Skocz do zawartości

Fanboj i Życie

  • wpisy
    331
  • komentarzy
    500
  • wyświetleń
    138717

Aspekt etyczny pisania poradników:


muszonik

1150 wyświetleń

Kilka tygodni temu miałem okazję przeczytać na Interia.pl wyjątkowo głupi i nieodpowiedzialny tekst, który skłonił mnie do refleksji nad etycznym aspektem tworzenia (ogólnie wszystkich) poradników. Tekst ten poświęcony był wykorzystaniu silnie trującej Konwalii Majowej (Convallaria majalis) w domowym ziołolecznictwie i (prawdopodobnie by spowodować większe zniszczenia) umieszczono go na stronie głównej.

Dla niezorientowanych: spożycie konwalii majowej jest dość częstym powodem zatruć u dzieci, a także u ptactwa domowego oraz (w niektórych przypadkach) krów i koni. Wszystkie części rośliny są silnie trujące, zawarte w niej toksyny powodują zaburzenia rytmu serca i ciśnienia tętniczego, a w wypadku ciężkiego zatrucia: śmierci przez migotanie komór. Także mniejsze dawki mogą być bardzo niebezpieczne, gdy trafi na osobę z chorym sercu, a w wypadku osób wrażliwych nawet kontakt z liściem lub pochodzącym z niego sokiem może wywołać podrażnienie skóry. Znane są też przypadki śmierci z powodu np. wypicia wody, w której stały konwalie. Również zebrane rośliny są niebezpieczne, a unoszący się z suchych liści pył i parujące związki mogą powodować podrażnienia dróg oddechowych i zatrucia. Obcujący z rośliną zielarze pracują więc w maskach.

interia_glupota

Miłośnicy seriali na pewno kojarzą tą roślinę. To właśnie za jej pomocą Walther White otruł dzieciaka w czwartym sezonie Breaking Bad.

I tym mają bawić się amatorzy.

Co w tym złego?

Zasadniczym problemem poradników jest prosty fakt, że czytają je ludzie, którzy wiedzą mało w nadziei, że od ekspertów dowiedzą się więcej oraz nauczą czegoś, co można będzie stosować. Oznacza to jedno: że możemy się spodziewać, że ktoś będzie próbował wcielić nasze rady w życie. Jesteśmy więc moralnie (a Bóg jeden wie, czy nie prawnie) odpowiedzialni za rezultaty tych prób. W szczególności zaś za efekty ewentualnego niepowodzenia.

Tym bardziej, że w niektórych przypadkach może to kosztować naszych czytelników życie, zdrowie lub znaczne sumy pieniędzy.

Jak ma to się do kultury popularnej?

Odnosi się to niestety także do kultury popularnej, gdyż w tej dziedzinie także zdarza się ludziom pisać oraz czytać poradniki o różnych poziomach przydatności oraz rzetelności. Dobrym przykładowo kiedyś poradniki skierowane do miłośników gier fabularnych (a dokładniej Mistrzów Gry) pełne były złotych myśli w rodzaju „porządna sesja musi odbywać się na cmentarzu”, albo „atmosferę miejskich kanałów możesz stworzyć rozrzucając po pokoju psie kupy”.

Znaczna część poradników, niezależnie od dziedziny życia, do jakiej się odnoszą zawiera różnego rodzaju bzdury. Dotyczy to zarówno dzieł pasjonatów jak i amatorów. Wynika to z kilku przyczyn. Po pierwsze: znaczna część ich autorów nie ma pojęcia, o czym pisze. Wbrew pozorom często dotyczy to także „specjalistów”, a w szczególności dziennikarzy. Problem z takowymi polega na tym, że często stają przed zadaniem napisania np. pięciu lifehacków dziennie na jakiś serwis, bo z takiej twórczości właśnie żyją. Tak więc kopiują z internetu porady innych, przeredagowują i puszczają pod własnym nazwiskiem, albo wymyślają co im ślina na język przyniesie, byle tylko nabić wierszówkę.

Po drugie: duża część z nich nie wie dla kogo pisze. Część poradników dostępnych na naszym rynku powstała dla zupełnie innego kręgu kulturowego i została na język polski przełożona przez specjalistów opisanych w punkcie wyżej. Dobrym przykładem mogą być książki kucharskie. Jeśli kupicie książkę kucharską traktującą o daniach z ryb, to macie około 50% szans, że nie będzie się ona nadawała do niczego, bowiem większość przepisów będzie odwoływać się do ryb, których w naszych sklepach nie ma, natomiast o rybach dostępnych w sprzedaży będzie niewiele. Powód jest prosty: większość z nich to tłumaczenia prac anglosaskich tłumaczy, często Australijczyków.

Po trzecie: pisząc poradnik autor często głowi się nad rozwiązaniem problemu i przychodzą mu do łepetyny różne idee. Często więc rodzi wiekopomne idee, które mogą wydawać mu się dobre, a nawet brzmią sensownie i atrakcyjnie. Często jednak są nietestowane, a w praniu okazałoby się, że bynajmniej takimi nie były.

Zła wola:

Czwartym powodem, na który należy uważać jest aktywna, zła wola autora poradników. Otóż: nie wszystkie z nich pisane są w dobrych intencjach przez osoby, które „tylko” popełniły błąd. Bywają też takie, których autorzy cynicznie próbują wykorzystywać brak specjalistycznej wiedzy i doświadczenia swoich czytelników, a także ich nagłą potrzebę życiową, by zarobić pieniądze. Oczywiście nikogo nie podejrzewam o celowe próby otrucia swoich czytelników, ale już próby wyciągnięcia ich pieniędzy na gniota pod atrakcyjnym tytułem są nader częste.

W szczególności tematyka okołozdrowotna i dietetyka pełna jest niebezpiecznych hochsztaplerów. Przykładowo w naszym kraju działa sobie pan (będący, obok eksperta od „dietetyki” i „medycyny alternatywnej” również specjalistą od kosmicznego, słowiańskiego imperium z przed 10 tysiącleci), który twierdzi, że potrafi leczyć aids dietą. Ten sam osobnik jest też przekonany, że ludzie cierpią na raka, ponieważ przyjęli żydowskie zwyczaje kulinarne (tzn. on nigdzie wprost nie napisał, ze chodzi o Żydów, ale zarówno wtajemniczeni jak i osoby umiejące czytać między wierszami rozumieją o kogo chodzi). Ich odrzucenie oczywiście ma nas z raka wyleczyć.

 

Ciąg dalszy na Blogu Zewnętrznym.

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia.

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...