Skocz do zawartości

Hobbicia Stopa

  • wpisy
    286
  • komentarzy
    1809
  • wyświetleń
    445590

Dark Souls III - "recenzja"


otton

2434 wyświetleń

DARKSOUL_facebook_mini.jpgJapończycy wszystko robią na odwrót – tak samo postąpili ze sprzedaniem graczom samouczka do swojej gry. Jeżeli nie przemówiła do ciebie żadna z wcześniejszych części Dark Souls, trójka może okazać się twoim growym objawieniem… jak okazała się dla mnie.

Chociaż dane mi było zagrać w dwie poprzednie odsłony Dark Souls, odpadłem przy nich zaskakująco szybko. Lubię gry, które okłamują mnie, że jestem dobry i które zaliczam na styk - ale jednak zaliczam bez specjalnej męki. Udało mi się zabić w każdej części po dwóch bossów, ale już później kolejna z rzędu śmierć w tym samym miejscu, przeświadczenie, że wszystkich muszę zabić i że nie umiem sprawiły, iż szybko wyrzuciłem z dysku obie pobrane na Steam Sharingu odsłony cyklu. Z tego względu kupując trójkę nie byłem wcale pewien, że mi się spodoba. O dziwo jednak nie wymagała wylewania hektolitrów potu… aż do czasu, gdy poczułem, że nie jestem w stanie jej odłożyć – a wtedy dostałem wycisk.

6.jpgWładcy popiołów

Fabuła Dark Souls III oscyluje wokół zabijania jakichś władców pogorzelisk. Wiadomo, że jakby się dokładnie przyjrzeć każdemu słowu w każdym dialogu, konstrukcji lokacji, etc. to dałoby się z historii zapewne wycisnąć nawet bardzo dużo. Istnieje w końcu grupa ludzi, która analizuje w tym przepięknym świecie każdy kamyczek i ukrytą w nim opowieść, sam jednak, po części przez niewielką wiedzę na temat całego cyklu, nie byłem w stanie za wiele z tematu fabuły wyciągnąć. I wiecie co? Dobrze mi z tym. Ten przepiękny świat fantasy, ta cudowna architektura, te świetne pojedynki – mógłbym grać w Soulsy dla samej radości zabijania.

Żeby jednak nie zabrzmiał ten cały elaborat o przyjemnym mordowaniu nazbyt psychopatycznie, warto wspomnieć, że bardzo przyjacielski nastrój pierwszych co najmniej 20 godzin, jest nie tylko zasługą tego, że każdy szybko ginie i czuję się mocarzem, ale wynika też z bardzo atrakcyjnej oprawy. Jeszcze żadna odsłona cyklu nie błyszczała pod względem wizualnym tak mocno. Co prawda, gdyby chcieć psa uderzyć, nietrudno zobaczyć rozpikselizowane tła w oddali, w miejscach, gdzie i tak nie będziemy chadzać – zapewne pozostałość po dostosowaniu gry do działania na konsolach, których moc przerobowa i tak wyhamowała na 30 klatkach. Część z tych pikselowych widokówek fani doprawili złośliwymi wiadomościami na podłodze. Choć same tekstury niekoniecznie błyszczą, niewiele jest gier tak zachwycających jeżeli chodzi o ultra szczegółową geometrię świata, uzbrojenia i modeli postaci. Do tego na pececie port oferuje wzorowe 60 klatek i sam przyczepiłbym się jedynie do nieobsługiwania ultrapanoramy – ale nie macie monitora 21: 9, nie będzie to wielkim problemem.

5.jpg

Dark Soulsy rekreacyjnie

Wróćmy jednak do początku. W pierwszych lokacjach spotykamy głównie szeregowców, których już jako początkujący bierze się „na hita”. Potem wypada z nich tak mizerna ilość dusz, że gdyby gra wymagała schylania się po nie, nikt by tego nie robił. Od razu wiadomo, gdzie iść, a jedyne dwa mniejsze rozgałęzienia zawierają: a) pokrytego szronem pieska, b) samuraja, który dla początkującego gracza okaże się męczarnią. Warto wrócić tam zaraz po wyćwiczeniu skilla i pokazać, że się potrafi. Pierwszy boss za to nie powinien sprawić problemu nawet ludziom, którzy po raz pierwszy mają kontakt z serią. Wytłumaczone na początku sterowanie, prosty algorytm uników i mała zmiana taktyki mniej więcej w środku paska życia. Nie zdziwi nic.

Przez połowę gry odnosiłem wrażenie, że „trójka” została zaprojektowana tak, by wszystkim niezbaczającym z głównej ścieżki nie stała się wielka krzywda. Wszelkie okazje żeby mocniej oberwać ukrywają się raczej na ścieżkach, którymi chcąc po prostu przejść grę, łazić nie trzeba. Mimo zerowego doświadczenia, przez pierwszą połowę zabawy pojedynki z bossami czy nawet zawarte pomiędzy nimi lokacje, powtarzałem bardzo rzadko, nie wiedząc nawet jak działa przyzywanie pomocników. Miałem nawet wrażenie, że większość z nich jest dużo łatwiejsza, niż zabijaki z Lords of the Fallen.

No dobrze, drugi boss położył mnie 5 razy, a ostateczne zwycięstwo było efektem śmiesznego buga, który pozwalał bezkarnie wyzerować niemal cały pasek życia wroga, jeżeli tylko udało się złapać go w pobliżu ściany i wbiec między dwie prawe łapy – teraz wiem jednak, że dałbym radę, bo widziałem już Bezimiennego i Duszę Pogorzelisk. Trochę pogubiłem się przy okazji Drzewca, ale wyłącznie do momentu, kiedy odkryłem, że w drugiej fazie pojedynku wcale nie trzeba zbliżać się do tej cholernej rączki, która mu wtedy wyrasta z brzucha, broniąc jednego z przyjmujących obrażenia „pęcherzy”. Akurat tego najbardziej dorodnego, ale niejedynego – do innych można było się dostać, prowokując przeciwnika do tego, by wstał i wywalił się z impetem (byle nie na nas). Gdy już zrozumiałem, że warto byłoby choć chwilę się kolejnym bossom poprzyglądać, kolejne poczwary padały w tak zastraszającym tempie, że aż poczułem się mistrzem.

4.jpg

I Dark Soulsy na poważnie

I wtedy przytrafił mi się Pontiff Sulvyn, jedyny boss, którego nie byłem w stanie sam tknąć. Nietrudno zrozumieć co robi, ale drań jest tak szybki, że łyknięcie mikstury w czasie starcia, jeżeli nie macie pomocnika odwracającego uwagę, graniczy dla nowicjusza z cudem. Pierwsze 10 podejść zeszło mi na zrozumienie, jak uniknąć powitalnego ataku, zabierającego połowę paska życia. Mniej więcej od tej właśnie walki zaczynają się prawdziwe Dark Soulsy – a nawet chwilę wcześniej, bo jeszcze na drodze do Irythill czeka na nas wyjątkowo wredny miniboss na moście. Można go obiec, ale wtedy będzie ciężej za dwa ogniska. Nie miałem przy tym poczucia, że nagle drastycznie zmieniły się reguły zabawy – zrobiło się po prostu trudniej. Kolejne dwie godziny spędziłem bluzgając nad wyjątkowo chamskim rozstawieniem wrednych truposzy w koronach i niemal płacząc, gdy coś wyglądającego jak skrót okazało się jednostronnym zeskokiem z murku na początek lokacji – wprost w objęcia groźnej czarownicy.

Jako frustrującą wspominam też końcówkę drogi do Anor Londo i wyjątkowo wredne trio rycerzy, robiących z gracza pasztet na przepięknym „balkonie widokowym”. Był to też moment, kiedy ogólna fascynacja początkiem, wynikająca z genialnego klimatu świata, konstrukcji lokacji i znakomitych walk, ustąpiła uczuciom, jakie towarzyszyły szybko przerwanym przygodom z poprzednimi częściami – tym razem jednak nie potrafiłem zrezygnować, bo już zostałem kupiony tyloma dobrymi lokacjami. I chyba właśnie o to „kupienie” tutaj przede wszystkim chodziło. To pierwsza część cyklu, która przed rzuceniem gracza na naprawdę głęboką wodę tłumaczy, dlaczego warto w ogóle rzucać bluzgami w ekran przez kolejne, długie godziny – i właśnie dlatego uważam ją za nadzwyczajną.

3.jpg

Sandboks, ale nie do końca

Na temat bossów powiedziałem już dużo, a przecież na tym zawartość gry się nie kończy. Kolejną jej siłą są lokacje. Wspomniałem już, że są fantastyczne pod względem geometrii, łatwo jednak zauważyć, że również dużo bardziej liniowe niż to, co widziałem na początku poprzedniczek. To zapewne cena za przepych wizualny, ale wcale nie jest tak, że gra staje się kolejną korytarzówka. Rozgałęzienia są raczej niewielkie, a każda niemal droga niekończąca się po kilku metrach prowadzi do jakiegoś skrótu. Dzięki takiemu rozwiązaniu, niemal zawsze wiadomo, gdzie powinniśmy się w danej chwili udać. Zapewne fanom się to nie spodoba, ale mi owszem – czasu na granie coraz mniej, a gra i tak bardzo obszerna.

Wkurzała mnie jedynie konieczność biegania do bossów, z którą twórcy naprawdę mogliby dać sobie spokój – albo przynajmniej zdecydować się, czy ma być łatwo czy trudno. Rozumiem, że ognisko zaraz przed areną byłoby (w kontekście odblokowywanego po walce kolejnego płomienia) mocno bezsensowne, ale nie rozumiem, dlaczego raz muszę pokonać jedynie puste schody, innym zaś wykonać po drodze z 20 uników, bo akurat tutaj zachciało się twórcom jakiegoś większego skupiska. 2.jpg

Baza Matka

Naszą centralną bazą wypadową jest kapliczka. Miejsce to bardzo się widać twórcom podobało, bo w sumie naliczyłem kilka wariantów tej samej lokacji. W tej podstawowej mamy taką naszą jakby Normandię – możemy ulepszać estusy ze znalezionych fragmentów, levelować ognisko, zamieniać dusze bossów w bronie, wzmacniać już posiadane narzędzia zagłady u kowala, uczyć się piromancji i… zapewne wielu funkcji tego miejsca przy pierwszym podejściu jeszcze nie poznałem. Lokacja ta, co ciekawe, nie jest bezpośrednio połączona ze światem gry, więc żeby gdziekolwiek dalej wyruszyć, trzeba użyć teleportacji. Takie ograniczenie dotyczy tylko naszej bazy, bowiem dalsze huby tworzą już jako tako jednolitą całość.

Tu mamy też wreszcie enpeców i questy, których wykonanie da różne ciekawe efekty. Klasycznie już dla serii Dark Souls, zadania do wykonania nie są zbierane w specjalnym dzienniku, ani oznaczane na nieistniejącym tutaj radarze. Wszystkiego trzeba się domyślić, stąd też za pierwszym przejściem prawie ich nie tknąłem. Skierowane są niby do weteranów, ale tak naprawdę potrafią pomóc też słabszym. Ich wykonywanie ma wpływ na to, kogo z przebywających w kapliczce będziemy mogli poprosić o pomoc w walkach. Unikający questów najczęściej będą zdani przede wszystkim na siebie…

1.jpg

Offline przez Internet

… bo niby można wezwać do pomocy też graczy, ale kod sieciowy straszliwie, niestety, niedomaga. Nie wiem za bardzo dlaczego, ale przez większość czasu spędzonego z grą, nie byłem w stanie się z nikim połączyć. Co ciekawe, gra nie ma problemów z trybem PvP, niezależnie z kim się łączę (chociaż średnio co drugie nawiedzenie kończy się po kilku sekundach, bo wizytator wchodził akurat do bossa) – ale już przyzwanie innego gracza na bossa czy wsparcie go stanowi wielki cud. Można to od biedy zwalić na mój Internet, tylko jak wytłumaczyć w takim razie brak problemów w innych grach czy fakt połączenia z serwerami Namco…

Trochę kiepskie jest również to, że gra wymaga stałego połączenia z Internetem. Owszem, brak połączenia z serwerami Namco pozwala rozpocząć zabawę offline, ale brakuje mi płynnego przechodzenia pomiędzy oboma trybami. Zerwanie połączenia ze Steamem kończy się w menu głównym, nie sposób też wskoczyć na serwer po odpaleniu trybu offline – wymaga to każdorazowego wracania do menu i ładowania gry od nowa. Na PC i SSD trwa to, na szczęście, całkiem krótko.

To nasz grobowiec... ale jeżeli chcesz, i ty możesz tu spocząć(*)

Trudno nazwać mi się ekspertem od japońskiego cyklu i ocenić, czy będzie to udana produkcja okiem fanów. Z tego względu ocena kierowana jest przede wszystkim do tych, którym z jakichś powodów, mimo strachu przed poprzednimi odsłonami, Dark Soulsy nie dają spokoju. To gra kierowana do was. Najłatwiejsza, najładniejsza, najprzyjaźniejsza z całego cyklu. Nie odpowiem tylko na pytanie czy najlepsza, bo właśnie rozglądam się z jakąś promocją na poprzedniczki. Zostałem kupiony – i żaden krew, pot ani łzy już nigdy nie będą mi przeszkadzać…

OCENA 10/10

PS. Ocena mocno subiektywna, w mediach growych bym się nie odważył - ale dziś jesteśmy tylko na blogu, który nikogo już nie interesuje ;).

PS2. Tradycja randomów z neta złamana, dzisiaj własne screeny :).

*-gigantycznie dobry one-liner z jednego bossa.

 

8 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Ciekawa recenzja. Gra jest rzeczywiście najlepsza z całego cyklu. trochę dziwi mnie tylko, że uznałeś ją za najłatwiejszą. Część druga jest znacznie prostsza. Uważam, że po prostu dojrzałeś do ogrania DS. Jest teraz promocja na część 1. na steamie. Życzę powodzenia w dalszym pisaniu. Recenzja jest schludna i przejrzysta. Może ciut krótka i zbyt mało profesjonalna, gdyby wstawić ją do takiego CD-Action, ale na bloga jak najbardziej.

Link do komentarza

Nieprzypadkowo wrzuciłem słowo recenzja w tytule w cudzysłów. Bo założeniem był właśnie raczej taki luźny tekst na bloga - powód prosty, moja wiedza o Soulsach jest dość uboga, bo w dwóch pierwszych częściach spędziłem łącznie może z 5 godzin i to raczej na ciągłym ginięciu. Nie chciałem się nawet porywać na próbę profesjonalnego pisania o rzeczy, o której właściwie nie mam większej wiedzy - gdyby ktoś zaproponował mi pisanie tej recenzji w bardziej profesjonalnym celu, na pewno bym się na to nie zgodził :). Co do dwójki - być może jakbym przeszedł trochę więcej, faktycznie byłoby łatwiej, ale znam z niej wyłącznie początek, który jednak sprawił mi sporo większe kłopoty niż łatwiutka droga do kapliczki zjednoczenia i pierwsze kilka lokacji z trójki. Na pewno Soulsy będą moim celem na tej wyprzedaży - mam nadzieję, że trafi się też promocja na dwójkę ;).

Link do komentarza

Co sie dzieje Otton ? Nadal tu widze wiecej poztywow niz negatywow, wkoncu to recenzja na ktorej idzie wyrobic sobie wstepne opinie o grze. Recenzja jak najbardziej na plus. Pozdrawiam

Edytowano przez Tarlan
Link do komentarza

Nie polecam nikomu tej gry. To coś jest dla masochistów, a nie normalnych graczy.

Wielu bossów praktycznie nie do pokonania. Głównie bezmyślnie spamują atakami w twoją stronę że nawet ruszyć czy uciec nie możesz.

Ty jesteś postacią słabą i wolną, a bossowie są szybcy, silni i odporni. Ta gra nie ma krzty sensu, jeśli nie cenisz szaleństwa.

Bez względu na twoje zbroje, bronie, czary czy pierścienie to i tak nie pokonasz silniejszych bossów.

 

Link do komentarza
1 godzinę temu, mishiu napisał:

Wielu bossów praktycznie nie do pokonania. Głównie bezmyślnie spamują atakami w twoją stronę że nawet ruszyć czy uciec nie możesz.

 

To jakim cudem ludzie ich pokonują.

To nie jest gra dla ciebie po prostu, co nie oznacza, że jest słaba.

Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...