności"? Jeżeli Drenzok nie wierzy w to, w co wierzą jaszczury, to w ich oczach powinien być po prostu niewiernym, a tłumaczenie się swoimi własnymi bogami jest w tej sytuacji naprawdę kuriozalne. I potencjalnie niebezpieczne, bo mniej tolerancyjny lud mógłby go zwyczajnie zlinczować za bluźnierstwo. I nie, to że jest smokowcem, wcale nie gwarantuje mu nietykalności - jeżeli nawet ktoś zostanie przez jakichś dzikusów okrzyknięty bożkiem czy półbogiem, to pozostanie nim tak długo, jak będzie się wpasowywał w ich wyobrażenie takowego bożka. Przypomina mi się jeden film, którego tytułu po prostu nie pamiętam, a który traktował o pewnym "białym człowieku". Ten został przez jakiś prymitywny lud uznany za boga i z dziką rozkoszą przyjął tę rolę. Sprawy przybrały jednak fatalny obrót, gdy pewna kobita ugryzła go do krwi - kiedy tubylcy zobaczyli, jak krwawi, momentalnie obrócili się przeciwko niemu. Że już nie wspomnę o tym, jak skończył niejaki James Cook. On i jego ludzie nadużywali cierpliwości tubylców tak długo, aż w końcu został stracony za naruszenie jakiegoś tabu. I wcale mu nie pomogło to, że autochtoni jeszcze niedawno uważali go za boga. SIVAFAAAAR! Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać. Ogólnie odnośnie tego rozdziału - powiedziałbym, że... no... niewiele nas posuwa do przodu? Nie wynika to wyłącznie z faktu, że tak naprawdę prawie nic się tutaj nie dzieje - nie czuć też wyraźnego związku z perypetiami Kalderana. Ot, Drenzok siedzi sobie wśród jaszczurów, które opuszczają swoje dotychczasowe miejsce pobytu i udają się na pielgrzymkę - to bardzo pięknie, ale jakie to ma właściwie znaczenie dla fabuły? Dla wątku głównego, gwoli ścisłości? Nie mówię od razu, żebyś wszystko wytłumaczył w ramach tego rozdziału, ale powinniśmy mieć chociaż jakąś wskazówkę. Poza tym - jak wcześniej mieliśmy Kalderana zachowującego się jak rozkapryszony dzieciak wobec Einusa, tak teraz mamy Drenzoka pyskującego wodzowi plemienia jaszczurów. Tak jak mówiłem powyżej - to, że zainteresowany jest smokowcem, obiektem czci, wcale nie gwarantuje mu nietykalności, jeżeli będzie sobie tak po prostu olewał plemienne wierzenia czy tradycje oraz obrażał najważniejsze persony. Powinien, tak jakby, zdawać sobie lepiej sprawę z tego, w jakiej sytuacji się znajduje. Patrząc na jego zachowanie, tylko wyczekuję momentu, aż jaszczury w końcu się wkurzą, zwątpią w jego boskość i złożą w ofierze tym swoim przodkom. Właśnie - jaszczury. Miło, że powracają, ale dla odmiany miałbym wobec nich takie zastrzeżenie, że... no, nie zachowują się wcale jak prymitywny lud plemienny. Przynajmniej patrząc przez pryzmat tych, których do tej pory poznaliśmy. Cała ta dyskusja z wodzem plemienia o religijności, stosunku wobec Drenzoka (oraz samego Drenzoka wobec plemienia) - to wszystko po prostu ni cholery nie pasuje. Najpierw te "niespokojne czasy", teraz to... Zastanów się lepiej dobrze nad charakterystyką takiej rasy, jeżeli już ją przedstawiasz. I podporządkuj jej dialogi prowadzone przez jej członków czy też osobowość postaci.
  12. Na wstępie chcę powiedzieć, że jeśli poczułeś, iż w swojej poprzedniej wypowiedzi za mocno na ciebie naskoczyłem, to przepraszam. Ale co ty chcesz w takim razie przedstawić? Tak, to brzmi sztucznie, bo w rzeczywistym, normalnym świecie, nikt nigdy nie mówi hybrydą dwóch różnych stylów, jak gdyby co jakiś czas opętywała go jego druga osobowość. Spróbuj sobie wyobrazić którąkolwiek ze znajomych ci osób, jak co chwila wplata do swoich wypowiedzi słowa typu "natenczas" albo "waści". Zakładam tutaj oczywiście, że używałby tych słów absolutnie serio, a nie dla przysłowiowych jaj. Jak by to wtedy brzmiało, gdyby ktoś w twojej obecności, z kamienną twarzą, mówił właśnie w ten sposób? Dziwnie? No, więc tak samo wyglądają te wypowiedzi Kalderana. Zdecyduj się na jakiś konkretny styl i konwencję, zamiast mieszać je ze sobą. A jeśli już mieszasz, to zastanów się, czy taka mieszanka faktycznie ma sens, cel i rację bytu. No i co z tego? Rycerzy w znanej historii czy też legendach było od cholery i jeszcze trochę - dlaczego właśnie Galahad? Nic nie sądzę. No, może poza tym, że są momentami trochę upierdliwe. Ale generalnie to ja nie czytałem ich pod takim kątem, żeby się do nich teraz jakoś dokładnie ustosunkowywać.
  13. Eh? Właśnie, że nie. Teraz to ja już całkiem nie wiem, o co ci chodzi. Pod względem znaczeniowym, najbliższe polskie odpowiedniki nie oddają po prostu tego, jak "mocny" jest dany wulgaryzm. Przykładowo, jeśli już muszę tłumaczyć słówko "savashke", używam ekwiwalentu "drań" lub "łajdak" (vide tłumaczenie zdania wykrzyczanego przez Strażnika w pierwszej części "Odkrycia"). Choć znaczeniowo te słowa mniej więcej się pokrywają, to "savashke" jest zdecydowanie bardziej wulgarne. Ma to też swoje umocowanie w soreviańskiej kulturze i mentalności, gdzie honor i przyzwoitość są wartościami cenionymi o wiele bardziej, niż u nas. Więc nazwanie kogoś łajdakiem, całkiem pozbawionym honoru, jest naprawdę obraźliwe. Pamiętasz jeszcze, jak Ikoren w cross-overze się wku**ił, kiedy imubiański oficer zasugerował mu, że mógłby złamać dane słowo po tym, jak przysięgał na honor? Tak to działa. Tak, ale to nie oznacza, że możesz swobodnie używać jako "ekwiwalentów" słów z innego języka, używanego przez inną kulturę, które może w jakimś aspekcie ("sile" wulgaryzmu) się pokrywają, ale poza tym mają się do siebie jak wół do karety. Znów opiszę to na przykładzie tego "savashka" (ciężko mi znaleźć jakieś inne przykłady, więc dla ułatwienia korzystam z własnych pomysłów) - mógłbym to słówko teoretycznie przekładać na "skur**syna" czy też "sku**iela", tyle że ono nie ma absolutnie żadnych konotacji z seksualnością czy też rozwiązłością. A to dlatego, że w kulturze Sorevian seks jest inaczej odbierany (tylko jako sposób na prokreację, a nie na przykład źródło rozrywki) i nie funkcjonują w niej takie koncepty, jak wierność małżeńska czy też prostytucja. Zdarzają się przypadki osób, które podchodzą do tego na "nasz" sposób, a i owszem, ale są to sytuacje na tyle marginalne, że ogół w zasadzie się do nich nie ustosunkowuje. Czyli kiedy "przetłumaczyłbym" to tak, że Sorevianin nazywa kogoś "skur**synem", a nie "savashka", to dla wtajemniczonego od razu widać, że coś tu jest nie tak. No, bo jak to - Sorevianin o takich sprawach gada? Z księżyca spadł, czy się po prostu zamienił z człowiekiem na mózgi? No, chyba że faktycznie znałby takie słowo w esperanto i świadomie nazwał nim (a nie "savashka") Terranina po to, żeby mu ubliżyć. No, wiesz... wpis na forum, a tekst literacki, to jednak dwie zupełnie różne sprawy. Czyli co, byli jeszcze jacyś wojownicy poza smoczymi rycerzami? Ale jak to w ogóle działało? Nigdy o tym nie mówiłeś.
  14. Na początku był chaos. Tfu! Miałem z początku nadzieję wziąć się do roboty i skończyć nowy fragment przed wyjazdem na urlop, ale czas minął mi szybciej, niż się spodziewałem. I wszystko się porąbało. Tak czy inaczej, z urlopu wróciłem w miniony weekend, teraz już jestem na stanowisku i w tak zwanym międzyczasie dokończyłem wreszcie nowy rozdział "Wilczego stada" (a także inny projekcik, który z pewnością już dostrzegliście na blogu). Poza tym, że wreszcie rozpoczyna on "właściwą" akcję (ale tylko rozpoczyna - więcej ujrzycie w następnym kawałku), porusza też wreszcie pewną kwestię, która wcześniej przewijała się tu i tam. Nie jestem tylko teraz pewien, czy to był dobry pomysł, rozwinąć ją właśnie teraz i właśnie w taki sposób. Odnoszę wrażenie, że zrobiłem to dopiero, kiedy nie było już po prostu innego wyjścia - skończył mi się czas, że tak powiem. Tak czy inaczej, ciąg dalszy wreszcie jest. No i w sumie nie zostało już zbyt wiele tego opowiadania przed nami. Psiakrew, a ja jeszcze parę miesięcy temu liczyłem, że skończę toto wreszcie, zanim nadejdzie nowy rok... ============================================================================= - XVII - Kapitan Jaworski już od ponad dwóch godzin stał na skraju wzniesienia i obserwował usytuowaną w oddali wojskową bazę. Widział ją już wcześniej tyle razy, że teraz odnosił wrażenie, iż odwiedzał uprzednio to miejsce – duży obiekt, otoczony energetycznym „ogrodzeniem” z grubsza w kształcie krzyża, z główną drogą wjazdową od przeciwległej, południowej strony. Było już ciemno, lecz nie stanowiło to przeszkody dla systemów optycznych jego kombinezonu. Przybliżywszy obraz na wizjerze, mógł dokładnie widzieć, co dzieje się we wrogim obozie. Nie był jedynym, który oddawał się obserwacji – w okolicy zajęli miejsca pozostali żołnierze z jego sekcji. Inne oddziały Gammy oraz Marines, zorientowane w różnych kierunkach względem bazy, także z uwagą śledziły poczynania Auvelian. Wszyscy oficerowie byli zdecydowani zebrać jak najwięcej danych przed przystąpieniem do właściwej akcji. Zwłaszcza w obecnej sytuacji, gdy część informacji, jakimi dysponowali, okazała się nieaktualna. Co jakiś czas Jaworski przerywał, by zerknąć wstecz, w stronę soreviańskich zabójców, którzy chwilowo nie obserwowali bazy. Znajdowali się w pewnej odległości, klęcząc w równym rzędzie i odprawiając modły do swoich bóstw. Ich niskie głosy niosły się po bezpośredniej okolicy. Terranin zdążył się już do nich przyzwyczaić – słyszał te modlitwy często, nie tylko podczas obecnej akcji, ale także dawno temu, w czasach młodości, kiedy widok soreviańskich żołnierzy na planecie AMU nie był niczym dziwnym. Wspólna modlitwa jaszczurów zwracała uwagę Jaworskiego nie tylko ze względu na znajome głosy oraz wspomnienia, jakie przywoływały. Spodziewał się, że kiedy tylko dobiegnie końca, jeden z Sorevian z pewnością do niego dołączy. Już wcześniej rozmawiali, ale gad oderwał się od konwersacji, żeby móc o przepisowej porze przystąpić do modłów. Jaszczury przykładały do tego ogromną wagę. Musiały odprawić rytuały ku czci swoich bóstw, niezależnie od sytuacji. Tymczasem jednak, Jaworski wolał skupić się nie na Sorevianach, lecz na Auvelianach. Tak jak wykazał niedawny skan orbitalny, ich patrole były zdecydowanie bardziej gęste, niż wynikało to z wcześniejszych danych od wywiadu. Na całe szczęście, choć liczba strażników uległa podwojeniu, schematy ich patroli zmieniły się nieznacznie. Terrańscy i soreviańscy żołnierze znali je już na pamięć – musieli teraz tylko trochę się dokształcić. Mniej optymistyczne myśli budziły wyniki przeprowadzonego nasłuchu, które wskazywały, że wartownicy składali teraz raporty co osiem, a nie co piętnaście minut. Radykalnie zmniejszało to okno czasowe, jakie mieli na wykonanie pierwszych dwóch faz operacji. Było to szczególnie uciążliwe dla Marines oraz komandosów OSA, którzy mieli wkroczyć do akcji w drugiej kolejności, a systemy stealth ich kombinezonów były trochę mniej doskonałe. Ponadto, zwiększona liczba strażników nastręczała dodatkowych trudności z ukrywaniem ciał tych, których terrańscy i soreviańscy żołnierze byliby zmuszeni zlikwidować. Jaworski już wcześniej wiedział, że należy unikać ofiar wśród wartowników, gdyż z każdym zabitym Auvelianinem rosło ryzyko wykrycia. Teraz jednak był tym podwójnie zaniepokojony. W pewnym momencie, głosy zabójców Genisivare ucichły i gady ponownie rozeszły się na swoje stanowiska. Jeden z nich podszedł do Jaworskiego. - Znów tu jesteś – stwierdził kapitan, przywracając normalny tryb widzenia w wizjerze i odwracając się do przybysza. Był to Kilai Indene. - Czy możesz kontynuować swoją opowieść? – zapytał Sorevianin, a po dłuższej chwili dodał – Rozumiem, że trudno ci o tym mówić. Jeżeli tego nie chcesz, mogę… - Jeśli tego nie zrobię, pewnie nigdy nie dasz mi spokoju – przerwał Jaworski – Poza tym… chyba zawsze jest mi odrobinę lżej, kiedy już to z siebie wyrzucę. - Rozumiem. Zresztą, to może być ostatnia okazja, żeby o tym porozmawiać. - Nie kuś, bo może mi się odechcieć, skoro i tak się już nie zobaczymy – Terranin uśmiechnął się krzywo pod wizjerem hełmu – Skończyłem na ewakuacji? - Tak. Powiedziałeś, że ty i wszyscy mieszkańcy miasta zebraliście się na placu, gdzie stały już pasażerskie grawitony, gąsienicówki i wszystko, co udało im się ściągnąć. - To prawda. Ale to wszystko było za mało i za późno. Cała ta cholerna ewakuacja była spóźniona, Ragnery już wcześniej podchodziły pod miasto, a kiedy ludzie próbowali dostać się do tych grawitonów i gąsienicówek, wdarły się na miejsce zbiórki. To była masakra. - Nie było tam naszych? – zapytał Kilai z niedowierzaniem – Nikt was nie ochraniał? - Oczywiście, że tam byliście. Oddział żołnierzy, z transporterami opancerzonymi i motorami antygrawitacyjnymi, który miał eskortować konwój z uchodźcami. Ale cholerny konwój nie zdążył się nawet uformować, zanim przybyły Ragnery, a waszych na miejscu było po prostu za mało. Nic nie mogli zrobić, zresztą oni zginęli pierwsi, próbując powstrzymać te potwory. Wszystko się popiep***ło. Kierowcy pojazdów spanikowali, chcieli stamtąd zwiać, potrącili przy tym mnóstwo ludzi… a ci, którzy poruszali się pieszo, uciekali we wszystkie strony, wpadając na siebie i zadeptując tych, którzy upadli – Jaworski pokręcił głową – Kompletna panika, chaos. Nie było nikogo, żeby to opanować. A Ragnery szły przed siebie i wyrzynały, kogo popadnie. Krew – kapitan zawiesił na chwilę głos – Nigdy w życiu nie widziałem tyle krwi, nawet po tym, jak już wstąpiłem do wojska. - A ty? Co się działo z tobą? - Na początku próbowałem się trzymać rodziców. Ale rozdzieliliśmy się, kiedy wybuchła panika. Nie pamiętam już teraz, co się dokładnie stało… wiem po prostu, że w pewnej chwili mój ojciec puścił moją rękę… chyba poniósł go cholerny tłum… nie wiem, po prostu w tym całym zamieszaniu straciłem go z oczu. Słyszałem jeszcze przez chwilę jego głos… nawoływał mnie… ale potem już nic. Wszędzie wokół mnie byli spanikowali ludzie, to był kompletny obłęd. Nie mogłem utrzymać równowagi. W końcu upadłem i skręciłem nogę. Tłum się przerzedzał, ci, którzy mogli, szli do przodu, jak najdalej od Ragnerów… ale ja nie mogłem już chodzić. Nie mogłem uciekać. A te potwory były bardzo blisko, jeden z nich mnie chyba upatrzył. A ja leżałem na ziemi, czołgałem się i… Jaworski wziął głęboki wdech i zamilkł na chwilę, zwiesiwszy ponuro głowę. - Przepraszam – powiedział Kilai głucho – Nie powinienem był naciskać… - Nie, nie – uciął Terranin, machając ręką – To nic takiego. Skoro już to zacząłem, dokończę. Najgorsze i tak będzie zaraz za nami. Zresztą, kiedy tylko przypomnę sobie całe to piep***nie w wykonaniu Jima… nieważne. W każdym razie, wtedy myślałem, że zaraz zginę. Że ten viriner mnie rozpruje. Ale zanim zdążył się do mnie zbliżyć, ktoś inny rozpruł jego. Serią z karabinu hipersonicznego. Kapitan znów przerwał na chwilę opowieść, kręcąc głową. - To była scena jak z holofilmu sensacyjnego – stwierdził z cieniem rozbawienia – Za chwilę miałem umrzeć, ale ktoś się pojawił i mnie obronił. Zastrzelił tego, kto chciał mnie zabić, a potem chwycił mnie za rękę i pomógł wstać. - Nasi? – wtrącił Kilai – Manira? Jaworski skinął głową. Termin użyty przez jaszczura był Sorevian własną nazwą na ichnią, podstawową formację zbrojną, którą Terranie określali umownie mianem Milicji. - Nie wiem, jakim cudem zdołali przedrzeć się przed ten dziki tłum – stwierdził – Na pewno mieli trudności, bo początkowo napływali małymi oddziałami. Ale z czasem na miejsce dojechały wozy opancerzone. Izume, Anure, tak się chyba wtedy nazywały. Ludzie się przed nimi rozstępowali, kiedy już oddalili się od Ragnerów i ochłonęli. Ale ci, którzy pierwsi dotarli na miejsce… powiedzmy, miejsce walki, choć to raczej była rzeź, mieli najgorsze zadanie. Virinery trochę się rozproszyły, goniąc w różnych kierunkach za tłumem, ale wciąż było ich dużo, a waszych niewielu. Ale ten jeden… zobaczył mnie, zobaczył, że jestem w niebezpieczeństwie i w ostatniej chwili zatłukł tego potwora, który chciał mnie wypatroszyć. Kiedy zorientował się, że nie mogę chodzić, przekazał mnie innemu… sivantien – Jaworski nie chciał używać w rozmowie z Sorevianinem określenia „jaszczur”, które mogło mu się wydać obraźliwe – Ten po prostu wziął mnie na ręce i poniósł z dala od Ragnerów. Pamiętam, że widziałem jeszcze, kiedy ten żołnierz mnie niósł, że starają się też odciągnąć innych ludzi z dala od niebezpieczeństwa. Widziałem też tego, który uratował mi życie. Widziałem, jak… jak jeden z virinerów przebija go tymi swoimi ostrzami i dosłownie rozrywa żywcem na strzępy. Ryczał z bólu, ale nadal walczył. Jego karabin do ostatniej chwili nie przestawał strzelać. Na chwilę zapanowała cisza. Jaworski nie kontynuował opowieści, ale Kilai go nie ponaglał, jak gdyby sam zastanawiał się nad tym, co usłyszał. W końcu jednak się odezwał. - Wypełnił swój obowiązek wobec Feomara – stwierdził z namaszczeniem, lecz także z przygnębieniem – Etos Jego wojownika… - Mniej więcej to samo powiedział ten drugi – wtrącił Jaworski – Ten, który wyniósł mnie stamtąd. Dużo później, dowiedziałem się od niego, że ten zabity był jego przyjacielem. Kimś więcej, niż tylko towarzyszem broni, oni… oni znali się od dawna. Opowiadał mi o nim i jednocześnie wyraźnie starał siebie pocieszyć… tym, że pewnie jest teraz w królestwie Feomara, jako sivafar. - Rozmawiał z tobą o tym? – Kilai był zdziwiony – Kiedy to było? - Jak już powiedziałem, dużo później – kapitan westchnął – Sytuacja popiep***ła się do tego stopnia, że nie było już możliwe utrzymanie miasta. Trzeba było ewakuować ludność z dala od linii frontu. Wasi się o to zatroszczyli, a ja trafiłem do jednej z grup uchodźców. Jechaliśmy przed siebie, w konwoju, pod eskortą waszych z Milicji. - Nie odnalazłeś swoich rodziców? – zapytał Indene z troską; najwyraźniej doskonale zdawał sobie sprawę z rodzinnych więzi odczuwanych przez Terran. - Nie. Przynajmniej nie od razu. Poszczególne grupy uchodźców konsolidowały się i w końcu, na krótko przed tym, jak dotarłem do obozu dla ewakuowanych, znów spotkałem ojca i matkę. Wciąż pamiętam ich twarze. Oni… oni myśleli już, że nie żyję. - Domyślam się, że musieli być szczęśliwi, kiedy cię zobaczyli. - Dobrze się domyślasz – Jaworski włożył w swój ton głosu lekki sarkazm – Ale wiesz, zanim to się stało, przez kilka dni byłem pozostawiony samemu sobie. A przynajmniej byłbym, gdyby nie wasi. W szczególności Isake. - Isake? - Tak miał na imię. Ten, który uratował mi życie. - Był z tobą? - Po prawdzie, musiał być. To jego oddział otrzymał zadanie eskortowania konwoju. Ci sivantien… Zajmowali się nami. Po prostu. Nie izolowali się od nas, nie traktowali nas, jakbyśmy byli balastem czy bagażem do transportu, ale naprawdę starali się nam pomóc. Rozmawiali z nami, współczuli, opiekowali się rannymi, nawet jedli z nami posiłki w jednym gronie, i tak dalej. Isake natomiast szczególnie interesował się mną. - Czyżbyście zostali przyjaciółmi? - Nieprędko – Jaworski uśmiechnął się kwaśno – Po pierwsze, chociaż różnica wieku była między nami względnie nieduża… on miał szesnaście lat i służył w Milicji od zaledwie dwóch… to mimo wszystko on był już dorosły, a ja byłem jeszcze dzieciakiem. Po drugie, byłem dzieciakiem niechętnym, żeby z kimkolwiek rozmawiać czy też się przyjaźnić. Wiesz, nie tak dawno straciłem dom, rodzinę, widziałem te wszystkie okropieństwa. Byłem więc w stanie szoku, rozgoryczony, sfrustrowany, a całą tę frustrację wyładowywałem na nim. Nie dziękowałem mu za to, że uratował mi skórę, raczej głośno dawałem mu do zrozumienia, że ma się ode mnie odwalić. Ale Isake był cierpliwy. Naprawdę starał się mi pomóc, współczuł, nigdy się na mnie nie wkurzał, kiedy na niego pyskowałem, a robiłem to nieraz. Dopiero z czasem trochę ochłonąłem i… nie powiem, żebym od razu dostrzegł w nim przyjaciela, ale przynajmniej zdałem sobie sprawę, że jest po mojej stronie, że chce dobrze. A potem był obóz uchodźców, ponownie spotkanie z rodzicami i rozstanie z Isakem. Jego oddział został odesłany do innych zadań – dodał Terranin, odpowiadając na nieme pytanie Kilaia – ale przynajmniej zdążyłem jeszcze z nim porozmawiać i się pożegnać. Dopiero wtedy po raz pierwszy powiedziałem „dziękuję”. - Domyślam się, że to nie było wasze ostatnie spotkanie. - Znów dobrze się domyślasz. Najpierw jednak musiałem wyleczyć się z traumy po tym, co przeżyłem... co zresztą nigdy do końca mi się nie udało. Z rozmów z Isakem wiedziałem, kim jest i skąd pochodzi, więc kilkanaście lat później wybrałem się na wycieczkę na Khasari i tam spotkałem go powtórnie. Od tamtej pory utrzymywaliśmy stały kontakt, od czasu do czasu nawet się odwiedzaliśmy. Albo on przyjeżdżał do mnie, albo ja do niego. - Utrzymywaliście? Czyli teraz już nie utrzymujecie? - Nie – odrzekł Jaworski z ciężkim westchnieniem – Rok temu dowiedziałem się, że zginął w bitwie z Auvelianami na Ignar IV. Oficjalnie nikt nie zdradził mi okoliczności śmierci Isakego, ale od jego kolegów z jednostki dowiedziałem się, że dostał w głowę od jakiegoś szturmowca z Shilai’edilon. Przynajmniej zginął szybko. - Przykro mi. Na chwilę pomiędzy dwoma żołnierzami zapanowało milczenie. Jaworski nie ciągnął już opowieści, natomiast Kilai odwrócił od niego wzrok i spojrzał w przestrzeń, jak gdyby pogrążony w refleksjach. Wreszcie spojrzał powtórnie na Terranina i zapytał: - Szanujesz naszą rasę przez wzgląd na pamięć Isakego? - Nie tylko – kapitan pokręcił głową – Isake był moim przyjacielem, więc jego najlepiej pamiętam. Ale chodzi ogólnie o to, co dla nas zrobiliście. Oczywiście, kiedy to wszystko się działo, byłem jeszcze za młody i za głupi, żeby wszystko rozumieć, ale z czasem pojąłem, jakie to było ważne. Nie tylko sam fakt, że broniliście nas przed tymi cholernymi Ragnerami. Wtedy, kiedy zajmowaliście się ewakuowanymi, kiedy z nimi rozmawialiście, żyliście i traktowaliście ich jak swoich, wydaliście mi się po prostu… wybacz określenie… bardziej ludzcy. To, że różnimy się zewnętrznie, przestało mieć wtedy jakiekolwiek znaczenie. Myślę, że to, iż Isake się mną opiekował, było w pewnym sensie ważniejsze niż sam fakt, że uratował mi życie. Od tamtej pory postrzegałem was całkiem inaczej. Kilai znów zamilkł na chwilę, zdając się zastanawiać nad słowami Terranina. - Mam wrażenie, że zwróciłeś uwagę na coś, co my przeoczyliśmy – powiedział wreszcie – Przez lata zabiegaliśmy o poprawne stosunki z wami, zwłaszcza z ludnością Zewnętrznych Światów… oczywiście, to nie dotyczyło takich potworów, jak Saier. Ale teraz wydaje mi się, że nie skupialiśmy się na tym, co trzeba. - Coś w tym jest – zgodził się Jaworski – Kiedy po prostu walczyliście w naszej obronie, ludzie byli wam wdzięczni, ale w zasadzie nic ponadto. Nie staraliście się jakoś szczególnie o to, żeby się z nami bardziej… zasymilować. Owszem, były wyjątki, ale po prostu widać, że wasze dowództwo nie zachęcało was, żebyście próbowali się przyjaźnić z tubylcami. - No wiesz, oni byli żołnierzami na pięcioletnim przydziale poza macierzystą planetą. Większość z nich pewnie chciała odsłużyć swoje i odlecieć, nic więcej. Ich obowiązek względem Feomara nie obejmował tego, żeby poszukiwali sobie przyjaciół wśród tych, których mieli bronić. Niemniej, możesz mieć rację. Gdybyśmy bardziej się tym interesowali, może nawet… może nawet ruch oporu nie znajdowałby u Terran aż takiego posłuchu. - Nie posuwałbym się aż tak daleko – stwierdził Jaworski z przekąsem, po czym dodał – W każdym razie, opowiedziałem ci swoją historię, tak jak chciałeś. Powinieneś już chyba mniej więcej rozumieć, dlaczego szanuję twoją rasę. - Tak, rozumiem. Chociaż nie do końca tego się spodziewałem. Nie chciałem cię skłaniać do… do powracania do takich wspomnień. - Przecież uprzedzałem. Sam się wtedy domyśliłeś, że chodzi o Ragnery. Skoro z nimi walczyłeś przez lata, powinieneś doskonale wiedzieć, do czego są zdolne. - Wiedziałem o tym, a jednak… nie spodziewałem się. Nie w ten sposób. No i że chodziło mimo wszystko o coś więcej, niż sam fakt, że dzięki jednemu z sivantien wciąż żyjesz i jesteś tutaj. - Zazwyczaj chodzi o coś więcej. Kilai chciał już odpowiedzieć, ale w tym momencie uwagę obu żołnierzy przykuł sygnał od dowódcy. - Epsilon jeden, kod niebieski na pozycjach K1 i K2 – oznajmił Akode – Natychmiast. - Zaczyna się – stwierdził Jaworski, po czym udał się na drugą stronę zajmowanego wzniesienia. Soreviański zabójca zaraz do niego dołączył. Według ustalonego niedawno szyfru, kod niebieski oznaczał ostatnią naradę tuż przed podjęciem właściwej akcji, natomiast K1 i K2 reprezentowały miejsca zbiórki dwóch grup komandosów – większej, kierowanej przez Matsona i Zhacka, w skład której wchodzili żołnierze Sekcji Gamma, Marines oraz trzech spośród pięciu zabójców Genisivare, oraz mniejszej, złożonej z jaszczurów z OSA pod wodzą Akodego i dwóch pozostałych zabójców. Znajdowały się teraz po przeciwległych stronach auveliańskiej bazy – północną, bardziej górzystą pozycję, zajęli Terranie, natomiast południową okupowali Sorevianie. Kiedy Jaworski dotarł już do pierwszego punktu zbiórki, Matson był na miejscu i łączył się z Akodem, tak, aby wszyscy oficerowie mogli śledzić naradę. Dwuwymiarowy wizerunek Sorevianina pojawił się na holograficznym wyświetlaczu przenośnego komputera. Po chwili miejsca u boku Matsona zajęli Zhack oraz McReady. - No, to zaraz zaczynamy – rzekł Akode tytułem wstępu – Chcę tylko, żeby wszystko było jasne. Po pierwsze, ponieważ mamy mniej czasu, niż z początku myśleliśmy, sekcja Charlie neutralizuje obiekt numer zero dopiero na mój sygnał, kiedy zajmiemy już pozycje do wykonania zadania. Po drugie, Egzekutor nie zajmuje stanowiska snajperskiego, tylko dołącza do Czarnego dwa, żeby jak najszybciej wykonać główne zadanie. Po trzecie, kiedy cel trzeci i czwarty zostaną już osiągnięte, zacieramy ślady również dopiero na mój wyraźny rozkaz. Wszystko jasne? - Tak jest – potwierdził Matson – Pamiętajcie tylko, żeby się wstrzymać z wejściem, aż nie zabezpieczymy północnej wyrwy. I zająć pozycje do odstrzału wartowników natychmiast po zerwaniu łączności. - Wystarczy – wtrącił suvore – bo zaraz mi przypomnisz, żebym odbezpieczył broń, zanim pociągnę za spust. A ty ze swojej strony możesz powiedzieć swoim samani, żeby byli cicho i nikogo nie zabijali, dopóki nie zrobimy przerwy w łączności. - Przyjmuję tę uwagę jako rewanż za to, że gadam do ciebie jak do amatora – odparł Richard z sarkazmem w głosie – Wracając do spraw poważniejszych, jak wyglądały wyniki oględzin marszruty wartowników od waszej strony? - Na nasze szczęście, różnice są raczej ilościowe, a nie jakościowe. Poradzimy sobie. - Dobrze. U nas wygląda to z grubsza podobnie, tyle że obstawa wokół obiektu numer jeden jest znacznie gęstsza, niż zakładaliśmy. Jest mało prawdopodobne, że Marines podejdą tam niezauważeni. Będziemy musieli uszczuplić stado. - Widzieliście jakichś Arm’imdel? - Nie. Tylko zwykłe klony, Shilai’rev i Shilai’edilon. W tej bazie jest i tak w cholerę żołnierzy, więc nasz klecha jest chyba pewny siebie. - Ale nie całkiem nieostrożny. Inaczej nie obstawiłby tak silnie swoich kwater. - My z Genisivare możemy tam wejść niezauważeni – zaznaczył Zhack – Problem mogą mieć Marines, a ich zadanie polega tylko na tym, żeby nie dopuścić do obiektu nikogo, kto mógłby nam przeszkadzać w pracy. - No dobrze, brzmi rozsądnie. Wejdziecie pierwsi i przygotujecie się do wykonania zadania, zanim oczyścimy teren. W pierwszej fazie i tak nie możemy nikogo zabijać. - Omawialiśmy już ten plan dziesiątki razy – wtrącił McReady – To, że doszły nowe wytyczne, w ostatecznym rozrachunku niewiele zmienia, przynajmniej jeśli idzie o właściwą akcję. Może byśmy tak już nie przeciągali i wzięli się za to? Nie wygląda, żebyście mieli sobie do powiedzenia coś, o czym byście już nie wiedzieli. - I to ty nas poganiasz? – Matson okazał zdziwienie – Zawsze miałem cię za siłę spokoju. - Jestem wzruszony – mruknął Marine – Akode, to ty tutaj dowodzisz, więc sugeruję, żebyś wydał rozkaz wymarszu. - Zaraz to zrobię – odrzekł jaszczur – Chcę się tylko ostatecznie upewnić, że wszystko jest jak należy. Czy Czarni jeden i dwa mają wszystko, co potrzebne do zatarcia śladów? - Potwierdzam – rzekł Zhack – Mamy to już od dłuższego czasu. - Dobrze. A zatem niech wszyscy się przygotują. Sekcja Bravo, wy idziecie pierwsi i przygotowujecie wyłom od północy, więc sprawdźcie niwelatory pól i szykujcie się. - Przyjąłem – powiedział Jaworski, spoglądając na członków swojego oddziału, którzy zdążyli zebrać się na miejscu już jakiś czas temu; byli to porucznik Wulf, sierżant Miyazaki oraz kapralowie Ramirez i Hansen. - Zajmujcie pozycje wyjściowe i przejdźcie na podręczną komunikację. Wchodzicie na mój znak, po was wkraczają pozostałe jednostki według planu. Wszystko jasne? - Jak słońce. - Świetnie. Rozłączam się i… powodzenia, samani. Niech was Feomar prowadzi. Po chwili obraz Akodego znikł z holograficznego wyświetlacza, zaś Matson całkiem wyłączył komputer. - Słyszeliście go – rzucił do Jaworskiego – Zbierajcie się, będziemy tuż za wami. - Tak jest – odrzekł kapitan, po czym dał znak swoim żołnierzom; wszyscy poderwali się jednocześnie i ruszyli w kierunku południowego zbocza. Wkrótce ponownie zalegli w trawie, w wyznaczonej odległości od celu, czekając na dalsze instrukcje. Ramirez i Hansen sprawdzali w tym czasie, czy przenoszone przez nich niwelatory działają prawidłowo. W tej chwili złożone, po rozłożeniu przypominały z wyglądu zwykłe ramy, z rozpiętą wewnątrz siecią. - Tu Bravo jeden, sprawdzam łączność i status oddziału – oznajmił Jaworski. - Bravo dwa, w gotowości – odezwał się porucznik Wulf. - Bravo trzy, w gotowości – rzucił Miyazaki. - Bravo cztery, w gotowości – oświadczył Ramirez. - Bravo pięć, w gotowości – rzekł Hansen. Minęło jeszcze około pół minuty, nim nadszedł wreszcie rozkaz od Akodego. - Bravo, tu Katai jeden – powiedział jaszczur – Rozpocząć fazę pierwszą. - Katai jeden, tu Bravo jeden, przyjąłem – odrzekł Jaworski, po czym zwrócił się do członków własnego oddziału – Panowie, czas zniknąć. Żołnierze w odpowiedzi aktywowali systemy maskujące swoich kombinezonów. Po chwili poderwali się z ziemi, ale nie dało się już tego dostrzec gołym okiem – w oczach kapitana wyglądało to tak, jak gdyby naprawdę zniknęli. Jedynie dzięki sieci bojowej, tworzonej przez sprzężone komputery pancerzy wspomaganych członków oddziału, mógł być teraz świadomy tego, gdzie znajdują się jego podwładni, co robią i w jakim są stanie. Nie byli w tej chwili widoczni nie tylko gołym okiem, ale nawet na odczytach sensorów. Grupa Jaworskiego udała się dalej w dół zbocza, podchodząc pod północny perymetr bazy. Była oświetlona, patrolowana przez wartowników i obserwowana tak przez żołnierzy zajmujących stanowiska w wieżach strażniczych, jak i ochronną siatkę czujników. Pomimo tego, komandosi Sekcji Gamma pozostawali całkiem niewidzialni dla Auvelian. Nie niepokojeni przez straże, nie wywoławszy żadnego alarmu, terrańscy żołnierze podeszli wkrótce pod samo ogrodzenie. Miało formę energetycznej bariery o niebieskiej barwie, sięgającej mniej więcej wysokości przeciętnego człowieka, a generowanej przez stojące w regularnych odstępach słupy. Pole siłowe obejmowało także te ostatnie, dzięki czemu nie dało się w prosty sposób wyłączyć odcinka ochronnego perymetru. - Bravo cztery i pięć – rzucił Jaworski, klęcząc na jednym kolanie w odległości około dziesięciu metrów od ogrodzenia – Otworzyć wejście numer jeden. Ramirez i Hansen podeszli jeszcze bliżej wrogiego perymetru, zdejmując przewieszone przez plecy urządzenia. Poruszali się ostrożnie, choć przy ich maskowaniu nie groziło im teraz wykrycie. Sama próba użycia niwelatorów pól mogła być jednak dostrzeżona, więc Jaworski czuł lekkie napięcie, obserwując z dystansu wydarzenia. Kapralowie byli już gotowi, ustawiwszy się przy dwóch słupach usytuowanych jeden obok drugiego, kiedy nagle kapitanowi szybciej zabiło serce. Dwóch wartowników wyszło zza pobliskiego budynku koszar, przechadzając się wzdłuż perymetru. - Tu Bravo jeden, wstrzymać otwieranie – rzucił po cichu. Ramirez i Hansen zamarli, obserwując auveliańskich strażników. Ci, choć w pewnej chwili znaleźli się bardzo blisko Terran, w ogóle nie dostrzegli ich obecności. Przeszli odcinkiem wzdłuż ogrodzenia, po czym skręcili i znów zniknęli między zabudowaniami. - Tu Bravo jeden – odezwał się ponownie Jaworski – Sprawdzić okolicę poprzez sensory i obraz orbitalny. - Tu Bravo cztery, czysto – rzekł Ramirez. - Tu Bravo pięć, czysto – rzucił Hansen. - Przyjąłem, Bravo cztery i pięć – odparł kapitan – Wznowić otwieranie. Obaj żołnierze serią sprawnych ruchów rozłożyli posiadane urządzenia i aktywowali je. Teraz musieli je tylko wprowadzić w pole siłowe. Niwelatory całkowicie zmieniały jego właściwości, sprawiając, że można było przez nie po prostu przejść. Przy tym były tak sprytnie skonstruowane, iż nie pozostawiały żadnych zewnętrznych oznak działania. Jaworski wiedział, że po ich zainstalowaniu, bariera będzie miała wciąż tę samą, niebieską barwę i nic nie zdradzi na pierwszy rzut oka, iż jej funkcjonowanie zostało zakłócone. - Tu Bravo cztery, gotów – oznajmił Ramirez, po czym zaczął odliczać – Trzy… dwa… jeden… teraz. Kiedy padło ostatnie słowo, obaj żołnierze jednocześnie wprowadzili niwelatory w barierę, tuż przy generujących ją słupach. Jaworski przez chwilę czekał na rezultat, choć był pewien, że wszystko poszło, jak należy. Ramirez i Hansen zgrali się idealnie. - Tu Bravo cztery – padł komunikat – potwierdzam otwarcie wejścia numer jeden. - Tu Bravo jeden, przyjąłem – odrzekł kapitan – Zabezpieczyć niwelatory, potem wkroczyć i sprawdzić okolicę. Kapralowie przytwierdzili urządzenia do generatorów pól, a potem bez zbędnych ceremoniałów przekroczyli utworzoną w ten sposób „bramę”. Pole siłowe, które normalnie spowodowałoby w większości ich odparowanie, zamiast tego przepuściło ich bez żadnego oporu. - Tu Bravo jeden – ponownie odezwał się Jaworski – Wchodzimy. To be continued...
  15. Zaskoczeni? Minęły już prawie trzy lata, odkąd wszcząłem na swoim blogu okropny eksperyment, ale w końcu tak się złożyło, że doczekał się kontynuacji. Tym razem kompendium dotyczy jednej z "tych złych" (cudzysłów stąd, że przyjmuję założenie, iż w moim uniwersum nie ma podziału na dobro i zło) ras - Auvelian. Wlepiam je niejako w charakterze przeprosin za dotychczasowe opóźnienia. Poza tym, skoro na tym blogu tak czy inaczej wlepiam głównie opowiadanie "Wilcze stado", gdzie Auvelianie odgrywają dużą rolę, jakieś dane na temat ich cywilizacji byłyby chyba nie od rzeczy. Jak w poprzednich dwóch przypadkach, przedstawione tu przeze mnie kompendium ma charakter uproszczony i nie jest kompletnym "codexem" auveliańskiej rasy. Opisuje tylko to, co najważniejsze. Także i tym razem zachęcam do zadawania pytań. Nie tylko dlatego, że mogę w ten sposób wyjaśnić pewne sprawy, których nie ująłem w samym kompendium - takie pytania czasem skłaniają mnie do zastanowienia się nad kwestiami, na które wcześniej nie zwracałem większej uwagi. ========================================================================== Auvelianie są najstarszą ze znanych ras, a ich cywilizacja została pierwotnie założona miliardy lat temu, zanim jeszcze powstało życie na takich planetach, jak Ziemia czy też Sorev. Pochodzą z planety Auvernis, skąd wyruszyli w międzygwiezdne podróże, kolonizując setki światów i tworząc imperium większe od jakiegokolwiek istniejącego współcześnie. Jednak wiele lat temu, wskutek katastrofalnej wojny domowej, większość ich planet została zniszczona bądź doprowadzona do takiego stanu, iż stały się niezdatne do zaludnienia. Samo imperium natomiast rozpadło się, pozostawiając Auvelian podzielonych. W czasach obecnych, większość z nich jest zjednoczona pod sztandarem Koalicji, lecz wciąż istnieje szereg pomniejszych frakcji, zwanych klanami. Jako że Auvelianie są zasadniczo istotami niemal nieśmiertelnymi (nie starzeją się), niektórzy spośród nich wciąż pamiętają czasy starego imperium i przez wzgląd na doświadczenie, zebrane na przestrzeni milionów lat, uważają się za przedstawicieli wyższego gatunku. Usiłują podporządkować sobie inne rasy nie ze względu na chciwość czy też skłonność do agresji, lecz w związku z przeświadczeniem, iż ich obowiązkiem jest prowadzić inne nacje oraz zjednoczyć je pod swoim światłym przywództwem. Obecnie (lata osiemdziesiąte XXXIII wieku) Auvelianie są sprzymierzeni z Ildanami, pozostają w stanie wojny z Terranami, Sorevianami o Fervianami oraz utrzymują kruchy pokój z Xizarianami. Ponadto są zmuszeni (podobnie jak ludzie) borykać się z działalnością korsarzy w niektórych sektorach. PODSTAWOWE DANE Organizacja polityczna: VA (Valkael Auvernii – Auveliańska Koalicja); szereg pomniejszych, niezależnych frakcji Ustrój: oligarchia (z elementami teokracji) System społeczny: społeczeństwo klasowe Język urzędowy: morvail auvernii (dosłownie: auveliański powszechny) Waluta: brak konwencjonalnej waluty Bandera: zorientowany pionowo romb, połączony z dwoma szerokimi, odchodzącymi odeń horyzontalnie (na dwóch różnych wysokościach) pasami Świat macierzysty: Auvernis Całkowita liczba systemów pod kontrolą: 2696 (teoretycznie) Całkowita liczba skolonizowanych systemów: 131 Całkowita liczba skolonizowanych planet: 148 Populacja: około 290 miliardów (w tym około 180 miliardów klonów oraz około 10 miliardów Terran) Liczebność sił zbrojnych: około 60 miliardów (średnio) Liczebność okrętów floty wojennej: 4500 dużych okrętów od klasy fregaty wzwyż WYGLĄD I BIOLOGIA Auvelianie są błękitnoskórymi, wysmukłymi humanoidami, przypominającymi ludzi pod kątem ogólnych rozmiarów oraz aparycji. Mają wydłużone, pozbawione nosów twarze z krótkimi i wąskimi ustami, wąskimi, długimi uszami oraz czarnymi (zawsze są czarne), stosunkowo grubymi w przekroju włosami. Ich oczy mają źrenice oraz jarzące się lekko tęczówki (pomarańczowe, żółte lub niebieskie). Dłoń Auvelianina ma pięć palców, podobnie jak dłoń człowieka, lecz bez paznokci. Ich samice są łatwe do odróżnienia od samców ze względu na swoją bardziej wysmukłą fizjonomię oraz widoczne piersi. To wyraźnie wskazuje, że Auvelianie są ssakami, podobnie jak ludzie. Są także ciepłokrwiści, lecz ich ciała mają niższą temperaturę, niż u Terran. Pod kątem fizycznym, Auvelianie są słabi i wątli (słabsi nawet od ludzi), ale posiadają potężne zdolności psioniczne. Używają jednak zaledwie ułamka własnego potencjału, przez wzgląd na swoje wierzenia. Korzystają z nich wprawdzie w życiu codziennym (np. do lewitowania obiektów przy pomocy telekinezy zamiast manualnego ich przenoszenia), do komunikacji, wyrażania emocji (ich twarze nie są do tego zdolne – tylko ich oczy oraz spojrzenie dostarczają jakichkolwiek wskazówek co do ich nastroju), a także w technologii, z jakiej korzystają. Jednakże, użycie psioniki do celów militarnych nigdy nie ma charakteru bezpośredniego i jest ograniczone do minimum. Zdolności psychotroniczne odgrywają ponadto zasadniczą rolę w utrzymywaniu Auvelian przy życiu – dzięki temu, nie muszą spożywać żadnych regularnych pokarmów. Nieliczne substancje odżywcze, jakich potrzebują, są przez nich spożywane w formie specjalnych napojów mineralnych. To tłumaczy zresztą rozmiary ich ust – nie używają ich ani do jedzenia, ani do mówienia, toteż nie potrzebują większych. Tłumaczy to również, dlaczego nie wydalają żadnych produktów przemiany materii – nie konsumują niczego, czego ich ciała by nie potrzebowały lub też z czego nie miałyby pożytku. Co więcej, unikalna biologia tej rasy powstrzymuje u nich proces starzenia. Można spotkać Auvelian, których wiek liczy sobie nawet kilka miliardów lat – osoby takie wciąż pamiętają początki własnej cywilizacji. Przy tym są jednak wrażliwi na obrażenia i łatwi do zabicia. Auvelianie, co się rzekło, są ssakami i rodzą dzieci dokładnie w taki sam sposób, jak Terranie. Przy tym są jednak mało płodni i mają niski współczynnik narodzin. W związku z tym, ich populacja jest relatywnie niewielka. Tłumaczy to również fakt, iż preferują wykorzystywanie klonów do celów militarnych. Na ironię zakrawa fakt, iż choć Auvelianie są dość podobni do ludzi pod kątem wyglądu zewnętrznego, to ich postępowanie jest mniej ludzkie, niż u Sorevian (ci, pomimo swojej aparycji i różnic w anatomii, mają znacznie więcej wspólnego z ludźmi pod kątem emocji czy też empatii). Wielu spośród nich nie okazuje żadnych uczuć. Inni okazują je tylko w ograniczony sposób. Czyni ich to bardzo chłodnymi i pragmatycznymi, lecz nie całkowicie pozbawionymi człowieczeństwa. HISTORIA (w skrócie) Auveliańska cywilizacja jest bardzo, ale to bardzo stara – przypuszcza się, że jej utworzenie nastąpiło około cztery i pół miliarda lat przed naszą erą. To czyni ich jedyną spośród współcześnie istniejących ras, jaka nawiązała bezpośredni kontakt ze starożytnymi – którzy wiele lat temu nadzorowali ich rozwój. Później, po tajemniczym zniknięciu ich panów, władzę nad Auvelianami sprawował starożytny zakon, zwany Mae’vis. Początkowo, rządy jego przedstawicieli były mądre i sprawiedliwe, lecz z czasem stawały się coraz bardziej despotyczne. Z powodu ich niskiego przyrostu naturalnego oraz znikomego zapotrzebowania na zasoby, międzygwiezdne imperium Auvelian powiększało się bardzo powoli. Lecz ostatecznie przybrało ogromne rozmiary (ponad tysiąc skolonizowanych światów). Około miliarda lat przed naszą erą, rządy Mae’vis przybrały formę tak despotyczną, że doszło do wybuchu pierwszych rebelii. Te z kolei doprowadziły w końcu do niszczycielskiej wojny domowej, w wyniku której setki zbuntowanych światów zostały całkiem wyjałowione z życia. Ostatecznie jednak, Mae’vis zostali obaleni, a na ich miejsce wstąpili kapłani kultu Avn’khor (wyznający odmienną, wypaczoną wersję nauk starożytnych). W owym czasie, doświadczywszy na własnej skórze niszczycielskiej mocy ich psionicznych zdolności, Auvelianie złożyli powszechną przysięgę, aby narzucić sobie ograniczenia w tej materii. Wojna domowa doprowadziła nie tylko do masowego ludobójstwa, ale także do rozpadu imperium, które podzieliło się na niezależne frakcje, nazywane klanami (manilae). Auvelianie przez lata odbudowywali swoją niegdyś wspaniałą cywilizację. Kapłani Avn’khor, w próbie odtworzenia dawnego imperium, założyli Auveliańską Koalicję i poczęli jednoczyć swój podzielony lud. Ten proces trwał wieki i do dnia dzisiejszego nie został zakończony, w dużej mierze wskutek różnic w ideologii i kulturze, jakie narosły pomiędzy poszczególnymi auveliańskimi nacjami. Wiele lat później, w 3190 roku, Auvelianie wkroczyli w nigdy wcześniej nie eksplorowane regiony galaktyki i natknęli się na trzy obce rasy – Terran (którzy znajdowali się wówczas pod soreviańską okupacją), Sorevian i Ildan. Na podstawie propagowanej przez kapłanów Avn’khor ideologii, wszystkie one zostały uznane za pomniejsze nacje, których powinnością jest oddać się pod przywództwo Auvelian. W związku z tym, Koalicja włączyła się do wojny, jaką już od pewnego czasu prowadzili między sobą Sorevianie (wspierani przez Fervian) oraz Ildanie. Początkowo walka ta miała charakter trójstronny, ale z czasem okazało się jasne, że jaszczury są najsilniejszą stroną konfliktu i ostatecznie zwyciężą. Kiedy Auvelianie zdali sobie z tego sprawę, doprowadzili do zawiązania niewygodnego sojuszu z Ildanami (koncept przymierza z samymi Sorevianami został odrzucony ze względu na przyjęte przez Avn’khor założenie, że ich sojusznicy z czasem muszą zostać ich wrogami – wspólne pokonanie Ildan miałoby pozostawić Auvelian samotnych na placu boju przeciwko jaszczurom, które były dla nich zbyt silne) celem wspólnego pokonania silniejszego wroga. Sojusz ów miał mieć pierwotnie charakter tymczasowy, ale z biegiem lat nabrał bardziej trwałego charakteru. Zabezpieczywszy swoje granice z Ildanami, Auvelianie skupili się na atakowaniu terrańskich kolonii, które były wówczas okupowane przez wojska soreviańskie. Jednak ich pierwsze próby inwazji zakończyły się druzgocącymi klęskami. W 3215 roku, połączywszy swoje siły z Ildanami, Auvelianie wyprowadzili potężną ofensywę przeciwko planecie Akios – byłej terrańskiej kolonii (o oryginalnej nazwie Hagith III), obecnie okupowanej przez jaszczury. Wojna na tym świecie trwała dziesięć lat i Auvelianie wierzyli, że w jej wyniku Sorevianie zostaną wyczerpani i utracą zdolność do dalszego prowadzenia walki. Ostatecznie jednak, jaszczury znów zwyciężyły – w wyniku zakrojonej na szeroką skalę, generalnej ofensywy, nie tylko wyparły najeźdźców z Akiosa, ale także dokonały inwazji na trzy planety, wykorzystywane jako przyczółki do kampanii prowadzonej w sektorze (Ignar III, Ignar IV oraz Vaider III). To jednak skłoniło Sorevian do skoncentrowania większości swoich sił i odsłonięcia granic na innych frontach. Auvelianie wykorzystali to, atakując i podbijając trzy terrańskie kolonie – Phaleg IV, Aratron IV oraz Bethor III, które zostały wkrótce przemianowane odpowiednio na Varaden, Ezaelis i Moriaden. Jednakże całość prowadzonych przez nich kampanii okazała się na tyle wyczerpująca, że Auvelianie nie podjęli już dalszych prób ataku, decydując się na podpisanie zawieszenia broni z Sorevianami – okres pokoju, jaki wówczas nastąpił, miał potrwać do lat czterdziestych. Ponadto, w owym okresie toczyła się osobna wojna, w którą Koalicja nie była zaangażowana. Jeden z auveliańskich klanów, Sani’ten, został zaatakowany przez siły świeżo upieczonego imperium xizariańskiego. Wojna zakończyła się całkowitym zwycięstwem Xizarian, którzy podbili wszystkie cztery światy klanu Sani’ten. Wojna Koalicji z Sorevianami i ich aliantami rozpoczęła się na nowo w 3239 roku, kiedy to jaszczury dokonały niespodziewanej inwazji na niedawno podbitą planetę Bethor III. Jako że Auvelianie nie byli przygotowani na ten atak, kampania zakończyła się szybkim zwycięstwem Sorevian, którzy pomogli Terranom w ponownym ustanowieniu ich rządu na odzyskanej kolonii. Kolejną porażkę Auvelianie ponieśli w dwa lata później, kiedy to jaszczury rewindykowały jeszcze terrańską kolonię na planecie Aratron IV. W 3245 roku doszło do kolejnego ataku ze strony Xizarian, którzy uderzyli tym razem na światy należące do Koalicji. Walcząc na dwóch frontach, Auvelianie ostatecznie zdołali odeprzeć xizariańskie siły inwazyjne. Nie mając zamiaru prowadzić dalszej wojny przeciwko dwóm obcym imperiom jednocześnie i planując rozprawę z Xizarianami w późniejszym czasie, zawarli z nimi układ o nieagresji. W tym samym roku Sorevianie dokonali inwazji na ostatnią z utraconych na rzecz Auvelian terrańskich kolonii – Phaleg IV – lecz tym razem Koalicja była przygotowana na atak. Siły SVS zostały odparte. Po odrodzeniu terrańskiego imperium i ustąpieniu z jego planet wojsk soreviańskich, Auvelinie próbowali wykorzystać ówczesną słabość AMU, dokonując kolejnego szeregu inwazji na pograniczne kolonie – lecz w planach tych przeszkodziła im interwencja Sorevian, którzy ponownie wystąpili po stronie ludzi, tym razem w charakterze militarnych sojuszników. Z czasem Terranie stali się na tyle silni, że mogli prowadzić samodzielną walkę z Auvelianami – co wpłynęło na znaczne pogorszenie sytuacji strategicznej Koalicji. W roku 3279 doszło do kolejnej próby rewindykacji Phaleg IV, tym razem dokonanej przez samych Terran. Chociaż zwyciężyli i odzyskali kolonię, ich sukces okazał się być krótkotrwały, albowiem Auvelianie wkrótce później przeprowadzili uderzenie odwetowe, na powrót podbijając terrańską kolonię. Auvelianie wciąż pozostają w przymierzu z Ildanami i są w stanie wojny z Terranami, Sorevianami oraz Fervianami – ich podstawowym wrogiem są jednak ci pierwsi, przez wzgląd na astrograficzne położenie ich imperium. Chociaż przeprowadzili już wiele inwazji na światy zaludnione przez “pomniejsze rasy”, w większości przypadków zostali pokonani, a ich plany podporządkowania sobie innych ras rozumnych są wciąż dalekie od realizacji. Ponadto, auveliańskie społeczeństwo nadal pozostaje podzielone. SPOŁECZEŃSTWO Auvelianie żyją pod rządami zakonu Avn’khor, który określa oficjalny dogmat Koalicji. Dogmat ów jest w istocie wypaczoną wersją ideologii Mae’vis, która z kolei oparta została na naukach starożytnych. Auvelianie wierzą, że należą do wyższej rasy i pozostałe, pomniejsze gatunki istot rozumnych powinny oddać się pod ich władzę. Nie żywią do nich żadnej nienawiści – są po prostu przeświadczeni, iż rasy te są zbyt młode i zbyt nieodpowiedzialne, aby pozostawić je same sobie. W związku z tym, nie dążą do eksterminacji innych cywilizacji, ani też wyniszczania ich w jakikolwiek sposób. Podbite ludy (jak na przykład ludzie na planecie Varaden / Phaleg IV), prowadzą względnie normalne życie, ale nie mogą pełnić funkcji rządowych ani administracyjnych – te są zarezerwowane dla Auvelian. Ostatecznym celem Avn’khor jest zjednoczenie wszystkich ras w jedno imperium, zarządzane przez nich samych. Jako istoty z gruntu pragmatyczne, o ograniczonej empatii i emocjach, Auvelianie zwykle utrzymują ścisłą mentalną samokontrolę. Nie ujawniają swoich uczuć i skrywają je przed innymi telepatami – którzy są codziennością wśród nich. Niezdolność do kontroli własnego umysłu jest wśród Auvelian uznawana za prostactwo i oznakę słabości. Na tym nie kończą się przyjęte przez nich ograniczenia w dziedzinie psychotroniki. Jej używanie w sposób bezpośredni w walce, celem siania śmierci i zniszczenia, jest wśród nich surowo zabronione. Ogólnie rzecz biorąc, postrzegają używanie psionicznych mocy powyżej pewnego poziomu za przejaw nieodpowiedzialności. Zatem, jak na ironię, choć Auvelianie są najpotężniejszymi psychotronikami pośród znanych ras, nie korzystają z własnego potencjału. Co więcej, narzucone im ograniczenia oraz związane z tym nieużywanie co potężniejszych psychicznych mocy na przestrzeni tysiącleci doprowadziło do częściowej atrofii ich zdolności – obecnie dysponują jedynie ułamkiem niegdyś posiadanej mocy. Ta część auveliańskiej ideologii ma wymiar praktyczny – psychotronicy, korzystając z potężniejszych technik (takich jak burze psioniczne), drenują ciemną energię z otoczenia, by uzyskać odpowiednią mu temu moc. Teoretycznie, zbyt wysoki poziom drenażu mógłby wywołać deficyt w ciemnej energii oraz zagrozić integralności wszechświata (jest to jednak bardzo mało prawdopodobne, niemal niemożliwe – osiągnięcie takiego efektu wymagałoby bowiem wydrenowania niewyobrażalnie, niemożliwie wręcz ogromnych ilości ciemnej energii). Warto bowiem zaznaczyć, że wszystkie współcześnie znane rasy potrafią jedynie wykorzystywać istniejącą ciemną energię – nie potrafią same jej wytwarzać (jedynie starożytni posiadali tę wiedzę). Architektura, odzienie czy też inne formy sztuki mają u Auvelian ascetyczny charakter. Ze względu na swoją pragmatyczną naturę, nie widzą potrzeby stosowania dekoracji i tym podobnych elementów, toteż rzadko ich używają. Ich ubrania są bardzo eleganckie, lecz wciąż proste. Powszechnie stosowaną częścią ich garderoby jest maska, zasłaniająca twarz Auvelianina. Maska ta nie pełni wyłącznie funkcji estetycznej – jest psychicznym inhibitorem i służy do tłumienia mocy psionika, może także blokować innym telepatom dostęp do jego umysłu. Społeczeństwo auveliańskie ma charakter patriarchalny. Ich kobiety są stosunkowo nieliczne i cieszą się wielkim poważaniem, ale nie są dopuszczane do ważnych stanowisk państwowych. Niemniej, mają zdecydowanie więcej praw, niż w – również patriarchalnym – społeczeństwie ildańskim. Auvelianie są co do jednego ateistami – nie wyznają żadnych bogów. Przeświadczenie o ich istnieniu wśród przedstawicieli innych ras uważają za niedorzeczne. Postrzegają wprawdzie starożytnych z ogromną czcią, ale nigdy nie przyznawali im nimbu boskości – uważają ich jedynie za ostateczny wzorzec, najdoskonalszą istniejącą cywilizację. Poza tym, poszczególne frakcje i ugrupowania polityczne Auvelian często postrzegają starożytnych w odmienny sposób. Członkowie auveliańskiego społeczeństwa nie są równi wobec prawa – każdy z nich zajmuje określona pozycję w ramach systemu klasowego. Kapłani Avn’khor stoją na szczycie drabiny społecznej i posiadają pełnię praw – jako jedyni mogą wejść w skład Konklawe (gwoli ścisłości – tylko starsi rangą kapłani, tytułowani po prostu Wielkimi Kapłanami), obejmować funkcję naczelnych dowódców wojsk czy też najwyższe stanowiska administracyjne. Poniżej kapłanów stoją przedstawiciele klasy Emua. Ci są w przybliżeniu ichnim odpowiednikiem szlachty, a ich warstwa społeczna dzieli się na trzy pomniejsze szczeble – Tal’emua (najniższy), En’emua (średni) oraz Aon’emua (najwyższy). Różnią się wachlarzem dostępnych przywilejów – najwięcej praw posiadają oczywiście przedstawiciele klasy Aon’emua. Poniżej Emua stoją zwykli obywatele, określani mianem Farvaesi. Ci posiadają jedynie minimum praw. Sprawa przedstawia się inaczej w kwestii klonów. Są one bardzo powszechne wśród Auvelian i wykorzystywane w charakterze żołnierzy, robotników czy też urzędników najniższego szczebla. Nie mają żadnych praw – przypominają zatem niewolników. Taki stan rzeczy nigdy jednak nie budzi ich sprzeciwu, gdyż ich projekt genetyczny po prostu to wyklucza. Klony nie posiadają wolnej woli, zdolności psionicznych i są zasadniczo pozbawione osobowości. Cechuje ich bezwzględne posłuszeństwo wobec swoich panów. Awans społeczny jest wśród Auvelian możliwy (nie dla klonów) – zwykły Farvaesi ma zatem szansę zostać w przyszłości Emua, czy nawet kapłanem. W praktyce jednak, uzyskanie takiego awansu nie jest łatwe (lecz wciąż nieporównywalnie łatwiejsze, niż w społeczeństwie ildańskim). Przedstawiciele ras podbitych nie są uznawani za element auveliańskiego społeczeństwa. Żyją niejako osobno, na własną manierę. RZĄD I SIŁY PORZĄDKOWE Zasadniczo cała władza w dominującym auveliańskim rządzie – Koalicji – skupia się w rękach naczelnej rady (Konklawe) zakonu Avn’khor. Obecnie składa się ona z 96 Wielkich Kapłanów (kapłani niżsi rangą nie mogą zasiadać w Konklawe), którzy podejmują wszelkie decyzje w drodze głosowania. Inne wysokie funkcje administracyjne – w tym gubernatorzy (laonesi) dystryktów planetarnych – także są sprawowane przez członków Avn’khor. Kapłani i Wielcy Kapłani są także jedynymi, którzy mogą objąć rolę naczelnych dowódców wojsk w ramach kampanii. Niższe pozycje w administracji są zajmowane przez członków klasy Emua odpowiedniego szczebla. Natomiast Farvaesi nie mają prawa do zajmowania żadnych istotnych stanowisk. Należy jednak od razu zaznaczyć, że – inaczej, niż w przypadku Terran czy Sorevian – nie wszyscy Auvelianie są zjednoczeni w ramach wspólnego rządu. Koalicja jest tylko jedną z wielu międzygwiezdnych organizacji państwowych – choć jest również organizacją najpotężniejszą. Łączna liczba planet skolonizowanych przez auveliańską rasę to 148, lecz tylko 96 z nich należy do Koalicji. Inne planety są zarządzane przez niezależne frakcje, nazywane klanami (manilae). Ważniejsze auveliańskie klany to między innymi: Klan Via'ormael – obecnie najpotężniejszy. Posiada 18 kolonii, jest głównym konkurentem Koalicji i swego rodzaju “nocnym stróżem” pozostałych klanów – jest bowiem gotów zaoferować im pomoc w sytuacji, gdyby Koalicja zamierzała dokonać ich zaboru siłą. Klan Via’ormael nie jest zarządzany przez Avn’khor, ignoruje jego dogmat i w związku z tym nie jest zainteresowany podbijaniem „pomniejszych ras”. W odróżnieniu od Koalicji, władzę nad nim sprawuje demokratyczny rząd, a klasy społeczne są weń mniej zróżnicowane w prawach, niż na planetach Koalicji. Klan Sani'ten – niezależny klan na granicy auveliańskiej przestrzeni, gdzie zajmował niegdyś cztery planety. Potajemnie wspierał działalność grup pirackich w swoim sektorze. Został zaatakowany i podbity przez Xizarian, w związku z czym jego planety stanowią obecnie terytorium Kombinatu Shazaru. Korsarze na usługach tego klanu byli swego rodzaju inspiracją dla piratów xizariańskich, którzy zaczęli się pojawiać, jako zorganizowane grupy, dopiero po wojnie z klanem Sani’ten. Klan Andr'kain – klan ów jest postrzegany przez ogół Auvelian jako zgraja anarchistów, gdyż jest jedynym klanem, gdzie nie funkcjonuje żaden system klasowy – wszyscy obywatele są równi. Andr’kain zajmuje trzy planety i posiada nieliczną, ale potężną armię i flotę, złożoną nie z klonów, lecz ze starannie selekcjonowanych, czystej krwi Auvelian – którzy są jednocześnie mniej restrykcyjni, jeśli idzie o używanie psionicznych mocy w walce. Członkowie klanu Andr’kain otwarcie gardzą kapłanami Avn’khor, których postrzegają jako parweniuszy. Sami oczekują powrotu starożytnych, ufając, że kiedyś znów się ujawnią i przywrócą dawny porządek. Klan Movr'ataves – kolejna militarna potęga, władająca dziewięcioma planetami, a także potencjalni zdrajcy wśród Auvelian. Członkowie tego klanu pogardzają polityką Avn’khor, potajemnie sprzyjają Terranom oraz Sorevianom i są gotowi zostać ich sprzymierzeńcami. Boją się jednak wystąpić otwarcie po ich stronie, gdyż lękają się, że mogłoby to zostać odebrane zarówno przez Koalicję, jak i wszystkie pozostałe klany, jako zdrada własnej rasy. Zamiast tego, na przestrzeni lat udzielali Sorevianom – a później także Terranom – cichej pomocy, między innymi poprzez udostępnianie im technologii pomocnych w zwalczaniu psioniki (takich jak inhibitory psioniczne) czy też przekazywanie danych wywiadowczych. Rząd i społeczeństwo klanu Movr’ataves są mnie liberalne, niż w klanie Andr’kain, lecz wciąż zdecydowanie mniej despotyczne, niż w Koalicji. Klan Nil'sokathe – niezależny klan, najbliższy Koalicji, który wielokrotnie służył jako mediator pomiędzy nią, a pozostałymi klanami. Posiada sześć planet, lecz jego siła militarna jest nieznaczna. Z drugiej strony, jest najbogatszym z klanów, jako że prowadzi najbardziej intensywną, międzygwiezdną wymianę handlową. Klan Sani'methel – klan położony na pograniczu auveliańskiej przestrzeni, który (podobnie jak niegdyś klan Sani’ten) wspiera potajemnie ugrupowania pirackie. Te zaś atakują statki i okręty należące zarówno do Terran czy Sorevian, jak i samych Auvelian. Klan Sani’methel posiada cztery skolonizowane planety. Klan Avis'noel – klan ów zajmuje siedem planet, usytuowanych blisko granicy auveliańskiej przestrzeni, z dala od linii frontu, co pozwala mu łatwo zachowań neutralność. Wsławił się udzieleniem schronienia ocalałym członkom zakonu Mae’vis oraz ich zwolenników. Ci nie mają w Avis’noel żadnej władzy, są po prostu chronieni przez wzgląd na swój wiek oraz bezcenną wiedzę o starodawnych czasach, jaką posiadają. Pod kątem militarnym, klan Avis’noel jest dość słaby. W odróżnieniu od Terran czy Sorevian, większość auveliańskich międzygwiezdnych rządów nie utrzymuje odrębnych sił o charakterze typowo policyjnym. Utrzymywaniem porządku w miastach, nadzorowaniem ruchu powietrznego czy też kontrolą wód terytorialnych na planetach zajmują się wydzielone do takich celów jednostki wojskowe. Także śledztwa kryminalne, jeżeli zachodzi potrzeba ich prowadzenia, pozostają w gestii militarnych służb wywiadowczych. Głównym powodem takiego stanu rzeczy jest fakt, iż w społeczeństwie auveliańskim przestępczość jako taka jest zjawiskiem marginalnym. Stoją za tym rozmaite przyczyny, ale te najważniejsze to skrajny pragmatyzm Auvelian, ich przyzwyczajenie do zajmowania w ramach własnego społeczeństwa własnej pozycji i pełnienia przyznanej im funkcji oraz ich psioniczne i telepatyczne zdolności (które utrudniają przykładowo zatajenie przez kogoś faktu, iż popełnił przestępstwo). W tej sytuacji, przedstawiciele tej rasy nigdy nie dostrzegali potrzeby utworzenia służb policyjnych podobnych terrańskim czy soreviańskim. W ramach samej Koalicji, ewentualne uchybienia wobec prawa są ścigane oraz karane przez wydzielone jednostki formacji Shilai’rev, oraz współpracujący zeń wywiad wojskowy. TECHNOLOGIA I UZBROJENIE Ze względu na dawną jedność auveliańskiej rasy, brak konfliktów militarnych oraz potężne zdolności psioniczne, jakie Auvelianie mieli do dyspozycji, zapotrzebowanie na wynalazki techniki – w szczególności narzędzia zniszczenia – było wśród nich znikome. Dopiero później, kiedy powstała Koalicja i doszło do wprowadzenia ograniczeń w zastosowaniu psioniki, Auvelianie zaczęli poświęcać więcej uwagi rozwojowi technologii we wcześniej ignorowanych dziedzinach oraz korzystać z konwencjonalnego uzbrojenia. Ogólny poziom zaawansowania technologicznego Auvelian jest wysoki, lecz niższy niż u Terran. Tak jak wszystkie inne rasy, znają technikę fuzji nuklearnej i wykorzystują ją zarówno jako źródło energii, jak i w charakterze broni. Posiadają także głowice subatomowe oraz broń laserową. Specjalizują się jednak w technologiach opartych na psionice. Dysponują w związku z tym największą wiedzą na temat ciemnej energii i wykorzystują ją do różnych celów. Powszechnie używają – obok zwykłych reaktorów fuzyjnych – kondensatorów ciemnej energii jako źródła zasilania, a także rozmaitych odmian broni, bazujących na tej technologii. Niektóre z nich stanowią połączenie konwencjonalnej techniki z psioniczną mocą, inne czerpią bezpośrednio z tej ostatniej – a co za tym idzie, ciemnej energii samej w sobie. Najlepszym przykładem z tej pierwszej grupy jest broń fotonowa, będąca zasadniczo niczym innym, jak wzmocnioną psionicznie bronią laserową. Z tego względu, do prawidłowego funkcjonowania wymaga zarówno standardowych źródeł zasilania, jak i nasyconych ciemną energią kryształów Thiamentinu (Auvelianie używają tego minerału, podobnie jak Terranie, ale znają doskonalsze techniki jego wzbogacania i nasycania, dzięki czemu lepiej się nim posługują i czynią go bardziej wydajnym). Odmiany broni z drugiej wymienionej grupy to karabiny i działa strzelające strumieniami czystej ciemnej energii (jak również inne formy uzbrojenia, np. generatory ostrzy psionicznych) – przed bronią taką nie ma zasadniczo naprawdę dobrej ochrony (z wyjątkiem nadzwyczaj wytrzymałych, rzadkich materiałów, takich jak terrański duranaster czy soreviańskie kheterium). Ze względu na wynikające z ich dogmatu restrykcje, Auvelianie ograniczają jednak zastosowanie i moc posiadanych technologii opartych na psionice i ciemnej energii. Nie używają własnych mocy w bitwie w sposób bezpośredni – walczą tylko przy pomocy broni, która sama w sobie jest również projektowana zamierzenie w taki sposób, aby nie przekraczała pewnych ustalonych barier. Wspomniane kondensatory ciemnej energii są używane jedynie w sektorze cywilnym (który pochłania mniej energii, niż wojskowy), a podstawowym uzbrojeniem auveliańskiej armii i floty pozostaje broń fotonowa – która jest tylko wspomagana przez psionikę, nie czerpie zeń bezpośrednio. Uzbrojenie bazujące na ciemnej energii jest stosunkowo rzadkie i zarezerwowane dla elitarnych jednostek (przy tym wciąż istnieją pewne limity mocy, którą takie uzbrojenie jest w stanie skupić). Jednym z największych mankamentów auveliańskiej technologii jest metalurgia – Auvelianie dotąd nie odkryli stopów metali, które byłyby zarazem wytrzymałe i łatwe w masowej produkcji. Podstawowym stosowanym przez nich materiałem jest keliath – słabszy od używanej przez Terran atlastali czy też soreviańskiego ifumanu, lecz bardzo tani w produkcji oraz o niemal niewyczerpywalnym zapasie, ze względu na jego syntetyczne pochodzenie. Doskonalszym stopem auveliańskiej produkcji jest magnael, dorównujący wymienionym powyżej metalom pod kątem wytrzymałości – ten jednak nie jest szeroko stosowany. Atutem Auvelian w dziedzinie technologii są natomiast ich urządzenia maskujące. Bazują na psionice oraz powodowanym przezeń zakrzywieniu czasoprzestrzeni i pozwalają na uzyskanie doskonałego kamuflażu. Są stosowane głównie we flocie – dzięki nim, Auvelianie mogą otoczyć swoje okręty psioniczną zasłoną, która całkowicie ukrywa daną jednostkę zarówno przed oczami, jak i sensorami wroga. Ta technika nie jest jednak całkiem pozbawiona słabości – jej ogromną wadą jest wrażliwość na pulsację elektromagnetyczną. To dlatego pozostałe znane rasy powszechnie używają emiterów naelektryzowanych cząsteczek (jest to ta sama dziedzina techniki, której rozwój pozwolił niektórym rasom na wynalezienie dział jonowych) – jeżeli wiązka takich cząsteczek dotknie zamaskowanego auveliańskiego okrętu, ten natychmiast staje się widoczny. Na ironię przy tym zakrawa fakt, iż pomimo posiadania tak doskonałej techniki maskowania, standardowe (konwencjonalne) urządzenia stealth oraz walki elektronicznej, używane przez Auvelian, są już gorzej rozwinięte od swoich terrańskich czy soreviańskich odpowiedników. Sprawia to, że auveliańskie myśliwce (oraz inne mniejsze obiekty) są łatwiejsze do namierzenia (oraz zniszczenia przy pomocy pocisków kierowanych). SIŁY ZBROJNE Auvelianie są bez wątpienia jedną z największych militarnych potęg w znanym wszechświecie. Chociaż brak im doświadczonych, perfekcyjne wyszkolonych weteranów takich jak Sorevianie, oraz tak zaawansowanej technologii, jak terrańska, posiadają nadzwyczaj sprawny przemysł zbrojeniowy, pozwalający im na tworzenie ogromnych armii w krótkim czasie. Trudno jest określić, jak wielka jest ich armia (jej liczebność waha się, w miarę upływu kolejnych kampanii, ponoszenia strat, a następnie ich uzupełniania), ale z pewnością liczy ponad pięćdziesiąt miliardów żołnierzy – a warto pamiętać, że mowa tu tylko o siłach zbrojnych Koalicji. Dodatkowo, po dokonaniu inwazji na wrogą planetę, Auvelianie są w stanie regularnie uzupełniać ponoszone straty ze względu na masowe klonowanie. Klony stanowią kręgosłup armii Koalicji, jak i większości niezależnych klanów. Jako że Auvelianie sami w sobie są mało płodną rasą, nie mogą sobie pozwolić na wysokie straty na wojnie. Dlatego właśnie główny wysiłek zbrojny biorą na siebie żołnierze-klony. Jednostki frontowe są złożone niemal wyłącznie z nich – tylko wyższe rangi oficerskie są zajęte przez czystej krwi Auvelian. Ci ostatni jednak konstytuują w całości formacje elitarne. Auveliańska armia wyróżnia trzy zasadnicze wydziały – zwane Shilai'rev, Shilai'edilon oraz Arm'imdel. Shilai’rev – żołnierze ci są, mówiąc kolokwialnie, „biedną pier**loną piechotą” auveliańskiej armii. Służą jako podstawowa jednostka bojowa na pierwszej linii frontu i nie bez kozery są określani przez Terran czy Sorevian mianem mięsa armatniego. Formacja ta składa się bowiem niemal wyłącznie z klonów, produkowanych szybko i masowo – żołnierze Shilai’rev, pozbawieni psionicznych zdolności (wyjąwszy telepatię), przewyższają za to czystej krwi Auvelian pod kątem siły i sprawności fizycznej, dojrzewają w ciągu dwóch tygodni, a po opuszczeniu zakładów klonerskich są niemal natychmiast gotowi do walki (jako że podstawowy trening bojowy oraz „pamięć mięśniowa” są wpisywane w ich umysły w okresie dojrzewania) i uzbrajani w również masowo, szybko i tanio produkowany sprzęt. Zasadniczą dewizą tej formacji jest zatem przewaga ilości nad jakością, a życie indywidualnego żołnierza nie ma weń praktycznie żadnego znaczenia – można go łatwo poświęcić i szybko zastąpić następnym. Ich ogromna liczebność oraz fakt, iż dowódcy Shilai’rev zwykle nie dbają o straty, stanowi jednak zagrożenie dla lepiej wyszkolonych i wyposażonych, ale znacznie mniejszych liczebnie wojsk terrańskich czy soreviańskich. Typowy żołnierz Shilai’rev jest wyposażony w prosty kombinezon, chroniony płytami z keliathu – nie jest to pancerz wspomagany, choć (podobnie jak stroje soreviańskiej piechoty z mniej elitarnych formacji) posiada pewne jego cechy, jak również najbardziej podstawowe urządzenia elektroniczne, takie jak system wspomagania celowania (kontrolowany poprzez wbudowany w hełm komputer i wyświetlacz przezierny). Ze względu na wykorzystanie keliathu w jego budowie, chroni użytkownika w zasadzie tylko przed małokalibrową bronią – każdy inny rodzaj uzbrojenia przebija go z łatwością. Podstawowa broń żołnierza Shilai’rev to karabin fotonowy LVV-3909 – choć prosty i tani w produkcji, jest skuteczny przeciwko większości istniejących kombinezonów piechoty. Broń wyspecjalizowana – taka jak wyrzutnie kierowanych rakiet subatomowych ATA-3680 czy też ciężkie stacjonarne karabiny fotonowe LVA-3960 – zdarza się stosunkowo rzadko i posiadają ją jedynie drużyny wsparcia ogniowego, ale przy liczebności Shilai’rev, niedobór tego typu uzbrojenia nie jest odczuwalny. Także siły pancerne tej formacji są odzwierciedleniem jej doktryny, przedkładającej ilość nad jakość – podstawą są opancerzone, gąsienicowe pojazdy szturmowe Tal’envai (auveliańskie odpowiedniki czołgów), uzbrojone w dwa sprzężone, średniego kalibru działa fotonowe oraz lżejsze maszyny klasy Tal’sathel, będące zasadniczo lekko uzbrojonymi, bojowymi wozami piechoty. Obydwa typy maszyn są wyraźnie słabsze od swoich terrańskich, soreviańskich czy też ferviańskich odpowiedników zarówno pod kątem opancerzenia, jak i siły ognia, ale przy tym tanie w produkcji i występujące w dużych ilościach. Szeregowy żołnierz Shilai’rev może awansować na wyższe rangi (jeśli przeżyje), ale jego kariera kończy się zawsze na niższych stopniach oficerskich (najwyższa szarża, jaką może uzyskać, to samonael – dowodzący kohortą złożoną z pięciu do dziesięciu tysięcy zwykłych Shilai’rev). Wyższe szarże w tej formacji dzierżą jedynie czystej krwi Auvelianie (głównie klas Farvaesi oraz Tal’emua). Shilai’edilon – chociaż składa się w dalszym ciągu niemal wyłącznie z klonów, jest to formacja bardziej zaawansowana, niż powyższa. Klony doń należące dojrzewają przez dłuższy okres czasu (około miesiąca), ich stworzenie wymaga większych zasobów, a przy tym są silniejsze i twardsze od ich odpowiedników z Shilai’rev. Służą na pierwszej linii wraz ze swoimi słabszymi „braćmi”, ale w odróżnieniu od nich, są już wyspecjalizowaną jednostką szturmowców. Standardowo wyposażeni w pancerze wspomagane (wciąż jednak zbudowane z keliathu), zajmują się przede wszystkim akcjami ofensywnymi wymierzonymi w silnie bronione pozycje wroga. Są także wysyłani do walki przeciwko elitarnym formacjom wojskowym nieprzyjaciela, takim jak terrańscy szturmowcy UOS. Ponieważ Auvelianie są skłonni do ponoszenia większych wydatków na Shilai’edilon, aniżeli na Shila’rev, także uzbrojenie i wyposażenie żołnierzy z tej pierwszej formacji jest doskonalsze. Ich pancerze wspomagane zapewniają im oczywistą przewagę w bezpośredniej walce, a wyspecjalizowane uzbrojenie jest użytkowane znacznie szerzej. Podstawowa broń szturmowca Shilai’edilon to ciężki karabin fotonowy LVA-3990 – w istocie zmniejszona wersja LVA-3960, który w tej formacji jest standardowym wyposażeniem drużyn piechoty (ze względu na użycie pancerzy wspomaganych, zdatnym do ręcznego przenoszenia i używania), podobnie jak wyrzutnie rakiet kierowanych czy też szturmowe działka fotonowe MVA-3900. Znaczącym dodatkiem do pancernych zagonów Shilai’edilon są natomiast ciężkie pojazdy szturmowe klasy Neval’envai (odpowiedniki ciężkich czołgów), z dużego kalibru działem fotonowym oraz opancerzeniem zbudowanym z magnaelu. Szturmowcy Shilai’edilon awansują na podobnych zasadach, co ich „bracia”. Funkcję starszych rangą oficerów także i w tym wypadku sprawują czystej krwi Auvelianie. Arm’imdel – to elita auveliańskiej armii, wobec której szacunek odczuwają nawet zabójcy pokroju soreviańskich Sarukeri czy też terrańskich żołnierzy Sekcji Gamma. W odróżnieniu od dwóch powyższych formacji, ta składa się w całości z czystej krwi Auvelian. Można weń spotkać przedstawicieli tej rasy, pochodzących ze wszystkich szczebli ichniego społeczeństwa i zajmujących rozmaite pozycje (Farvaesi to szeregowi żołnierze, Aon’emua natomiast są dowódcami całych armii). Są poddawani starannej selekcji, a następnie rygorystycznemu treningowi. Posiadają także najlepszy dostępny sprzęt – jest to jedyna formacja wojskowa, na którą auveliańscy planiści naprawdę nie szczędzą żadnych wydatków. Tym, co odróżnia Arm’imdel od pozostałych jednostek (poza jej składem personalnym) jest fakt, iż wojownicy doń należący mają przyzwolenie na używanie własnej psionicznej mocy. Nie może się to jednak odbywać w sposób bezpośredni – po prostu zamiast konwencjonalnej broni, Arm’imdel używają uzbrojenia, które skupia i ukierunkowuje ich zdolności. Mowa tutaj o karabinach typu LVVA-D, które strzelają zasadniczo strumieniem czystej ciemnej energii. Moc takiego strumienia jest uzależniona od woli użytkownika – może być nawet wystarczająca do zniszczenia wrogiego czołgu. Z tego względu, karabiny Arm’imdel są niejako bronią o charakterze uniwersalnym – jej obecność eliminuje potrzebę używania większości odmian ciężkiego uzbrojenia, z jakiego zmuszone są korzystać klony. Noszone przez żołnierzy tej formacji pancerze wspomagane – zbudowane z magnaelu – również bazują na psionicznej mocy użytkowników. Jest ona wykorzystywana do utrzymywania chroniącego kombinezon pola siłowego, generowania ostrzy psionicznych do walki wręcz, systemu wspomagania celowania i tak dalej. Także podstawowe pojazdy Arm’imdel – zaprojektowane specjalnie na ich potrzeby bojowe wozy piechoty klasy Neval’sathel (także zbudowane z magnaelu) – posiadają uzbrojenie i systemy, czerpiące z wrodzonych mocy żołnierzy. To wszystko razem czyni ich zarówno trudnymi do wyeliminowania z walki, jak i zdolnymi do zniszczenia każdego wroga. Chociaż Arm’imdel są śmiertelnie niebezpieczni w walce, jest ich niewielu, a straty w tej formacji są trudne do uzupełnienia. Z tego względu, są uznawani za broń ostateczną – wchodzą z reguły do akcji dopiero wtedy, gdy zwykli żołnierze zawodzą. Ponadto, zajmują się także operacjami specjalnymi, w tym akcjami sabotażowymi za liniami wroga. Ze względu na specjalizację jednostek Arm’imdel, oraz charakter przydzielanych im zadań, ten wydział auveliańskiej armii dzieli się na cztery dalsze podwydziały, nazywane „ramionami” (rae). Największym liczebnie jest Rae’soriel – są to auveliańscy szturmowcy, znakomicie wyszkoleni w walce w pierwszej linii. Drugim najważniejszym „ramieniem” jest Rae’umrei, stanowiące jednostkę komandosów, wyspecjalizowanych w operacjach specjalnych. Z tego względu, są oni wielokrotnie mniej liczni, niż szturmowcy Rae’soriel (chociaż ponoszone przez nich straty są również proporcjonalnie mniejsze). Wydział Rae’indrea jest natomiast rodzajem gwardii przybocznej Konklawe, zajmującej się ochroną kapłanów Avn'khor bądź innych najważniejszych osób. Wojownicy ci jednak, ze względu na swoją niewielką liczebność, rzadko opuszczają planety Koalicji – ich obowiązki podczas kampanii wojennych na wrogim terytorium często przejmują jednostki regularnej armii albo przydzieleni do takich zadań żołnierze z Rae’soriel. Ostatnim wydziałem Arm’imdel jest Rae’ateli, będący już zasadniczo komórką auveliańskiego wywiadu, nie zaś frontową jednostką bojową. Sprawuje podobną funkcję, co SNNM u Sorevian. Ponieważ wojownicy Arm’imdel wykorzystują swoje psioniczne moce do siania zniszczenia (co kłóci się z przyjętym dogmatem Avn’khor), spotykają się niejednokrotnie z ostracyzmem i brakiem zaufania ze strony auveliańskiego społeczeństwa. Niepokój zwykłych obywateli powiększa fakt, iż Arm’imdel w istocie mogą wykorzystywać psioniczne zdolności w walce nawet w sposób bezpośredni – jednak dozwolone są jedynie techniki służące do obrony (na przykład do zablokowania ataku wrogiego psychotronika czy też powstrzymania śmiertelnego ciosu przy pomocy telekinezy). Naturalnie, są to tylko i wyłącznie zasady, nic więcej – jeżeli życie wojownika Arm’imdel jest zagrożone, ten może użyć swoich mocy bezpośrednio, do zabicia przeciwnika, w akcie zwykłej desperacji lub strachu. Niemniej, takie czyny kończą się dla nich zwykle wydaleniem z jednostki. Należy jednak przypomnieć, że przedstawiona tu klasyfikacja sił wojskowych jest właściwa dla Koalicji. Poszczególne klany mają swoje własne armie oraz systemy ich organizacji – niektóre z nich bazują na tym obowiązującym w VA (na przykład Via’ormael czy Nil’sokathe), inne całkiem odmienne (na przykład siły zbrojne Andr’kain, które zasadniczo składają się w całości z ichniego odpowiednika Arm’imdel). FLOTA GWIEZDNA Tak jak w przypadku armii, głównym atutem auveliańskiej floty jest jej liczebność. Chociaż okręty Auvelian ustępują jednostkom terrańskim, soreviańskim i ferviańskim pod kątem opancerzenia i siły ognia, mają nad nimi zawsze przewagę liczebną. Innym źródłem przewagi po stronie tej rasy jest jej technika maskująca – flota VA zwykle zajmuje dogodną pozycję w każdej bitwie, ponieważ może to zrobić swobodnie, niewidzialna dla wroga. Pozwala to Auvelianom zadać nieprzyjacielowi straty we wstępnej fazie każdej walki – co może przesądzić o jej wyniku. Załogi auveliańskich okrętów są złożone głównie z klonów, lecz ich kapitanowie oraz dowódcy flot są już zazwyczaj czystej krwi Auvelianami. Co więcej, obecność tych ostatnich bywa istotna nie tylko ze względu na funkcję w łańcuchu dowodzenia. Poza standardową artylerią laserową i fotonową, auveliańska flota posiada uzbrojenie bazujące na ciemnej energii (podobnie jak broń Arm’imdel), zdolne do zniszczenia każdej materii. Jednak prawidłowe zeń korzystanie wymaga nadzoru ze strony czystej krwi Auvelian, zdolnych do wykorzystywania ciemnej energii poprzez wrodzone psioniczne umiejętności. Klasyfikacja okrętów auveliańskich jest odmienna – i przy tym mniej wyspecjalizowana – od tej stosowanej przez Terran. Ich okręty projektuje się z reguły tak, aby były jak najbardziej wszechstronne i aby każdy z nich mógł w razie potrzeby posłużyć i jako okręt artyleryjski, i jako lotniskowiec, i jako transportowiec wojska (wyjątkami są tu jednostki klas Adanai'kael - wyspecjalizowane korwety, oraz Nemaphael - pancerniki wyspecjalizowane w niszczeniu innych dużych okrętów). Z tego względu, większość z nich posiada dodatkową przestrzeń hangarową, teoretycznie mogącą posłużyć do przenoszenia pokładowych myśliwców - jednak w praktyce wykorzystywaną przeważnie do przewożenia dodatkowych desantowców, dla sprawniejszego przenoszenia ogromnych liczebnie, auveliańskich armii. Trudno jest ocenić ogólną liczebność floty Koalicji, gdyż ta waha się. Na potrzeby kolejnych kampanii wojennych buduje się dodatkowe okręty, które są następnie masowo tracone, w wyniku czego na przestrzeni lat liczba dużych jednostek w auveliańskiej marynarce albo rośnie, albo maleje. Przyjmuje się jednak, że przeciętnie, flota Koalicji liczy około 4500 dużych okrętów. Okręty obecnie(*) używane przez flotę VA: - klasa Adanai’kael (dosłownie: „pomniejszy łowca” lub „słabszy łowca”; jest to auveliański odpowiednik fregaty lub korwety; najmniejszy okręt w marynarce VA, uzbrojony jedynie w lekką i średnią artylerię laserową oraz fotonową, jest przeznaczony do zadań zwiadowczych, a także zwalczania innych lekkich jednostek wroga), obecny model: Typ 99 - klasa Relai’kael (dosłownie: „większy łowca”; auveliański odpowiednik niszczyciela, a gwoli ścisłości, hybryda niszczyciela i eskortowego lotniskowca – oraz podstawowy okręt floty VA; Relai’kaele stanowią w niej zdecydowaną większość i są wykorzystywane do zadań praktycznie wszelkiego rodzaju; uzbrojony w średnią i ciężką artylerię fotonową, a ponadto wyposażony w dodatkową przestrzeń hangarową dla 20 myśliwców lub innych małych jednostek), obecny model: Typ 97 - klasa Akorieth (dosłownie: „siewca”; odpowiednik niszczyciela rakietowego, oparty na Relai’kaelu, również wyposażony w dodatkową przestrzeń hangarową, lecz uzbrojony w wyrzutnie rakiet subatomowych i termonuklearnych), obecny model: Typ 97 - klasa Tal’khariel (dosłownie: „standardowy nosiciel” lub „pospolity nosiciel”; w istocie jest to jednak hybryda lekkiego lotniskowca oraz lekkiego krążownika; posiada większy hangar, niż Relai’kael i Akorieth, mieszczący do 50 dodatkowych maszyn, lecz jest przy tym lżej uzbrojony), obecny model: Typ 103 - klasa Neval’khariel (dosłownie: „super nosiciel”; tłumaczenie jest tu względnie trafne, albowiem jest to ogromny okręt, wyposażony jedynie w lekkie uzbrojenie, lecz mogący przenosić 500 myśliwców; przy swojej przestrzeni ładunkowej, może służyć nie tylko jako superlotniskowiec, ale także jako okręt inwazyjny lub kolonizacyjny), obecny model: Typ 101 - klasa Nemaphael (dosłownie: „niszczyciel”; w tym wypadku tłumaczenie jest jednak całkowicie mylące, gdyż okręt ów jest raczej odpowiednikiem pancernika lub ciężkiego krążownika; ich ogólna liczebność we flocie VA jest niewielka i często służą jako okręty flagowe dowódców flot; ich uzbrojenie oraz systemy obronne są częściowo zasilane przez generatory ciemnej energii, co daje Nemaphaelowi znaczną moc osłon oraz siłę ognia – dodatek do standardowej artylerii fotonowej stanowi bateria dział strzelających wiązką czystej ciemnej energii, co pozwala jej przebić zasadniczo każdy pancerz; Nemaphael posiada także wyrzutnie pocisków nuklearnych, termonuklearnych i subatomowych do bombardowań orbitalnych); obecny model: Typ 92 Myśliwce obecnie(*) używane przez flotę VA: - klasa Kevathel (dosłownie: „drapieżnik”; myśliwiec przewagi kosmicznej), obecny model: Typ 125 - klasa Relai’kevathel (dosłownie: „większy drapieżnik”; jednostka wielozadaniowa, którą najłatwiej sklasyfikować jako szturmowiec; może bowiem zabierać zarówno lekkie pociski, jak i ciężkie głowice do ataków na duże okręty), obecny model: Typ 130 - klasa Akile (dosłownie: „nosiciel”; jest to lekki desantowiec i zarazem kanonierka; uzbrojony do atakowania celów naziemnych, może służyć zarówno jako transporter, szturmowiec lub jednostka patrolowa), obecny model: Typ 105 - klasa Relai’akile (dosłownie: „większy nosiciel”, nieuzbrojony transporter, zdolny do przewożenia w luku zarówno żołnierzy piechoty, jak i pojazdów bądź innego ciężkiego ładunku; używany zarówno w operacjach desantowych, jak i akcjach abordażowych), obecny model: Typ 106 - klasa Kervaes (dosłownie: „obserwator”; dużo większy od desantowców klas Akile oraz Relai’akile, stanowi mobilną jednostkę dowodzenia dla wyższych rangą oficerów wojsk naziemnych; sam jest przy tym zdolny do transportu żołnierzy i sprzętu, a ponadto dość silnie uzbrojony w lekką artylerię laserową i fotonową), obecny model: Typ 102 (*)Chociaż ogólna klasyfikacja nie zmieniał się przez wieki, Auvelianie wprowadzali na przestrzeni lat unowocześnione wersje istniejących okrętów, stosując nazewnictwo numeryczne dla określenia stopnia rozwoju. STOSUNEK DO INNYCH RAS Ogólnie rzecz biorąc, Auvelianie postrzegają wszystkie inne rasy jako niższe i pomniejsze. Jak już zostało wcześniej powiedziane, uważają, że młodsze, mniej doświadczone cywilizacje powinny oddać się pod ich władzę. Z drugiej strony, nie darzą innych ras nienawiścią czy też niechęcią. Po prostu nie mają do nich zbytniego szacunku – choć są, oczywiście, wyjątki od tej reguły. Członkowie większości klanów, choć wciąż uważają siebie za przedstawicieli wyższej rasy, szanują Terran czy też Sorevian. Część spośród nich jest gotowa żyć z nimi w pokoju, choć na przeszkodzie stoi tutaj oficjalny dogmat Koalicji. Sprawy są jednak bardziej skomplikowane w przypadku Ildan. Sojusz z nimi początkowo był postrzegany jako bardzo niewygodny – obydwie rasy planowały obrócić się przeciwko sobie po pokonaniu wspólnego wroga w osobach Sorevian. Jednak wojna ciągnęła się poprzez dekady, a zawarty z konieczności sojusz nabrał trwałego charakteru. Auvelianie co prawda nadal uznają Ildan za rasę stojącą pod nimi i odczuwają odrazę do sposobu prowadzenia przez nich wojen, domagając się ograniczania strat wśród ludności cywilnej atakowanych planet. Jednak w dalszym ciągu postrzegają ich jako użytecznych sojuszników i – przynajmniej na razie – pozostają wobec nich lojalni. Spośród „pomniejszych ras”, szczególny niepokój budzą u Auvelian Terranie – przez wzgląd na obecność Zakonu oraz szkolonych przezeń psychotroników. Jak zostało już wcześniej bowiem zasugerowane, auveliańska rasa postrzega używanie destruktywnych psionicznych mocy za nieodpowiedzialne. W związku z tym, obawiają się wzrostu potęgi terrańskich psioników. Auvelianie nie są rasą z gruntu złą – po prawdzie, w ich naturze w ogóle nie leży zło. Po prostu działają w myśl dogmatu, który skłania ich do prowadzenia agresywnej polityki. Dążą do podboju innych cywilizacji z tego tylko powodu, iż są przekonani, że robią to dla dobra owych cywillizacji oraz powstrzymania ich od popełnienia błędów, jakie popełnili sami Auvelianie. Przede wszystkim zaś, są z pewnością bardziej humanitarni, niż ich sojusznicy Ildanie.
×
×
  • Utwórz nowe...