Skocz do zawartości

Fanboj i Życie

  • wpisy
    331
  • komentarzy
    500
  • wyświetleń
    138732

O flejmach genderowych i „bańce równościowej”:


muszonik

1083 wyświetleń

Dzisiejszym tematem będą flejmy, którymi w ostatnich miesiącach zdawał się żyć Internet, a w szczególności światek growy. Ogólnie rzecz biorąc flejmy genderowe toczą się już od kilku lat, przy czym w ostatnim czasie doszło do ich szczególnego natężenia i mam wrażenie, że sprawa uległa eskalacji. Zaczęło się zdaje się od screenów z Overwatch na których widoczny był wypięty tyłek jednej z bohaterek gry, co wkurzyło jedną ze stron konfliktu. Następnie miał miejsce kontratak drugiej strony, który w dodatku czy może nowej części (bo nie wiem, jak to traktować) Baldur’s Gate wypatrzył postać transseksualisty, zupełnie zdaje się trzeciorzędną.

Wydawało się, że flejm gaśnie, gdy do zabawy włączyli się wydawcy, którzy do tej pory przy okazji tego typu burd raczej milczeli lub zachowywali się nader powściągliwie, unikając ich jak ognia (np. Nintendo zwolniło jedną ze specjalistek od PR za wciągnięcie firmy w tego typu shitstorm). Wizards of the Coast właściciel praw do uniwersum na którym oparte jest Baldur’s Gate wyłamał się jednak z tej tradycji i wydał oświadczenie w sprawie.

O co chodziło WotC, ani jaki efekt chciało osiągnąć nikt nie wie, bowiem oświadczenie owo było bełkotem. Składało się natomiast głównie z chrzanienia o elfich bogach, których jak wiadomo WotC wymyśla na poczekaniu. Otwarło ono natomiast drogę do wystąpień innych studiów. W szczególności ciekawie zachowało się tutaj pracownicy The Chinese Room (twórcy „Everyone Gone to Rapture”), którzy wykorzystali emocje buchające w jedną i w drugą stronę by wbić szpilę CD-Project słowami:

„Cyberpunk ma być większy pod każdym względem niż Wiedźmin, ciekawe czy będzie też bardziej seksistowski?”

czy coś w tym rodzaju.

Wybaczcie, że relacja jest tak nieścisła, ale po prostu nie śledziłem tych wydarzeń, bo powiedzmy sobie szczerze: jest to straszna głupota. Osobiscie wolałbym jednak, żeby The Chinese Room, zamiast wbijać szpile konkurencji starał się dorównać jakością najbardziej nagradzanej grze w dziejach.

Tak naprawdę po raz pierwszy zainteresowałem się sytuacją, gdy na jednym z serwisów, które śledzę wybuchła o to awantura. W tym momencie muszę powiedzieć, że zaimponowała mi postawa tamtejszej moderacji. W szczególności zaimponowały mi takie wypowiedzi, jak:

- Panowie zachowują się tak, jakby bali się, że ktoś im narządy poucina.

Dawno nie widziałem tak profesjonalnej i dojrzałej wypowiedzi ad meritum.

Potem wybuchła kolejna afera, tym razem z udziałem studia Warhorse i tworzonej przezeń gry Kingdom Come: Deliverance traktującej o historii Czech. Afera tym razem dotyczyła równości rasowej, a atakujący twórców dyskutanci posługiwali się takimi argumentami jak:

„Czy uważasz, że w średniowiecznych Czechach nie było murzynów, rasisto?”

Powiew normalności:

W tym samym czasie Marvel podał wyniki sprzedaży swoich komiksów o nowej generacji bohaterów. Są to superbohaterowie stworzeni tak, by reprezentowali płciową, etniczną oraz orientacyjną różnorodność społeczeństwa.

I wiecie co ciekawego dzieje się z tymi komiksami?

Nie sprzedają się.

Dlaczego tak się dzieje?

...wypadałoby teraz zapytać. Być może jest to dowodem mojego zarozumialstwa, ale wydaje mi się, że znam odpowiedź na to pytanie. Otóż: tak naprawdę nigdy nie interesowało mnie to jakiej narodowości, rasy, płci, wyznania czy orientacji seksualnej są bohaterowie dzieł, które czytałem. Nigdy też nie kupowałem jakichkolwiek dzieł kultury tylko dlatego, że postać jest białym, heteroseksualnym mężczyzną z Polski. Z równą przyjemnością śledziłem losy kobiet i mężczyzn, hetero i homoseksualistów, Afroamerykanów i Japończyków, obywateli kraju rodzimego, państw obcych oraz całkiem zmyślonych.

Jedynym kryterium jakim kierowałem się w doborze dzieł była ich jakość oraz stopień dopasowania do moich zainteresowań i gustów estetycznych. W skrócie: oglądam, gram i czytam to, co uważam za dobre, a inne kwestie pozostają drugo lub trzeciorzędne. Bardziej decydująca była i jest dla mnie interesująca fabuła, styl pisarski lub graficzny, tempo akcji, charyzma bohaterów, ogólna widowiskowość czy pomysłowość twórcy, albo poruszana problematyka. A nie to, czy bohater jest do mnie podobny.

Nie sądzę też, by osoby nie mieszczące się w opisie „biały, heterosekusalny mężczyzna z Polski” miały inne podejście do tematu, bo koniec końców to też są ludzie. Tak więc o ile ja nie kupuje (to przykład, ogólnie bowiem nie kupuje komiksów DC i Marvela, bo nie lubię konwencji superbohaterskiej) komiksów ze Spidermanem lub Supermanem tylko dlatego, że są do mnie podobni, a raczej dlatego, że mają fajne przygody, tak nie ma powodu, by sądzić, że czarna lesbijka z USA będzie kupować komiks o czarnej lesbijce tylko dlatego, że bohaterka jest do niej podobna. Muszą zostać więc spełnione zupełnie inne kryteria.

Problem polega na tym, że w wypadku wielu z tych postaci ich jedyną zaletą jest właśnie kolor skóry, narodowość, płeć czy orientacja. Czyli nic co miałoby znaczenie.

Bo o ile przez moje życie przewinęły się setki osób, to znam tylko jedną, która faktycznie byłaby w stanie dobierać lekturę wedle rasy, religii, narodowości i orientacji postaci. Jest nią trzydziestopięcioletni fanboj NOP-u w naszym mieście noszący ksywkę (z racji ulubionego powiedzonka) „Półidiota”.

 

Ciąg dalszy na Blogu Zewnętrznym.

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia.

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...