Wywiad ze słońcem narodu
Atak hakerów, groźby zamachu, wycofanie filmu z dużych sieci kin i sukces serwisów VOD. Co takiego niesamowitego jest w tym filmie, że wywołał aferę porównywalną z "Pasją" Gibsona?
Dave Skylark (Franco) jest gospodarzem "Dave Skylark Tonight". Program jest mało ambitnym talk show, w którym gwiazdy wyznają wstydliwe tajemnice (w jednej z pierwszych scen Eminem przyznaje że jest gejem, jedna ze śmieszniejszych sekwencji w filmie). Jego przyjaciel i producent programu, Aaron Rapaport (Rogen) pomimo sukcesów jest rozczarowany poziomem programu i marzy o ambitniejszej produkcji. Żeby udowodnić sobie i innym swoją wartość, postanawia zrealizować odcinek specjalny z poważnym gościem.
Okazja pojawia się bardzo szybko - na jaw wychodzi informacja, że Kim Dzong Un, dyktator Korei Północnej, jest zagorzałym fanem Skylarka i jego talk show. Aaron podejmuje więc wysiłek skontaktowania się z reżimem i ustawienia wywiadu. Następnie sprawa się komplikuje, bo do akcji włącza się CIA, która chce żeby podczas wizyty w Pjongjangu David otruł Kima. Przyjaciele podejmują się misji, podczas której (jak można się było domyślić) nic nie pójdzie tak jak powinno.
Zgodnie z kanonem tego typu filmów jeden bohater jest głupi, a drugi dużo głupszy. Co zaskakujące, głupi jest właśnie Franco (choć Rogan też intelektem nie poraża). Opowiada słabe, niesmaczne żarty ("I have a stinky dick") i daje się nabrać Kimowi, że Korea Pn. jest całkiem fajnym miejscem. Dochodzimy tutaj do delikatnej kwestii - jak pokazać w komedii reżim tak, żeby jej kompletnie nie zabić. Twórcom udaje się to zrobić, ale humor nie powala, a Korea sprawia raczej wrażenie Rosji czy Chin. Trudno jednak oczekiwać w kinie rozrywkowym dokumentalnego zobrazowania najbardziej odizolowanego kraju świata.
Należy oczekiwać za to, że film będzie śmieszny. A z tym jest po prostu źle. Głównym tematem dowcipów jest czyjaś orientacja seksualna i tyłki. Jeśli następuje humor sytuacyjny, to podczas wydalania (dyktator zesrał się podczas nagrania), jeśli humor postaci to dlatego, że ktoś zachowuje się mało męsko (Kim słucha Katy Perry i pije Margarity), a humor słowny mamy wtedy gdy dwa słowa zlepią się w "anus" ("They hate us 'cause they ain't us"). No po prostu boki zrywać. Mógłbym wymienić jeszcze kilka takich przykładów, ale każdy, kto widział jakąś komedię dla idiotów wyczuje na milę te "dowcipy".
Można oczywiście powiedzieć, że humor jest tu sprawą drugorzędną, a liczy się samo przekłucie balonu z czerwoną gwiazdą. Że od sankcji gospodarczych bardziej dotkliwe będzie zniszczenie wizerunku rodu Kimów i dotarcie przekazu do mas. Ale to przesłanie jest mocno wątpliwe, a jeśli porównamy "Wywiad..." z klasycznym "Dyktatorem" Chaplina widać, jak marną próbą czegokolwiek jest film Rogena i Goldberga. Co ja mówię, nawet jak porównamy go z "Dyktatorem" Cohena z 2012, to też "Wywiad" okazuje się mniej śmieszny i głupszy w przesłaniu.
Dobra, pora podsumować cały film. Nie jestem jego targetem i mnie nie bawi. I im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej wygląda to tak, jakby Sony uznało, że zrobienie wokół filmu szumu jest jego jedyną szansą na zaistnienie. Jest to więc albo genialny (i nieetyczny) marketing albo ogromny fart, że ktoś naprawdę oburzył się o ten chłam i dał mu pięć minut sławy. Inaczej nikt by sobie nim głowy nie zawracał. Odradzam na trzy pokolenia.
7 komentarzy
Rekomendowane komentarze