Wiedźmin 3: Dziki Gon - Serca z Kamienia - recenzja
Choć przez pierwszy duży dodatek do Wiedźmina 3 przebrnąłem już dawno, dopiero rychła premiera kolejnego (i złożony na niego preorder) skłoniły mnie, by odhaczyć zebrane w dzienniku questy poboczne. Zaowocowało to też przy okazji mocno spóźnioną recenzją.
Pierwszą rzeczą, która sprawiła, że na nowe rozszerzenie czekałem raczej z niepokojem, było ogłoszenie, że Geralt zmierzy się w nim z „Panem Lusterko” – infantylne miano nie pozwalało raczej oczekiwać charyzmatycznego złego. W praktyce jednak, jak już zapomnimy jak kretyńskim mianem posługuje się diaboliczny wróg, wypada on całkiem nieźle. To mieszanka diabła z historii o panu Twardowskim (zakończenie sugeruje, że to było właśnie główne źródło inspiracji twórców) oraz głównego złego ze… Shreka Forever. Chociaż sam Gaunter nie zapadnie mi szczególnie w pamięć to pokazuje on jednak po raz kolejny, że scenarzyści Dzikiego Gonu są obeznani z kulturą masową i świetnie potrafią różne zawarte tam motywy remiksować.
Lustereczko, powiedz przecie...
Serca z Kamienia rozpoczynają się jednak inaczej - i jest to początek wyjątkowo mierny i wybrakowany logicznie. Ot, Wiedźmin przybywa do wykonania zlecenia Olgierda von Everec, który płaci dobrze za zabicie tajemniczego potwora w kanałach. Historia troszkę się plącze, zlecenie okazuje się mieć drugie dno i… nagle Wiedźminowi przychodzi na ratunek wspomniany Lusterko. Wyciąga go z kłopotów, następnie zaś wypala na twarzy piętno i każe wypełnić trzy polecenia Olgierda w swoim imieniu. Nie do końca wiadomo, dlaczego przebiegły żniwiarz dusz żąda od Geralta tak niewiele i dlaczego, jako wyborny spec od magii, nie woli sam zająć się rzeczami dla tak dostojnego człowieka prostymi, a Wiedźminowi zaproponować inny interes.
Wciśnij "A", żeby pobiegać w błocie ze świniami...
No cóż, zostawmy dziurawy początek, bo potem robi się już na szczęście ciekawiej. Cały dodatek składa się z trzech dużych questów, podsumowanych zakończeniem – i to niejednym. Dalsze zlecenia od chwili wypalenia piętna są już na szczęście bardziej interesujące: trafi się zabawianie zmarłego na weselu (Wiedźmin odda mu swoje ciało na czas potańcówki), napad na skarbiec (wyjątkowo przegadany jak na napad) oraz zwiedzanie wnętrza obrazu w poszukiwaniu tajemniczej róży (wyjątkowo krwawe jak na impresjonizm). Szału nie ma, ale jak na 40 złotych, zawartości całkiem sporo.
Główną siłą podstawki było to, że choć korzystała z niewielu mechanizmów (gadanie, jazda na koniu, walki, tryb detektywa, gwint – dodatek nic tu nie dorzuca), potrafiła owe aktywności sprawnie ze sobą przeplatać. Serca z Kamienia natomiast, mimo że ich przejście wraz ze wszystkimi zleceniami dodatkowymi zajmuje 12 zamiast 120 godzin, są w moim odczuciu o wiele bardziej monotonne od pierwowzoru. Są tu fragmenty, gdzie przez długi czas nie ma kogo nadziać na miecz, a potem praktycznie cały czas się walczy. Nudziło mi się w czasie przepełnionej dialogami pierwszej połowy, a od klucznika w górę zastanawiałem się ile jeszcze walk dałoby się tu nawrzucać.
Do Shani może i wpadniemy na noc, ale #TeamShani nie uświadczysz. A szkoda...
Śmieszne w Hooi
I tak, zdaję sobie sprawę z tego, że akcja w dobrej książce powinna dążyć od wstępu przez rozwinięcie aż do zakończenia, ponieważ jednak mówimy o grze komputerowej, mocno przegadana pierwsza część potrafi człowieka zwyczajnie uśpić. Jest niby wesoło i tak dalej, ale wzorem podstawki CDP pokazuje, że nie potrafi do końca wyczuć zawartego w swoich grach humoru i liczby odniesień do dzieł kultury. O, tu „Chłopi”, o tam mamy „Wesele”, parę kroków dalej „Vabank”… i właściwie jest tego tak dużo, że aż tęskni się za prostą, nieambitną reżyserką amerykańskich gier. Powoduje to w dużej mierze, że autorska treść ginie w natłoku męczonych dowcipów o Van der Hooiach i nazwiskach malarzy pozmienianych na zasadzie „znajdźmy przypadkowe nazwiska w Google’u i zmieńmy parę literek”. I cały czas jazda tylko po motywach, które zna każdy obcykany do maturki licealista…
O ile pod względem humorystycznym cedep nie nadaje najwidoczniej na moich falach, tak nowe lokacje i ich wygląd przywitałem z wielką lubością. Nowych ziem nie ma aż tak dużo, niemniej zwiedzenie tego wszystkiego i tak chwilę potrwa. Szokujące było dla mnie za to, jak niewielka część dodatku faktycznie z tych nowych lokacji korzysta – bardziej skupiono się na wyciśnięciu jak najwięcej z marginalnie wykorzystanego przez podstawkę Oxenfurtu. Ma to jednak swoje zalety, bo podczas zaliczania podstawki nie zdążyłem zwiedzić miasta zbyt dokładnie.
Chociaż szacunek do Wiedźmina 3 mam wielki, a jego pejzaże rozłożone na 29 calowym monitorze mógłbym chłonąć i chłonąć, wcale nie uważam, by była to gra aż na dychę. Nie jest to czas na wyciąganie wszystkich wad podstawki, wspomnę więc tylko o tym, że w Wiedźminie 3 walczyło się najzwyczajniej w świecie nędznie, bawiąc się w niewymagającą zbytniej inteligencji potyczkę z guzikiem uniku jak wokół paska życia zrobi się czerwona poświata i paroma atakami – i to wszystko z automatycznym blokowaniem kamery oraz potwornie przeczulonym sterowaniem. Gdzieś po drodze pojawił się patch oddający kontrolę nad lockowaniem w ręce gracza i teraz walczy się zauważalnie lepiej, co nie znaczy, że wspaniale.
Klimaty trylogii to raczej nie moja bajka :). W kwestii Sienkiewicza, podzielam opinię Witolda Gombrowicza ;).
Na deser - opowiadanie
Najbardziej zdenerwowało mnie starcie z klucznikiem, który odzyskiwał życie z każdego zahaczenia Geralta bronią. Wcale nie dlatego, że był to pojedynek (jak sugerowała część ludzi piszących o grach) przesadnie trudny – bardziej przez jego bezsensowną formułę. Polegał on na pykaniu uników 5 metrów od bossa i czekaniu aż łaskawie wykona ten jeden atak, po którym jest oczko na ciosy. Nie ma tu nic z obecnego np. w cyklu Dark Souls wyczuwania uników i modłów o to, żeby jednak trafić i zdążyć odskoczyć. Nieco lepiej prezentuje się na szczęście Olgierd von Everec.
Scenariuszem zacząłem, scenariuszem skończę (o wizualiach nie ma sensu pisać, podobnie jak w pierwowzorze jest rewelacyjnie). Mamy tu do czynienia z dodatkiem, który w żaden sposób nie ingeruje w oryginał – to jak krótkie opowiadanie w odniesieniu do całej sagi. Opowiadanie miłe, ale jednak niepowalające zarówno skalą wydarzeń, jak i treścią. Autorskie pomysły twórców giną w natłoku tanich odwołań do wszystkiego co się da, a nienajlepszy gameplay nie urzeka żadnej ewolucji. Wiedźmin 3 dostał ode mnie ocenę 9/10, bo swoje growe niedoskonałości nadrabiał skalą i ogromnymi wrażeniami zmysłowymi. Dodatek ze względu na uboższą formę już tak nie szokuje – i dużo trudniej przymknąć na pewne sprawy oczy. Stąd siódemka.
Ocena 7/10
Plusy:
+ Więcej Wiedźmina
+ Fabuła (od momentu wypalenia piętna)
+ Całkiem fajne nowe tereny
+ Shani...
Minusy:
- Więcej Wiedźmina
- Żenujący humor scenarzystów
- Kiepski wstęp
- Przegadane
PS. Wpis bez hejtu na nowy szablon jest kiepski, więc: dodając wpis na bloga, spotkałem się z całkiem zabawnym gliczem. Otóż skrypt po zwiększeniu rozmiaru czcionki postanowił pomieszać kolejność akapitów. Całkiem losowo. Co za geniusz ten szablon stworzył to ja nie wiem...
PS2. Jako że słabo wyświetlaliście i komentowaliście recenzję podstawki, muszę was nią jeszcze trochę pomęczyć. Klikać, czytać, komentować! Przypomnę, że warto, bo to najdłuższa recenzja na blogu (i trzeci najdłuższy wpis).
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia.